Kilka dni temu 22 sierpnia minęła okrągła pięćdziesiąta rocznica śmierci Eugeniusza Kwiatkowskiego. Napisano o nim już wiele, sam też napisał dużo. Ale zawsze jest czas aby przypominać sylwetkę tego zasłużonego dla Polski i Gdyni męża stanu.
Eugeniusz Kwiatkowski urodził się 30 grudnia 1888 roku w Krakowie w rodzinie o tradycjach polskich, kultywującej świadomość narodową. Naukę pobierał w znanym Gimnazjum Ojców Jezuitów w Bękowicach pod Chyrowem, które ukończył w 1907 roku. Z wykształcenia był inżynierem chemikiem w latach 1907-1910 studiował na Wydziale Chemii Technicznej Politechniki Lwowskiej. Studia kontynuował w latach 1910-1912 na Uniwersytecie w Monachium, na którym uzyskał dyplom inżyniera chemika. Z okresu nauki w Niemczech wyniósł zamiłowanie do porządku, systematyczności i solidności, które charakteryzowały go przez całe życie.
W czasie studiów zaangażował się w działalności patriotyczną. Należał do Organizacji Niepodległościowej „Zarzewie”, współpracował też z Drużynami Strzeleckimi. Podczas I wojny watowej, służył w Leginach. Najpierw w Legionie Wschodnim, następnie od 1916 roku w I Legionie. Służbę wojskową ukończył w 1921 roku.
Od tego czasu pracował na Politechnice Warszawskiej, gdzie wykładał na Wydziale Chemii. Działając od 1921 roku w Polskim Towarzystwie Chemicznym poznał późniejszego Prezydenta RP, profesora Ignacego Mościckiego, który rekomendował młodego wówczas inżyniera Kwiatkowskiego na odpowiedzialne stanowiska w przemyśle chemicznym.
W czerwcu 1926 roku E. Kwiatkowski został powołany na stanowisko ministra przemysłu i handlu, a już dziesiątego dnia pełnienia tej funkcji przybył do Gdyni, której był gorącym orędownikiem. Znane jest jego powiedzenie, będące żartobliwym argumentem za budową wymarzonego niegdyś „Drugiego Portu Rzeczypospolitej”: „Wprawdzie Gdańsk jest dziś, a jak mówią – już w XVI wieku był okiem, którym Korona Polska na świat patrzy, ale jednym okiem źle się widzi, więc lepiej jest patrzeć na świat dwoma”. Jego działalność przyczyniła się do przyspieszenia tempa budowy portu w Gdyni i rozbudowy floty. Lista dokonań E. Kwiatkowskiego dla Gdyni i gospodarki morskiej jest długa.
Inżynier pełnił funkcję ministra przemysłu i handlu do grudnia 1930 roku. Następnie przez pięć lat był dyrektorem Zakładów Azotowych w Mościcach. W latach 1935-1939 E. Kwiatkowski jako minister skarbu i wicepremier sprawował nadal pieczę nad Gdynią do której przyjeżdżał chętnie i często. Jednocześnie przyczynił się do innej wielkiej inwestycji II RP- – Centralnego Okręgu Przemysłowego. Okres okupacji spędził na wygnaniu, w Rumunii. Po II wojnie światowej śmiało włączył się do odbudowy polskiej gospodarki morskiej. W latach 1945–48 jako Delegat Rządu ds. Wybrzeża stał na czele odbudowy polskiego Wybrzeża, w tym także Gdyni, która szybko zabliźniała wojenne rany.. Po drugiej wojnie był także wykładowcą na istniejącej w Gdyni od 1945 roku Wyższej Szkole Handlu Morskiego. Wykładał też na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, dokąd dojeżdżał z miejsca swego stałego zamieszkania w Sopocie.
W roku 1948, po niespodziewanym usunięciu ze stanowiska, inżynier Eugeniusz Kwiatkowski otrzymał nakaz opuszczenia Wybrzeża i zakaz przebywania na Wybrzeżu, w
Poznaniu i w Warszawie. Przeniósł się więc do rodzinnego Krakowa, przez kilka lat pozbawiony możliwości pracy. Po 1956 roku zajął się pracą naukową z dziedzin chemii, ekonomii i historii.
Władze przypomniały sobie o tym wybitnym mężu stanu, dopiero po 1970 roku Otrzymał wtedy odznakę Zasłużonego Pracownika Morza i Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Został pierwszym w historii Uniwersytetu Gdańskiego Doktorem Honoris Causa Nauk Ekonomicznych. Co ciekawe stało to się pięć dni przed śmiercią Kwiatkowskiego 17 sierpnia 1974 roku.
Inżynier Eugeniusz Kwiatkowski zmarł w Krakowie 22 sierpnia 1974 roku i pochowany został na cmentarzu Rakowickim. W uroczystościach pogrzebowych, którym przewodniczył metropolita Krakowa ksiądz kardynał Karol Wojtyła, uczestniczyła skromna delegacja ludzi morza z Gdyni, z wielce zasłużonym księdzem prałatem Hilarym Jastakiem, proboszczem parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Miasto Gdynia jeszcze przed drugą wojną światową doceniło zasługi Kwiatkowskiego. W 1928 ofiarowało mu honorowe obywatelstwo. W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni posiadamy fotokopię dyplomu wykonanego przez Leona Staniszewskiego (sygn. RI/D/543) Był on również patronem jednej z ulic Śródmieścia Gdyni (obecnej ul. Armii Krajowej) oraz Basenu Ministra Eugeniusza Kwiatkowskiego. Po wojnie w 2008 roku oddano do użytku całą Trasę Kwiatkowskiego, odcinek komunikacyjny łączący Obłuże z Obwodnicą Trójmiasta. Eugeniusz Kwiatkowskiej jest też patronem prywatnej Wyższej Szkoły Administracji i Biznesu
W grudniu 1987 roku zarząd Towarzystwa Miłośników Gdyni w imieniu swoich członków i wszystkich życzliwych E. Kwiatkowskiemu mieszkańców wystąpił z inicjatywą postawienia pomnika, którego projekt wykonał rzeźbiarz gdański Stanisław Szwechowicz. Położenie kamienia węgielnego pod pomnik na skwerku przy ulicy 10 Lutego (między Mściwoja i Władysława IV) odbyło się w setną rocznicę urodzin Eugeniusza Kwiatkowskiego, a uroczyste odsłonięcie i poświęcenie pomnika odlanego w odbyło się 3 października 1994 roku. Na cokole wykuty został napis: „Gdynia i morze to jedno”.
W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni posiadamy sporą kolekcję obiektów związanych z inżynierem Eugeniuszem Kwiatkowskim. Część z nich została przekazana nam przez jego rodzinę. Są to fotografie, dokumenty, przedmioty kultury materialnej.
Wśród dokumentów, warto wspomnieć zbiór różnego rodzaju dyplomów, wśród nich: Dyplom Doktora Honoris Causa Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Gdańskiego Dyplom inżynierski z Królewskiej Bawarskiej Wyższej Szkoły Technicznej w Monachium. Z Gdynią bezpośrednio związana jest legitymacja Bratniej Pomocy Wyższej Szkoły Handlu Morskiego w Gdyni z 1946 roku.
Cennymi pamiątkami są przedmioty używane przez Eugeniusza Kwiatkowskiego. Wśród nich są przedmioty osobiste: golarka, pióro wieczne
Z pracą ministra i pracą naukową kojarzy się zestaw na biurko: kałamarz ze świecznikiem, a także wiązana teczka na dokumenty z monogramem „EK”.
O szacunku jakim darzony był Eugeniusz Kwiatkowski mogą świadczyć pamiątki podarowane mu przez różne osoby i organizacje, np album fotograficzny autorstwa wybitnego polskiego fotografika Jana Bułhaka z odręczną dedykacją dla ministra Kwiatkowskiego (MMG/HM/II/517/1-36). Artykuł o fotografiach Jana Bułhaka w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajdziecie Państwo na naszej stronie internetowej: https://muzeumgdynia.pl/2024/08/fotografie-jana-bulhaka-w-zbiorach-muzeum-miasta-gdyni/
W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni posiadamy ponad 40 tysięcy fotografii wśród nich jest też przynajmniej ponad 100 zdjęć związanych z ministrem Eugeniuszem Kwiatkowskim. Widzimy go w czasie wizyt „gospodarskich” w Gdyni w okresie międzywojennym jako ministra przemysłu i handlu, wicepremiera i ministra skarbu, a po wojnie jako Delegata Rządu ds. Wybrzeża. Są zdjęcia, na których towarzyszy najwybitniejszym osobistościom życia politycznego II Rzeczypospolitej: prezydentowi Ignacemu Mościckiemu, czy też marszałkowi Józefowi Piłsudskiemu.
Dariusz Małszycki
Artykuł powstał w ramach projektu upamiętnienia 50. rocznicy śmierci Eugeniusza Kwiatkowskiego organizowanej przez Fundację Rodzina Rodła z Wrocławia
Wybrana literatura:
W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajdują się fotografie wielu znakomitych fotografików znanych nie tylko na Wybrzeżu, ale również w całym kraju. Wśród nich mieści się zbiór zdjęć i pocztówek autorstwa Jana Bułhaka (1876-1950), artysty, teoretyka, pedagoga.
Jan Bułhak urodził się w 1876 roku w Ostaszynie pod Nowogródkiem. Fotografią zajął się amatorsko, kiedy w 1905 roku otrzymał od żony pierwszy aparat fotograficzny. Dopiero gdy w 1912 roku ukończył nauki w drezdeńskim zakładzie fotograficznym Hugo Erfurtha, poświęcił się jej zawodowo. Po powrocie z Niemiec otworzył własny zakład fotograficzny. Jednym z pierwszych jego zadań była dokumentacja Wilna i okolic wykonana na zlecenie władz miasta w latach 1912-1919.
W okresie międzywojennym działał również jako pedagog. Kierował między innymi Wydziałem Fotografiki Artystycznej na Uniwersytecie Wileńskim. Jego uczniami byli znani gdyńscy fotograficy, małżeństwo Edmund Zdanowski (1905-1984) i Bolesława Zdanowska (1908-1982). Temu pierwszemu, gdy odbywał praktyki w zakładzie Bułhaka, podarował nowoczesny aparat fotograficzny.
Jan Bułhak nazywany jest „ojcem polskiej fotografiki”. To on wyraźnie rozdzielił fotografię artystyczną od „zwykłej”. W wydanej w 1929 roku pracy Fotografika. Zarys fotografii artystycznej w pierwszym zdaniu stwierdził: „Książka niniejsza jest wyrazem mych poglądów i doświadczeń w dziedzinie fotografiki, którą to nazwą, przez siebie wynalezioną, ochrzciłem fotografię, zwaną dotąd artystyczną czy malowniczą. Ponieważ czułem potrzebę oddzielenia jej nawet w nomenklaturze od fotografii naukowej i rzemieślniczej”.
Jan Bułhak był jednym z najbardziej znanych polskich fotografików piktoralistów. Piktoralizm w fotografii polegał na indywidualnej ingerencji artysty w każdą wykonaną przezeń odbitkę, by nadać zdjęciu charakter dzieła malarskiego. Piktoraliści stosowali przy tym szlachetne techniki fotograficzne, takie jak guma, bromolej. Dlatego ich fotografie przypominają często obraz, rysunek czy grafikę. Tak jest również z pracami Bułhaka.
Propagował fotografię patriotyczną polegającą na dokumentowaniu różnych regionów Polski. W swym poradniku Polska fotografia ojczysta z 1939 roku doradza jak fotografować ojczyznę. Sam miał na tym polu duże doświadczenie, już drugim dziesięcioleciu XX wieku oprócz Wilna dokumentował inne polskie miasta i regiony. Zdjęcia z rodzinnej Litwy wraz z szerszym opisem publikował w specjalnych zeszytach zatytułowanych Wędrówki fotografa w słowie i obrazie.
Bułhak był osobą bardzo szanowaną, która przyczyniła się do zjednoczenia środowiska fotograficznego. W 1928 roku został współzałożycielem i prezesem Wileńskiego Towarzystwa Fotograficznego, w 1930 roku – prezesem Fotoklubu Polskiego, pierwszej ogólnokrajowej organizacji zrzeszającej fotografików traktujących fotografię jako niezależną sztukę. Co ciekawe w Kapitule Seniorów Fotoklubu współpracował ze znanym, zamieszkałym wówczas w Poznaniu, gdyńskim fotografikiem piktorialistą, Tadeuszem Wańskim (1894-1958). Po II wojnie światowej Bułhak był współzałożycielem Związku Polskich Artystów Fotografików. Jego legitymacja z 1947 roku miała nr 1.
W lipcu 1944 roku, w czasie kiedy Armia Czerwona zajmowała Wilno, spaliła się pracownia Bułhaka. Bezpowrotnie uległo zniszczeniu ponad 50 tysięcy negatywów z dorobku artysty. Po wojnie Bułhak przeniósł się do Warszawy. Kontynuując wcześniejszą aktywność, zaczął dokumentować miejscowości na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Zmarł w czasie jednej z takich wędrówek fotograficznych w Giżycku na początku 1950 roku.
W posiadaniu muzeum znajdują się dwie przedwojenne odbitki pozytywowe autorstwa Jana Bułhaka. Są one ciekawymi przykładami fotografii piktorialnej. Pierwsza z nich (Zamek, sygn. MMG/HM/II/4113) przedstawia ruiny zamku w Nowogródku, druga – mieszczący się w lokalnym kościele Obraz św. Michała (sygn. MMG/HM/II/4114). Oba zdjęcia oprawione są w passe-partout w formacie ok. 32 x 21 cm.
Bułhak w swoich podróżach odwiedzał też Gdynię. Z okresu międzywojennego w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znalazło się kilka zdjęć jego autorstwa: pojedyncze pocztówki oraz fotografie związane z Gdynią i tematyką morską. Wśród nich znajdują się karty pocztowe wydawane przez Polskie Towarzystwo Księgarni Kolejowych „Ruch” w latach dwudziestych XX wieku: Gdynia. Statki Rybackie (sygn. MMG/HM/II/4265), Gdynia. Statki wojenne (sygn. MMG/HM/II/5130), Gdynia. Marynarka polska w Porcie (sygn. MMG/HM/II/5807), czy Gdynia. Widok z Kamiennej Góry (sygn. MMG/HM/II/4673). Typową odbitką piktorialną jest fotografia przedstawiająca chatę kaszubską w Gdyni (sygn. MMG/HM/II/2091).
Owocem podróży Jana Bułhaka na Wybrzeże w 1946 roku są zdjęcia portu gdyńskiego formatu 13 x 18 cm, które znalazły się na kartach albumu (sygn. MMG/HM/II/517/1-36), oprawionego w szary karton, z naklejoną kartką z tytułem, napisanym odręcznie przez autora zdjęć: Jan Bułhak. Gdynia/ w r. 1946. Ukazują one skalę zniszczeń gdyńskiego portu.
Przedwojenny rozwój portu w Gdyni przerwał wybuch II wojny światowej. W czasie okupacji znaczną jego część przeznaczono na bazę remontowo-postojowo-zaopatrzeniową dla jednostek Kriegsmarine, urządzono tam też ośrodek szkoleniowy dla załóg jednostek pływających oraz ośrodek budowy okrętów podwodnych. Z tego powodu Gdynia stała się obiektem nalotów alianckich, podczas których port uległ częściowemu zniszczeniu. Największych uszkodzeń dokonały wydzielone oddziały saperów niemieckich, którzy realizując hitlerowski rozkaz „spalonej ziemi”, wysadzili znaczną część portu wraz z falochronami. Dodatkowo wszystkie wejścia do portu zatarasowano zatopionymi tam celowo różnymi jednostkami (w głównym wejściu legł na dnie pancernik „Gneisenau”). Ogółem w porcie zalegało 27 wraków różnych jednostek pływających. Taki stan portu zastał Jan Bułhak rok po wyzwoleniu.
Prezentacja portu w albumie Bułhaka rozpoczyna się od dwóch fotografii pokazujących gmach Dworca Morskiego. To tu mieścił się Kapitanat Portu, przeniesiony w 1945 roku po zniszczeniu przedwojennej siedziby. Dopiero po wybudowaniu nowego gmachu kapitanatu w 1961 roku, urząd ten przeniósł się do nowej siedziby. Na zdjęciu widzimy uszkodzoną północną elewację frontową – rezultat nalotu alianckiego w październiku 1943 roku.
Na fotografiach z albumu widać jednak nie tylko zniszczenia, ale również pełną „życia” pracę portu na nabrzeżach Polskim i Indyjskim: robotników portowych oraz urządzenia przeładunkowe przenoszące zarówno ładunki w małych opakowaniach (np. workach) jak i duże obiekty (np. samochody).
Wśród jednostek pływających, na jednym ze zdjęć wyróżnia się drobnicowiec „Morska Wola”. Tojeden z pierwszych polskich statków handlowych, które powróciły do kraju po wojnie. Co ciekawe w 1952 roku „Morską Wolę” przekazano flocie rybackiej, gdzie pełniła rolę pierwszego polskiego statku-bazy rybackiej i obsługiwała krajową flotę rybacką na Morzu Północnym.
Oczywiście w 1946 roku, kiedy Bułhak wykonał zdjęcia, port był oddany do użytku w niewielkim stopniu. Na fotografiach w albumie widać zniszczenia obejmujące nabrzeża i pomosty w basenie Prezydenta, porcie rybackim oraz w porcie węglowym. Szczególnie symbolicznym wydaje się zdjęcie obrazujące ruch w zniszczonym porcie, które przedstawia cumujący przy nabrzeżu Holenderskim statek John Mitchell, widziany w perspektywie gruzów z nabrzeża Duńskiego.
Na wartość albumu wpływają nie tylko zdjęcia wybitnego artysty, ale również – znajdująca się na wewnętrznej części wierzchniego fragmentu okładki – odręcznie napisana przez Bułhaka dedykacja dla Eugeniusza Kwiatkowskiego: „Panu Ministrowi / Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu / Twórcy Gdyni, niestrudzonemu rzecznikowi / polskiej potęgi morskiej / składa w hołdzie / J. Bułhak/ Warszawa 1946”. Eugeniusz Kwiatkowski (1888-1974), przedwojenny minister przemysłu i handlu i minister skarbu, rzecznik i propagator budowy portu w Gdyni, w 1935 roku powrócił do kraju i objął funkcję Delegata Rządu dla Spraw Odbudowy Wybrzeża, którą pełnił do 1948 roku, kiedy to został odsunięty od pełnionej funkcji z zakazem pobytu na Wybrzeżu. Niestety, nie wiemy czy album został podarowany ministrowi, czy stanowi jedynie dedykację wydawniczą.
Fotograf przygotowywał w tym czasie podobne albumy ze swoimi zdjęciami, ale już bez konkretnej dedykacji. Jeden z nich zatytułowany Wybrzeże/1946 rok (sygn. MMG/HM/II/6032/1-36)trafił do Muzeum w ostatnim czasie. Na kartonowej oprawie, podobnej jak opisany wyżej album portu gdyńskiego, naklejona jest kartka z odręcznie wpisanym przez autora tytułem: Jan Bułhak/ Wybrzeże/ 1946 rok. Tam również znajduje się 36 fotografii naklejonych pojedynczo na karty. Zdjęcia przedstawiają porty w Gdańsku i Gdyni, Jaśkową Dolinę, Park Oliwski i Katedrę Oliwską. Jedenaście, a więc prawie 1/3 zdjęć w albumie, stanowią ujęcia portu gdyńskiego. Część odbitek została wykonana z tego samego negatywu, co zdjęcia z opisanego wyżej albumu Bułhaka.
Do oglądania fotografii Jana Bułhaka z albumu Gdynia/Rok 1946 zapraszamy w sieci na naszej www.gdyniawsieci.pl.
Dariusz Małszycki
– Jan Bułhak, Fotografika. Zarys fotografii artystycznej, Warszawa 1929.
– Jan Bułhak, Polska fotografia ojczysta, Poznań 1939.
– Jan Bułhak, Katalog do wystawy Muzeum Narodowego w Gdańsku „Wilno i Wileńszczyzna w obrazach fotograficznych Jana Bułhaka”, Gdańsk 2018.
– Jan Bułhak. Fotografik, red. Z. Jurkowlaniec, Warszawa 2007.
Lato 1914 roku było wyjątkowo upalne, dlatego już w pierwszych dniach lipca do gdyńskiego letniska zjechało wielu turystów, chcących zażyć kąpieli słonecznych i morskich w Bałtyku. Gdyński Związek Upiększania (niem. Gdingener Verschönerungsvereins), dbający o rozwój wsi, planował kolejne rozmowy w sprawie uruchomienia linii tramwajowej z Sopotu, nasadzenia roślin ozdobnych, wytyczenia nowych alei spacerowych przez wieś z roku na rok odwiedzaną przez coraz więcej turystów. Jednak żadnego z tych projektów nie zrealizowano.
28 lipca 1914 roku „Gazeta Gdańska” podała informację o niespodziewanym wypowiedzeniu wojny Serbii przez Austro-Węgry po zabójstwie austro-węgierskiego następcy tronu arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie. Początkowo nikt nie spodziewał się, że to zdarzenie wywoła falę decyzji politycznych, które doprowadzą do największego konfliktu zbrojnego, jakiego nie znał jeszcze świat. Uruchamiając sojusznicze zobowiązania, dwa dni później Rosja wypowiedziała wojnę Austro-Węgrom, a od 1 sierpnia Cesarstwo Niemieckie wystąpiło zbrojnie przeciw kolejno Rosji, Francji i Belgii. W kolejnych dniach taką samą decyzję wobec Niemiec podjęła Wielka Brytania i Japonia. Narastające w Europie od lat napięcie znalazło swoje ujście. W ciągu niecałego miesiąca w stanie wojny znalazły się niemal wszystkie największe mocarstwa ówczesnego świata.
Pomorze, znajdujące się pod niemieckim zaborem, musiało przygotować się na nową, wojenną rzeczywistość. W ciepły, sobotni wieczór 1 sierpnia 1914 roku gdyńska plaża opustoszała, a na niewielkiej stacji kolejowej w Gdingen znalazły się dziesiątki wyjeżdżających w pośpiechu letników, przede wszystkim Polaków z Carskiej Rosji. Chaos komunikacyjny i bezwzględny priorytet transportów wojskowych spowodował, że wiele osób nie mogło wyjechać nawet przez kilka kolejnych dni. Ostatecznie, 11 sierpnia wydano nakaz opuszczenia terytorium Niemiec przez wszystkich obcokrajowców w ciągu kolejnej doby.
Choć działania wojenne objęły swoim zasięgiem około 80% terytorium późniejszej II Rzeczpospolitej, to szczęśliwie ominęły nie tylko Gdynię, ale i całe Pomorze. Mimo tego w spokojnej, położonej peryferyjnie rolniczo-rybackiej wsi jeszcze w sierpniu dało się odczuć konsekwencje Wielkiej Wojny. W pierwszych dniach po jej wybuchu do miejscowych Kaszubów przyszły powołania do cesarskiej armii. Na frontach I wojny światowej po obu stronach walczyli członkowie niemal każdej kaszubskiej rodziny, nierzadko w trakcie zmieniając mundur armii. Jednocześnie konflikt znacząco ożywił nadzieje Kaszubów na szybkie odrodzenie i powrót Pomorza do Polski.
Gospodarka niemiecka została przestawiona na cele wojenne i w krótkim czasie dało się odczuć ekonomiczne skutki tej decyzji. Względna równowaga sił na froncie sprawiała, że żadna ze stron nie była w stanie zwyciężyć, co powodowało długotrwałą perspektywę poboru nowych żołnierzy do armii i skrajnego obciążenia gospodarki państwa. Na froncie ludzie ginęli głównie od chorób i gazów bojowych, zaś poza jego linią – z głodu. Choć najgorsza sytuacja panowała w miastach, w tym w pobliskim Gdańsku, to wieś również znacząco ucierpiała. Już po miesiącu trwania wojny wiele problemów nałożyło się na siebie. Z powodu wojskowych transportów kolejowych i wykupienia przez wojsko większości koni załamał się transport żywności. Już po kilku dniach w obiegu zabrakło złotych i srebrnych, a po kilku miesiącach jakichkolwiek metalowych monet. Banki przestały udzielać kredytów, a kursy zagranicznych walut drastycznie spadły. Podstawowym środkiem płatniczym stała się żywność. Zaopatrzenie żołnierzy odbywało się kosztem ludności cywilnej, dlatego wkrótce również produkty spożywcze stały się towarem deficytowym, a lęk przed głodem zaczął dotykać wszystkich[1]. Jeszcze w sierpniu ze sklepów całkowicie zniknęły podstawowe produkty, takie jak mąka, sól czy czekolada. Spowodowało to błyskawiczny, kilkukrotny wzrost cen pozostałych artykułów. Mieszkańcy wsi, w tym rolnicy z Gdyni, w obawie przed zarekwirowaniem zaczęli ukrywać zboże i ziemniaki. Zarządzeniem Rady Związkowej Cesarstwa Niemieckiego zniesiono wolny handel zbożem i wyznaczono ceny maksymalne na większość towarów, w tym chleb żytni, mąkę, ziemniaki, mleko, mięso czy sól. Po miesiącu trwania wojny sytuacja żywnościowa była na tyle zła, że wprowadzono obowiązek pieczenia gorszej jakości chleba z mąki pszennej zmieszanej z mąką ziemniaczaną, nazywanego K-Brot[2]. Chciano w ten sposób ograniczyć konsumpcję i poczynić pierwszy krok do państwowej reglamentacji żywności, którą ostatecznie wprowadzono na początku 1915 roku. Z biegiem wojny przydział kartek był stopniowo obniżany. W marcu 1915 roku w Gdyni i jej okolicy każda dorosła osoba nieprowadząca działalności rolniczej, cotygodniowo otrzymywała kartkę na jeden dwukilogramowy chleb, zaś w maju 1917 roku w tym samym czasie przysługiwał jedynie bochenek ważący 1,7 kilograma. W 1916 roku „Gazeta Gdańska” opisywała, że ludzie zaczęli nawet odmawiać przyjmowania pieniędzy, żądając żywności i powoływała się na anonimowego lekarza z Pomorza, który miał powiedzieć jednej z pacjentek: „Nie chcę pieniędzy – […] niech mi pani przyniesie lepiej ziemniaków. Pieniędzy mam dosyć, ale ziemniaków nie mam”. W połowie 1917 roku żywność w ogóle przestała trafiać do ludności cywilnej, a rolnicy i handlarze, sprzedający nielegalnie na wolnym rynku, przekraczali ustalone ceny nawet kilkunastokrotnie. Takie działania prowadzili między innymi gdyńscy rybacy, których każdy połów i ceny sprzedaży miały podlegać formalnej kontroli władz, a mimo to omijali prawo, dodając do urzędowej ceny maksymalnej dodatkowe elementy, takie jak przewoźne, napiwek czy inne opłaty.
Z utrudnieniami i restrykcjami wynikającymi z trwającej wojny spotykali się również nieliczni letnicy, którzy docierali do Gdyni. Już w 1915 roku ograniczono działanie lokali gastronomicznych, wprowadzając „dni bezmięsne i beztłuszczowe”. Powodowało to, że mięso nie mogło być sprzedawane w wybrane dwa dni w tygodniu, podobnie jak wyroby tłuszczowe. Z czasem wymóg ten skierowano również do gospodarstw domowych, a za jego bezwzględne egzekwowanie odpowiadali urzędnicy lokalnej administracji. Interesującą z punktu widzenia turysty była także informacja zawarta na jedynej wydanej w czasie I wojny światowej mapie turystycznej Królewskich Lasów Chyloni, Gdyni, Oksywia i Zagórza – Wanderkarte von der Königl. Forst Kielau, Gdingen, Oxhöft, Sagorsch. Wykonany pieczęcią zapisek na jej odwrocie zachęcał, by dbano o każdy egzemplarz, ponieważ mógł się okazać potrzebny do ewentualnych działań wojennych, gdyby druk kolejnych wydań okazał się niemożliwy.
Już latem 1915 roku, po wystosowaniu przez władze państwowe odezwy do Czerwonego Krzyża i organizacji kobiecych o pomoc przy transportach rannych z frontu, pojawił się inny problem, który ograniczył możliwość przyjazdu letników do Gdyni. W krótkim czasie powołano lokalne sztaby, mające zorganizować na zapleczu frontu sieć wojskowych szpitali polowych, do których mogliby trafiać prosto z niego na rekonwalescencję ranni i niezdolni do walki żołnierze. Położenie przy jednej z głównych linii kolejowych, prowadzącej z północnej części frontu wschodniego w głąb Niemiec, sprawiło że prawdopodobnie już na początku 1915 roku część willi i pensjonatów we wsi została zamieniona w lazarety, zmniejszając jednocześnie liczbę obiektów noclegowych dla letników. Zachowały się informacje na temat przynajmniej trzech miejsc w Gdyni, w których kwaterowano rannych pruskich żołnierzy, choć mogło być ich znacznie więcej. Na siedziby Stowarzyszenia Szpitali Wojskowych (niem. Vereinslazarett) w Gdyni wybrano willę Luise oraz pensjonat Jana Plichty przy ówczesnej Kurhausstraße (ulicy Kuracyjnej, willa Luiza istnieje do dzisiaj pod adresem 10 lutego 18, zaś budynek należący do Jana Plichty znajdował się przy skrzyżowaniu ulic 10 lutego i Świętojańskiej w miejscu współczesnego Infoboxu), a także dom zakonny prowadzony przez Zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, który zajmował dawną siedzibę gdyńskiego sołectwa przy Placu Kaszubskim (budynek istniał do końca lat trzydziestych dwudziestego wieku mniej więcej w miejscu dzisiejszego Szpitala Miejskiego). Na zachowanych pocztówkach i zdjęciach z tego okresu można zobaczyć grupy żołnierzy w mundurach armii Cesarstwa Niemieckiego stojących przed budynkami. Mężczyźni są uśmiechnięci i zrelaksowani. Wojenne wspomnienia wskazują, że „pobyt w lazarecie oznaczał szczęście”. Co prawda cierpiano z powodu ran i chorób, ale przynajmniej można było uniknąć kolejnych śmiertelnych zagrożeń i budzącego grozę pobytu na froncie.
Oprócz głównego lekarza (pełniącego funkcję dyrektora tymczasowego szpitala), wojskowego oficera, który sprawował nadzór sanitarny nad każdym lazaretem, a także pracowników Czerwonego Krzyża znalazło w nich zatrudnienie wiele kobiet ze wsi. Taka wielomiesięczna pielęgniarska opieka nad żołnierzami przybyłymi z dalekiego frontu – często przymusowa i bezpłatna – prowadziła do nawiązywania związków a nierzadko i małżeństw. Jedna z takich historii dotyczy Fryderyka Drucksa, który służył w stacjonującym w Grudziądzu 129. Pułku Piechoty i ranny trafił do jednego z tymczasowych szpitali wojskowych w Gdyni w październiku 1915 roku. Poznał tam pomagającą przy chorych miejscową Kaszubkę z Oksywskich Piasków – Rozalię Detlaff, córkę rybaka Józefa Detlaffa. Nieco ponad rok później, 5 listopada 1916 roku młodzi wzięli ślub w oksywskim kościele i zamieszkali w domu rodzinnym Rozalii. W Gdyni urodziły się ich dzieci, a niedługo potem Fryderyk znalazł zatrudnienie jako zaopatrzeniowiec w Biurze Budowy Portu w Gdyni i razem stworzyli pierwsze pokolenie budowniczych miasta Gdyni.
Wielka Wojna odcisnęła piętno przede wszystkim na rodzinach ofiar. Nierzadko w jednym rodzie ginęli wszyscy mężczyźni. Zdarzało się także, że jeden brat ginął z ręki drugiego brata wcielonego do przeciwnej armii. A ci, którzy przeżyli te tragiczne wydarzenia, często musieli zmagać się z wieloma problemami zdrowotnymi. Po powrocie do domu zmagali się z fizycznymi okaleczeniami, chorobami układu oddechowego i poparzeniami spowodowanymi użyciem nowego typu broni – gazów bojowych. Dla wielu najtrudniejsze były urazy psychiczne, które odcisnęły swoje piętno na całe życie. Niechętnie opowiadano o okrucieństwach wojny, nie chciano do nich wracać pamięcią.
Mężczyzn z Pomorza, w tym także Kaszubów z Gdyni niemal od razu po rozpoczęciu I wojny światowej wcielono do niemieckiej armii. Taki los spotkał między innymi znanego działacza kaszubskiego Antoniego Abrahama, który został powołany do armii wraz ze swoimi dwoma synami i zięciem. Cała rodzina poza „Królem Kaszubów” zginęła w walce w pruskim mundurze, a on wrócił na Pomorze ranny. Niemcy niezwykle chętnie werbowali do Kaisermarine – Cesarskiej Marynarki Wojennej również miejscowych rybaków, którzy posiadali doświadczenie na morzu i mogli zostać w krótkim czasie wyszkoleni do walki na wodzie. Jednym z nich był Anastazy Konkol, późniejszy Prezes Towarzystwa Rybackiego w Gdyni, a po II wojnie światowej wieloletni kapitan kutra rybackiego Gdy-9, który w czasie Wielkiej Wojny służył na okręcie wojennym stacjonującym w Wilhelmshaven.
Los sprawił również, że wielu późniejszych budowniczych miasta, którzy przybyli do Gdyni po odzyskaniu niepodległości walczyło w armii każdego z mocarstw. W armii niemieckiej służył między innymi Bronisław Palmowski. Późniejszy wieloletni pracownik gdyńskiego portu i członek Koła Starych Gdynian, walczył w latach 1916-1918 na froncie rosyjskim (pod Baranowiczami i Rygą) oraz francuskim (w pobliżu Reims). W rosyjskiej Carskiej Marynarce Wojennej na Morzu Czarnym służył z kolei późniejszy szef kapitanatu Portu w Gdyni – Władysław Zaleski. Jako porucznik Żeglugi Wielkiej początkowo zgłosił się do Floty Ochotniczej, gdzie pływał na parowcu „Saratow”, a później na innych okrętach. Wielu Polaków trafiło w czasie Wielkiej Wojny do tworzonego we Francji Wojska Polskiego, tak zwanej „Błękitnej Armii” dowodzonej przez generała Józefa Hallera, czy Legionów Polskich utworzonych w Austro-Węgrzech. W tych drugich niemal przez cały okres wojny, od sierpnia 1914 roku do marca 1918 roku, w I Brygadzie Józefa Piłsudskiego walczył najpierw jako kapral, potem jako sierżant liniowy późniejszy Komisarz Rządu w Gdyni, powołany na to stanowisko właśnie dzięki znajomości z wojska, Franciszek Sokół.
Po zakończeniu I wojny światowej – jeszcze zanim Gdynia wraz z Pomorzem w lutym 1920 roku, po decyzjach podjętych w Wersalu, wróciła do odrodzonej Rzeczypospolitej – zmieniła się władza. 30 września 1919 roku decyzją mieszkańców Polak Jan Radtke przejął funkcję sołtysa od Niemca Aarona Jansena. Po krótkim czasie objął również obowiązki wójta obwodu wójtowskiego w Chyloni, do którego należała Gdynia. Od tego czasu rozpoczęto starania o upamiętnienie ofiar I wojny światowej oraz wojny polsko-bolszewickiej, w której udział brali także mieszkańcy Gdyni i Chyloni. W II Rzeczypospolitej pamięć o poległych była niezwykle żywa, dlatego w wielu miejscach powstawały poświęcone im pomniki fundowane przez kombatantów i lokalne społeczności. Poprzez odwołania do refleksji filozoficznych i religijnych na temat ludzkiego życia próbowano sobie radzić z wojenną traumą.
Nie inaczej było w Gdyni, a właściwie jej dzisiejszej dzielnicy – Chyloni, gdzie około 250 członków założonego w 1918 roku przy parafii pw. św. Mikołaja Bractwa Najświętszego Serca Maryi wraz z proboszczem Franciszkiem Mengelem zainicjowało budowę pomnika ku czci poległych mieszkańców Chyloni i okolic. Choć nieznana jest dokładna data jego powstania, przyjmuje się, że stanął on w ogrodzie przed plebanią w 1920 lub 1921 roku. Z tego powodu monument z postacią Jezusa Chrystusa w naturalnych rozmiarach na wysokim cokole, powszechnie uznawany jest za najstarszy istniejący do dzisiaj pomnik w granicach Gdyni. Jak głosi napis na jednej z czterech umieszczonych na nim tablic powstał „ku czci i pamięci Najdroższym Ojcom Synom i Braciom z parafii Chylonia którzy życie Ojczyźnie w ofierze oddali”. Na pozostałych tablicach wymieniono czterdzieści głównie kaszubskich nazwisk poległych wraz z informacją, na którym froncie zginęli. Interesujący jest fakt, że spis obejmuje nie tylko ofiary I wojny światowej, ale wszystkich tych mieszkańców Chyloni, którzy zginęli w walkach o wolną Polskę w latach 1914-1920, w tym między innymi w wojnie polsko-bolszewickiej czy powstaniu wielkopolskim.
Najbardziej intrygującym w historii pomnika poległych chylonian jest fakt, że przetrwał on do współczesności. Większość podobnych symboli wiary i polskości zostało zniszczonych podczas II wojny światowej przez Niemców, jednak ten znacznych rozmiarów monument z wyraźnymi odwołaniami do wartości religijnych i narodowych przetrwał w niemal nienaruszonym stanie. Według przekazów mieszkańców pomnik uratował ksiądz Mengel, który postanowił zostawić go w jego oryginalnym miejscu, jednak otoczył stertą desek i innych materiałów budowlanych, które zasłoniły cały monument. Celowy bałagan urządzony przez proboszcza w parafii miał zbić z tropu Niemców, którzy drwili z nieporządku, nie przypuszczając jednak, co się za nim kryje. Po zakończeniu wojny ksiądz Mengel opuścił Chylonię, a na jego miejsce powołano kolejnego proboszcza – Józefa Labona. Jak wspominał Henryk Langer, potomek znanego chylońskiego rodu Jasińskich, to właśnie ten duchowny około 1950 roku przeniósł pomnik w miejsce, w którym znajduje się obecnie – na działkę przy ulicy Działdowskiej 12.
Wraz z upływem czasu stojący na uboczu monument coraz bardziej niszczał. Dopiero rozpoczęta w 2019 roku inicjatywa lokalnych mieszkańców sprawiła, że pomnik doczekał się wpisu do wojewódzkiego rejestru zabytków. 11 listopada 2020 roku w symboliczną setną rocznicę jego powstania i Narodowe Święto Niepodległości przeprowadzono kwestę na rzecz wykonania prac konserwatorskich, które zrealizowano w kolejnym roku. Przywrócono stabilność postumentu, uzupełniono pęknięcia, odmalowano tablice i odtworzono serce Jezusa, na którym odkryto jeszcze ślady oryginalnej złotej farby. Dziś podobnie jak ponad 100 lat wcześniej, dzięki zaangażowaniu mieszkańców pamięć o ofiarach Wielkiej Wojny jest kontynuowana, a najstarszy gdyński pomnik pozostaje niemym świadkiem tej tragicznej części lokalnej historii.
Dawid Gajos
– Antoni Abraham. Setna rocznica śmierci „króla Kaszubów”, PolskieRadio.pl, 23.06.2023, https://www.polskieradio.pl/39/156/artykul/1326959,antoni-abraham-setna-rocznica-smierci-krola-kaszubow [dostęp: 08.04.24].
– J. Borzyszkowski, I wojna światowa i przyłączenie Pomorza do Polski w pamięci Kaszubów i Pomorzan, „Acta Cassubiana” nr 16, 2014.
– A. Busler, Najstarszy gdyński pomnik, Czec.pl, 22.11.2020, https://czec.pl/pl/n/83 [dostęp: 08.04.24].
– J. Daniluk, O początku I wojny światowej w Gdańsku pisze gdański historyk Jan Daniluk, www.gdansk.pl, https://www.gdansk.pl/wiadomosci/Poczatek-I-wojny-swiatowej-w-Gdansku,a,248872 [dostęp: 03.04.24].
– J. Górski, Lazaret na Toruńskiej, OpowiadaczeHistorii.pl, 24.02.2022, http://www.opowiadaczehistorii.pl/lazaret-na-torunskiej/ [dostęp: 04.04.24].
– I wojna światowa na ziemiach polskich, red. P. Stawecki, Warszawa 1986.
– T. Krzemiński, K-brot, marmolada i ziemniaki. Pożywienie mieszkańców Prus Zachodnich w czasie I wojny światowej, „Zapiski Historyczne” t. LXXIX z. 2, Toruń 2014.
– D. Małszycki, Antoni Abraham – zasłużony działacz kaszubski, Muzeum Miasta Gdyni, https://muzeumgdynia.pl/2023/06/antoni-abraham-zasluzony-dzialacz-kaszubski/ [dostęp: 08.04.24]
– D. Małszycki, Władysław Zaleski. Zasłużony szef Kapitanatu Portu w Gdyni, Trójmiasto.pl, 20.06.2018, https://historia.trojmiasto.pl/Wladyslaw-Zaleski-Zasluzony-szef-Kapitanatu-Portu-w-Gdyni-n124840.html [dostęp: 08.04.24].
– J. Matura, I wojna światowa. Pomniki krwawego konfliktu, „Pomorze Zachodnie”, 02.09,2017, http://pomorze24.blogspot.com/2017/09/i-wojna-swiatowa-pomniki-na-pomorzu-zachodnim.html [dostęp: 08.04.24].
– B. Mikołajczuk, M. Zakroczymska, Gdyńskie kapliczki, figury i krzyże, Gdynia 2011.
– Polski wir I wojny: 1914–1918, red. A. Dębska, Ośrodek Karta, Warszawa 2014.
– M. Scheibe, Budowa portu, Dettlaffka, gdyński lazaret – życie gdynian i małżeństwa kaszubsko-niemieckie, „Gdynia – plan miasta, miejsca które pamiętamy a których coraz mniej, Facebook.pl, 16.01.2022, https://www.facebook.com/groups/planmiastagdynia/posts/5731419903552260/ [dostęp: 05.04.24].
– ul. 10 Lutego, „Wolne Forum Gdańsk”, http://wolneforumgdansk.pl/viewtopic.php?t=377&postdays=0&postorder=asc&start=0&sid=4c02fec074f9eea6db2b6e56682d10d4 [dostęp: 08.04.24].
– M. Sielski, Gdyńskie pomniki chronione przed Niemcami, Trójmiasto.pl, 11.11.2020, https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Gdynskie-pomniki-chronione-przed-Niemcami-n150501.html [dostęp: 08.04.24].
– P. Szczerba, Najstarszy pomnik w Gdyni. Gdzie stoi?, Trójmiasto.pl, 11.06.2023, https://historia.trojmiasto.pl/Najstarszy-pomnik-w-Gdyni-stoi-w-Chyloni-n178925.html [dostęp: 08.04.24].
– K. Szypelt, Najstarszy pomnik w Gdyni odrestaurowany, Gdynia.pl, 09.03.2021, https://www.gdynia.pl/co-nowego,2774/najstarszy-pomnik-w-gdyni-odrestaurowany,555425 [dostęp: 08.04.24].
– W. Wysocki, 105 lat temu wybuchła I wojna światowa, Dzieje.pl, https://dzieje.pl/aktualnosci/105-lat-temu-wybuchla-i-wojna-swiatowa [dostęp: 03.04.24].
[1] Należy zauważyć, że sytuacja żywnościowa w Niemczech w czasie I wojny światowej była znacznie gorsza niż w innych państwach, takich jak Francja czy Wielka Brytania, które podsiadały wiele kolonii. Przez cały okres wojny mogły z nich sprowadzać rezerwy żywnościowe i surowce, dzięki czemu skutki wojny nie były aż tak odczuwalne wśród ludności cywilnej.
[2] Nazwa pochodzi od skrótu słowa „kartoffelbrot”, czyli „chleb ziemniaczany”.
Morze od dawna fascynowało młodych ludzi, pociągało swym ogromem, tajemniczością i obietnicą przygód. Dlatego dużą rolę w oddziaływaniu na dzieci i młodzież odgrywało wychowanie morskie. Miało ono wzbudzić miłość i przywiązanie do morza i polskiego wybrzeża, zaś długofalowo uświadomić o roli morza w życiu gospodarczym Polski.
Jedną z organizacji, które wychowanie morskie wprowadziły do swego programu w latach dwudziestych XX wieku był Związek Harcerstwa Polskiego (dalej ZHP), a szczególnie harcerstwo gdyńskie. Wpływ na to miało niewątpliwie nadmorskie położenie miasta i bliskość budowanego portu. Harcerze brali udział w różnego rodzaju imprezach popularyzujących morze i gospodarkę morską, takich jak Święto Morza, a także nawiązywali do morza i tradycji morskich w codziennych pracach drużyny, równocześnie sami nabywali podstawowe umiejętności żeglarskie.
Wyższy poziom szkolenia żeglarskiego zapewniały ośrodki morskie, w których zdobywano uprawnienia do samodzielnego żeglowania. Harcerze z drużyn morskich mogli od 1929 roku korzystać z Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego (dalej PUWF i PW) w Jastarni. W 1929 roku szkoliła się tam grupa harcerzy z harcmistrzem Witoldem Bublewskim na czele, a rok później został zorganizowany harcerski kurs morski na jachcie „Junak”, gdzie jednym z wykładowców był znany żeglarz, generał Mariusz Zaruski (1867-1941).
30 maja 1931 roku Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, PUWF i WF oraz Ministerstwo Spraw Wojskowych zorganizowały w Gdyni Ośrodek Morski, pod nazwą Ośrodek Przysposobienia Morskiego, w którym szkolenie obok członków innych organizacji odbywali również harcerze. Na początku przyznano harcerzom odcinek nabrzeża, baraki i namioty.
Kiedy w 1934 roku zakupiono w Szwecji szkuner Petrea, przemianowany potem na Zawisza Czarny, a także żaglowiec Grażyna (dedykowany głównie harcerkom), możliwe stało się powołanie Harcerskiego Ośrodka Morskiego (dalej HOM) w Gdyni. Ośrodek nie był organizacyjnie związany z Hufcem Morskim w Gdyni, bezpośrednio podlegał KHDŻ przy Komendzie Głównej Harcerzy. Jednak i tak miał duży wpływ na wychowanie morskie harcerzy gdyńskich, ponieważ udzielał im swej bazy i sprzętu żeglarskiego. Coroczne kursy instruktorskie sprzyjały nawiązywaniu kontaktów między wodniakami z całego kraju, co pozwalało na wymianę doświadczeń. W sezonie zimowym skauci z gdyńskich drużyn morskich pełnili wartę w ośrodku.
Bardziej znanym od Grażyny okazał się zbudowany w 1902 roku szwedzki żaglowiec handlowy Petrea, który po przybyciu do Gdyni otrzymał nazwę Harcerz, bo to właśnie harcerze własnym sumptem dokonali przebudowy i remontu żaglowca. Gdy prace zostały zakończone, nazwę jednostki zmieniono na Zawisza Czarny. Był to pierwszy na świecie żaglowiec należący do organizacji skautowej. Ten trzymasztowy szkuner, o długości 32 m, szerokości 8 m, mógł pomieścić na swoim pokładzie 50 osób.
W 1936 roku podczas Święta Morza został poświęcony, choć w swój pierwszy rejs pełnomorski wypłynął już 29 czerwca 1935 roku. Była to podróż do Kopenhagi, Londynu, Antwerpii i Amsterdamu. Zawisza Czarny był pływającą szkołą żeglarstwa morskiego, kształtującą charaktery młodych, rwących się do pracy na morzu harcerzy. Do wybuchu wojny szkuner, pod dowództwem generała Mariusza Zaruskiego, popłynął w 13 rejsach, odwiedził kilkadziesiąt portów w dziesięciu państwach. Przepłynął ogółem około 11 tys. mil morskich, przeszkolił 654 żeglarzy. W czasie wojny został zarekwirowany przez Niemców, przemianowany na Schwarcer Husar i wykorzystany jako statek szkolny. Odnaleziony na początku 1946 roku, powrócił do Gdyni, gdzie stał na kotwicy do 1948 roku. Ze względu na zbyt wysokie koszty eksploatacji został zatopiony w Zatoce Puckiej, pod Jastarnią.
W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni posiadamy ciekawą dokumentację związaną z żaglowcem – 168 negatywów celuloidowych z podróży Zawiszy Czarnego w latach 1936-1939. Autorem tych zdjęć jest fotografik Florian Staszewski (1913-1988), znany przede wszystkim z pięknych zdjęć powojennych podróży fregaty Dar Pomorza oraz statków Batory i Stefan Batory. Był on etatowym fotografem, który na pokładach transatlantyków przepracował prawie 27 lat. W zbiorach Muzeum posiadamy album z kilkunastoma zdjęciami z podróży Batorego do Nowego Jorku w 1948 roku.
Florian Staszewski był również harcerzem i przedwojennym członkiem załogi żaglowca Zawisza Czarny. Negatywy celuloidowe z przedwojennych podróży tego żaglowca, będące w kolekcji Muzeum, stanowią reporterski zapis z tych podróży. Na fotografiach widzimy dowódcę Mariusza Zaruskiego z młodymi żeglarzami, zdjęcia z podróży szkoleniowych po Bałtyku, m.in. do Visby czy Sztokholmu, a także ćwiczenia szalupowe. Ikoniczne wręcz wydają się ujęcia dowódcy żaglowca, wokół którego skupieni są słuchający go uważnie członkowie załogi. – Trzeba dać możność młodym ludziom poznać morze, odbywać podróże nie na leżakach wygodnych parostatków, ale w pracy, przygodach, czasem i niebezpieczeństwach żaglowych okrętów – pisał Zaruski w swojej książce Z harcerzami na Zawiszy Czarnym z 1937 roku, a młodzi żeglarze darzyli go szczególnym szacunkiem.
Zapraszamy do obejrzenia części tego zbioru na stronie internetowej https://www.gdyniawsieci.pl/kolekcja/zawisza-czarny-w-obiektywie-floriana-staszewskiego/, prezentującej zbiory Muzeum Miasta Gdyni online.
Dariusz Małszycki
Dział Historyczny
[english version below ↓]
Deadline: 31 października 2024 (data doręczenia)
Baltic Mini Textile Gdynia jest konkursem organizowanym przez Muzeum Miasta Gdyni co trzy lata dla artystów profesjonalnych z kraju i zagranicy.
Celem Konkursu jest przegląd współczesnych poszukiwań twórczych w dziedzinie miniatur tkackich realizowanych w dowolnej technice, wyłonienie najlepszych 50 prac i pokazanie ich na wystawie pokonkursowej w Muzeum Miasta Gdyni.
W Konkursie mogą wziąć udział wyłącznie artyści profesjonalni– absolwenci uczelni artystycznych z kraju i zagranicy.
Jeden autor może zgłosić do Konkursu nie więcej niż trzy miniatury tkackie [prace]. Każda miniatura wymaga oddzielnego zgłoszenia.
Maksymalny wymiar prac wraz z oprawą wynosi 20 x 20 cm, dla obiektów przestrzennych 20 x 20 x 20 cm. Temat obowiązujący w tej edycji konkursu to WSPÓLNOTA.
Pisemnego zgłoszenia do udziału w Konkursie dokonuje autor pracy, zgodnie ze wzorem Karty uczestnictwa stanowiącym załącznik nr 1 do Regulaminu. Do czytelnie wypełnionej Karty uczestnictwa należy dołączyć zdjęcia prac, maksymalnie 3 zdjęcia jednej pracy.
Kartę uczestnictwa należy przesłać na adres mailowy Organizatora: 13bmtg@muzeumgdynia.pl
Jury na podstawie nadesłanych zdjęć dokonuje wstępnej oceny walorów artystycznych prac oraz wybierze 50 prac do konkursu finałowego. Finaliści zostaną poinformowani o wyniku obrad Jury pocztą elektroniczną i są proszeni o dostarczenie pracy na adres Organizatora. Udział w drugim etapie Konkursu wymaga wniesienia w 2025 r. opłaty wpisowej w wysokości 50€.
Data nadsyłania formularzy zgłoszeniowych: 31 października 2024 (data doręczenia)
I etap konkursu: 15 listopada 2024
Data nadsyłania prac: 15 stycznia 2025 (data doręczenia)
II etap konkursu: 31 stycznia 2025
Wystawa w Muzeum Miasta Gdyni: marzec – maj 2025
Dodatkowe informacje: Anna Śliwa a.sliwa@muzeumgdynia.pl, +48 58 662-09-41, +48 734-142-487
13 Baltic Mini Textile Gdynia 2025
Theme: COMMUNITY
Deadline: 31st October 2024 (receive)
Baltic Mini Textile Gdynia is organised by Gdynia City Museum every third year for professional artists from Poland and abroad.
The Competition is organised as a review of contemporary practice in the field of textile miniatures made in various techniques in order to select the best 50 works and present them at a post-competition exhibition at Gdynia City Museum.
Conditions for participation in the Competition
Only professional artists from Poland and abroad – graduates of art schools – will be accepted for the Competition.
One author can submit to the Competition up to three textile miniatures [works]. Each textile requires a separate entry.
The maximum size of the framed works is 20 x 20 cm, for spatial objects 20 x 20 x 20 cm. The theme defined for this edition is COMMUNITY.
The written submission to the Competition should be made personally by the author, on the Submission Card. The legibly filled Card should be submitted together with pictures of works, up to 3 pictures of each work.
The Submission Card should be sent to the Organiser’s mail address: 13bmtg@muzeumgdynia.pl
On the basis of photographs submitted to the competition the Jury will make a preliminary assessment of the artistic quality of the works, as well as select 50 works for the final competition. Finalists will be informed of the decision of the Jury via email or telephone and will be asked to deliver the works to the address of the Organiser. Participation in the second stage of the Competition requires an entry fee of €50 in 2025.
The submission closing date: 31st October 2024 (receive)
The first stage of the Competition: 15th November 2024
The delivery of works closing date: 15th January 2025 (receive)
The second stage of the Competition: 31st January 2025
Exhibition at Gdynia City Museum: March – May 2025
For additional information contact: Anna Śliwa a.sliwa@muzeumgdynia.pl, +48 58 662-09-41, +48 734-142-487
W maju 2022 roku z pracownikami Działu Historycznego naszego muzeum skontaktował się pan Kristoffer C. Jensen, który zdecydował przekazać do muzeum niezwykłe gdyńskie pamiątki pochodzące z lat trzydziestych XX wieku. Jak się okazało, należały do Johannesa Sørensena – duńskiego kapitana, który pracował w firmie Højgaard & Schultz przy budowie gdyńskiego portu i był dziadkiem żony pana Jensena. Ucieszyła nas ta informacja, bo spodziewaliśmy się ciekawej historii.
W maju 1918 roku inżynierowie Knud Højgaard i Sven Schultz, specjaliści w dziedzinie budownictwa wodnego i lądowego oraz konstrukcji stalowych, utworzyli w Kopenhadze przedsiębiorstwo pod nazwą Højgaard & Schultz. Początkowo spółka działała tylko w Danii i zajmowała się budową elektrowni, instalacji wodociągowych, mostów, wiaduktów, a także obiektów przemysłowych. W 1920 roku firma zaczęła przyjmować zagraniczne zlecenia, a pierwszym większym przedsięwzięciem był udział w budowie portu gdyńskiego.
Pod koniec 1922 roku Władysław Rummel oraz Teodozy Nosowicz – polscy inicjatorzy Konsorcjum Polsko-Francuskiego dla Budowy Portu w Gdyni, zwrócili się o pomoc do inżyniera Knuda Højgaarda w sprawie pozyskania zagranicznych kontrahentów. W marcu 1924 roku Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów przyjął wniosek ministra przemysłu i handlu o powierzeniu budowy portu gdyńskiego Konsorcjum, złożonemu z firm: Societe Anonyme Hersent, Societe de Construcion des Batignolles, Schneider & Cie, Polskiego Banku Przemysłowego we Lwowie i Przedsiębiorstwa Inżynieryjnego Władysław Rummel i Teodozy Nosowicz.
Firma Højgaard & Schultz utworzyła biuro firmy w Gdyni pod nazwą Towarzystwo Højgaard & Schultz – Budowa Portu w Gdyni. Choć formalnie duńska spółka weszła do Konsorcjum dopiero w 1930 roku, to już w sierpniu 1924 roku przystąpiła do realizacji prac projektowych i budowlanych. Firma Højgaard & Schultz zajęła się przygotowaniem projektów i kosztorysów dla Konsorcjum oraz planów technicznych budowy. Innowacją było zastosowanie przez nich nowej metody budowy falochronów i nabrzeży poprzez wykorzystanie żelazobetonowych skrzyń typu „Copenhaga”.
II wojna światowa spowodowała przerwanie działalności firmy w Gdyni. Wszystkie pozostawione w porcie materiały zostały przejęte przez Niemców, a następnie przekazane przedsiębiorstwu budownictwa wodnego Philipa Holzmanna. W wyniku działań wojennych wiosną 1945 roku wszystkie nabrzeża i falochrony zostały prawie doszczętnie zniszczone. Z tego też powodu już rok później utworzono biuro pod nazwą Odbudowa Portu w Gdyni Højgaard & Schultz AS. Na podstawie zawartej umowy z Ministerstwem Żeglugi i Handlu Zagranicznego, firma zajęła się naprawą, odbudową, przebudową i rozbudową falochronów, jak również połączeniem awanportu z Basenem Południowym oraz odbudową nabrzeży Szwedzkiego, Francuskiego i Portowego (obecnie Fińskiego).
Dla potrzeb budowy gdyńskiego portu firma Højgaard & Schultz zatrudniała również polskich pracowników, jak Leon Allweil i Józef Czyż, oraz praktykantów i studentów polskich uczelni technicznych. Praktykę odbył tam również Stanisław Hueckel – polski inżynier, specjalista w zakresie hydrotechniki morskiej i autor książki Inżynierskie wspomnienia. Właśnie z książki Inżynierskie wspomnienia dowiadujemy się, że jej autor poznał kapitana Johannesa Sørensena podczas pobytu w Gdyni. Stanisław Hueckel, wówczas jeszcze student, szukał sezonowej pracy przy budowie portu. W 1934 roku stawił się w Urzędzie Morskim w Gdyni, a później w Oddziale Hydrotechniczno-Drogowym u inżyniera Mariana Bukowskiego, który zapoznał go z tematem pogłębiarek. Pierwszą z nich była „Varsovie”, dzięki której spotkał kapitana Johannesa Sørensena.
Hueckel nazywał Sørensena „bagiermistrzem”, bo w bagrowaniu – czyli usuwaniu osadów dennych z morskiego dna – był świetnym ekspertem. A w swojej książce tak wspominał kapitana: „wysoki, chudy starszy pan o dużym doświadczeniu zawodowym i morskim. Okazał się on człowiekiem bardzo przystępnym, chętnie wspominał swe poprzednie porty, w których pracował, i próbował wprowadzić mnie w niektóre tajniki pogłębiarstwa (…) Zawód swój na ogół chwalił, ubolewał jedynie, że wszystkie koje na dragach są dla niego za krótkie i może spać w nich tylko leżąc ukośnie”.
Kapitan Johannes Sørensen pracował na pogłębiarce portowej „Varsovie”, która była dzierżawiona do budowy portu w Gdyni od belgijsko-holenderskiej spółki Ackermans & van Haaren z Antwerpii (firma istnieje do dzisiaj). Ta wielkokadłubowa pogłębiarka (taki rodzaj pogłębiarek nazywano wówczas „dragami”) została wybrana ze względu na rodzaj występującego na obszarach portu gruntu, który składał się w górnej warstwie z torfu, natomiast w niższej – z piasków i żwirów. W porcie działały również pogłębiarki ssące i refulery, których używano przeważnie do robót pomocniczych związanych z budową falochronów i nabrzeży.
„Na pogłębiarce Varsovie spędziłem początkowy okres swego stażu, dokonując systematycznych pomiarów ilości urobku ziemnego wyrzuconego przez dragę do stojących obok szaland. Praca ta nie była specjalnie przyjemna, ze względu na pryskające na wszystkie strony torfiaste błoto, spadające z kubłów i rynien, oraz na owe trudne do zniesienia z bliska hałasy” – wspominał Stanisław Hueckel.
Co ciekawe, podczas budowy portu w Gdyni pogłębiarka „Varsovie” wydobyła z dna morza dwie szwedzkie siedemnastowieczne armaty z okresu wojen polsko-szwedzkich, które potem zostały umieszczone we wnękach bramy wjazdowej do Komendy Portu Wojennego przy rondzie Bitwy pod Oliwą w Gdyni, gdzie znajdują się do dzisiaj. Być może to właśnie kapitan Sørensen uczestniczył w ich wydobyciu z dna morza. Sama pogłębiarka zatonęła w wyniku nalotu niemieckiego na początku II wojny światowej 3 września 1939 roku w pobliżu miejscowości Hel na Półwyspie Helskim.
Na temat historii pogłębiarek czy pracy przy budowie portu w Gdyni istnieje dużo informacji, natomiast na temat ludzi – inżynierów, kapitanów i ich rodzin – niewiele. Historia kapitana Johannesa Sørensena niespodziewanie się urywa – wiemy tylko, że umarł w gdańskim szpitalu. Państwo Jensen, rodzina wnuczki, wciąż poszukuje wiadomości o nieżyjącym dziadku.
Pamiątki z Gdyni, które przekazała nam rodzina Jensen to znaczek na szpilce i dwa breloczki. Z relacji Pii Lykke Jensen – wnuczki kapitana Johannesa Sørensena, wiemy, że kupił je dla swoich córek podczas pobytu w Gdyni.
Pierwsza pamiątka jest w formie znaczka na szpilce wykonanego z blaszki w kolorze złotym. Na znaczku, w centrum, znajduje się wizerunek żaglowca „Dar Pomorza”. W górnej części, przy krawędzi, wybito napis „PAMIĄTKA Z GDYNI”, natomiast w dolnej „DAR POMORZA”. Od wewnętrznej strony przymocowano szpilkę, dzięki czemu znaczek mógł pełnić funkcję wpinki.
Dlaczego na znaczku pojawił się „Dar Pomorza”? Żaglowiec został zbudowany w latach 1909-1910 w Hamburgu jako „Prinzess Eitel Friedrich”. Po I wojnie światowej, w ramach reparacji trafił do Francji, a później w 1929 roku do Polski, dzięki funduszom zebranych przez Komitet Floty Narodowej. W czerwcu 1930 roku trzymasztowy żaglowiec przybył do Gdyni, w lipcu odbyła się uroczystość przekazania go Szkole Morskiej w Gdyni i zawieszenia biało-czerwonej bandery. Wkrótce wypłynął w swój pierwszy rejs do Hawru i Bergen. W latach 1934-1935 jako pierwszy polski statek opłynął świat.
Kolejne pamiątki z Gdyni to 2 breloczki. Składają się z okrągłego znaczka wykonanego z blaszki w kolorze złotym, dwóch muszelek ozdobionych kalkomanią oraz sznurków w kolorze turkusowym i szarym, które łączą poszczególne elementy. Co ciekawe, do stworzenia breloczków użyto gotowych znaczków na szpilce – świadczą o tym wypalone, w górnej i dolnej części, otwory oraz ślady po urwanych szpilkach, które celowo zasłonięto sznurkami. Muszelki użyte do wykonania jednego z breloczków należą do rodzaju Abalone. Nałożono na nie kalkomanię z wizerunkiem latarni morskiej i marynarza. W drugim breloczku użyto muszelek – z rodzaju Bursa spinosa i Abalone. Na jednej napisano ręcznie „GDYNIA”, na drugą nałożono kalkomanię z wizerunkiem latarni morskiej. Obiekty są unikatowe, ponieważ zostały wykonane ręcznie za pomocą gotowych elementów. Być może zrobił je sam kapitan Johannes Sørensen?
Te trzy obiekty, choć niepozorne stały się kluczem do opowieści o kapitanie Johannesie Sørensenie – budowniczym gdyńskiego portu. Już wkrótce pokażemy je na naszej najnowszej wystawie dla rodzin z dziećmi pod tytułem W Gdyni nie pada, która będzie dostępna od lipca. Zapraszamy!
Joanna Mróz
Nie mogliśmy się już doczekać! Nadchodzi maj – miesiąc, który zawsze przynosi to, co najlepsze. Lada moment będziemy się cieszyć wiosną w pełni, będziemy biegać boso po plaży i ucztować podczas grillów i pikników na gdyńskich polanach. W maju nawet najwięksi pesymiści częściej się uśmiechają. Nawet zdeklarowanych domatorów można spotkać na Bulwarze podczas niedzielnego spaceru. Nawet prawdziwe marudy przestają narzekać.
W Muzeum Miasta Gdyni multiplikujemy majową euforię! Cieszymy się miastem, jego mieszkankami i mieszkańcami, urokami gdyńskiej przyrody. Zapraszamy wszystkich do nas, by celebrować Gdynię w jej najmniej i najbardziej oczywistych aspektach o każdej porze – także nocą, w pewną wyjątkową noc…
Przed nami spacery, oprowadzania, warsztaty i… dzikie szaleństwo! Już 18 maja czeka nas DZIKA NOC, wspólna zabawa podczas Europejskiej Nocy Muzeów, a następnego dnia wielkie pożegnanie z wystawą „Jakub Szczęsny. Polskie Projekty Polscy Projektanci”. Tej nocy ożyją stworzenia z wielu wymiarów sztuki, kultury i przyrody. Tej nocy otwieramy się dla Was (prawie) do rana. A jeśli boicie się, że nie dojedziecie z odległych części Gdyni – przygotowaliśmy specjalny spacer nocny przez dzielnice Wielki Kack i Dąbrowę!
Czy nocą, czy za dnia, zapraszamy do Nas najmłodszych z rodzicami na harce i zabawy podczas zabaw sensorycznych i rodzinnych warsztatów. Tych trochę starszych, na wspólne zwiedzanie wystaw, spacery po naszym pięknym mieście, dyskusje i rozmowy o sztuce, czy szlifowanie własnego warsztatu artystycznego. Najstarszych, na spotkania w Doborowym Towarzystwie i spacery z cyklu „Gdynia nadaje”.
I jak to w maju… pączkują u nas nowe pomysły – wspaniałe pomysły, które lada moment ujrzą światło dzienne. Warto wszak przypomnieć, że nawet w maju, #wgdyniniepada i #toniejestmagazyn. Ale o tym już niebawem…
Do zobaczenia! Czekamy na Was przy plaży!
Już sama nazwa Gdyni wskazuje na wyjątkowość przyrodniczą tego miejsca. Przedrostek „gd-”, od którego wywodzi się nazwa miasta, w języku staropolskim oznaczał tereny podmokłe, bagniste i obfitujące w torf. Stosunkowo głębokie i liczne torfowiska występowały przede wszystkim w dolinie pomiędzy Kamienną Górą a Kępą Oksywską, w pobliżu ujścia rzeki Chylonki, ale także w Wielkim Kacku, Dąbrowie czy Chyloni. Z tego powodu okoliczni mieszkańcy mieli niemal nieograniczone możliwości pozyskania torfu, mającego zastąpić drogi i niewystępujący na Pomorzu węgiel do palenia w piecach. Rozwój nauki i medycyny z czasem otworzył również nowe możliwości sprzedaży tej cennej kopaliny, zwłaszcza gdy odkryto jej walory zdrowotne. Torfowiska były miejscami, które traktowano z szacunkiem nie tylko z powodów ekonomicznych, ale także ze względu na lokalne wierzenia. Obfitowały one w historie o zjawach czyhających na nieostrożne osoby, które zapuściły się na podmokłe tereny…
Choć torfowiska występują na Ziemi stosunkowo rzadko i stanowią jedynie 3% powierzchni lądów, to zawierają w sobie nawet dwa razy więcej węgla, a tym samym wartości energetycznej, niż wszystkie lasy na świecie. Mieszkańcy północnej Europy, w tym wybrzeża Morza Bałtyckiego i Gdyni, stosunkowo szybko odkryli walory torfu nie tylko jako surowca opałowego, ale także nawozu do uprawy owoców i warzyw czy materiału izolującego w przydomowych lodowniach. W rejonie Gdyni jego pokłady były znaczne i głębokie. Był najbardziej dostępnym ze wszystkich paliw, ponieważ węgiel niemal w ogóle nie występował na Pomorzu, a na pozyskanie drewna trzeba było uzyskać specjalne pozwolenie od państwa, Kościoła lub właściciela ziemskiego, do którego należał najbliższy fragment lasu. Torf kopano w dolinie rzeki Chylonki, na Chylońskich Łąkach, u podnóża Kępy Oksywskiej oraz w dzisiejszych dzielnicach miasta – Wielkim i Małym Kacku, Wiczlinie czy Dąbrowie.
W Gdyni i okolicznych wsiach palono niemal wyłącznie torfem. Jego powszechność, a także wzrost zapotrzebowania na borowinę, czyli rodzaj torfu zakopanego płytko pod ziemią, którego właściwości uznano za lecznicze, sprawiły że okoliczni gospodarze zaczęli go również sprzedawać. W 1819 roku powstał zakład balneologiczny w Sopocie, który przez cały rok oferował ciepłe kąpiele borowinowe. Od tego czasu wsie Gdynia, Chylonia i Wielki Kack stały się głównymi sprzedawcami torfu w okolicy. Doktor Władysław Wagner, renomowany lekarz z sopockiego zakładu twierdził, że torf wydobywany w tych miejscach jest najlepszej jakości i przynosi najwięcej korzyści dla zdrowia podczas kuracji. To jeszcze bardziej napędziło sprzedaż. W połowie dziewiętnastego wieku całymi furmankami zwożono go do miejscowych sanatoriów, które skupowały już nie tylko borowinę, ale również najlepszej jakości torf smołowy z najgłębszych pokładów do ogrzania rozbudowującej się bazy noclegowej. Jak wspominał dr Leon Pohnke, lekarz z Chyloni: „Dla własnego utrzymania mieszkańcy Chyloni sprzedawali zboże, ziemniaki, największy jednak zysk przynosił handel torfem, którym palono i który dawał wiele ciepła”. W 1922 roku Stefan Żeromski w dziele zatytułowanym „Wiatr od morza” zwracał uwagę na szybki rozwój Gdyni, która niemal dosłownie „wyłaniała się z podmokłego torfowiska”. Z kolei Antoni Sobański w artykule z 1934 roku tak opisywał prace na gdyńskich torfowiskach ciągnących się od Dzielnicy Chińskiej (osiedle biedy w okolicy ul. św. Piotra) aż po Rumię: „Szosa przecina torfowisko, gdzie tysiące nędznie wyglądających istot, mężczyzn i kobiet, kopie dziwacznych kształtów zasieki, wydobywa i ustawia w prostokąty cegiełki torfu”. Z powodu bliskości wielu barów i portowych spelunek, gdyńskie torfowiska zasłynęły wśród miejscowej społeczności również jako schronienie dla pijaków oraz lokalnych rzezimieszków.
Wiele relacji wiąże je także ze zjawiskami nadprzyrodzonymi. Na podmokłych terenach zwanych Gdyńskimi Błotami, rozciągających się pomiędzy Gdynią a Oksywiem, zgodnie z lokalnymi legendami miały mieszkać różne złośliwe demony, przede wszystkim błędne ogniki i pùrtki z vidą, czyli kaszubskie diabły ze światłami. Niektóre z nich kojarzone były nawet z konkretnymi osobami, tak jak postać niejakiego Erlichta, który wcześniej zginął na tamtejszych bagnach. Zgodnie z gdyńskimi wierzeniami występowały one pod postacią czarta bez głowy, jeżdżącego bryczką przez torfowiska i podmokłe łąki. Wraz z nimi widywano także czarne psy z palącym się w pysku ogniem. Naturalne zjawisko samozapłonu gazów nad torfowiskami, które uwalniało dużą ilość światła w krótkim czasie, wiązano również z duszami młodych dziewczyn, które z małymi latarenkami uciekały nocą na dzikie tereny, by wbrew woli rodziców spotykać się z chłopakami. Za to nieposłuszeństwo miały być zmieniane w błędne ogniki, które później zaciągały kolejnych zakochanych na torfowiska. Wszystkie zjawy mamiły ludzi i prowadziły na grzęzawiska, z których najczęściej już nie wracali.
Torfowiska jako unikatowe systemy ekologiczne są niezwykle korzystne dla środowiska. Pełnią rolę retencyjną, pochłaniają gazy cieplarniane, zapobiegają erozji gleb oraz są ostoją rzadkich, często reliktowych gatunków roślin, a także naturalnymi filtrami, oczyszczającymi wodę deszczową. Jednak przede wszystkim są świetnym materiałem konserwującym ślady przeszłości i tym samym wyjątkowym nośnikiem historii. Torf w naturalnym, uwodnionym i beztlenowym środowisku, może pozostać niezmieniony przez tysiąclecia i zachować w niemal nienaruszonym stanie nawet najdawniejsze pozostałości działalności człowieka. Z tego powodu często bywa nazywany „naturalną kroniką historyczną”, zapisaną dzięki przedmiotom i narzędziom należącym do ludzi sprzed wieków oraz warstwom pyłków i szczątków roślin sprzed tysiącleci.
Nie inaczej było w przypadku torfowisk otaczających Gdynię, gdzie odnaleziono wiele doskonale zachowanych, historycznych pamiątek. Pierwszych odkryć dokonywano jeszcze w dziewiętnastym wieku. Często przypadkowo trafiano na ślady ludzkich osiedli, miejsc pochówku, a nawet drogocenne kosztowności, jak zakopane w głębokiej warstwie torfu złoto z czasów napoleońskich odnalezione przez jednego z gospodarzy z Wiczlina. Najwięcej odkryć wiązało się jednak z budową gdyńskiego portu. Jak donosił w maju 1935 roku „Dziennik Białostocki”, wykopano ponad 100 000 m³ torfu z dna doliny rzeki Chylonki. Łatwość wydobycia przy pogłębianiu basenów portowych okazała się jednym z głównych czynników, jakie skłoniły inżyniera Tadeusza Wendę do wybrania Gdyni jako miejsca dla tej inwestycji. W powstającym porcie wewnętrznym pogłębiarki odkrywały zabytki archeologiczne z epoki kamienia, brązu i żelaza, a także obiekty z nieco mniej odległych czasów. Były wśród nich doskonale zachowane urny na ludzkie prochy, poroża zwierząt oraz prehistoryczne narzędzia i broń. Jedno z najbardziej spektakularnych znalezisk stanowiło wydobycie w latach trzydziestych dwudziestego wieku przez pogłębiarkę „Varsovie” dwóch armat z siedemnastowiecznych szwedzkich galeonów, biorących najprawdopodobniej udział w bitwie pod Oliwą (która w rzeczywistości odbyła się głównie w okolicy tzw. Bożej Zatoczki, czyli obecnej redy portu gdyńskiego). Odkrycie odbiło się szerokim echem w ówczesnej prasie i radiu. Oba działa umieszczono we wnękach bramy wjazdowej do Komendy Portu Wojennego przy rondzie Bitwy pod Oliwą w Gdyni, gdzie znajdują się do dzisiaj.
Z powodu licznych zagrożeń – tak realnych jak i magicznych – występujących na torfowiskach, praca nad wydobyciem torfu odbywała się wyłącznie od świtu do zmierzchu. Sezon zaczynał się wczesną wiosną, najczęściej już na początku kwietnia, by jak najbardziej wydłużyć proces schnięcia, który trwał aż do późnej jesieni. Czasem kopanie nie było możliwe ze względu na wysoki poziom wód roztopowych lub obfite wiosenne deszcze, i prace można było rozpocząć dopiero w maju, a po wyjątkowo śnieżnych i długich zimach, nawet na początku czerwca. Wydobycie torfu zwykle trwało kilkanaście do kilkudziesięciu dni. W Gdyni i w innych otaczających ją wsiach było to zajęcie, w które zaangażowana była niemal cała lokalna społeczność. Po zakończeniu prac często wspólnie świętowano. Ta tradycja, zwana „czarnym weselem”, kultywowana jest symbolicznie do dzisiaj podczas rokrocznych obchodów organizowanych przez Muzeum Wsi Słowińskiej w Klukach. Po powstaniu miasta i portu wydobyciem torfu zajmowali się już tylko wybrani przedsiębiorcy oraz najbiedniejsi mieszkańcy miasta, pozyskujący go wyłącznie na własne potrzeby opałowe. Również w czasie II wojny światowej Niemcy pozwalali polskim mieszkańcom na kopanie torfu na Obłużu, w bezpośredniej okolicy portu.
Do wydobycia torfu służył szereg specjalnych narzędzi. Kilka z nich, pochodzących z okolic Gdyni, w swoich zbiorach posiada Muzeum Miasta Gdyni.Pierwszą czynnością po dotarciu na torfowisko było wyznaczenie miejsca przyszłej torfkuli, jak po kaszubsku nazywano doły powstałe po wydobyciu torfu. Najpierw w tym miejscu wypalano trawy i wybierano przy użyciu łopaty wierzchnią, zwykle około półmetrową warstwę darniny i ziemi, nazywaną lecha waura (pol. lichy towar). Po wykrojeniu tradycyjną łopatą dołu w torfie, schodzono do niego i przy użyciu siekacza, czyli narzędzia przypominającego łopatę z dodatkowym bocznym ostrzem wygiętym pod kątem prostym, wycinano poziomo ze ściany torfkuli prostokątne bloki torfu. Kiedy dół był coraz głębszy, używano do tego również specjalnego, długiego noża o sercowatym kształcie – klingi – wbijanego pionowo w torf. Następnie bryły układano na szlófy, czyli pomosty z desek przybitych do płóz, które służyły później do transportu surowca na łąkę. Tam najczęściej dzieci układały torfowe „cegły” na kary, czyli taczki, rzadziej na wozy konne, skąd transportowane były do specjalnych przydomowych komórek zwanych szałerkami bądź torfnikami. Cały proces powtarzano, jednak trzeba było się spieszyć, ponieważ im głębsza torfkula, tym szybciej była zalewana wodą, którą należało wylewać wiadrem z wyrobiska. Pozostawione po wydobyciu torfkule, w krótkim czasie całkowicie zachodziły wodami gruntowymi, tworząc baseny wykorzystywane do zabawy przez miejscowe dzieci. Nadawały się do tego przez pierwsze dwa-trzy lata po wydobyciu torfu, zanim nie zmieniły się ponownie w grząski, bagnisty teren.
Po przewiezieniu torfu do gospodarstwa, układano go w specjalne pryzmy, nazywane na Kaszubach ryglami lub kòzełkami, po piętnaście „cegiełek”, umożliwiając dopływ powietrza potrzebny przy ich suszeniu. Regularnie je przekładano, by zostały dokładnie osuszone z każdej strony. Dopiero wtedy torf nadawał się do palenia w piecach. Przedsiębiorcy, którzy nim handlowali, łączyli bloczki w pryzmy po 1000 sztuk, czyli tak zwane ruty, które były podstawową jednostką handlową. Jedna ruta przeciętnie wystarczała do ogrzania domu przez całą zimę.
Złoża torfu w Gdyni nadal są znaczące, o czym informował między innymi artykuł z „Dziennika Bałtyckiego” z 16 grudnia 1977 roku, relacjonujący budowę Obwodnicy Trójmiasta na odcinku Wielki Kack – Chylonia: „Grunt tu torfiasty i bagnisty. (…) Łącznie wydobyto i wywieziono około 400 tysięcy metrów sześciennych torfu i mułu”. Jednak mimo tego już w 1965 roku władze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej zakazały wydobycia torfu z wyjątkiem kilku państwowych zakładów, posiadających specjalne pozwolenie. Głównym celem tej decyzji było zwiększenie obszarów łąk i pastwisk do wypasu zwierząt. Torfowiska traktowano jako nieużytki i jak większość terenów podmokłych w całym kraju poddano osuszaniu. Powierzchnia mokradeł, pod którymi kryły się złoża torfu, w krótkim czasie zmniejszyła się o połowę, a w rezultacie stały się „ekosystemami zagrożonymi”. Dopiero to spowodowało, że objęto je ochroną w formie rezerwatów czy użytków ekologicznych. Rada Miasta Gdyni od początku dwudziestego pierwszego wieku przyjęła uchwały o powołaniu kilku użytków ekologicznych na terenie miasta, z których większość stanowią moczary i torfowiska.
Jak wyglądały dawne miejsca wydobycia torfu, można się przekonać, wybierając na leśny spacer w Wielkim Kacku do tzw. Torfowych Kul, znajdujących się pomiędzy linią kolejową Magistrali Węglowej (obecnie linia Pomorskiej Kolei Metropolitarnej) a dawnymi zakładami Polifarb, czy Stawu Lipusz na Fikakowie. W śródmieściu Gdyni ostatnie ślady Gdyńskich Błot znajdują się za budynkiem Urzędu Morskiego przy ulicy Chrzanowskiego, gdzie zachował się fragment naturalnych przybrzeżnych torfowisk. Można tam nie tylko wyobrazić sobie trudy pracy przy wydobyciu torfu, ale także poczuć aurę tajemnicy, a może nawet spotkać pùrtka z vidą?
Dawid Gajos
M. Cwaliński, M. Fudziński, Badania archeologiczne w Gdyni, [w:] Niepoznana. Gdynia i okolice do XII wieku, M. Cwaliński (red.), Gdańsk-Gdynia 2023.
Czarne Wesele – kopanie torfu, naLudowo.pl, http://naludowo.pl/kultura-ludowa/wiosna-obrzedy-zwyczaje-ludowe/czarne-wesele-kopanie-torfu-kiedy.html [dostęp: 09.02.2024].
R. Dźwigoł, Polskie ludowe słownictwo mitologiczne, Kraków 2004.
J. Fikowicz-Krośko, Torfowiska. Niepodręcznik Oceaniczny, cz. 1 i 2, Oceanliteracy.pl, https://youtu.be/BKkOylcispk [dostęp: 09.02.2024].
Historia Rumi od pradziejów do 1945 roku, B. Śliwiński (red.), tom I, Gdynia 2012.
W. Kotowski, Bagna, ludzie i klimat, zapis wideo wykładu monograficznego w serwisie YouTube, wygłoszonego w dniu 10.11.2020, https://www.youtube.com/watch?v=O7kAit0XrPM [dostęp: 09.02.2024].
R. Markiewicz, Gdynianie w Gotenhafen, Gdynia 2019.
M. Miegoń, Kamienice, potoki, cmentarzyska – inne oblicze śródmieścia Gdyni, Inneszlaki.pl, http://inneszlaki.pl/historia-gdyni/sam-swiety-i-jego-jedynosc [dostęp: 09.02.2024].
Nowa chluba Gdyni. Nowoczesny port drzewny, „Dziennik Białostocki” z dn. 11.05.1935, https://www.bialystok.lasy.gov.pl/kartki-z-historii-bialostockich-lasow/-/asset_publisher/1M8a/content/89-lat-temu-dziennik-bialostocki-donos-17/pop_up?_101_INSTANCE_1M8a_viewMode=print&_101_INSTANCE_1M8a_languageId=en_GB [dostęp: 09.02.2024].
M. Poliński, Gdyńska księga demonów, „Gdyński Folklor”, 14.11.2019, http://gdynskifolklor.blogspot.com/2019/11/gdynskie-straszki.html [dostęp: 09.02.2024].
Prognoza oddziaływania na środowisko do zmiany studium uwarunkowań i kierunków zagospodarowania przestrzennego Gdyni, P. Sągin, G. Fiutowska, P. Janowski (red.), Gdynia 2015.
M. Sikora, Torf, Gdynia, w której żyję, 12.05.2013, http://gdyniawktorejzyje.blogspot.com/2013/05/torf.html [dostęp: 09.02.2024].
A.Sobański, Pochwała Gdyni, „Wiadomości Literackie”, nr 33, z dn. 12.08.1934 r.
Uchwała Rady Miasta Gdyni nr XXX/705/05 z dnia 27.04.2005 r. w sprawie użytków ekologicznych w dzielnicy Dąbrowa, https://bip.um.gdynia.pl/module/Files/controller/Default/action/downloadFile/hash/de1eb40cd2c0d95ba3f5f88e8ff0f244 [dostęp: 09.02.2024].
M. Walicka, Znad Chylonki, [w:] „Zeszyty Gdyńskie” nr 14, M. Gawron, H. Głogowska (red.), Gdynia 2009.
Zakład Balneologiczny, Dawny Sopot, http://www.dawnysopot.pl/?content=przewodnikopis&obiekt=zakladbalneologiczny [dostęp: 09.02.2024].
E. Zieliński, Torfkule, Edmund Zieliński Blogspot, 10.07.2016, http://edmundkociewski.blogspot.com/2016/07/edmund-zielinski_10.html [dostęp: 09.02.2024].
S. Żeromski, Wiatr od morza, Warszawa 1973.
Czy jest miesiąc, który obiecuje więcej niż kwiecień? Zobowiązania, które zaciągnął u nas wszystkich na przestrzeni ostatnich miesięcy (głównie od listopada do połowy marca), zdają się być przytłaczające: wszak wciąż czekamy na wiosnę w pełnym rozkwicie, wciąż kurtki zimowe złowieszczo wiszą na wieszakach, a herbata z miodem i gorąca kawa jeszcze królują pośród kawiarnianych zamówień.
Zarażeni bakcylem nieokiełznanego optymizmu i (za) daleko idącej wyrozumiałości, przygotowując program na najbliższy miesiąc, zdecydowaliśmy się nieco pomóc temu biednemu, przeciążonemu odpowiedzialnością kwietniowi. W ciągu najbliższych tygodni proponujemy wydarzenia i aktywności, które będą ze wszystkich sił przywoływać wiosnę, zachęcać do aktywności, kusić możliwościami wyjątkowych spotkań i niezwykłych doświadczeń. W kwietniu, proponujemy przede wszystkim spacery! Wszystkie możliwe badania pokazują, że aktywność fizyczna pobudza kreatywność. Kiedy umysł i ciało są w ruchu, często łatwiej myśleć nieszablonowo i znajdować nowe perspektywy.
Dlatego w tym miesiącu przyjrzymy się Gdyni, jej historii, tożsamości i architekturze spacerując! Spacery z cyklu Gdynia Nadaje możecie przejść również online, słuchając naszych podcastów o historii gdyńskich dzielnic w streamingach i na www.muzeumgdynia.pl/gdynia-nadaje!
Seniorkom i seniorom proponujemy wyjątkowy spacer architektoniczny, a wszystkim miłośniczkom i miłośnikom miejsc nieoczywistych wyprawę przez malownicze Chylońskie Łąki i mieszane lasy Dębogórza. Rodziny z Dziećmi, zaprosimy za to na plażę – by przed warsztatami tworzenia naturalnych dekoracji, zaopatrzyć się w naturalne skarby, które można znaleźć nad brzegiem zatoki. Liczmy, że wiosenna bryza, morska woń i skrzek mew nad głowami – uwolnią Waszą kreatywność.
Kwietniowi przyjdziemy z pomocą również podczas tych momentów, w którym będzie przeplatał na naszą „niekorzyść”. W przytulnej przestrzeni muzeum oferujemy tak samo dużo! Przez oprowadzania po wystawach, odkrywanie tajemnic muzealnych magazynów, sensoryczne zajęcia dla najmłodszych, po praktyczne zajęcia poświęcone sztuce (w ramach otwartej pracowni malarskiej Kreska, czy spotkaniach z cyklu „Anatomia Sztuki”). Jesteśmy pewni, że każdy znajdzie tutaj coś dla siebie.
Nie uciekamy też od trudnych, wymagających, a czasami wystawiających na próbę tematów. W tym miesiącu zaplanowaliśmy arcyciekawe spotkania: ze Stasią Budzisz i Katarzyną Włodkowską wokół nagradzanego, wstrząszającego reportażu z Kaszub „Na oczach wszystkich”, z profesorem Wojciechem Eichelbergiem, Jakubem Szczęsnym, czy drem Jackiem Kołtanem. Będziemy dyskutować o społeczeństwie, wspólnocie, ale i o indywidualizmie, stale szukając nowych wątków i wyzwań.
Nasz program na ten miesiąc jest prawdziwie kwitnący!
Do zobaczenia #wmuzeum!
Fot. Sygnatura: R.fot.I.224.28. Port rybacki w Gdyni. Fotograf: Wacław Schulz.
Wydarzenia i informacje Muzeum Miasta Gdyni, ul. Zawiszy Czarnego 1A, Gdynia
W każdą niedzielę o godzinie 14:00 czeka na Was przewodnik, który oprowadzi po naszych wystawach I magazynach.
W każdym momencie możecie skontaktować się z naszym Ośrodkiem Edukacji w sprawie rezerwacji wyjątkowych, gdyńskich zajęć dla najmłodszych, nastolatków, szkół i przedszkoli pod adresem edukacja@muzeumgdynia.pl. Pełna oferta: https://muzeumgdynia.pl/edukacja/
Miło nam poinformować, że projekt Konserwacja muzealiów na stulecie miasta Gdyni uzyskał dofinansowanie ze środków MKiDN w wysokości 86 500 zł w ramach programu Wspieranie działań muzealnych. Za koordynację prac nad wnioskiem odpowiedzialna była Marta Borowska-Tryczak z działu projektów Muzeum Miasta Gdyni.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Miło nam poinformować, że nasza wystawa „W Gdyni nie pada”, a także projekt konserwacji muzealiów, który planujemy w związku ze zbliżającym się stuleciem miasta uzyskały wysokie dofinansowanie w ramach Programów Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
Innowacyjna wystawa historyczno – sensoryczna „W Gdyni nie pada”, której koncepcja wykracza poza ramy współczesnego muzealnictwa, otrzymała jedną z najwyższych not od ekspertów i otrzymała dofinansowanie w wysokości 198 500 zł – jedno z najwyższych w całym kraju! Kuratorka i pomysłodawczyni wystawy, Gosia Bujak z muzealnego Ośrodka Edukacji, rusza z produkcją, by już na początku wakacji zaprezentować publiczności jedną z pierwszych sensorycznych wystaw muzealnych przeznaczonych dla najmłodszych widzów!
Dodatkowo, aż 86 500 zł ministerialnej dotacji trafi do Muzeum na konserwację muzealiów, którą zaplanowaliśmy w naszym zespole w związku ze zbliżającym się setnym jubileuszem miasta. Gdyńskie pamiątki, najcenniejsze memorabilia miejskie, tym samym otrzymają fachową opiekę i będą mogły służyć mieszkańcom, badaczom przez wiele kolejnych pokoleń.
Szczęśliwi i dumni – zabieramy się do pracy!
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego w ramach programu „Wspieranie Działań Muzealnych”
Marzec – jedni go kochają, inni mniej. Dla niektórych – to już właściwie jest wiosna! Poranny świergot ptaków, promienie słońca odbijające się w tafli wody, coraz dłuższe dni. Z drugiej strony – wciąż chłodne poranki, kaprysy pogody i nadmorski wiatr.
W Muzeum Miasta Gdyni bierzemy pod nasze skrzydła miłośników i przeciwników marca! Nasz program na ten miesiąc wypełniliśmy aktywnościami, które znajdą swoich odbiorców zarówno w grupie gotowej na nadejście wiosny, jak i wśród tych, którzy są przekonani, że na cieplejszą pogodę przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Zapraszamy na drugi w tym sezonie spacer historyczny w ramach naszego cyklu „Gdynia Nadaje” – wybierzemy się w nostalgiczną podróż śladami oksywskiej kolei nadbrzeżnej. „To na Oksywiu była kolej?!” – aż chce się zapytać – była. Zapraszamy, podczas spaceru dowiecie się więcej!
Z zaciekawieniem spojrzymy na nowo na zabudowania, które służyły Marynarce Wojenne – wszak są niemalże równolatkami naszego miasta, a do tej pory mówiono o nich niewiele albo prawie wcale. Podczas interaktywnego wykładu Kamila Sarapuka przyjrzymy się budownictwu, które służyło marynarzom i znacząco wpłynęło na charakter części miasta.
Wiosenny entuzjazm wykorzystamy twórczo na warsztatach dla rodzin (w tym miesiącu na zajęciach stworzymy płaskorzeźbę!), podczas spotkania Klubu Doborowego Towarzystwa (a tam – seniorki i seniorzy przygotują stroiki wielkanocne), szkoląc artystów – amatorów w Pracowni malarstwa i rysunku Kreska i podczas warsztatów historyczno-sztucznych dla dorosłych i podczas licznych oprowadzań po naszych wystawach.
Jeżeli to nie przekona wiosennych maruderów, pod koniec miesiąca Jakub Szczęsny – architekt, projektant, artysta i chyba najbardziej wiosenna postać jaka istnieje, będzie u gościem nas w Muzeum w ramach nowej serii spotkań „Jakub Szczęsny zaprasza”! Projektant i zarazem bohater naszej wystawy z cyklu „Polskie Projekty Polscy Projektanci” porozmawia z prof. Mirosławem Miętusem. Dyskusja, która jest bliska naszym muzealnym sercom będzie poświęcona wyzwaniom, jakie stawiamy klimatowi. Z pewnością będzie to kopalnia inspiracji i bodźców do działania lub dalszych poszukiwań. Dokładnie w połowie miesiąca, w piątek 15.03, zawita w naszym muzeum Grzegorz Piątek i Błażej Ciarkowski, którzy opowiedzą o ponadczasowym, architektonicznym dziedzictwie małżeństwa Danuty i Daniela Olędzkich.
Zachęcamy do dzielenia się informacjami!
01.03.2024, godz. 18:00 Spotkanie z Michałem Korkoszem wokół książki “Nowe rozkoszne” – prowadzenie: Małgorzata Muraszko
03.03.2024, godz. 14:00 Gdynia – Dzieło Otwarte – oprowadzanie po wystawie
06.03.2024, godz. 17:00 Kreska – pracownia malarstwa i rysunku
10.03.2024, godz. 14:00 Jakub Szczęsny. Polskie Projekty Polscy Projektanci – oprowadza-nie kuratorskie po wystawie
13.03.2024, godz. 11:00 Klub Doborowego Towarzystwa: Nastrój się! – warsztaty z tworzenia stroików wielkanocnych dla gdyńskich seniorek i seniorów
13.03.2024, godz. 17:30 Budownictwo Marynarki Wojennej okresu międzywojennego w Gdyni – wykład Kamila Sarapuka
16.03.2024, godz. 10:00 Gdynia nadaje: Oksywska Kolej Nadbrzeżna – spacer historyczny
16.03.2024, godz. 11:00 Dzień Rodzinny: Po fachu – warsztaty tworzenia płaskorzeźby
17.03.2024, godz. 14:00 Gdynia – Dzieło Otwarte. Port, morze, architektura – oprowadza-nie po wystawie
20.03.2024, godz. 11:00 Wyczuwanki – zabawy sensoryczne w muzeum
20.03.2024, godz. 17:00 Kreska – pracownia malarstwa i rysunku
20.03.2024, godz. 18:00 Jakub Szczęsny zaprasza: prof. Mirosław Miętus – Klimat. Spot-kanie z publicznością
22.03.2024, godz. 18:00 Tam, gdzie ptaki są farwné – premiera filmu fundacji “aby chciało się chcieć”
24.03.2024, godz. 14:00 Oprowadzanie po magazynie dokumentów, planów i plakatów
27.03.2024, godz. 17:00 Anatomia sztuki: Od wschodu do zachodu – o sztuce im-presjonistycznej – warsztaty historyczno – sztuczne dla dorosłych