Zachwyt, konsternacja i fascynacja – cała gama wrażeń towarzyszy obcowaniu z dziełami Kazimierza Ostrowskiego. Obrazy te są poniekąd odzwierciedleniem charakteru tego wybitnego artysty. Nazywany przez przyjaciół i miłośników „Kachem”, wielbiciel muzyki, spacerów i obcowania z naturą, był człowiekiem niezwykle aktywnym, pełnym energii i optymizmu. Nic zatem dziwnego, że cieszył się sympatią i szacunkiem wśród kolegów i swoich studentów.

W Muzeum Miasta Gdyni znajduje się łącznie 25 prac Kazimierza Ostrowskiego. Większość stanowią obrazy olejne na płótnie. Główny ich wątek stanowi  tematyka portowa, stoczniowa i morska (szczególnie przez Kacha ukochana – jak wspominali członkowie rodziny artysty), ale pojawiają się również portrety, pejzaże miejskie i martwe natury. Większość w charakterystycznej dla artysty, orzeźwiającej kolorystyce, zachwyca i zadziwia rozmachem, brawurą i formami, wypełniającymi przestrzeń płótna z nieograniczoną swobodą.

W „Kachowym” porcie

Namalowany w 1960 roku obraz „Pejzaż portowy” jest doskonałym przykładem twórczości Kacha. Praca ta, wykonana techniką gwaszu na papierze, została nam przekazana przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Gdyni w 1983 roku. Właśnie ten obraz Kazimierza Ostrowskiego zapoczątkował naszą muzealną kolekcję.

Port został tu przedstawiony w sposób osobliwy i niestandardowy. Artysta wymyka się wszelkim konwencjom. Bomy ładunkowe, statki i dźwigi zostały sprowadzone do umownego znaku i umieszczone w świecie, który zdaje się radośnie przeciwstawiać prawom grawitacji i fizyki. Ciepły odcień żółci, wypełniający partie nieba i wody, nadaje całości pogody i optymizmu. Całość intryguje tajemniczymi niedopowiedzeniami: Czy niebo i morze zlewają się ze sobą, a może statki dryfują w powietrzu? Czy powtórzone u dołu kręgi są odbiciem słońca, a może za sprawą fantazji artysty drugie słońce po prostu „przysiadło” na rufie statku?

Obraz ten, z jednej strony przedstawia surowy, majestatyczny pejzaż industrialny, z drugiej – budzi skojarzenia ze światem bujnej, dziecięcej wyobraźni, gdzie wszystko rządzi się własnymi, odrębnymi prawidłami. Realistyczne odwzorowanie ustępuje miejsca niekonwencjonalnej interakcji form i barw, co przydaje całości osobliwego uroku. „Pejzaż portowy”, choć na pewno daleki od konwencji realistycznej, nie jest też jednak najbardziej abstrakcyjnym z dzieł Kazimierza Ostrowskiego. Odbiorca może jeszcze rozpoznać poszczególne elementy portowego krajobrazu. Z zupełnie inną sytuacją mamy do czynienia przy obrazie „W stoczni”, gdzie dopiero po dokładnym przyjrzeniu się można dostrzec sylwetki spawaczy, zaklęte w formach przypominających butelki.

Obraz był jednym z dziewięciu autorstwa Kazimierza Ostrowskiego, które pokazaliśmy na wystawie MORZE \ MIASTO \ PORT, powstałej z okazji setnej rocznicy podjęcia uchwały o budowie gdyńskiego portu. Obecnie można go podziwiać na naszej najnowszej ekspozycji, MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS.

„Dla przyjaciół Kachu”

Muzeum Miasta Gdyni sukcesywnie rozbudowuje kolekcję Kazimierza Ostrowskiego, a także stara się utrwalić związek tego wybitnego artysty z Gdynią m.in. poprzez cykl reportaży, artykułów, relacji  osób z bliskiego otoczenia artysty, a także podcastów „Kachu w oczach rodziny i przyjaciół”. Materiały te będziemy umieszczać w mediach społecznościowych oraz na stronie www.gdyniawsieci.pl

W projekt  wpisuje się również stworzenie nowej identyfikacji wizualnej Muzeum Miasta Gdyni, której barwy zainspirowane zostaną charakterystyczną paletą artysty: orzeźwiającymi oranżami, czerwieniami, żółciami i błękitami. W roku 2026 przypada setny jubileusz urodzin Gdyni. W tym samym roku planujemy otworzyć monograficzną wystawę ukazującą bogatą twórczość Kazimierza Ostrowskiego.

Gabriela Zbirohowska-Kościa

Wybrana bibliografia:

  • B. Kowalska, Wstęp do katalogu wystawy [w:] Kazimierz Ostrowski, malarstwo, Koszalin 1977.
  • L. Szolginia, Wstęp do katalogu wystawy [w:] Kazimierz Ostrowski, malarstwo, Grudziądz 1968.

Kampania promocyjno-marketingowa projektu „Rok Tadeusza Wendy w Gdyni” otrzymała II nagrodę w kategorii „Kampanie promocyjno-marketingowe” w 5. Przeglądzie Konkursu Muzeum Widzialne organizowanym przez Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów!

29 maja 1921 roku, we wsi Gdynia odbyła się uroczystość poświęcenia budowy portu. Polska po latach zaborów wróciła nad Bałtyk, ale odzyskany skrawek wybrzeża wymagał śmiałej wizji i umiejętnego zagospodarowania. Dzień, w którym wbito pierwszy pal, stał się symbolem rodzącej się Polski na morzu. Dziś rola Gdyni i jej portu jest bezsprzeczna, ale mało kto pamięta nazwisko człowieka, który wybrał dokładne miejsce, zaprojektował port i przez 17 lat nadzorował jego budowę. Nazywał się Wenda. Tadeusz Wenda.

W 100. rocznicę rozpoczęcia budowy portu, Rada Miasta Gdyni ustanowiła rok 2021 – Rokiem Tadeusza Wendy, a Muzeum Miasta Gdyni przygotowało całoroczny program obchodów, mający na celu przypomnienie mieszkańcom Gdyni i Pomorza, kim był jeden z ojców założycieli miasta. Aby dotrzeć z przesłaniem do jak najszerszego grona odbiorców, Muzeum postawiło kilka pytań, m.in. jak dziś celebrować ważne dla wspólnoty wydarzenia? To właśnie na tej podstawie stworzyło program dostosowany do różnych grup wiekowych, osób ze specjalnymi potrzebami, a przede wszystkim osób, które na co dzień nie są bywalcami muzeów.

M.in. 23 lipca świętowaliśmy urodziny Wendy pod jego pomnikiem na Molo Rybackim, gdzie wspólnie z mieszkańcami miasta i rodziną inżyniera spotkaliśmy się przy muzyce, torcie i zabawach edukacyjnych. 22 września odsłoniliśmy wielkoformatowy mural o powierzchni 210 m² z wizerunkiem inżyniera Wendy. Zaś 11 listopada rozdaliśmy gdynianom 103. sadzonki dębu, które będąc symbolem gdyńskiego portu, pielęgnowane i zasadzone w odpowiedniej ziemi wyrosną na wielkie drzewa (więcej: www.TadeuszWenda.pl).

W rezultacie od kwietnia do grudnia MMG przeprowadziło cykl wydarzeń, wystaw i przedsięwzięć edukacyjnych, które zaangażowały ponad 12 000 osób, a medialnie dotarły do 5 000 000 unikalnych użytkowników.”

Radmor to firma nierozerwalnie związana z Gdynią. Jej długoletnia historia sięgająca 1947 roku została pokazana wystawie Legenda Radmoru którą prezentowaliśmy w Muzeum Miasta Gdyni w okresie od 11 listopada 2020 roku 25 kwietnia 2021.

Miło nam poinformować, że Legenda Radmoru otrzymała II nagrodę w kategorii  Identyfikacja Wizualna wystaw czasowych w 5. Przeglądzie Konkursu Muzeum Widzialne 2022 organizowanym przez Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów!

Standardowa ma wymiary 20,3 x 21,0 cm. Sporządzona została na grubym papierze w kolorze kremowym. Na awersie, w prawym górnym rogu zawiera niewielką, ok. 7 x 10 cm, czarno-białą fotografię przedstawiającą jeden lub kilka budynków. Obok fotografii widnieją, narysowane czarną, cienką linią proste rzuty obiektów. Pod nimi, widać pieczątkę z pojęciami w języku niemieckim, m.in.  Eigentümer (właściciel), Grundbuch bezeichnung (księga wieczysta), Kataster bezeichnung (księga gruntowa). Jej rewers wypełniono wieloma rubrykami o charakterze techniczno-budowlanym. Dotyczą one konstrukcji, materiałów wykończeniowych oraz liczby pomieszczeń. Częściowo są wypełnione maszynowym pismem. Najczęściej pojawiają się określenia – Massivbau Ziegel (solidna cegła konstrukcyjna) oraz Verputzt (otynkowany). Czasami występuje Garage (garaż). Nierzadko także Hofbaracke (baraki na podwórzu).

Razem jest ich blisko 4 000 sztuk. Tych dotyczących Działek Leśnych jest ponad 300. To około 13%  całości.

Karta ewidencyjna budynku przy ul. Nowogrodzkiej 41 w Gdyni, MMG/HM/II/135/9, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.

Zbiór

Pokaźny zespół kart ewidencyjnych gdyńskich budynków zinwentaryzowanych przez Niemców w czasie II wojny światowej znajduje się w Muzeum Miasta Gdyni od 1983 roku. Został przekazany nowo utworzonej placówce przez Miejską Bibliotekę Publiczną, która wcześniej otrzymała go prawdopodobnie od Miejskiej Pracowni Urbanistycznej. Bardzo podobny, choć niepokrywający się w 100% zbiór kart ewidencyjnych został zgromadzony w Archiwum Państwowym w Gdańsku Oddział w Gdyni oraz w archiwum Wydziału Architektoniczno-Budowlanego Urzędu Miasta Gdyni. Tam jednak karty zostały rozproszone po teczkach z konkretnymi adresami w przeciwieństwie do muzealnego zespołu, który pozostał wydzielony.

Magazyn

W Muzeum karty przechowywane są w specjalnych teczkach wykonanych
z bezkwasowego papieru zapewniających im ochronę przed czynnikami zewnętrznymi. Karty zostały wpisane do Księgi Inwentarzowej Fotografii i przechowywane są w Magazynie Fotografii.

Teczek wypełnionych kartami jest kilkadziesiąt. Zostały one podzielone według adresów ewidencjonowanych budynków. Karty, pochodzące z okresu Gotenhafen, dotyczące Garten Straße, Albert Forster Straße, Hubertusburger Straße, Fehrbelliner Straße, Winterfeld Weg, Fahrenheit Straße, Ziethen Straße (odpowiednio ul. Śląska, ul. Morska, ul. Warszawska, ul. Wolności – a przedwojenna ul. Leśna – ul. Podlaska, ul. Tatrzańska, ul. Słupecka) sąsiadują więc ze sobą nie tylko topograficznie, ale także w muzealnym porządku od wielu lat.

Dlaczego ta – zdawałoby się niepozorna – dokumentacja jest współcześnie niezwykle ceniona w kontekście badań nad architekturą Gdyni?

Karta ewidencyjna budynku przy ul. Tatrzańskiej 7 w Gdyni, MMG/HM/II/225/5, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.

Architektura

Niemieckie karty ewidencyjne opisujące gdyńską architekturę powstały na zlecenie urzędu Nadburmistrza Miasta Gdyni (Oberbürgermeister der Stadt Gotenhafen). Akcja inwentaryzacyjna objęła na przestrzeni lat 1940-1944 teren całego miasta i dotyczyła wszystkich typów budynków. Komórką nadzorującą proces było Biuro Planowania (Planungsamt), podlegające Miejskiemu Urzędowi Budowlanemu ( Stadtbauverwaltung Gotenhafen).

Współcześnie, najcenniejszym – nie tylko dla muzealników i badaczy – elementem tych kart są zdjęcia przedstawiające przedwojenną gdyńską architekturę. Te dokumentacyjne kadry stanowią świadectwo jej różnorodności. Taki niejednorodny obraz, dotyczy także Działek Leśnych – malowniczej, bo skąpanej w zieleni lasu i ogrodów, dzielnicy włączonej do Gdyni 1 kwietnia 1933 roku.

Bogactwo architektury na jej terenie zewidencjonowanej na niemieckich kartach, objawia się pod postacią modernistycznych domów czynszowych z pokojami kawalerskimi na wynajem i parterami przeznaczonymi na cele handlowe (ul. Wolności, ul. Słupecka, ul. Olsztyńska, ul. Pomorska). Widzimy tutaj także wielorodzinne „wille czynszowe” i budynki jednorodzinne (ul. Nowogrodzka, ul. Tatrzańska, ul. Zakopiańska) a także zabudowę wielomieszkaniową – zespoły czteropiętrowych bloków z zamkniętymi w środku podwórkami i zieleńcami wybudowaną przez inwestorów publicznych takich jak Zarząd Kasy Emerytalnej dla robotników Kolei Państwowych (ul. Śląska 33) oraz Zakład Ubezpieczeń Pracowników Umysłowych (ul. Śląska 51). Kolejnymi rozpoznanymi na kartach budynkami są wolnostojące i bliźniacze domki Towarzystwa Budowy Osiedli (TBO) – drewniane ze spadzistymi dachami w stylu zakopiańskim (ul. Tatrzańska 15, ul. Nowogrodzka 34) oraz drewniano–murowane
o kubicznych bryłach w nurcie funkcjonalizmu (ul. Tatrzańska 2, Tatrzańska 7, ul. Tatrzańska 26, ul. Królewiecka 8, ul. Kwidzyńska 8 i 9, ul. Malborska 6 i 7.

Zdjęcia na kartach obfitują w całą masę detali – dzięki nim można spokojnie przeanalizować strukturę tynku stanowiącego wykończenie portalu domu czynszowego lub porównać rodzaje zastosowanej stolarki okiennej i drzwiowej w kolejnych budynkach. Fotografie te przynoszą również wiele odpowiedzi w zakresie rozległego tematu architektury niedokończonej. Na zdjęciach możemy zobaczyć obiekty, których budowy nie zdążono doprowadzić do końca przed wybuchem wojny a samych budynków, otynkować i wyposażyć.

Karta ewidencyjna budynku przy ul. Olsztyńskiej 37 w Gdyni, MMG/HM/II/142/8, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.

Ludzie

Na fotografiach dokumentujących budynki na Działkach Leśnych występuje jeden stały element – człowiek z tzw. „łatą”. Jest to potoczne określenie tyczki geodezyjnej oznakowanej biało-czerwonymi pasami i służącej do wykonywania pomiarów budynków. Trzymającym w jednej ręce tyczkę a w drugiej teczkę, jest najczęściej mężczyzna w średnim wieku, ubrany w ciemną marynarkę i spodnie, z jasnym kaszkietem na głowie. Rzadziej w tej roli występuje na zdjęciach młody chłopak o swobodnej pozie
z jedną ręką opartą o biodro, w bufiastych, krótkich spodniach zwanych pumpami.

Zdjęcia budynków wykonywane były najczęściej z dalszej perspektywy, tak aby możliwie najlepiej uchwycić ewidencjonowany obiekt. Pewnie, nierzadko fotograf musiał robić zdjęcie z poziomu wyższego piętra budynku usytuowanego naprzeciwko. Na fotografii „człowiek z łatą” najczęściej stoi przy bocznej ścianie fotografowanej nieruchomości, przy wejściu do niej lub przed elewacją od strony ulicy. Wokół niej toczy się zwykłe, niezwykłe życie. Na fotografiach uchwycone zostały scenki rodzajowe, fragmenty codzienności ożywionej (bawiące się na chodniku dzieci, rozmawiający ze sobą sąsiedzi, wchodząca do domu kobieta trzymająca wiadro na śmieci) i nieożywionej (wietrząca się na balkonie pościel, suszące się na sznurku tuż pod lasem pranie, pojedynczy samochód zaparkowany na chodniku).

Zmieniają się budynki w tle, zmieniają się pory roku – śnieg pokrywa dachy i podwórko, rozjaśniając kadr, wiosenne pąki na krzewach niemal przysłaniają mężczyznę z tyczką, rozmach ogrodowych słoneczników na kolejnym zdjęciu nie pozwala już dostrzec mierniczego.

Niektóre zdjęcia są prześwietlone, rozmazane, o słabej jakości i amatorskim charakterze. Nie znaczy to wcale, że są mało wartościowe. Wręcz przeciwnie.

Karta ewidencyjna budynku przy ul. Wolności 50 w Gdyni, MMG/HM/II/32/12, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.

Wartość

Z dzisiejszego punktu widzenia, bezcenna wartość wykonanych przez Niemców kart ewidencyjnych gdyńskich budynków jawi się w tym, że są pierwszą i jak dotąd jedyną, przeprowadzoną na tak dużą skalę dokumentację zabudowy Gdyni. Masowo reprodukowane w publikacjach dotyczących miasta, zdjęcia z niemieckich kart ewidencyjnych budynków z okresu okupacji, stanowią nieocenione ikonograficzne źródło wiedzy na temat przedwojennej architektury miasta. Nieustannie korzystają z nich badacze, muzealnicy oraz miłośnicy Gdyni i architektury – wszak wiele reprodukcji można znaleźć na muzealnej stronie gdyniawsieci.pl….

Czy taka odpowiedź na temat bezcennego charakteru tego pionierskiego i wyjątkowego zbioru jest dla Państwa satysfakcjonująca?

Weronika Szerle

Bibliografia

  1. Maria Jolanta Sołtysik, Gdynia miasto dwudziestolecia międzywojennego: urbanistyka i architektura, Warszawa 1993.
  2. Elżbieta Rojowska, Monika Tomkiewicz, Gdynia 1939-1945 w świetle źródeł niemieckich i polskich: aresztowania, egzekucje, wysiedlenia ludności cywilnej narodowości polskiej, Gdynia 2009.
  3. Bartłomiej Ponikiewski, Fotografie gdyńskich obiektów architektonicznych na przykładzie niemieckich kart inwentarzowych z lat 1939-1944 [w:] Rocznik Gdyński, nr 29, Gdynia 2017.
  4. Weronika Szerle, Marcin Szerle, “Willa czynszowa” na gdyńskich Działkach Leśnych. Próba interpretacji zjawiska [:w] Architektura XX wieku jej badania i popularyzacja w Gdyni i w Europie, red. M.J. Sołtysik, R. Hirsch, Gdynia-Gdańsk 2019.

Historia fabryki farb i lakierów na terenie Trójmiasta zaczęła się w 1923 roku, kiedy w Wolnym Mieście Gdańsku powstały zakłady DAOL – Danziger Oel Lacke GmBH (Gesellschaft mit beschränkter Haftung). Do 1939 roku w fabryce przy Colbatzerstrasse 104 w Oliwie (obecnie ulica Generała Bora Komorowskiego) produkowano rocznie do 500 ton farb, lakierów, emalii i półfabrykatów do prac codziennych i ogólnobudowlanych. Okres II wojny światowej zmienił zapotrzebowanie, jakie miały zaspokajać zakłady, ale nie ogólny charakter produkcji. Oliwski DAOL kontynuował wytwarzanie farb i lakierów, jednak wyłącznie na zamówienie niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Po wojnie, już w listopadzie 1945 roku, wznowiono produkcję farb na potrzeby cywilne, a trzy lata później, 10 grudnia 1948 roku, dawny DAOL został znacjonalizowany. Od tego czasu miał się rozpocząć złoty okres zakładu, którego nazwę zmieniono w 1956 roku na „Gdańska Fabryka Farb i Lakierów”.

Farby dla przemysłu stoczniowego

Na początku lat sześćdziesiątych XX wieku Gdańska Fabryka Farb i Lakierów otrzymała zadanie przestawienia produkcji z ogólnobudowlanej na specjalistyczną. Miała ukierunkować się na farby dla przemysłu stoczniowego. Zakład wytwarzał do 3500 ton fabrykatów rocznie. Z czasem, kiedy dla Polski otworzył się rynek zachodni, specjalnością fabryki stała się produkcja farb rdzochronnych i przeciwkorozyjnych. Popularność sprzedawanych produktów na zachodzie oraz obroty handlowe, zapewniające stały dopływ dewiz do Skarbu Państwa, były na tyle duże, że władze zdecydowały się w 1971 roku na zmianę nazwy fabryki na bardziej międzynarodową – Polifarb Oliwa. Zakład został również włączony do rządowego programu Zjednoczenia Przemysłu Farb i Lakierów, realizowanego pod nazwą Polifarb, do którego, oprócz trzech zakładów produkcji farb w Gdańsku, należały również fabryki w Bliżynie, Cieszynie, Dębicy, Kaliszu, Łodzi, Pilawie, Włocławku i we Wrocławiu.

Budowa nowego zakładu produkcyjnego w Wielkim Kacku

W 1975 roku zapotrzebowanie na produkty Polifarbu w państwach socjalistycznych jak i w Europie Zachodniej było tak duże, że władze firmy zdecydowały o rozpoczęciu budowy nowego zakładu przemysłowego w gdyńskim Wielkim Kacku. Miało to być największe i najnowocześniejsze przedsiębiorstwo produkcji farb i lakierów w Europie, którego roczna produkcja (70 tys. ton wyrobów lakierowych i więcej) mogła zapewnić polskim produktom dominację na rynku. Otwarcie planowano na rok 1977.

Jednocześnie, w dniu 1 lipca 1976 roku, dokonano połączenia trzech trójmiejskich zakładów należących do Zjednoczenia Przemysłu Farb i Lakierów Polifarb – Polifarb Oliwa Gdańska Fabryka Farb i Lakierów, Polifarb Gdańska Fabryka Farb Graficznych oraz Polifarb Zakłady Farb Okrętowych w Gdyni. Powstał jeden ogromny zakład pod nazwą Polifarb-Oliwa Zakłady Farb w Gdyni, którego siedzibą główną od 1977 roku stała się właśnie Gdynia. Specjalizacją firmy nadal pozostawała produkcja farb na potrzeby przemysłu stoczniowego, ale ofertę rozszerzono o specjalistyczne farby dla przemysłu drukarskiego i budowlanego.

Budowa gdyńskiej fabryki Farb i Lakierów Polifarb, 26 listopada 1977, fot. Marek Zarzecki, zbiory prywatne Marcina Falla
Budowa gdyńskiej fabryki Farb i Lakierów Polifarb, 26 listopada 1977, fot. Marek Zarzecki, zbiory prywatneMarcina Falla

W celu pozyskania gruntów pod budowę fabryki przesiedlono część rodzin z terenów na wielkokackich Nowinach. W związku z potrzebą większego zużycia wody wybudowano nowe ujęcia oraz hydrofornię przy Źródle Marii, mające obsługiwać Polifarb, ale także okoliczne domy. W 1979 roku ułożono również ponad trzykilometrową bocznicę kolejową odchodzącą od byłej linii Magistrali Węglowej w okolicy stacji Osowa. Bocznica przebiegała łagodnym łukiem przez las, a na jej zakończeniu, w okolicy fabryki, wybudowano niewielki budynek dyżurny oraz dużą rampę przeładunkową. Wśród obiektów inżynieryjnych znalazło się kilka przepustów wodnych, zlokalizowanych w różnych miejscach trasy. Od tego czasu głównym środkiem transportu z fabryki do gdyńskiego portu oraz w głąb kraju, miała być kolej.

Boczna brama prowadząca na teren fabryki farb i lakierów Polifarb, 1981, zbiory Muzeum Miasta Gdyni
Boczna brama prowadząca na teren fabryki farb i lakierów Polifarb, 1981, zbiory Muzeum Miasta Gdyni

Trudności gospodarcze

Budowa tej największej inwestycji w regionie rozpoczęła się w 1975 roku i tak naprawdę nigdy się nie zakończyła. W 1979 roku wstrzymano finansowanie, choć część budynków nadal była w budowie. Dodatkowo na początku lat osiemdziesiątych XX wieku rozpoczęło się stopniowe załamywanie gospodarki socjalistycznej w państwach bloku wschodniego. Był to bardzo trudny okres dla całego Zjednoczenia Przemysłu Farb i Lakierów Polifarb w Polsce. „Głos Wybrzeża” informował w 1982 roku: „ZSRR pomoże zakończyć budowę Polifarbu. Przed siedmioma laty w Gdyni rozpoczęto na dużą skalę budowę fabryki farb i lakierów. W 1979 roku wstrzymano dalsze inwestowanie. Część obiektów jest gotowa, część zaś wzniesiona dopiero w fundamentach niszczeje (…). Tę priorytetową budowę odwiedziła delegacja z ministerstw przemysłu chemicznego Polski i ZSRR. Specjaliści radzieccy wykazali zainteresowanie gdyńską budową. Trwają rozmowy dotyczące udzielenia pomocy przy zakończeniu inwestycji”.

Opatentowano nowe farby i inne środki (m.in. przeciwrdzewne podwodne farby do gruntowania w 1983 roku, środek do ochrony przeciwkorozyjnej powierzchni stalowych pod szalunki i izolację w okrętownictwie w 1987 roku czy masę asfaltową modyfikowaną przeciwrdzewną OLI BIT w 1988 roku), jednak mimo tego zakład nie mógł odnaleźć się w stale zmieniających się warunkach rynkowych. W marcu 1988 roku gdyński Polifarb znalazł się jeszcze na zaktualizowanej liście „przedsiębiorstw o kluczowym znaczeniu dla gospodarki narodowej”, jednak faktycznie był już wtedy nierentowny.

Dokument patentowy zakładów Polifarb – „Masa asfaltowa modyfikowana do nakładania na zimno”, zbiory Politechniki Lubelskiej

Dokument patentowy zakładów Polifarb – „Masa asfaltowa modyfikowana do nakładania na zimno”, zbiory Politechniki Lubelskiej

Prywatyzacja i upadek

W październiku 1993 roku „Dziennik Bałtycki” opisywał stan gdyńskiego Polifarbu następująco: „Od kilkunastu lat u wylotu Gdyni przy ul. Chwaszczyńskiej straszy niedokończona fabryka farb i lakierów Polifarb-Oliva. Jej budowę rozpoczęto w 1975 roku i miała być jedną z największych i najnowocześniejszych w Europie (…). Dziś niektóre obiekty są wykorzystane, inne natomiast rażą postępującą dewastacją (…)”. Pod koniec 1993 roku rozpoczęto proces podziału i restrukturyzacji przedsiębiorstwa. Podjęto próbę wprowadzenia nowoczesnych technologii oraz metod zarządzania. W 1996 roku gdyński Polifarb jako drugi polski producent otrzymał Certyfikat Systemu Jakości ISO 9001. Jednak w wyniku niepowodzeń w znalezieniu zagranicznego inwestora strategicznego, ostatecznie dokonano podziału firmy, a teren dawnego Polifarbu stał się siedzibą dla kilkunastu mniejszych przedsiębiorstw.

Zagrożenie dla środowiska

Przeniesienie produkcji do nowego zakładu w Gdyni w latach siedemdziesiątych XX wieku było spowodowane między innymi wymogami ochrony środowiska. Gdyńska fabryka miała spełniać najwyższe normy składowania, przetwarzania i dystrybucji szczególnie niebezpiecznych materiałów chemicznych. W czasie długotrwałych prób restrukturyzacji w latach dziewięćdziesiątych część budynków pozostawała nieużywana, a przetrzymywane w nich materiały zaczęły stanowić zagrożenie dla środowiska. Prawdopodobnie część z nich skaziła ziemię, dostając się nawet 60 metrów w głąb, stwarzając ryzyko zakażenia wód gruntowych.

Dodatkowymi zagrożeniami dla natury i okolicznych mieszkańców były dwa duże pożary magazynów z chemikaliami 12 stycznia 2004 i 14 czerwca 2016 roku. Pierwszy pożar strawił hale magazynowe o powierzchni ponad 10 tys. m² z łatwopalnymi substancjami, drugi – magazyn z rozpuszczalnikami i farbami. Za każdym razem z ogniem walczyło nawet 20 zastępów straży pożarnej, jednak nie udało się uniknąć skażenia. Gęsta, czarna chmura silnie toksycznego, gryzącego dymu była widoczna z każdego miejsca w Trójmieście. Strażacy zalecali, by nie opuszczać domów, ponieważ mogło to mieć poważne konsekwencje dla zdrowia. Po pożarze w 2016 roku skażona została część terenów południowej Gdyni i Sopotu, w tym rzeka Kacza, która przybrała niebieski kolor.

Polifarb współcześnie

W połowie 2002 roku decyzją nowego właściciela sprywatyzowanego Polifarbu rozpoczęto likwidację bocznicy kolejowej prowadzącej na teren przedsiębiorstwa. Oznaczało to faktyczny koniec firmy jako jednego dużego producenta. W połowie 2003 roku w miejscu rampy przeładunkowej stały już nowe hale produkcyjne, a pociągi ostatecznie zastąpiono transportem samochodowym. Obecnie na terenie dawnego Polifarbu znajdują się siedziby wielu przedsiębiorstw o różnej charakterystyce, w tym między innymi miejskie składy materiałów służących do utrzymania dróg w miesiącach zimowych. Jedna z hal produkcyjnych dawnej fabryki farb i lakierów od lat stoi pusta i służy lokalnym miłośnikom gry w paintball. Pozostała część terenu jest w większości niedostępna, a  jedynymi pozostałościami po planowanej największej firmie produkującej farby i lakiery w Europie są ukryte w lesie pozostałości bocznicy kolejowej. W niektórych miejscach zachowały się podkłady kolejowe, przepusty wodne, słupki kilometrowe oraz naturalny tunel stworzony przez gęsto rosnące wokół nasypu drzewa. Można je obejrzeć podczas spaceru dawną linią kolejową, który przygotowało Muzeum Miasta Gdyni w ramach projektu „Muzeum w terenie”.

Zapraszamy do zapoznania się z ofertą spacerów do samodzielnego przejścia pod poniższym linkiem: https://muzeumgdynia.pl/projekty/spaceruj-z-historia/

Dawid Gajos

Święta Góra, znana również pod nazwą „Góra św. Mikołaja”, to jeden z najbardziej charakterystycznych punktów północno-zachodniej Gdyni. Legendy związane ze Świętym Mikołajem, postacią kojarzoną nie tylko ze świętami, ale znaną również jako chrześcijański patron rybaków, sąsiadują w historii wzgórza z wykopaliskami z dawnych czasów oraz teoriami spiskowymi. Jaka jest historia tego wyjątkowego gdyńskiego wzniesienia?

Osadnictwo i kult religijny

Administracyjnie Święta Góra znajduje się w granicach dzielnicy Gdynia Leszczynki, chociaż historycznie związana była z Chylonią, dawną wsią rolniczą, a dziś jedną z większych dzielnic miasta. Wzniesienie, o wysokości 83,1 m n.p.m., od wieków stanowiło miejsce kultu oraz punkt nawigacyjny. Jego obecność miała również wpływ na pojawianie się osadnictwa w tym rejonie. W trakcie prowadzonych w okresie międzywojennym badań archeologicznych odkryto tu grób z czasów kultury łużyckiej (XIII-XII wieku p.n.e.). W krypcie znaleziono figurki, spirale naramienne, specjalne zapinki (tzw. fibuły) oraz kabłączki skroniowe.

Po 1351 roku, kiedy to nad potokiem „Kilona” (Chylonka) usytuowano wieś Heinrichsdorf, w okolicy wzniesienia zaczął rozpowszechniać się kult św. Mikołaja, patrona rybaków, który przejął rolę postaci czczonej przez mieszkańców, zastępując tym samym dawne pogańskie bóstwa. Z tego samego okresu pochodzi usytuowany w centrum wsi kościół p.w. Świętego Mikołaja. Oba miejsca (kościół oraz św. Górę) przypuszczalnie oddano pod wezwanie świętego w tym samym momencie. Wzgórze mijali pielgrzymi, ruszający z Oliwy w stronę Kalwarii Wejherowskiej. Wkrótce powstały tu kolejne kapliczki, najpierw prowizoryczne, zaś w XVIII wieku – pierwsza murowana.

Ksiądz Fankidejski w książce wydanej w 1880 roku w Pelplinie pt. „Cudowne miejsca w dzisiejszej diecezji chełmińskiej” pisze: „Jako stara wieść niesie, obrał sobie to miejsce Mikołaj św. Od niepamiętnych czasów, jeszcze przed luterską reformacyą, ku czci swojej i wielkie łaski i cuda wyświadczał wszystkim tym, którzy go o to prosili” (pisownia oryginalna). Co roku, 6 grudnia, urządzano na szczycie góry odpusty. Wierzono, iż płynące spod wzgórza źródełko, dopływ rzeczki Chylonki, rzekomo miało właściwości lecznicze na rozmaite schorzenia. Wedle przekazywanej z pokolenia na pokolenie legendy woda straciła swoją magiczną moc w XIX wieku. Wówczas do źródła miał przybyć okoliczny ubogi rolnik ze ślepym koniem. Obmył zwierzęciu oczy i profanując święte wody doprowadził do utraty ich właściwości. Choć koń rzekomo odzyskał wzrok, chłop oślepł. W następnych latach źródełko stopniowo zaczęło wysychać. Dziś, u podnóży Świętej Góry, przy samej ulicy Morskiej, woda wypływa z niego zwykle małym ciurkiem, tylko niekiedy zalewając ruchliwą arterię.

O tym, że miejsce to było chętnie odwiedzane przez pielgrzymów, świadczy znalezisko z 1938 roku. W źródłach prasowych z tamtego okresu można odnaleźć artykuł, opublikowany w „Gazecie Kartuskiej” z 26.03.1938 roku pt. „Cenny skarb wykopano w Gdyni”. Artykuł donosił, iż u podnóża góry św. Mikołaja robotnicy wykopali gliniany garnek zawierający 1464 monety z połowy XVIII wieku. Wśród nich znalazły się srebrne talary Fryderyka Wilhelma i Augusta Mocnego, srebrne półgrosze oraz niklowe i miedziane monety z wizerunkiem Katarzyny Wielkiej Stanisława Augusta Poniatowskiego i Marii Teresy. Skarb przekazano Muzeum Miejskiemu w Gdyni, którym zarządzała Janina Krajewska. Niestety na skutek wojennej zawieruchy znaleziska zaginęły w nieznanym miejscu.

Istnieje hipoteza, iż niegdyś pod górę podchodziła woda, bowiem między Chylonią a Kępą Oksywską istniała płytka zatoka lub zamknięty akwen (pozostałość po zatoce).

Pustelnik oraz wędrująca figurka

Ważnym dla historii wzniesienia oraz wsi Chylonia miejscem była murowana kaplica, znajdująca się na szczycie Świętej Góry. Powstała ona około 1752 roku. Przy kaplicy, w pustelni mieszkał opiekun tego miejsca, Feliks Weseli. Pustelnik z wyboru pilnował porządku przy kaplicy przez lata. Po jego śmierci kapliczka zaczęła popadać w ruinę. Obalona przez burze została rozebrana. Wedle uwiecznionej także w źródłach pisanych wiejskiej legendy, chłop Ratenow z Gdyni, z cegieł po dawnej kapliczce pobudował chlew, który po kilku dniach zniszczyła doszczętnie burza. Ostatnie resztki kaplicy zniknęły, gdy w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstała tu żwirownia.

W latach 1995 – 1996, po przywróceniu i uporządkowaniu przez mieszkańców Chyloni niewielkiej polany nieopodal dawnej kapliczki, na Świętej Górze powstało miejsce zadumy oraz modlitwy. W pracach nad rewitalizacją tego miejsca brali też aktywny udział uczniowie szkoły podstawowej nr 10, leżącej u podnóża góry. Pierwsze nabożeństwo na szczycie odprawiono 25.03.1996 w dzień Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. W murowanej grocie można podziwiać figurkę Świętego Mikołaja, do niedawna z napisem „Gdy kult Św. Góry powróci, miasto się nawróci”. Przypomina ona o niezwykłej historii o chylońskim wędrującym św. Mikołaju. Podczas reformacji luteranie sabotowali katolickie pielgrzymki i obrzędy religijne. Nocą wykradli figurkę świętego z leśnej kapliczki i ukryli ją w piwnicy jednej z wiejskich chat. Zdarzył się cud: następnego dnia figurka znowu znalazła się na wzgórzu. Odcięto jej zatem nogi i znów ukryto, tym razem w zalakowanej skrzyni. Sytuacja powtórzyła się następnego dnia – znów kapliczka wyglądała tak, jak przed porwaniem a św. Mikołaj miał z powrotem swoje nogi. Luteranie dali za wygraną.

W wojennej zawierusze figurka zniknęła, lecz później trafiła do kościoła Parafialnego pw. Św Mikołaja. Współcześnie miejsce, gdzie znajdowała się kapliczka oraz figurka jest popularnym punktem spacerów okolicznych mieszkańców, odbywają się tu nabożeństwa a nawet koncerty, zaś dawne wiejskie legendy żyją przekazywane z pokolenia na pokolenie przez mieszkańców Chyloni.

Postrach demonów

Pośród znalezisk z góry jednym z najcenniejszych jest tzw. ‘Postrach Demonów’ – czyli jedyny, zachowany egzemplarz medalika-amuletu św. Benedykta z XVII wieku. Znajduje się on w zbiorach kultury materialnej Muzeum Miasta Gdyni wraz z innymi cennymi obiektami wotywnymi znalezionymi przy okazji wykopalisk na wzgórzu.

Jaka jest geneza medalika św. Benedykta? Pierwsze medaliki najpewniej zostały wybite w Austrii. W klasztorze w Metten w Bawarii zachował się datowany na rok 1415 rysunek przedstawiający św. Benedykta z pastorałem zwieńczonym krzyżem, oraz z wypisanymi słowami obecnymi przez wieki na rewersie medalików. Na awersie medalika przedstawiono postać świętego trzymającego zwój z modlitwą. Druga strona medalu (rewers) ma pośrodku krzyż. Widnieje na nim dewiza zakonu benedyktyńskiego: Pax- Pokój. Na czterech polach wyznaczonych przez ramiona krzyża znajdują się litery: CSPB- Crux Sancti Patris Benedicti (Krzyż Świętego Ojca Benedykta). Na belce pionowej krzyża, od góry do dołu: C S S M L- Crux Sacra Sit Mihi Lux (Krzyż święty niech mi będzie światłem). Na belce poprzecznej: N D S M D-Non Draco Sit Mihi Dux Diabeł -dosłownie: smok- niech nie będzie mi przewodnikiem).Na obrzeżu medalika znajduje się napis; litery na prawo: V R S N S M V – S M Q L I V B: Vade retro Satana, Numquam Suade Mihi Vana – Sunt Mala Quae Libas, Ipse Venena Bibas (Idź precz szatanie, nie kuś mnie do próżności – Złe jest to, co podsuwasz, sam pij truciznę).

Medalik stał się bardzo popularny w XVII, zaś jego finalną formę wizualną zatwierdził papież Benedykt XIV, który wymógł by na medaliku był obecny zawsze wizerunek świętego. Medaliki często chowano do grobów, bowiem św. Benedykt jest patronem dobrej śmierci. Jest on również patronem wszystkich pracujących, a w roku 1964 papież Paweł Vi ogłosił go patronem Europy. Św. Benedykt jest także patronem architektów, górników, rolników, nauczycieli, inżynierów, speleologów, uczniów, wydawców.

Na szczycie Świętej Góry, oprócz postrachu demonów, znaleziono  medalik z wizerunkiem Ignacego Loyoli, krzyżyki z brązu i cyny, medal wybity ku czci papieża Leona XII, medalik ze Św. Dominikiem, prawie sto monet tzw. „półtoraków” Zygmunta III Wazy, szelągi ryskie. W 1977 r. archeolodzy z Łodzi, podczas badań krypty grobowej w kościele św. Piotra i Pawła w Pucku natrafili na szczątki takiego medalika z XVII wieku, jednak tylko we fragmentach. Gdyński medalik jest zatem najlepiej zachowanym egzemplarzem.

Michał Miegoń

Wybrana literatura i materiały:

W każdy czwartek pomiędzy 14:00, a 16:00, dźwięki na naszych wystawach będą wyłączone, nie organizujemy wtedy oprowadzań ani zajęć.

To ukłon w stronę tych, którzy odczuwają mocniej i bardziej intensywnie – osób z ASD. Dla nich bodźce takie jak głośna muzyka, mocne oświetlenie, hałas czy tłok mogą być źródłem niepokoju, kłopotów z koncentracją, a nawet bólu.

Jest to również nasza propozycja dla tych, którzy zmęczeni nieustającym zgiełkiem, do muzeum przychodzą aby znaleźć tu ciszę i przestrzeń na głębszą refleksję.

Jeśli chcesz sprawić, aby nasi goście czuli się u nas bezpiecznie i komfortowo wycisz telefon i powstrzymaj się od głośnych rozmów.

Rok temu, w związku z 96. rocznicą nadania Gdyni praw miejskich, wspominaliśmy ostatniego sołtysa wsi  Gdynia – Jana Radtke. Dziś, w 97. rocznicę, chcemy przypomnieć o pierwszym burmistrzu  miasta  Gdynia  – postaci nie mniej zasłużonej.

Jô sã nazéwóm / Nazywam się / Ich heiße …

Augustyn Krauze, bo o nim mowa, był Kaszubą pochodzącym z Kępy Oksywskiej. Urodził się  1 sierpnia 1882 roku w Pierwoszynie. Jego rodzicami byli  gospodarz Józef Kruża oraz pochodząca z Pogórza, Augustyna (z domu Proma).  Nazwisko rodowe ojca zostało zniemczone przez urzędników, czasem zapisywano je jako „Krause”, innym razem „Krauze”. Członkowie rodziny dawnego burmistrza, jak wiele rodzin kaszubskich, stosowali różne formy zapisu. Nasz bohater używał polskiej wersji „Krauze”, dlatego przy niej zostaniemy.

Pierwszy burmistrz Gdyni, po ukończeniu niemieckiej szkoły elementarnej, przez dwa lata uczył się w Seminarium Duchownym w Pelplinie.  Następnie przeniósł się do Wrocławia, gdzie jeszcze przed I wojną światową, ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim.  Jeszcze we Wrocławiu ożenił się z Niemką, Martą Rother. Para miała sześcioro dzieci – w kolejności wg starszeństwa: Kurta (zmarłego w wieku czterech lat),  dwie córki – Lidię oraz Izabelę i synów: Jana, Władysława i Stanisława.

Breslau / Wrocław

We Wrocławiu rozpoczął swoją kilkunastoletnią pracę w administracji publicznej. Przez pięć lat, do 1915 roku był sekretarzem w magistracie miasta. Podczas pierwszej wojny światowej, w latach 1915-1918, pełnił funkcję burmistrza Włocławka. Choć nominowany na to stanowisko z ramienia okupacyjnych władz niemieckich, wykazał się solidarnością z polskimi mieszkańcami miasta. Po zakończeniu I wojny światowej,  Augustyn Krauze powrócił do Wrocławia. Do października 1919 roku pełnił funkcję sekretarza magistratu, jednak po kilkunastu miesiącach postanowił wrócić do ojczyzny.

W odrodzonym Państwie Polskim nie miał problemów ze znalezieniem pracy w administracji. Wykształcenie i doświadczenie zawodowe sprawiły, że już w listopadzie 1919 roku trafił do Ministerstwa byłej Dzielnicy Pruskiej (działającego na terenach dawnego zaboru pruskiego w województwach poznańskim i pomorskim w latach 1919-1922), a potem do Pomorskiego Urzędu Wojewódzkiego w Toruniu. Następnie został delegowany do pracy w kolejnych miejscowościach województwa. W latach 1920-1922 pełnił obowiązki kierownika starostwa w Sępólnie Krajeńskim,  1922-1924 – ponownie był  prezydentem Włocławka, tym razem jednak jako urzędnik niepodległego Państwa Polskiego.

Gdynia

W tym samym czasie w Gdyni postępowała rozbudowała portu i miasta. Staraniem jej mieszkańców, zgodnie z rozporządzeniem Rady Ministrów z 10 lutego 1926 roku, miejscowość uzyskała prawa miejskie. Konieczne stało się zorganizowanie samorządu miejskiego wg pruskiej ordynacji wyborczej z 1857 roku (obowiązującej wówczas w województwach zachodnich), zgodnie z którą na czele miasta powinien stanąć burmistrz. Władze wojewódzkie wyznaczyły więc Augustyna Krauze – swego doświadczonego urzędnika – do zorganizowania wyborów do pierwszej Rady Miejskiej w Gdyni. Dzięki temu, 1 kwietnia 1926 roku, po ponad dwudziestu latach, wrócił w rodzinne strony.

Wkrótce wojewoda pomorski Stanisław Wachowiak wyznaczył Krauzego na komisarycznego burmistrza Gdyni, który stanął na czele tymczasowej Rady Miejskiej. Jego zadaniem było zbudowanie podstaw administracji, a także przygotowanie wyborów do Rady Miejskiej. Krauze dobrze wywiązał się z tego zadania. Wybory do Rady Miejskiej odbyły się 14 listopada 1926 roku, a miesiąc później nowa Rada wybrała Augustyna Krauzego oficjalnie na burmistrza miasta Gdyni.

Rada Miejska i pierwszy burmistrz nie mieli łatwego zdania. Jednoczesna budowa od podstaw portu i miasta była ewenementem nie tylko w skali kraju, ale również na świecie. Błędy były nieuniknione a władza zwierzchnia wykorzystywała je, by mieć większy wpływ na to, co dzieje się w mieście. Coraz częściej dochodziło do konfliktów na linii burmistrz – wojewoda. Ten ostatni zarzucał Krauzemu m.in. nietrzymanie się przepisów, pomijanie drogi służbowej, czy  przejmowanie władzy wykonawczej przez Radę Miejską (organ uchwałodawczy) kosztem zarządzającego miastem Magistratu. Temat podjęły media, zarzucając mu m.in. wykorzystywanie stanowiska burmistrza do prywatnych celów. To wszystko doprowadziło do zawieszenia Augustyna Krauzego w czynnościach burmistrza na początku października 1928 roku i wszczęcia postępowania dyscyplinarnego.

Walka o dobre imię

Po okresie przejściowym, w 1930 roku wprowadzono zarząd komisaryczny nad miastem. Natomiast dawny burmistrz rozpoczął walkę o swoje dobre imię. Procesował się długo z nowymi władzami miasta, aż w końcu oczyszczono go z wszystkich zarzutów. W wyniku ugody otrzymał wysokie odszkodowanie, dzięki czemu wybudował dla siebie i rodziny willę „Astra” w Orłowie przy ul. Klonowej 11. Wcześniej mieszkał w wybudowanej przez siebie w 1927 roku, kamienicy przy ul. Abrahama 25. Jest to jedna z pierwszych kamienic postawionych w śródmieściu Gdyni.

Będąc prawnikiem, Augustyn Krauze nie miał problemów ze znalezieniem nowego zajęcia. W swojej willi w Orłowie prowadził biuro parcelacyjne (zajmujące się podziałem na mniejsze działki w ramach reformy rolnej) majątku w Małym Kacku. Cieszył się poszanowaniem wśród gdyńskiej społeczności, o czym świadczyć może choćby udział w pracach wielu organizacji i stowarzyszeń. Pomagał ludziom jako członek koła Polskiego Czerwonego Krzyża w Orłowie oraz działacz Sekcji Finansowej Obywatelskiego Komitetu Pomocy Zimowej dla Bezrobotnych. Wspierał szkolnictwo: pracował w Radzie Nadzorczej Dokształcającej Szkoły Zawodowej, był jednym z patronów Pomorskiej  Szkoły Sztuk Pięknych.  Zasiadał również w Radach Nadzorczych Polskiego Związku Rybaków Morskich Spółdzielni z o.o. w Gdyni, a także Towarzystwa Dramatyczno-Muzycznego „Pro Arte”.  Należał do Stowarzyszenia Właścicieli Nieruchomości.

Okupacja, lata powojenne i upamiętnienie

W czasie II wojny światowej  Augustyn Krauze wraz z rodziną został wysiedlony z Gdyni. Przez Włocławek udał się do Warszawy, następnie do Sandomierza. Pracował w spółdzielni rolno-spożywczej w Dwikozach. Po zakończeniu działań wojennych były burmistrz Gdyni zamieszkał ponownie Orłowie. Nadal zajmował się parcelacją majątku w Małym Kacku. Był także skarbnikiem w spółdzielni mieszkaniowej. Zmarł w 1957 roku, pochowano go na cmentarzu przykościelnym parafii p.w. Matki Boskiej Bolesnej w Orłowie.

Ten zasłużony dla Gdyni człowiek przez wiele lat, jak wielu jemu podobnych osób uległ zapomnieniu. Dopiero w 1996 roku, z inicjatywy Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego, odsłonięto poświęconą mu tablicę.  Znajduje się ona na  ścianie budynku przy ul. Starowiejskiej 50, który był drugą siedzibą Magistratu. Kilka lat temu imieniem Augustyna Krauzego nazwano ulicę w dzielnicy Chwarzno-Wiczlino.

W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni posiadamy dowód osobisty Augustyna Krauzego, wydany już przez Komisariat Rządu w Gdyni. Co ciekawe w rubryce „zawód” obok urzędnika zapisano w nawiasie „burmistrz”.

Dariusz Małszycki
Dział Historyczny

                          

Wybrana literatura:

  • Ks. Mirosław Gwaron, Augustyn Krauze – pierwszy burmistrz Gdyni (1926-1928), „Zeszyty Gdyńskie”, 2016 , nr 11, s. 49-65.
  • Mariusz Kardas, Gdynia i jej władze 1926-1950. Główne problemy polskiej administracji publicznej miasta, Gdynia 2013, s. 40-52.
  • Kazimierz Małkowski, Augustyn Krazue (1882-1957). Pierwszy Burmistrz Gdyni, „Rocznik Gdyński”, 2008, nr 20, s. 173-177.
Dowód osobisty Augustyna Krauzego z 1933 roku, sygn. MMG/HM/I/61

Projekt Bliscy w naszym muzeum trwa od kwietnia 2022 roku. Jest to połączenie wszelkich przedsięwzięć Muzeum Miasta Gdyni na rzecz Ukraińców. To bezpłatne bilety wstępu dla osób narodowości ukraińskiej, otwarcie świetlicy, w której od środy do piątku można skorzystać z warsztatów plastycznych oraz ciepłego poczęstunku, wspólne spacery po mieście i wyjazdy do innych instytucji kultury, tłumaczenie gier miejskich i warsztatów rodzinnych, konsultacje z traumatologiem czy zajęcia z jogi.

Cel Bliskich jest bardzo prosty: zależy nam na umożliwieniu wymiany kulturowej i pomocy w aktywizacji nowym mieszkańcom miasta. Tylko tyle i aż tyle.

Olga Lewandowska, koordynatorka Bliskich:

Przełom lutego i marca 2022 roku kojarzy mi się przede wszystkim z paraliżem. Właściwie to dość dziwne, że to właśnie on dominuje w moich wspomnieniach, biorąc pod uwagę jak błyskawicznie zmieniało się wszystko wokół.

Paraliż odczuwałam, kiedy siadałam przy biurku w pracy i nie wiedziałam co będzie dalej.
Z każdym dniem ludzie tracili wszystko co mieli, decydowali się na ucieczkę do obcych krajów, gdzie byli zmuszeni zacząć życie od nowa, bez wcześniejszego przygotowania. A ja siedziałam przy tym samym biurku, przy którym zastanawiam się jak zrobić papierowe zwierzątka, aby dzieci dobrze się bawiły na warsztatach. Wydawało mi się to bardzo abstrakcyjnym zestawieniem.

I faktycznie, harmonijkowy kotek nie dokonał nic więcej niż mogłabym się spodziewać po kawałku papieru. Ale zaczął prowokować pierwsze uśmiechy. Najpierw podczas warsztatów, które przeprowadziłam w sali gimnastycznej jednej z gdyńskich szkół, która na kilka tygodni zamieniła się w tymczasowy dom rodzin, które dopiero co dotarły do Polski. Składając brystol na pięć części, nikt z nas nie myślał o trwającej wojnie. Uczyłam się nazw zwierzątek po ukraińsku i dostałam w prezencie własnoręcznie wykonanego pieska. Nazwałam go Krzysiu.

Niedługo później w Muzeum Miasta Gdyni otworzyła się świetlica. Najpierw zajęcia prowadziła tam Ira, potem przyprowadziła Mariię, która została z nami na dłużej. Pojawiało się coraz więcej dzieci
i mam, z którymi chodziliśmy na wystawy i spacery po mieście. Patrzyłam czy nie brakuje materiałów, a czasami zdarzało mi się zastępować Mariię w prowadzeniu zajęć. Też robiliśmy harmonijkowe kotki. Nawet nie zauważyłam jak zaczęłam koordynować coraz większy projekt, który w pewnym momencie zyskał spore dofinansowanie.

Rozwój świetlicy oraz projektu Bliscy charakteryzował się dużą dynamiką oraz poszerzaniem zespołu zaangażowanego w działania!

Mariia Kamenska, animatorka muzealnej świetlicy ukraińskiej:

Trafiłam do świetlicy Muzeum Miasta Gdyni całkowicie przypadkowo w maju 2022 roku. I ten przypadek podarował mi szansę na wyjście z otępienia i rozpaczy, pozwolił skupić się na tym, co dobrego mogę zrobić w tak okropnie złej sytuacji.

Wcześniej próbowałam swoich sił w wolontariacie, zorganizowałam charytatywną wystawę własnych zdjęć i akwareli, a dochód z ich sprzedaży przeznaczyłam na wsparcie Ukrainy. Ale ciągle czułam, że robię mało. Zdecydowanie za mało. Że mogę i muszę robić więcej. I niespodziewanie, kiedy ja poszukiwałam rozwiązań, to mnie odnalazła świetlica. Możliwość pomagania dotkniętych wojną ludziom z mojego kraju uratowała mnie od własnych strachów i zwątpień. Świetlica otworzyła mnie na setki historii. Cudzych historii. Otworzyła też moje zamknięte przez straszne obrazy wojny serce i dała wejść tam uściskom, łzom i uśmiechom. Razem świętowaliśmy urodziny, razem przeżywaliśmy doniesienia o rakietach i eksplozjach w drogich dla nas miastach, razem śpiewaliśmy ukraińskie piosenki, płakaliśmy, śmialiśmy się…

Kilka rodzin, które stale odwiedzały świetlicę od początku jej działania, zaczęło rozrastać się do dziesiątek nowych. Część z nich wyjechała już do Ukrainy, spodziewając wrócić do tego co zostawili, pamiętając, że trwa nie tylko wojna, lecz i ich życie. Inni zostali próbując przyzwyczaić się do warunków w nowym miejscu. Niektórzy, nawet po powrocie do swojego kraju, od czasu do czasu do mnie piszą dziękując za niezapomniany czas razem.

 Od maja zmieniały się twarze, odkrywane talenty, tematy warsztatów, ale klimat świetlicy pozostał niezmienny. Klimat ciepła, wsparcia i zrozumienia siebie nawzajem. Pomieszczenie w muzeum stało się przestrzenią spełnionych nadziei, nieograniczonych twórczych pomysłów i drogich ludzi.
A największym komplementem, jaki słyszę jest niezmiennie: „czuję się tu jak w domu”.

Jakie znaczenie mają działania, które prowadzimy w Muzeum Miasta Gdyni w projekcie Bliscy?

Yulia Yukhymets, animatorka muzealnej świetlicy ukraińskiej: 

Podejmując się pracy w świetlicy w listopadzie 2022 roku, zastanawiałam się sporo na temat celowości istnienia takiego miejsca. Czy działania w ramach tego projektu są właściwym sposobem niesienia pomocy ludziom dotkniętym rosyjską inwazją na Ukrainę? Wszelkie wątpliwości zniknęły wraz
z poznaniem pierwszych gości świetlicy, którzy  tworzą otwartą i przyjazną społeczność.

Dla mnie świetlica nie jest tylko miejscem, ale przede wszystkim ludźmi. W momencie w którym piszę  ten tekst, 4-letnia Pola łobuziarsko puszcza do mnie oczko, a siedzący obok Lesyk w skupieniu kończy swój obraz robota, który łatwo zamienia się w auto. Rodziny tych dzieci były zmuszone do opuszczenia swoich domów po 24 lutego. W nowym, obcym mieście  świetlica stała się dla nich namiastką domu, tutaj czują się swobodnie, poprzez wspólne działanie mogą na chwilę oderwać się myślami od trudnej rzeczywistości. W świetlicy jest miejsce na radość i smutki, wymianę doświadczeń, długie rozmowy
i chwile milczenia. Myślę, że posiadanie bezpiecznej przestrzeni jest bardzo ważne i z mojej perspektywy jest to największa wartość tego projektu.

Od października 2022 roku projekt finansowany jest ze środków Gminy Gdynia przekazanych przez UNICEF.

Ma smukłą szyję, długi nos, usta ułożone w lekkim uśmiechu i przymrużone oczy… To dziewczyna ze szkła Eryki Trzewik-Drost. Nie wiemy, kim była modelka, która zainspirowała artystkę do stworzenia płaskorzeźby – być może jedną z uczennic Państwowego Seminarium dla Wychowawczyń Przedszkoli w Opolu (gdzie początkowo pobierała nauki autorka projektu), koleżanką artystki z okresu studiów na wrocławskiej ASP, a może jedynie tworem wyobraźni. Pewne jest, że do kolekcji Muzeum Miasta Gdyni trafiła w 2021 roku, dzięki wystawie „Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci”. A dzięki nowej popularności, dziewczyna ze szkła – niegdyś produkowana masowo – dziś awansowała do roli obiektów muzealnych i stanowi przedmiot westchnień kolekcjonerów dizajnu.

Szklana płaskorzeźba

Dzieło wykonane zostało w szkle szlifowanym, bezbarwnym i uformowane przez nalewanie do formy żeliwnej. Złożone jest z dwóch części: podstawy w formie leżącego prostopadłościanu z zaokrąglonymi krawędziami i górnej partii scalonej z podstawą w formie medalionu. Na przodzie ukazana jest głowa dziewczyny z kosmykami włosów. W kompozycję wplecione zostały okrągłe kształty imitujące zapewne owoce, dla których Eryka Trzewik-Drost zaprojektowała wiele naczyń. Praca podpisana jest u dołu, z tyłu medalionu sygnaturą „ETD”, co w rozwinięciu oznacza inicjały artystki. Szklany projekt pochodzi z lat osiemdziesiątych. Płaskorzeźba wysoka na 22 cm i szeroka na 17 cm, wyprodukowana została w Hucie Szkła Gospodarczego „Ząbkowice” w Dąbrowie Górniczej, gdzie Eryka pracowała wraz z mężem.

Nie tylko użytkowe

Projekt płaskorzeźby jest niejako powtórzeniem pomysłu na dekorację patery i talerza, który Eryka zaproponowała we wcześniejszym miejscu pracy – Zakładzie Porcelany „Bogucice” w Katowicach-Bogucicach. W latach pięćdziesiątych w jednym ze wzorów – „Hiszpanka” zaprojektowała twarz dziewczyny z warkoczami jako kompozycję operującą kontrastami biało-czarnych płaszczyzn i linii. Wzór ten przygotowała na paterę w formie graficznej dekoracji. W „Bogucicach” artystka odkryła swoje zdolności rzeźbiarskie – jednym z jej pierwszych zadań było stworzenie form kameralnych figurek jak np. „Pierwszy bal”[1]. W swoim szklanym, rzeźbiarskim dossier, wypracowanym w „Ząbkowicach”, Eryka wykonała kolekcję płaskorzeźbionych przycisków w formie dziewczęcych główek. Jedną z ostatnich tego typu prac było stworzenie dekoracyjnego medalionu ze stylizowanym wizerunkiem młodej dziewczyny z warkoczami[2]. Jak sama mówi: „Moje ulubione projekty są użytkowe. Głowy w szkle i medaliony, »Dziewczynka z ptaszkiem«. Te lubię”[3].

ETD

Eryka Trzewik-Drost urodziła się 19 listopada 1931 roku w miejscowości Pokój (koło Opola) na Dolnym Śląsku, ówczesnym Bad Carlsruhe O/S. Od dziecka przejawiała zdolności plastyczne, choć rodzice chcieli, by raczej uczyła się gry na skrzypcach[4]. Lubiła rysować i malować, ale jej talent zauważono dopiero w Państwowym Seminarium dla Wychowawczyń Przedszkoli w Opolu, gdzie nauczycielka rysunku „pani Cieślakowa” namówiła Erykę, by spróbowała sił w nowo powstałej uczelni we Wrocławiu – Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych[5]. To właśnie tam kształciła się w Katedrze Szkła prowadzonej przez prof. Stanisława Dawskiego i obroniła dyplom w 1957 roku. Tak rozpoczęła się jej wielka zawodowa i artystyczna przygoda, która trwała nieprzerwanie do 1990 roku.

W przeciwieństwie do męża – Jana Sylwestra Drosta (również absolwenta wrocławskiej uczelni), Eryka oprócz korzystania z całej palety kolorów, często tworzyła projekty w szkle bezbarwnym – naturalnym. Zapytana o ulubiony kolor odpowiedziała: „A ja lubię raczej ciepłe odcienie. Szkła nawodzone są bardzo ciekawe, ale wydaje mi się, że najlepsze jest jednak szło bezbarwne. To jest szkło, prawdziwe szkło!”[6]. Jej twórczość charakteryzują motywy inspirowane naturą – m.in. „Cora”, „Sahara”, „Ptaszek”, artystka równie często odwołuje się do postaci ludzkich. „Pytanie o inspiracje nigdy nie jest łatwe. Projekty z dziećmi, tj. te figurki chłopca i dziewczynki, być może wywodzą się ze wspomnień z czasów Seminarium Pedagogicznego w Opolu, gdzie kontynuowałam po wojnie naukę”[7] – tłumaczy artystka. Najbardziej zapadające w pamięć projekty to te noszące nazwy „Nygusek” – w postaci wazonika, „Dziewczyna z ptaszkiem” – w kształcie medalionu, „Chłopak” i „Dziewczyna” – małe szklane figurki.

Zbiory i obiekty

Szklane zastawy, bibeloty i porcelanowe figurki z PRL-u można dziś zobaczyć na niejednej półce w nowoczesnym mieszkaniu, wystawione niczym trofeum – a przecież niegdyś były produkowane w wielu seriach i używane masowo. Dzięki takim wystawom jak „Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci” – mającym swoją odsłonę w Gdyni i Wrocławiu – chcemy rzucić nowe światło na oryginalne wzory, nazwy i ciekawe technologie stosowane przez polskich twórców sztuki użytkowej. Drostowie projektowali zastawy, naczynia do obiadów, deserów, przekąsek – rzeczy codzienne, którym właśnie dobre wzornictwo zapewniło unikatowość i długowieczność. Przykładem tej twórczości jest właśnie – płaskorzeźba szklana „Głowa dziewczyny”, opisana sygnaturą MMG/SZ/P/49, służąca niegdyś za dekoracyjny element wnętrz mieszkalnych.

Równocześnie rozpoczynamy i ogłaszamy rok 2023 „Rokiem zbiorów”, które będziemy prezentować z okazji 40-lecia Muzeum Miasta Gdyni. Przypominamy, że Gdynia nie tylko stoi historią, ale również nowoczesnością. Jako jedno z najmłodszych polskich miast, przyjęła na siebie zadanie, aby opowiadać o dobrym projektowaniu i wyznaczać nowe trendy w dizajnie, architekturze i sztuce.

Katarzyna Gec


[1] Barbara Banaś, Eryka i Jan Drostowie. Mistrzowie szkła ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2021, s. 44.
[2] Barbara Banaś, O Asteroidzie, Bogucicach, Conti itd., czyli abecadło Drostów [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 30.
[3] Eryka Trzewik-Drost, „To jest szkło, prawdziwe szkło!” z Eryką Trzewik-Drost i Janem Sylwestrem Drostem rozmawia Marta Borowska-Tryczak [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 78.
[4] Barbara Banaś, O Asteroidzie, Bogucicach, Conti itd., czyli abecadło Drostów [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 30.
[5] Barbara Banaś, Eryka i Jan Drostowie. Mistrzowie szkła ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2021, s. 22.
[6] Eryka Trzewik-Drost, „To jest szkło, prawdziwe szkło!” z Eryką Trzewik-Drost i Janem Sylwestrem Drostem rozmawia Marta Borowska-Tryczak [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 78. 
[7] Tamże, s. 86.

Sentymenty

Nieodłącznym elementem wyposażenia klas szkolnych były i są ławki. To właśnie w nich uczniowie spędzają najwięcej czasu podczas pobytu w szkole. Te starsze, drewniane wspominamy dziś z sentymentem. Siedząc w ławce, uczyliśmy się pisania, kreśląc w zeszytach niezgrabne literki. To w ławce zawiązywały się pierwsze przyjaźnie z osobą siedzącą obok. Dziś jeszcze używa się określenia: „kolega z ławy szkolnej”.

Z wielkim sentymentem lata w szkolnej ławie wspomina uczennica, a później dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 12 w gdyńskiej dzielnicy Witomino – Dorota Wypych:

„12” to zielone, drewniane ławki (blaty połączone z siedziskiem) z otworem przeznaczonym na kałamarz, w którym znajdował się czarodziejski płyn, zwany atramentem. Chcąc cokolwiek napisać należało namoczyć stalówkę pióra w niebieskim atramencie, uważając jednocześnie, aby nie było go ani za dużo, ani za mało. Często stalówka lub jej właściciel nabrał za dużo atramentu, wtedy zeszyty wzbogacały się o dodatkowe ozdobne elementy w postaci kleksów…

Muzealny eksponat

Ławki mają swoją historię, tę zapisaną w literaturze, ale i tę wyrytą na blacie scyzorykiem czy szpikulcem cyrkla. W ciągu lat użytkowania przez coraz to nowych uczniów, na ławce przybywało informacji, głównie wzorów matematycznych czy chemicznych, ważniejszych dat z historii. Były to najprostsze ściągawki przydatne podczas odpowiedzi czy klasówki z różnych przedmiotów szkolnych. Nie brakowało także anonimowych wyznań miłosnych. „Kto na ławce wyciął serce i podpisał głupiej Elce?” – śpiewały Czerwone Gitary.

Takie właśnie zapisy, przeważnie wyznania miłosne w języku angielskim wyryte ostrym narzędziem, znalazły się również na naszej muzealnej ławce. Mebel pochodzi z wyposażenia Szkoły Podstawowej w Chwaszczynie. Do muzeum trafił w 1996 roku i zapisany został w inwentarzach pod sygnaturą MMG/HM/III/485. Dwuosobowa ławka wykonana jest z drewna, ma 78 cm wysokości, 82 szerokości i 120 cm długości. Jej elementy łączone są listwami i oryginalnymi śrubami. Tylko blat, pochylony nieco w kierunku ucznia, pomalowany jest zieloną farbą olejną. Pośrodku pulpitu zachowano miejsce na okrągły kałamarz oraz dwa wgłębienia na przybory do pisania po obu jego stronach. Pod pulpitem znajdują się dwie półki na książki i zeszyty. Ławka posiada oparcie dla siedzących, a jej przód zabudowany jest dwiema szerokimi deskami łączonymi pośrodku poziomą kantówką. Podobne konstrukcje ławek widać zarówno na przedwojennych, jak i powojennych fotografiach. Trudno jest więc ustalić okres jej wyprodukowania.

Historia ławki szkolnej

Jej poprzednikiem było skryptorium – drewniany, lekko pochylony do przodu pulpit służący zakonnikom do przepisywania ksiąg. Ławka dla uczniów pojawiła się prawdopodobnie w pierwszych szkołach zakładanych przez zakony jezuitów i pijarów, których powołaniem było m.in. szerzenie oświaty.

W dawnych klasach elementarnych placówek, szczególnie wiejskich, pojawiały się jednoosobowe drewniane ławki szkolne. Posiadały siedzisko, którego wysokość można było regulować, i otwierany pulpit z otworem na kałamarz. W dolnej części miały wmontowane deseczki, służące za podpórki na nogi. Te udogodnienia zależały jednak od pomysłowości i umiejętności mistrzów stolarskich.

Aż do połowy XX wieku ławka wykonywana była z drewna i stanowiła jeden element. Nieruchomy blat był połączony z siedziskiem. Pulpit ławki był nieco pochylony w stronę osoby siedzącej. Siedzący uczeń opierał się o przód ławki stojącej za nim. Jedynie ostatnie ławki w rzędzie posiadały oparcie na plecy. We wszystkich meblach znajdował się okrągły otwór na kałamarz wspólny dla dwóch osób oraz niewielkie podłużne zagłębienia na odłożone pióro czy ołówek. W zależności od zamożności i możliwości lokalowych szkoły, ławki mieściły od dwóch do pięciu uczniów. Czasami zdarzały się klasy tak liczne, że część dzieci przysiadało się do zajętych już ławek.

W latach pięćdziesiątych XX wieku pojawił się nowy typ ławek. Blat z półką i siedzisko nadal pozostawały drewniane, natomiast element łączący obie części i nóżki ławki stały się metalowe. Charakterystyczną cechą szkolnych ławek z różnych okresów był zielony kolor pulpitów malowanych farbą olejną. Współczesne ławki szkolne wykonane są z lekkiego materiału, według najnowszych zasad ergonomii. Czy będą także budzić sentyment, jak te stare, w których uczniowie spędzali sporą część dnia?

Ławki w gdyński szkołach

Przez wieki ławki wykonywane były przez stolarzy, ale wraz z rozwojem oświaty i szkolnictwa na wsiach i w miastach, szczególnie w XIX wieku, produkcją ławek zajęły się fabryki. Na Pomorzu od 1899 roku działała Fabryka Mebli w Gościcinie, która prawdopodobnie do czasu wybuchu II wojny światowej sporadycznie realizowała zamówienia na ławki szkolne. Natomiast w latach 1945-1952 ich produkcja, obok mebli domowych i biurowych, weszła w skład stałej oferty fabryki. Także powstała w 1947 roku Wytwórnia Mebli Szkolnych w Kartuzach wyposażała w meble gdyńskie szkoły. Oba wspomniane ośrodki, zlokalizowane były na tyle blisko, że gdyńskie władze oświatowe mogły korzystać z ich ofert.

XIX wiek na Pomorzu to okres znacznego rozwoju szkolnictwa. Szkoły utrzymywane były przez gminy i w zależności od ich zamożności kształtowało się wyposażenie placówek. W samej Gdyni (Gdingen) pierwsza szkoła założona została w 1836 roku. W tym czasie istniały już szkoły w Chyloni i Obłużu. Z reguły były one słabo wyposażone w meble, przybory szkolne i pomoce naukowe.

Szkoła w Gdyni znajdowała się przy obecnej ul. Starowiejskiej w starym, pokrytym strzechą budynku, który dzieliła z pocztą. Na niewielkiej powierzchni utworzono dwie izby lekcyjne. Jak wspominają nauczyciele, którzy pracę w Gdyni podjęli na przełomie pierwszej i drugiej dekady XX wieku, klasy w szkole miały ławki pięcio- i ośmioosobowe, ciągnące się na całej niemal szerokości pomieszczenia. Ciasnota nie sprzyjała edukacji, szczególnie rozwijaniu umiejętności pisania. Nauczycielowi trudno było zajrzeć do zeszytu każdego ucznia i na bieżąco oceniać postępy w nauce. Dzieci nie mieściły się w ławkach. Niektóre z nich stały lub siedziały pod ścianą. Po 1925 roku, w związku z rozbudową Gdyni i ciągłym napływem ludności, w klasie musiało się pomieścić nawet siedemdziesięcioro dzieci.

Kiedy w 1928 roku oddano do użytku nowy budynek szkolny, jego wyposażenie w meble, pomoce naukowe i książki tak się zmieniło, że „jedynkę” nazywano nawet gdyńskim uniwersytetem. Inaczej wyglądały wówczas ławki szkolne. Przeznaczone dla dwóch uczniów, z kałamarzem pośrodku i półką pod pulpitem na książki dawały komfort w pracy. Widzimy je na pamiątkowych fotografiach.

Porównując obie fotografie, pochodzące z tego samego okresu, zauważamy różnicę w wyglądzie ławek. Prawdopodobnie wyprodukowane zostały w różnych fabrykach. Nie wiemy jednak, gdzie konkretnie je zakupiono. Zachowała się natomiast informacja o pochodzeniu mebli w Szkole Powszechnej nr 10 w Chyloni, którą udostępniono uczniom w 1935 roku. Jej ówczesny kierownik Franciszek Kortas w kronice szkolnej podaje:

Umeblowanie stanowią stoliki i krzesełka, co zaprowadzono po raz pierwszy na terenie Gdyni tytułem próby. Sprzęt wykonany z drzewa bukowego przez Fabrykę Krzeseł w Gościcinie pow. Morski, jest solidny i stanowi pewnego rodzaju ozdobę szkoły.

Krzesełka uczniowskie widoczne są na zdjęciu wykonanym w dniu poświęcenia i otwarcia szkoły 4 września 1935 roku.

Większość przedwojennych ławek szkolnych użytkowana była także podczas okupacji niemieckiej i przez długie lata powojenne. Dziś spotkać je można już tylko w muzeach.                                    

Barbara Mikołajczuk

Wybrana literatura

  • Zbigniew Klotzke, 100-lecie Gościcińskiej Fabryki Mebli, Gościcino 1999.
  • Kronika Publicznej Szkoły Powszechnej Nr 10 w Gdyni, przy ul. Lubawskiej
  • Szkoła Podstawowa nr 12 w Gdyni1935-2005, Gdynia 2005.
  • Mirosława Walicka, Gdynia. Pejzaż sprzed wojny, Gdańsk 1982.
  • FPN Kartuzy | https://fpn.pl, dostęp: 12.09.2022.
  • https://pl.wikipedia.org/wiki/Ławka_szkolna, dostęp: 14.09.2022.

Składamy Wam życzenia
Rodzinnych, spokojnych, zdrowych
Świąt Bożego Narodzenia
Oraz pełnego dobrej mocy
Nowego Roku 2023

Załoga Muzeum Miasta Gdyni