W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajduje się wiele dzieł wykonanych przez kobiety – artystki, malarki, rzeźbiarki, tkaczki, graficzki. Można wymienić kilka znanych gdyńskich nazwisk: Marię Zabłocką, Marię Wlazłowską-Epstein, Inger Borchsenius, Irenę Loroch, Gizelę Pierzyńską-Bossak, Aleksandrę Bibrowicz-Sikorską, Beatę Słuszkiewicz-Kaczorowską. Niewiele z nich portretowało jednak siebie, tym bardziej należy docenić jeden z bardziej zmysłowych kobiecych autoportretów autorstwa Adeli Szwai. Nietypowy, bo abstrakcyjny, ukazuje piękną i pogodną twarz uzdolnionej artystki.

„Autoportret”, Adela Szwaja-Dudzińska, fot. Katarzyna Gec-Leśniak

Zmysłowość, energia, hipnoza

Twórczość Adeli Szwai porusza zmysły. Jej prace wibrują kolorami i światłem, intrygują, wręcz hipnotyzują. Jednak początkowo artystka wykorzystywała wąską, chłodną tonację, opartą na błękitach – rozbielonych lub zszarzałych, rozświetlonych lub przygaszonych. To wtedy zafascynowała się światłem i jego transformacjami. Z lat sześćdziesiątych XX wieku pochodzą obrazy o charakterze nokturnowym, zainspirowane blaskiem wielkomiejskich latarni: Stalownia V (1963), Impresja (1964), Światła Warszawy (1965) czy Światła Warszawy „Ochota” (1970)1. Następnie paleta zaczyna się radykalnie zmieniać – artystka wprowadza gamy płomiennych czerwieni, oranżów, różów i żółci skontrastowanych z błękitami i zieleniami2. Szwaja wstępuje w świat rażących, jaskrawych kolorów, które u niejednego widza mogą wzbudzić podenerwowanie a nawet agresję.

„Ścieżki myśli”, „Promień”, „W przestrzeni” – Adela Szwaja-Dudzińska, fot. Katarzyna Gec-Leśniak

Na początku lat siedemdziesiątych XX wieku jasne plamy zaczynają przyjmować postać regularnych kół, a kompozycja coraz silniej zmierza w stronę centralnej3. Koła nie służą jednak tylko formalnemu układowi dzieła, ale również wywołaniu wrażenia ruchu, który dla artystki oznacza zmianę, przemijanie, karuzelę ludzkiej egzystencji4. Tej kolistej strukturze podporządkowuje wszystko – ludzkie sylwetki, twarze, ręce – i tworzy hipnotyzujący wir.

W latach dziewięćdziesiątych figuracja i przedstawieniowość zanika, a kluczowe staje się zmysłowe wyczucie natężenia koloru, jego wizualnej mocy, wpływu na percepcję. Najlepiej oddają to obrazy Ścieżki Myśli (2001), Promień (2004), W przestrzeni (2005), znajdujące się w zbiorach Muzeum. Fascynacja światłem, rytmem i kolorem w postaci czystych i klarownych barw idealnie wpisuje się w nowoczesną stylistykę malarską

Il. Fragment obrazu „Autoportret”, Adela Szwaja-Dudzińska, fot. Katarzyna Gec-Leśniak

Kolor, światło, ruch

„Autoportret” to obraz z 1991 roku namalowany farbami olejnymi na płótnie, o wymiarach 85 x 85 cm, sygnowany „Adela Szwaja ‘91” w prawym dolnym rogu. Abstrakcyjna kompozycja składa się ze spiętrzonych kół nałożonych na siebie, kontrastującymi barwami błękitu, fioletu, różu i beżu.

Uproszczenie, zdeformowanie, zgeometryzowanie kształtów, zerwanie z realistycznym i tradycyjnym przedstawianiem rzeczywistości, używanie mocnego światłocienia to elementy zaczerpnięte z kubizmu, futuryzmu oraz ekspresjonizmu. Zwielokrotnienie kół, skomplikowane przedstawienie przestrzeni, połączone ze zgeometryzowanym abstrakcjonizmem w „Autoportrecie” przywodzi na myśl formistyczne prace polskiego malarza Leona Chwistka. Z drugiej strony późną twórczość Adeli Szwai można porównać do zamiłowania kolorem i światłem francuskiego abstrakcjonisty-kolorysty Roberta Delaunaya i Soni Delaunay – jego żony malarki. Oboje tworzyli kompozycje oparte na kołach w nurcie orfizmu – ich wspólnym kierunku artystycznym5. W obrazach Soni Delaunay możemy obserwować geometryczne figury, zwłaszcza koła, w połączeniu z silnymi kontrastami kolorystycznymi, tak jak u Szwai, gdzie kompozycje z wycinków kół zachodzą jedno na drugie i sprawiają wrażenie ciągłego ruchu.

Zbliżenie na twarz – fragment obrazu „Autoportret”, Adela Szwaja-Dudzińska, fot. Katarzyna Gec-Leśniak

Jutrzenka, Gwiazda Poranna, Wenus

W centrum „Autoportretu” znajduje się zgeometryzowana twarz ukazana z prawego profilu. Jej lico zbudowane z nakładających się na siebie kół i półkoli, kontrastuje z wyraźnym profilem – wysokim czołem, prostym i długim nosem, zamkniętymi w półuśmiechu ustami i wydatnym podbródkiem. Takich subtelnych kontrastów jest więcej. Podczas gdy tył głowy artystki wyłania się z niebieskiego półkola Księżyca, a białe włosy rozlewają na wietrze, tworząc promienistą łunę – przód zwiastuje kres nocy i początek dnia. Brzask, wschód słońca, pierwsze promienie, które delikatnie przebijają się zza warg sportretowanej kobiety.
Najbardziej realistycznym elementem twarzy jest oko artystki, zaznaczone ciemniejszymi barwami, jakby zmrużone. Wzrok pełen jest spokoju, ale też nadziei, radości, zmęczenia… czyżby miłości? Planeta Wenus jest nieodłączną towarzyszką Słońca przy wschodach i zachodach, najlepiej widoczna o brzasku. Swoją nazwę zawdzięcza rzymskiej bogini miłości, w Grecji utożsamianej z Afrodytą

Adela Szwaja-Dudzińska w pracowni malująca obraz, zdjęcie z katalogu wystawy „Malarstwo. Adela Szwaja”

Artystka, malarka, tkaczka

Adela Szwaja urodziła się 10 listopada 1925 roku w Dąbrowie na Wołyniu, zmarła 14 lipca 2019 roku. Swoją pasję dzieliła między malarstwem sztalugowym, rysunkiem, grafiką warsztatową i tkaniną artystyczną. Studiowała na Wydziale Malarstwa PWSSP w Gdańsku u profesorów Juliusza Studnickiego i Stanisława Teisseyre’a, a w pracowni Józefy Wnukowej szkoliła się w technice druku na tkaninie – tam też współpracowała przy tworzeniu kostiumów dla zespołu „Śląsk”6. Dyplom otrzymała w 1956 roku a po studiach zajmowała się malowaniem i drukiem na tkaninach7.

W latach 1960-1961 zrealizowała cykl wielkoformatowych tkanin w technice sitodruku, w makatach (rodzaj tkaniny artystycznej) uzyskała efekty malarskie i wrażenie bogactwa koloru poprzez zróżnicowanie ich nasycenia i stopnia pokrycia tła8. W późniejszym czasie stosowała różne techniki: akwarela, gwasz, pastele, które pozwoliły jej na przełożenie indywidualnego odczucia światła, barwy i ruchu na różnorodne formy plastyczne. W czasie stanu wojennego współpracowała z instytucjami kościelnymi. Ważną część w jej twórczości stanowiły gobeliny, w których wydobyła „mięsistość” włóknistej struktury, grubych splotów z różnych materiałów, potęgujące światłocieniowe efekty w miękkich kompozycjach.

Il. Podpis artystki na płótnie – tył obrazu „Autoportret”, Adela Szwaja-Dudzińska, nr inw. MMG/SZ/2027, fot. Katarzyna Gec-Leśniak

Prace Adeli Szwai znajdują się w wielu kolekcjach, m.in. w zbiorach: Centralnego Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, Muzeum Narodowego w Gdańsku, Muzeum Narodowego w Warszawie, Muzeum Diecezjalnego w Płocku, Muzeum Polskiego w Chicago . Uczestniczyły w licznych ekspozycjach sztuki polskiej za granicą, m. in. wystawach tkaniny artystycznej w Tunisie, Manchesterze i Florencji (1969), Lozannie, Bukareszcie i Budapeszcie (1973), Londynie (1975 i 1980), Berlinie (1979), Helsinkach, Tampere i Pori (1982).
W Gdyni mogliśmy podziwiać niesamowitą wyobraźnię i wyczucie barw malarki na jej indywidualnej wystawie zorganizowanej przez Muzeum Miasta Gdyni w 2012 roku (19.05–01.07). Zaprezentowano wtedy dwadzieścia sześć obrazów olejnych na płótnie, powstałych od lat sześćdziesiątych do 2010 roku. Artystka przekazała je w darze Muzeum. Cała kolekcja składa się nie tylko z obrazów, ale także z rysunków w technice mieszanej na papierze, z użyciem pasteli, akwareli, tempery i ołówka, będących jednocześnie projektami dla przyszłych tkanin. Łącznie kolekcja liczy prawie 60 obiektów i stanowi świetny przegląd transformacji artystycznej Szwai.

Katarzyna Gec-Leśniak


[1] A. Śliwa, Wstęp do katalogu „Adela Szwaja. Malarstwo”, 2012, Muzeum Miasta Gdyni.
[2] T. Sowińska, Wyrazić ruch, „Zwierciadło”, 24.11.1977.
[3] A. Śliwa Wstęp do katalogu „Adela Szwaja. Malarstwo”, 2012, Muzeum Miasta Gdyni.
[4] Malarstwo i Gobeliny Adeli Szwaja, „Tarnowski magazyn informacyjny”, 27.06.1961.
[5] Orfizm – z francuskiego orphisme (od gr. Orpheús „Orfeusz”) to tendencja artystyczna w obrębie kubizmu, zwana także synchronizmem i symultanizmem, w której tworzył Robert Delaunay. Liryczne i żywe odczuwanie koloru nawiązywało do tradycji impresjonizmu i równocześnie opierało się na studium widma słonecznego – Słownik terminologiczny Sztuk Pięknych, Warszawa 2014, s. 291.
[6]  „Młodość sztuki naszego czasu”. Tkanina malowana i drukowana lat 50. I 60. XX w. z kolekcji Centralnego Muzeum Włókiennictwa, red. M. Wróblewska-Markiewicz, Centralne Muzeum Włókiennictwa w Łodzi, lipiec 2012 – luty 2013 [kat. wyst.], Łódź 2012, s. 150.
[7] Tamże.
[8] Tamże.

Wszystkich, którzy chcieliby rozwijać swoje pasje i umiejętności, serdecznie zapraszamy na nasz nowy cykl warsztatów, podczas których raz w miesiącu będziemy omawiać poszczególne zagadnienie z zakresu historii sztuki.

 Zajęcia to świetna okazja do rozpoczęcia przygody z analizą dzieł sztuki. Zapraszamy wszystkich, dla których świat sztuki był zawsze bliski, wszystkich ciekawskich, a także tych, którzy już w maju spróbują swoich sił na maturalnym egzaminie z historii sztuki.

Podczas pierwszych zajęć, już 28 lutego o godz. 17:00 porozmawiamy o perspektywie. Uczestnicy i uczestniczki wykonają kilka prostych ćwiczeń, które pomogą im lepiej zrozumieć omawiane zagadnienie.

Spotkania prowadzi Patrycja Wójcik z muzealnego Ośrodka Edukacji.

Bilety w cenie 20 zł można nabyć w kasie muzeum lub na naszej stronie: www.muzeumgdynia.pl
Terminy i tematy kolejnych spotkań:

  • 28 lutego, godz. 17:00: Zależy skąd patrzysz – o perspektywie w sztuce
  • 27 marca, godz. 17:00:  Impresja wschód słońca – o sztuce impresjonistycznej
  • Kwiecień: Zmruż oczy – o światłocieniu w sztuce
  • Maj: Dlaczego bidet jest fontanną? – o sztuce konceptualnej
  • Czerwiec: Za fasadą – krótka historia architektury cz. 1

Przez 123 lata utraty własnej państwowości, mimo silnej polityki wynaradawiania, Polacy nie poddawali się w dążeniu do utrzymania własnej tożsamości narodowej. Choć jeszcze pod koniec dziewiętnastego wieku sytuacja międzynarodowa i presja ze strony zaborców nie dawała wiele nadziei na powrót niepodległego państwa polskiego na mapę Europy, to Polacy skupili się na pracy organicznej, „pokrzepieniu serc i zachowaniu polskiego ducha w narodzie”. Walka przybrała charakter pozytywistyczny. Była związana z działalnością polskich gazet i Towarzystwa Czytelni Ludowych, edukacją i patriotycznym wychowaniem młodzieży oraz sumiennością w każdej sferze życia. Właśnie takie działania nazwano „najdłuższą wojną nowoczesnej Europy”.

Brutalna polityka germanizacyjna pruskiego zaborcy dotykała Polaków na każdym kroku, ale paradoksalnie czyniła ich też bardziej zjednoczonymi. Rodacy w Cesarstwie Niemieckim wykorzystywali każdą okazję do zamanifestowania polskości, często wbrew zakazom i późniejszym represjom. Jedne z największych patriotycznych manifestacji zorganizowano w 1894 roku, w setną rocznicę polskiego zrywu niepodległościowego – insurekcji kościuszkowskiej. Wydarzenia upamiętniające powstanie odbyły się we wszystkich trzech zaborach, jednak najwięcej Polaków uczestniczyło w Galicji (mającej autonomię i względną wolność polityczno-kulturową). W ramach obchodów między innymi zaprezentowano po raz pierwszy spektakularny obraz „Panorama Racławicka” oraz wydano biografię Tadeusza Kościuszki napisaną przez Tadeusza Korzona. Książka w krótkim czasie trafiła do dwóch pozostałych zaborów, gdzie stała się przyczynkiem do kolejnych patriotycznych działań.

Telegram kościuszkowski, papier, chromolitografia, aut. nieznany, 1895-1905 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/I/5339).

Telegramy kościuszkowskie wbrew cenzurze

Postać Tadeusza Kościuszki już od początku dziewiętnastego wieku cieszyła się dużą popularnością przede wszystkim w Wielkopolsce. Tuż po jego śmierci, właśnie w Poznaniu w 1817 roku msza żałobna przerodziła się w wielką manifestację polskiego społeczeństwa. A pod koniec stulecia to tam rozpoczęto drukowanie blankietów telegramowych, na których zaczął pojawiać się wizerunek generała.

W 1895 roku z inicjatywy Marii Łebińskiej i Teodory Kusztelanowej, z grona działaczy poznańskiego Funduszu Kościuszkowskiego oraz Towarzystwa Ochrony Pracy Kobiet utworzył się Komitet Wydawania Kart Gratulacyjnych, zwany Komitetem Pań, ponieważ tworzyło go dziewięć kobiet. Oficjalnie wydawał różnego rodzaju dyplomy, zdobione karty urodzinowe oraz ślubne, jednak jego drugą działalnością (przy współpracy z zakładem litograficznym Antoniego Rose w Poznaniu) stało się drukowanie i kolportowanie blankietów telegramów o treściach historycznych i patriotycznych.

Najczęściej były one wykorzystywane do składania życzeń w czasie świąt narodowych, rodzinnych czy osobistych. Za sprawą umieszczenia na jednym rodzaju blankietów portretu Tadeusza Kościuszki, w krótkim czasie przylgnęła do nich nazwa telegramy „kościuszkowskie”. Od 1912 roku zaczęło je drukować Towarzystwo Czytelni Ludowych, a zwyczaj rozpowszechnił się również w innej części zaboru pruskiego – na Pomorzu. Z czasem rozwinięto także paletę graficzną telegramów. Ilustrowano na nich ważne historyczne wydarzenia i postacie, począwszy od chrztu Polski i koronacji Bolesława Chrobrego, przez zwycięstwo w bitwie pod Grunwaldem, po powstania – listopadowe i styczniowe, a także wizerunki polskich wieszczów narodowych – Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego. Pojawiła się również seria telegramów prezentujących polskie miasta – Warszawę, Kraków, Lwów czy Poznań i ich zabytki, a także treści religijne, takie jak wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej czy nawet symbolikę ludu polskiego, w postaci chłopa i rzemieślnika, stojących nad mogiłą ojczyzny, z unoszącymi się ponad nimi datami powstań listopadowego i styczniowego. Obok grafik zamieszczano pokrzepiające hasła takie jak: „Jedność Narodu”, „Honor i Ojczyzna”, „Oświata. Pilność. Praca”, „Oświata ludu dokona cudu”, a także cytaty z Mazurka Dąbrowskiego Józefa Wybickiego (Jeszcze Polska nie zginęła) i Roty Marii Konopnickiej (Nie rzucim ziemi skąd nasz ród). Mimo promowania pozytywistycznej „pracy u podstaw”, czasem odwoływano się do romantycznej i martyrologicznej wizji narodu polskiego z hasłami w rodzaju „Jeszcze kielich naszej doli wiele kropel ma, trzeba cierpieć, pić powoli, wypić aż do dna!”.

Telegram patriotyczny z wizerunkiem Adama Mickiewicza i hasłem „Oświata ludu dokona cudu”, papier, chromolitografia, pismo odręczne, aut. Kazimierz Kościański, 1935 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/I/4522).

Prawdziwą intencją drukowania telegramów było zdobycie funduszy na cele charytatywne, edukację polskiej młodzieży i walkę o niepodległość państwa, dlatego cena znacząco przewyższała zwykłe pocztowe blankiety. Dla kolejnych pokoleń Polaków żyjących pod zaborami stały się one prawdziwą „lekcją historii w obrazkach” i jedną z form walki o zachowanie własnej tożsamości narodowej, kultury i języka.

Kolportaż telegramów patriotycznych był aktem sprzeciwu wobec polityki zaborców. Za promowanie propolskich wartości, a w dodatku druk omijający państwową cenzurę – groziła kara więzienia. W tej sytuacji telegramów nie można było wysyłać tradycyjną drogą, korzystając z usług państwowej Poczty Rzeszy Niemieckiej. Korzystano z pomocy polskich gońców pocztowych – młodych chłopców, którzy doręczali przesyłkę „do rąk własnych” – albo rozprowadzano je nielegalnie, wkładając do poznańskich gazet i czasopism, takich jak „Dziennik Poznański, „Kurier Poznański”, „Wielkopolanin” czy „Bazar Poznański”. Można było je również nabyć „spod lady” w wielu zakładach, księgarniach i sklepach prowadzonych przez Polaków na terenie zaboru pruskiego. Z czasem wymyślono inny sposób, który ułatwił wysyłanie telegramów patriotycznych poprzez pruską pocztę. Składano je starannie na pół albo zwijano w wąski rulonik (by nie można było zobaczyć ich treści oraz ilustracji) i zaklejano specjalną „zalepką”, która chroniła przed samoczynnym otwarciem. Mimo tego wybiegu, telegramy często konfiskowano przez pruską policję oraz państwowy urząd cenzorski. Dokonywano również regularnych rewizji w polskich zakładach, w szczególności drukarniach, co kończyło się reperkusjami sądowymi, karą grzywny a nawet więzienia dla ich właścicieli.

Telegram patriotyczny z orłem białym i widokiem na skaliste wybrzeże morskie, papier, chromolitografia, pismo odręczne, aut. nieznany, 1928 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/I/1985).

Patriotyczna tradycja w II Rzeczypospolitej w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni

Choć po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku edukacją patriotyczną narodu zajęły się polskie placówki oświatowe i nie było już potrzeby potajemnej, pozytywistycznej walki o zachowanie własnej tożsamości narodowej, to tradycję wysyłania barwnych telegramów patriotycznych podtrzymywano przez cały okres istnienia II Rzeczypospolitej. Nie wzywano już do zbiórek charytatywnych i patriotycznych, ale skupiono się na budowaniu jednolitej polskiej tożsamości, dotychczas podzielonej na trzy zabory. Dawne „telegramy kościuszkowskie” stały się oficjalnie „telegramami narodowymi”. Zdecydowanie polepszyła się również jakość ich oprawy graficznej, nad którą nie musiano już pracować w ukryciu. Do projektowania zatrudniono najlepszych polskich artystów, zwłaszcza wybitnych poznańskich malarzy i rysowników – Franciszka Tatulę i Kazimierza Kościańskiego. Poznań nadal pozostawał największym ośrodkiem dystrybucji telegramów, które powstawały w Drukarni św. Wojciecha i Drukarni Franciszka Pilczka. Jednocześnie państwo zaczęło kolportować nowe wzory o charakterze symbolicznym i propagandowym, które związane były z najważniejszymi rocznicami w historii narodu i doniosłymi wydarzeniami, jakie odbywały się w II RP.

W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajduje się ponad 50 egzemplarzy telegramów patriotycznych wydanych od około 1895 roku do wybuchu II wojny światowej. Wiele z nich to tradycyjne telegramy „kościuszkowskie”, nawiązujące do ogólnopolskich wydarzeń. Znaczną część stanowią także telegramy podkreślające przywiązanie Polski do morza. Miały one być potwierdzeniem słów wygłoszonych przez Marszałka Sejmu Wojciecha Trąpczyńskiego podczas posiedzenia Sejmu, które odbyło się dokładnie w dzień zaślubin Polski z morzem 10 lutego 1920 roku: „Szum Bałtyku – to najpiękniejszy hymn naszej państwowości”. W nawiązaniu do tego hasła na telegramach prezentowano motywy morskie, ukazujące często w alegoryczny sposób marynarzy, polską flotę oraz „najważniejsze dziecko II Rzeczypospolitej” – Gdynię i jej port. Obok nich zamieszczano hasła oddające cześć „polskiemu morzu”, takie jak: „NASZ BAŁTYK POLSKIM NA WIEKI”, „MORZE TO WIELKOŚĆ I BOGACTWO NARODU”, „BAŁTYK TO NASZ!”, „ZIEMIA I MORZE POLSKIE NAS WITA” czy „CZEŚĆ POLSKIEMU BAŁTYKOWI!”. Idylliczna wizja „Polski Morskiej” znalazła odzwierciedlenie również w bogatej, doniosłej symbolice telegramów. Na jednym ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni widzimy marynarza, który spogląda ze skał na płynący żaglowiec tuż po wschodzie słońca. Na innym blankiecie można zauważyć postać w marynarskim mundurze, która stojąc na rufie okrętu z biało-czerwoną banderą, z dumą spogląda na nowoczesny port pełen statków, wśród których wyróżnia się sylwetka polskiego transatlantyku. Obok niego zamieszczono napis „GDYNIA”. Kolejny telegram ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni skupia się nie tylko na gospodarczym i patriotycznym aspekcie posiadania dostępu do morza, ale także na jego funkcji turystycznej. Ponownie widzimy marynarza, wspinającego się na maszt żaglowca z powiewającą biało-czerwoną flagą, który patrzy na znajdujące się na morzu statki oraz plażę pełną ludzi i pozostawionych na brzegu żaglówek.

Na telegramach nierzadko pojawiały się również fragmenty dzieł literackich. Na jednym z nich obok żaglowca płynącego po Bałtyku w okolicy Gdyni, zamieszczono wersy Hymnu do Bałtyku, do którego muzykę skomponował wybitny kompozytor Feliks Nowowiejski, a słowa napisał bohater powstania wielkopolskiego Stanisław „Myrius” Rybka:

I póki kropla jest w Bałtyku,
polskim morzem będziesz ty,
bo o twe wody szmaragdowe
płynęła krew i nasze łzy.

Telegram patriotyczny z żaglowcem i wyobrażeniem Gdyni oraz fragmentem tekstu „Hymnu do Bałtyku”, papier, chromolitografia, aut. nieznany, wyd. A. Jóźwiak Poznań, lata 20. dwudziestego wieku (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/I/5340).

Telegramy patriotyczne drukowano w II Rzeczypospolitej aż do wybuchu II wojny światowej. Po jej zakończeniu nowe władze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej uznały symbole oraz patriotyczną tradycję z okresu zaborów i dwudziestolecia międzywojennego za szkodliwe i niemal całkowicie je stłumiły. Choć nie przygotowywano już nowych telegramów, to Polacy używali zachowanych przedwojennych druków jeszcze do połowy lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku, kiedy ten zwyczaj zupełnie zaniknął, a telegramy patriotyczne stały się niezwykłym reliktem z czasu walki Polaków o własną tożsamość narodową.

Dawid Gajos

Telegram patriotyczny przedstawiający marynarza na maszcie żaglowca, papier, fotolitografia, pismo odręczne, aut. Franciszek Tatula, wyd. Drukarnia św. Wojciecha w Poznaniu, 1935 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/I/3252).
Telegram patriotyczny przedstawiający port w Gdyni, papier, chromolitografia, pismo odręczne, aut. Kazimierz Kościański, 1933 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/I/3787).
Telegram patriotyczny przedstawiający kominy śląskie, Mysią Wieżę oraz Bałtyk wysłany przez biskupa sufragana Dembka do Wacława Szczeblewskiego, papier, chromolitografia, pismo odręczne, aut. Wacław Szczeblewski, 1922 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/I/4511).

Bibliografia:

  • K. Bączek, Wystawa „W służbie niepodległości. Telegramy patriotyczne 1895-1939” [w:] „Komunikaty Warmińsko-Mazurskie” 2019 nr 303 t. 1, s. 162-164.
  • A. Kotecki, Telegramy patriotyczne z motywami morskimi w zbiorach Muzeum Niepodległości w Warszawie [w:] XIV Konferencja Polskiego Muzealnictwa Morskiego i Rzecznego, Gdańsk 2020.
  • P. Olejarczyk, Historia pisana depeszami. Patriotyczne telegramy z zeszłego wieku, Onet.pl, 27.07.2018, https://wiadomosci.onet.pl/tylko-w-onecie/100-lat-polsko-patriotyczne-telegramy-z-zeszlego-wieku/3yz6stt [dostęp: 08.11.2023].
  • M. Ollick, Telegramy patriotyczne. Zapomniana tradycja, Tuchola–Bydgoszcz 2008.
  • W. Postuła, Małe przedmioty, wielka historia Polskie pocztówki i druki patriotyczne XIX i XX wieku, Warszawa 2022.
  • B. Stragierowicz, „I na obczyźnie wierni Ojczyźnie”. Patriotyczne telegramy wrocławskiej Polonii, PortaPolonica.de, 08.2019, https://www.porta-polonica.de/pl/atlas-miejsc-pami%C4%99ci/i-na-obczyznie-wierni-ojczyznie-patriotyczne-telegramy-wroclawskiej-polonii?page=1#body-top [dostęp; 08.11.2023].
  • Telegram kościuszkowski, Muzeum Historii Polski, http://kosciuszko.muzhp.pl/szacunek-i-uznanie [dostęp: 08.11.2023].
  • W służbie niepodległości. Telegramy patriotyczne 1895-1939, Muzeum Warmii i Mazur w Olsztynie, https://muzeum.olsztyn.pl/5068,w-sluzbie-niepodleglosci-telegramy-patriotyczne-1895-1939.html [dostęp: 08.11.2023].
  • T. Zakrzewski, Telegramy kościuszkowskie. Zapomniane dokumenty patriotyzmu polskiego (1895–1939). Wystawa ze zbiorów Tadeusza Zakrzewskiego, Muzeum Okręgowe w Toruniu, Toruń 1995.
  • E. Zdrojkowska, Telegramy kościuszkowskie. Kronikarz warmińsko-mazurski, Polskie Radio Olsztyn, audycja radiowa, 11.01.2018, https://radioolsztyn.pl/telegramy-kosciuszkowskie/01372171 [dostęp: 08.11.2023].

O rodzinie Radtke pisano już niejednokrotnie. Nietrudno jest znaleźć artykuły i informacje o Janie Radtke, pierwszym polskim sołtysem Gdyni i zasłużonym działaczu polskim i kaszubskim. Porównywalnie wiele informacji znajdziemy na temat jego brata, księdza Stefana Radtke, zmarłego z wycieńczenia w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen w 1940 roku, gdzie przetrzymywany był za niewzruszoną postawę wobec własnego powołania. Rzadziej pojawiają się wzmianki o ich bracie Józefie – nauczycielu Szkoły Podstawowej nr 1 w Rumi, siostrze Pelagii – matce profesora Abdona Stryszaka, rodzicach Józefie i Juliannie czy dziadkach Antonim i Weronice – dwóm pokoleniom gburostwa z Dębogórza. Tylko z imienia wymieniani są brat Klemens oraz siostry Waleska, Ludwika i Otylia Jadwiga. Często mówi się, że rodzeństwa było siedmioro, zapominając o Feliksie Radtke, gospodarzu w Dębogórzu i zmarłych jako dzieci Auguście Wojciechu, Teodorze, Elżbiecie Walerii i Julii Angelice.

Jednak czytanie o tej gałęzi mojej rodziny (Julianna, matka wójta Jana Radtke to jednocześnie moja praprababka) wydaje się dawać niepełny obraz jej członków. Najczęściej pojawiają się tu wyłącznie najistotniejsze i najbardziej znane fakty z historii rodu – daty i miejsca urodzenia oraz śmierci, miejsca zamieszkania, wykonywane zawody, wykształcenie i większe osiągnięcia. O wiele rzadziej napotykamy anegdoty z życia codziennego, a nawet one stanowią jedynie ubarwienie opisu głównych osiągnięć. Choć wszystkie te informacje są bardzo istotne, osoby opisywane w ten sposób jakby tracą swoje człowieczeństwo i stają się bliższe postaciom sztuki teatralnej opisanym wyłącznie pod kątem ich wartości dla fabuły. Ponadto, gdy spojrzymy jeszcze raz na to, których członków rodziny opisuje się z jaką dokładnością zauważymy, że kobiety pojawiają się tu znacznie rzadziej niż mężczyźni, a dalsze pokolenia rzadziej niż to z przełomu dziewiętnastego i dwudziestego wieku, do którego należał wójt Jan Radtke i mój pradziadek Józef.

Uczłowieczająca materia

Natomiast bliskie przyjrzenie się materii części ubioru Julianny Radtke (z domu Magrian) – jej czepcowi i kompletowi kabatów, spódnic i fartuchów, znajdujących się pod fachową opieką Muzeum Miasta Gdyni – może pomóc nam uzupełnić te braki w literaturze. Przede wszystkim – przybliżyć do ich właścicielki jako człowieka niewiele różniącego się od nas samych. Dobrym tego przykładem jest znana również naszym ciałom potrzeba komfortu ubrań, które nosimy, czego ślady obserwujemy w wyżej wymienionym komplecie. Na jedwabnym materiale widać przetarcia i naciągnięcia, wynikające z użytkowania ubrania. Ale po uważnym przyjrzeniu, widzimy też pozostałości bardziej celowych zabiegów poprawienia wygody stroju. Na linii dekoltu jednego z kabatów zauważamy zaszycie rantu do wewnątrz – czy to dlatego że sam w sobie uwierał, czy dla lepszego ułożenia z innymi warstwami ubioru bądź z biżuterią.

Tradycyjny atłasowy kabat kaszubski, należący do Julianny Radtke, atłas, płótno, tiul, szycie maszynowe, ok. 1890-1910 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/III/203/3).

Widać także zwężenia, celem dopasowania spódnic i kabatów do zmieniającego się ciała. Komplet ten służył bowiem Juliannie przez dłuższy – jak na dzisiejsze standardy – czas. Jak sugerują fotografie, musiała ona wejść w jego posiadanie nie później niż w latach 1910-1915, jako że pojawia się ono na zdjęciu z tego właśnie okresu, przedstawiającym rodzinę i letników przed domem Jana Radtke na rogu dzisiejszej ulicy 10 Lutego. Od tego czasu widzimy Juliannę tylko w tym komplecie: na fotografii z mężem Józefem, synem Janem i córką Ludwiką z około 1919 roku, na zdjęciu ze ślubu syna Józefa z Marią Roszczynialską z 1922 roku, jak i na tym sprzed domu rodzinnego w Dębogórzu wykonanym niedługo przed jej śmiercią w 1927 roku. Fotografie potwierdzają też hipotezę, iż był to komplet odświętny, cenny dla jego właścicielki, co sugeruje już sam ubiór przez swą jedwabną materię, falbanki, koronki i hafty, oraz doskonały stan zachowania, mimo wielu lat wysługi.

Julianna Radtke (w środku) z rodziną przed domem syna Jana w Gdyni, papier fotograficzny, ok. 1910-1915 (ze zbiorów autora).
Ślub Józefa Radtke z Marią Roszczynialską. Matka Józefa, Julianna Radtke siedząca po lewej, papier fotograficzny, 1922 (ze zbiorów autora).

Tymczasem czepiec podpowiada nam o jej guście i chęci porządnego, zgodnego z jej gburowskim stanem wyglądu w dniu ślubu – jako że, jak mówi się w rodzinie, był on w użyciu wyłącznie przy tej okazji. Czepiec należał oryginalnie do teściowej Julianny – Weroniki Radtke, a jego przynależność do dwóch pokoleń Radtków potwierdzona jest różnorodnością ściegów, jakie na nim widzimy. Oprócz tych równych i wprawnych okalających konstrukcję bazy czepca, widzimy też szycia mniej umiejętne bądź wykonane w pośpiechu wokół jego aktualnych wykończeń. Trudno też wiarygodnie interpretować niesymetrycznie przyszytą koronkę czepca – czy jako wprawne dopasowanie nakrycia głowy do kształtu twarzy czy raczej nieumiejętność szycia powodującą nierównomierne napięcie materiału koronki. Być może to sama Julianna dodała w pośpiechu do czepca swój osobisty akcent, by „uprawomocnić” swoją pozycję jako nowej pierwszej damy rodziny

Tradycyjny czepiec kaszubski – tzw. złotnica – należący do Weroniki oraz Julianny Radtke, aksamit, nici bawełniane, nici metalowe, haft płaski, ok. 1849 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/III/202).

Przeszywająca Kaszubszczyzna

Być może najważniejszym, czego dowiadujemy się o Juliannie dzięki wspomnianemu czepcowi, jest jej otwarta kaszubskość, która musiała wpłynąć na młodego Jana Radtkego, inspirując go później do tak gorliwej działalności społecznej dla dobra Kaszubów. Sam czepiec jako element ubioru jest bodaj najbardziej autentycznym elementem stroju kaszubskiego, gdyż noszony był w społeczności kaszubskiej nieprzerwanie na przestrzeni co najmniej trzech wieków. Reszta tego, co określamy jako ‘strój kaszubski’, przechodziła wiele przemian.

Na przestrzeni wieków rzeczywisty ubiór Kaszubów rozwijał się zgodnie z kwestiami praktycznymi oraz dostępnością materiałów i krojów – jak dowodzą między innymi obszerne prace etnograficzne Izydora Gulgowskiego i Bożeny Stelmachowskiej. Ukazuje to również niedawna rekonstrukcja dziewiętnastowiecznego stroju kaszubskiego Alicji Woźniak. Tymczasem pojawiały się różne artystyczne wersje idealizowanego stroju kaszubskiego: od popularnej w dwudziestoleciu międzywojennym wersji zaprojektowanej przez Franciszkę Majkowską z nieużywaną już dziś dużą ‘szkocką’ kokardą, przez wersję uwiecznioną na obrazach Zofii Stryjeńskiej, która jest nam dziś już niemalże zupełnie obca, po znany do dzisiaj świetlicowy kostium kaszubski powstały około lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, chętnie używany między innymi przez zespoły ludowe. Jednak czepiec pojawia się we wszystkich wiarygodnych badaniach rzeczywistego ubioru regionu, w tym w słynnym eseju Tadeusza Seweryna poświęconym właśnie temu elementowi stroju. Widzimy go również w większości rekonstrukcji artystycznych.

Idąc o krok dalej, łącznikami z kaszubskością jest widoczny na czepcu haft i pozostałe ozdoby. Etnografowie podają kilka różnych wersji historii rozwoju haftu znanego nam dzisiaj, najczęściej wskazując na zakonnice klasztoru norbertanek w Żukowie lub Teodorę Gulgowską jako jego rzeczywiste inicjatorki. Lecz wszyscy wydają się zgadzać co do wagi czepcowego haftu złotego, z którym mamy tu do czynienia, jako inspiracji dla dzisiejszego wyglądu haftu kaszubskiego. Motywy pojawiające się w hafcie na czepcu są jasno rozpoznawalne jako kaszubskie. Centralne miejsce zajmuje tu wzór podobny owocowi granatu lub palmety, okolony licznymi tulipanami i elementami przypominającymi dzisiejsze margaretki. Linie nie przecinają się, zgodnie z zasadą haftowania drzewa życia, którego gałęzie nie mogą się przecinać, jako że ma być ono (zarówno symboliczne drzewo jak i przedstawiane przez nie życie) harmonijne i prostolinijne. Ponadto, haft jest tu okolony antualarzem, czyli koronką o specyficznym kształcie wachlarzyków, który choć dziś nie jest kojarzony z kaszubszczyzną to notowany jest w antropologicznym tekście Seweryna jako typowy dla czepców kaszubskich.

Co nam mówi ubiór Julianny

Być może nigdy nie poznamy dokładnej historii obiektów, którym się tu przyglądaliśmy. Ale dzięki nim samym bliższa wyda nam się ich właścicielka. Dzięki znanym i nam potrzebom, jakie odczuwała a jakie odcisnęły się na jej stroju, przedstawieniu jej indywidualności, a także obrazowi jawnej kaszubskości, która musiała wpłynąć na jej dzieci wreszcie dowiadujemy się czegoś na temat jednej z kobiet rodu i wypełniamy braki w dotychczas publikowanych źródłach. A wszystko to zamknięte jest w zaledwie jednym komplecie ubrań odświętnych i pojedynczym kaszubskim czepcu.

Filip Gesse

Bibliografia:

  • G. Antoniewicz, Jedźta do Gdyni, Bo Tam Po Łąkach Będą Pływały Statki…, „Dziennik Bałtycki” 01.02.2019.
  • K. Dombrowska, Katalog „Wdzydzkiego Haftu Kolorowego”, Wdzydze Kiszewskie 2019.
  • A. Frydrychowska, Historia Mojej Rodziny, „Gazeta Kociewska” 20.12.1996.
  • I. Gulgowski, Kaszubi, Kraków 1924.
  • E. Kizik, Konstruowanie Przeszłości. Powstanie Ludowego Ubioru Kaszubskiego W Pierwszej Połowie XX Wieku, „Zapiski Historyczne” 31.05.2021.
  • I. Mach, Wyszywanie, Gdynia 2020.
  • B. Rezmer, Jak Haftować po Kaszubsku, Gdańsk 1984.
  • T. Seweryn, Kaszubskie Złotogłowie i Nowe Hafty Wdzydzkie, Lwów 1929.
  • B. Grzenkowicz-Ropela, Kaszubski Strój Świetlicowy, rozm. przepr. Filip Gesse, Wejherowo 2023.
  • B. Stelmachowska, Atlas Polskich Strojów Ludowych: Strój Kaszubski, Wrocław 1959.
  • B. Zagórska, Wiatr od Morza: Kaszubi w Sztuce Polskiej 1920-1939. Katalog Wystawy Styczeń-Wrzesień 2020, Chojnice 2020.
  • Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie, Haft Kaszubski: Wzory Czepcowe, Gdańsk 1975.

Nadszedł luty! Dla Gdyni miesiąc szczególny, urodzinowy. 10 lutego 1926 roku Gdynia uzyskała prawa miejskie. To doskonała okazja do celebrowania lokalnych bohaterów. Dla nas, takim gdyńskim herosem jest Kazimierz Kachu Ostrowski, artysta, abstrakcjonista, którego wrażliwość wzbogacała nasz kulturowy krajobraz przez dekady XX wieku.

Uczcimy Kacha, tuż przed urodzinami Gdyni i urodzinami samego malarza nowym muralem w naszym muzealnym foyer. Do wspólnego świętowania zapraszamy wszystkich: rodziny z dziećmi w wieku przedszkolnym zabierzemy na pełen atrakcji spacer po naszej wystawie stałej “Gdynia – Dzieło Otwarte”, tradycyjnie wstęp na wszystkie nasze wystawy tego dnia będzie bezpłatny, a ponad wszystkim będzie unosił się duch najdawniejszych dziejów Gdyni…dokładnie 10 lutego o godzinie 13:00 zapraszamy na otwarcie nowego modułu naszej wystawy stałej pt. „Odkryj w Gdyni nieoczywiste. Pradzieje.”! Kuratorka wystawy Aleksandra Fijałkowska poprowadzi Was przez epokę brązu i wczesną epokę żelaza, będzie można stanąć oko w oko z popielnicami twarzowymi oraz reliktami kultury pomorskiej. Takiej wystawy jeszcze nie było – poznajcie pradzieje Gdyni i jej dzielnic!

Urodziny Gdyni będziemy świętować aż do Walentynek! Zapraszamy na warsztaty, oprowadzania, spotkania – bądźmy razem!

Ale luty to nie tylko urodziny i Święto Zakochanych! To również czas zimowych wakacji! Edukatorki z naszego Ośrodka Edukacji przygotowały serię warsztatów dla rodzin z dziećmi z cyklu “Ferie w Muzeum”. To doskonała okazja, by spędzić ten czas w kreatywny i twórczy sposób. To także jedne z naszych najpopularniejszych wydarzeń dla najmłodszych więc warto zarezerwować swoją wejściówkę już teraz!

Dla miłośników spacerów i odkrywania miasta w terenie przygotowaliśmy cykl „Gdynia nadaje”, który zainaugurujemy popołudniową wyprawą na górę Donas w dzielnicy Gdynia Dąbrowa już 19 lutego o 17:00.

Do zobaczenia w lutym w Muzeum Miasta Gdyni!

Życie sportowe w Gdyni zamarło po wkroczeniu Niemców w 1939 roku. Ludności polskiej (nie wspominając o żydowskiej) zabroniono formalnej działalności w klubach czy stowarzyszeniach sportowych. Życie jednak nie znosi próżni, a władzom niemieckim zależało rzecz jasna także na odrodzeniu w nowej (wojennej) rzeczywistości życia sportowego.

Nowa organizacja sportu

W celu unifikacji ziem wcielonych do Rzeszy, na przełomie 1939 i 1940 roku utworzono w ramach okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie (obejmującego Kujawy i Pomorze, w tym Gdynię), nowy XIX okręg sportowy (XIX Sportbereich Danzig-Westpreußen). Dzielił się on na trzy rejony (Sportbezirke), odpowiadające strukturom administracji cywilnej, czyli rejencjom (gdańskiej, bydgoskiej i kwidzyńskiej). W ramach każdego rejonu utworzono obwody (Sportkreise), choć początkowo tylko po jednym w każdym z rejonów. Te struktury były podstawą organizacji rozgrywek ligowych w dwóch najpopularniejszych dyscyplinach sportowych, czyli piłce nożnej i ręcznej. Istniała więc 1. liga (Bereichklasse, zwana też Gauklasse) oraz 2. liga (Kreisklasse). Rozgrywki ligowe w innych dyscyplinach (np. koszykówce, hokeju na trawie) miały poziom jedynie jednoligowy na cały okręg Gdańsk-Prusy Zachodnie. Wynikało to z braku odpowiedniej liczby drużyn.

Sytuacja zmieniła się dopiero w 1943 roku, po zakończeniu rozgrywek sezonu 1942/43. Wówczas z rejonu gdańskiego (1. Danziger Kreisklasse) wydzielono zupełnie nowy, gdyński(1. Gotenhafener Kreisklasse), co było prawdopodobnie konsekwencją rozwoju sportu w pierwszej kolejności w okupowanej Gdyni. Do gdyńskiego rejonu należały kluby i stowarzyszenia sportowe nie tylko z Gdyni, ale też Rumi, Wejherowa i Kartuz.

Bałtyckie Zjednoczenie Żeglarskie

Cechą charakterystyczną sportu w czasie wojny na Pomorzu i Kujawach było także powstanie szeregu drużyn, które przez cały lub niemal cały okres okupacji ograniczały swoją aktywność tylko do spotkań towarzyskich. Innym, charakterystycznym wyznacznikiem była nadreprezentacja drużyn „resortowych”, a więc wystawianych przez poszczególne rodzaje Niemieckich Sił Zbrojnych, policję lub SS z jednej strony, jak i „zakładowych”, czyli organizowanych przez społeczności największych przedsiębiorstw (co do zasady państwowych) z drugiej strony.

W Gdyni było podobnie. Większość klubów, która działała w latach okupacji niemieckiej, bazowała na personelu wojskowym lub największych zakładów. Wyjątkiem jest w istocie jeden podmiot – Bałtyckie Zjednoczenie Żeglarskie (Baltische Segler-Vereinigung – BSV), formalnie powołane 28 stycznia 1940 roku w Gdyni. BSV powstało z połączenia pięciu istniejących już wcześniej klubów żeglarskich, które istniały na terenie Estonii i Łotwy. Były to: Ryski Jachtklub (Rigaer Yacht-Club) z 1878 roku, Lipawski Jacktklub „Północ” (Libauer Yacht-Club „Norden”) z 1883 roku, Estoński Jachtklub Morski (Estländischer See-Yacht-Club) z 1888 roku, Kuressaareski Jacktklub (Arensburger Yacht-Club) z 1891 roku oraz Liwoński Jachtklub (Livländischer Yacht-Club) z 1895 roku.

Okupacyjna Gdynia, ul. Świętojańska (niem. Adolf  Hitlerstrasse) na wysokości skrzyżowania z al. Marszałka Józefa Piłsudskiego (niem. Steinstrasse), 1939-1945

Powstanie i rozwój BSV w okupowanej Gdyni były możliwy dzięki napływowi i osadnictwu przesiedleńców z Estonii i Łotwy, tzw. Niemców bałtyckich (Baltendeutsche). Co więcej, BSV posiadało także oddziały w Bydgoszczy, Gnieźnie, Poznaniu czy Łodzi, gdzie uprawiano przede wszystkim żeglarstwo śródlądowe. W pierwszych latach wojny BSV formalnie liczyło około 450 członków. Jachty Zjednoczenia (wśród nich znalazły się jednostki zagrabione polskim jachtklubom) startowały w najważniejszych imprezach żeglarskich w regionie: w Sopocie, Gdańsku, Królewcu czy Bałtijsku. BSV zajęło na swoją kwaterę parter nieukończonego przed wybuchem II wojny światowej kompleksu Domu Żeglarza (dziś siedziba Wydziału Nawigacyjnego Uniwersytetu Morskiego w Gdyni).

Pocztowcy, Kolejarze, Gimnastycy, Policjanci…

W 1940 roku utworzono drużynę sportową Poczty Rzeszy (Reichspost), czyli Post SG (Sportgemeinschaft) Gotenhafen. W istocie obok klubu sportowego Niemieckiej Marynarki Wojennej, a więc Kriegsmarine Gotenhafen (o którym dalej), był to jedyny podmiot z okupowanej Gdyni, który liczył się na arenie sportowej ponadlokalnie. Post SG Gotenhafen wystawiała drużyny zarówno piłkarzy, jak i szczypiornistów, ale największe sukcesy odnotowali ci pierwsi. W sezonie 1943/1944 byli wiodącymi graczami w 1. lidze.

Obok „Pocztowców” własną reprezentację mieli też lokalni „Kolejarze” (Reichsbahn SG Gotenhafen), których działalność ograniczała się jednak tylko do futbolu. Wyraźniej zaistnieli dopiero w latach 1942-1943.

Także w 1940 roku (najpóźniej w grudniu) powstał cywilny Klub Sportowo-Gimnastyczny Gdynia (TuSV Gotenhafen, najpewniej od Turn- u. Sportverein Gotenhafen). Co zaskakujące, od razu wystawił drużynę do rozgrywek okręgowych w koszykówce, obok dwóch drużyn reprezentujących politechnikę w Gdańsku (Hochschulsportgemeinschaft I i Hochschulsportgemeinschaft II), a także Gdańskiego Klubu Sportowego (Danziger Sportclub). Na koniec pierwszego sezonu (tj. w sierpniu 1941 roku) gdynianie zajęli drugie miejsce w rozgrywkach.

Stadion Miejski w Gdyni w czasie przedwojennego Zlotu Dzielnicowego „Sokoła”, fot. nieznany, 1932

W TuSV Gotenhafen uprawiano również piłkę nożną, ręczną oraz lekkoatletykę. Być może także i tenis ziemny, bo choć w latach okupacji użytkowane były korty tenisowe w Śródmieściu, nie natrafiano na ślad aktywności żadnego, osobnego klubu tenisa ziemnego. Samo TuSV Gotenhafen też relatywnie szybko ograniczył swoją działalność – po około 1942 roku pojawiają się o nim zaledwie pojedyncze wzmianki.

Od jesieni 1940 roku na drugim poziomie rozgrywek, zarówno w piłce ręcznej, jak i nożnej, swoich sił próbowały drużyny wystawiane przez policję gdyńską (Polizei Sportverein Gotenhafen). Wszystko wskazuje, że nigdy nie osiągnęły one awansu do wyższej ligi. Gdyńscy „Policjanci” przynajmniej dwukrotnie – tj. w latach 1940-1941 – zorganizowali dużą imprezę sportową w Gdyni, czyli wyścig „Quer durch Gotenhafen”, którego trasa prowadziła ulicami miasta. Poza piłką nożną, ręczną czy lekkoatletyką Polizei SV Gotenhafen uprawiała także w ograniczonym zakresie boks oraz fistball (niem. Faustball).

„Skoszarowany” sport

Kluczowym podmiotem, który współtworzył i animował życie sportowe okupowanej Gdyni była Niemiecka Marynarka Wojenna, co wynikało ze skali i charakteru jej obecności w mieście i regionie. Najpóźniej w listopadzie 1940 roku po raz pierwszy wystąpili szczypiorniści z Kriegsmarine Gotenhafen, a w marcu 1941 roku – futboliści. Z sezonu na sezon gdyńscy „Marynarze” zyskiwali na rozgłosie jako piłkarze i już w sezonie 1943/44 byli, obok wspomnianych „Pocztowców”, jedną z najsilniejszych drużyn w całym okręgu.
Osobne zespoły wystawiała Kriegsmarine z placówek na Oksywiu (Kriegsmarine Oxhöft). Początkowo (najwcześniejsza wzmianka: październik 1941 roku) jej aktywność ograniczała się do meczów towarzyskich w piłkę nożną, ale już w sezonie 1943/1944 marynarze z Oksywia próbowali swoich sił w rozgrywkach na poziomie 2. ligi.

Pytanie otwartym pozostaje, czy wymienione w planach nowego kształtu 1. ligi piłkarskiej na sezon 1943/44 zespoły TVA Oxhöft oraz SG Hexengrund powstały (przynajmniej częściowo) z podziału Kriegsmarine Oxhöft, czy może były osobnymi podmiotami (a drugi z wymienionych: być może w ogóle cywilnym?).

Na marginesie – w Gdyni o wiele częściej, niż np. w Gdańsku czy Sopocie – mecze rozgrywały jednostki wojskowe z Rumi (Luftwaffesportverein Rahmel) czy z Helu (Kriegsmarine Hela).

Okazjonalnie, drużyny sportowe (przede wszystkim piłkarzy, o wiele rzadziej szczypiornistów) wystawiały do spotkań towarzyskich gdyńska Szkoła Nawigacji (Navigationsschule Gotenhafen) oraz lokalne struktury Powszechnej-SS (Allgemeine-SS). Ta pierwsza była planowana do wejścia jednak w rozgrywki ligowe z początkiem sezonu 1943/44. Ostatecznie jednak do tego nie doszło.

Głównym obiektem sportowym Gdyni w latach II wojny światowej pozostawał oddany do użytku w 1932 roku stadion sportowy przy obecnej ul. Ejsmonda, czyli Grimmweg. Najwcześniejszym, zarejestrowanym spotkaniem, które na nim rozegrano, był mecz piłkarski na poziomie 2. ligi między gdyńskimi policjantami a gdańską reprezentacją „Lotników” (Lufwaffe-Sportverein Danzig) 30 marca 1941 roku. Początkowo stadion określany był jako „boisko pod Wzgórzem Św. Maksymiliana” (Platz am Baltenberg), wkrótce jednak po prostu jako obiekt przy ul. Ejsmonda (Platz am Grimmweg). Praktycznie wszystkie mecze, tak na poziomie 1. lub 2. ligi, gdyńskie drużyny rozgrywały właśnie na terenie współczesnej dzielnicy Wzgórze Św. Maksymiliana. Nie udało się jednoznacznie potwierdzić, czy, a jeśli tak, to w jakim zakresie w latach okupacji prowadzono prace nad rozpoczętą jeszcze w 1937 roku budową nowego stadionu przy obecnej ul. Olimpijskiej.

Specjalizacje

W latach okupacji niemieckiej można dostrzec swoistą specjalizację poszczególnych podmiotów w zakresie uprawiania (i ograniczonych, ale jednak) sukcesów w dziedzinie sportu. Piłka nożna i ręczna, czyli najpopularniejsze dyscypliny sportowe, były domenami największych (wymienionych wcześniej) wielosekcyjnych klubów. Żeglarstwo – siłą rzeczy – leżało w gestii BSV. Sporty zimowe – przede wszystkim narciarstwo biegowe – było, podobnie, jak w innych miastach Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie – uprawiane przede wszystkim przez członków miejscowego Hitlerjugend. Boks z kolei był ewidentną domeną żołnierzy i urzędników zatrudnionych w Arsenale, czyli urzędzie Kriegsmarine odpowiedzialnym za magazynowanie i uzbrajanie jednostek stacjonujących w porcie.

Gdynia w latach okupacji niemieckiej nie była silnym ośrodkiem sportowym. Stała, podobnie zresztą jak Bydgoszcz, Toruń czy Grudziądz, wyraźnie w cieniu Gdańska i Elbląga, a więc tych miast, gdzie oprócz wojskowych i policyjnych klubów funkcjonowały nadal wielosekcyjne kluby niemieckie, tradycjami i historią sięgające czy to okresu międzywojennego, czy jeszcze wilhelmińskiego. Były to miasta niemieckie, gdzie rezerwuar potencjalnych graczy (tj. ludności niemieckiej) był najzwyczajniej nieproporcjonalnie większy, niż w wojennym Gotenhafen.

Podobnie, jak w innych dużych miastach polskich okupowanych przez Niemców na Pomorzu i Kujawach, życie sportowe Gdyni było animowane niemal wyłącznie przez kluby „resortowe” (wojsko, policja, SS) lub „zakładowe” (poczta, koleje, stocznie). W przeciwieństwie jednak do Bydgoszczy czy Torunia, rola Gdyni jako ośrodka sportowego zaczęła wyraźnie wzrastać w latach 1943-1944. Był to w pierwszej kolejności efekt rozbudowy struktur Kriegsmarine, przy jednocześnie (wyraźnie) wzrastających problemach w organizacji życia sportowego w innych miastach (poza samym Gdańskiem). Jednak rosnące problemy natury logistycznej, a także rozwój sytuacji na frontach spowodował, że okres relatywnej prosperity gdyńskiego sportu (zasadniczo ostatnie miesiące 1943 i pierwsze 1944 roku) był nader krótki.

Jan Daniluk

Tekst powstał w ramach prac nad publikacją Heroiczna. Gdynia w latach II wojny światowej, będącą częścią projektu Monografia Gdyni prowadzonego przez Muzeum Miasta Gdyni.

Bibliografia:

Prasa z epoki:

wybrane numery z gazet: „Danziger Vorposten”, „Danziger Neueste Nachrichten” i „Thorner Freiheit“ z lat 1939-1945, oraz z czasopism: „Soldat im Weichselland…“ z lat 1940-1944 i „Deutscher Polizeisport“ z lat 1941-1942.

Opracowania:

100 Jahre BSV, [Steinhude] 1978.
Jan Daniluk, „Miasta skoszarowane”. Gdańsk i Sopot jako garnizon Wehrmachtu w latach 1939-1945, Gdańsk 2019.
Hardy Grüne, Christian Karn, Das Große Buch der Deuschen Fussballvereine, Kassel 2009.
Hanna Richert, Sportowe obiekty, [w:] Encyklopedia Gdyni, Gdynia 2006, s. 726-727.
Małgorzata Sokołowska, Dom Żeglarza, [w:] Encyklopedia Gdyni, Gdynia 2006, s. 981.


Wyobraźnia kreuje obrazy, które niejednokrotnie chcielibyśmy zatrzymać na dłużej. Można tego dokonać przy pomocy płótna, pędzla, farb i sztalugi. 

Wiadomość dla tych z Was, którzy nigdy nie trzymali w rękach pędzla i dla tych, którzy codziennie zmywają z rąk farby.

Utworzyliśmy pracownię malarską KRESKA, w ramach której będziecie mieli szansę tworzyć własne dzieła malarskie i rysunkowe. 

Spotkania w Muzeum Miasta Gdyni odbywać się będą dwa razy w miesiącu, w wybrane środy, w godzinach 17:00 – 20:00.

Bilety dla 10 osób do nabycia w kasie Muzeum w godzinach otwarcia lub na stronie internetowej: TUTAJ https://bilety.muzeumgdynia.pl/

Pracownię KRESKA prowadzi malarka, scenografka i projektantka wnętrz Monika Wójcik.

Będę miała ogromny zaszczyt spotykać się z Wami na rozmowach o sztuce i życiu przy malowaniu lub rysowaniu w pracowni malarskiej KRESKA Muzeum Miasta Gdyni.

Na co dzień prowadzę autorską pracownię projektową i malarstwa sztalugowego ikaDESIGN studio. Podczas pracy łączę różne dziedziny sztuki. Wykonuję projekty scenografii i kostiumów do teatrów na terenie całej Polski i tworzę projekty wnętrz. Maluję z najczulszą wrażliwością na kolor, przestrzeń, fakturę, materiał, linię i światło. Wierzę, iż moje wykształcenie i wieloletnie doświadczenie oraz nasza wspólna pasja pozwoli nam stworzyć wyjątkowe miejsce, z którego dobrodziejstw wspólnie będziemy korzystać z radością.

Do naszego laboratorium sztuki w Muzeum Miasta Gdyni, gdzie szanujemy historię, a nawet tworzymy nową, do wspólnego wdychania farb, do pędzla, koloru, plamy, impastu i KRESKI…serdecznie zapraszam – Monika (Ika) Wójcik.

Na zajęcia zabierz ze sobą podobrazie malarskie, a my zapewnimy farby, pędzle, sztalugi i wszystko inne, co będzie Ci potrzebne.  DO DZIEŁA!

Zajęcia odbywać się będą w wybrane środy, dwa razy w miesiącu, w godzinach 17:00 – 20:00.
Koszt pojedynczych zajęć to 160 zł.
Bilety dostępne tutaj lub w kasie Muzeum.

Jak ferie, to tylko Ferie w Muzeum. Jak każdego roku podczas zimowych wakacji, stworzyliśmy wyjątkową ofertę zajęć artystycznych i kreatywnych dla dzieci w wieku 6 -12 lat, które codziennie w Muzeum wraz ze swoimi opiekunami będą puszczać wodze wyobraźni, tworzyć, burzyć, tworzyć na nowo, skreślać, szyć, wyklejać – co tylko serce i twórcza głowa podpowiedzą.

Pod czujnym okiem edukatorek z muzealnego Ośrodka Edukacji uczestnicy i uczestniczki w przyjaznym, pełnym swobody i bezpieczeństwa środowisku, nie tylko będą mogły wyrazić swoje twórcze „ja”, ale również rozwijać umiejętności artystyczne. Każde spotkanie to rodzinne, pełne radości i kreatywne chwile, podczas których dzieci wraz z opiekunami będą pracować nad własnymi projektami inspirowanymi muzealnymi ekspozycjami i naszą piękną Gdynią.

Terminy zajęć:

30.01 – Gliniane ucho! – warsztaty rzeźbiarskie
31.01 – Na miękko – twórcze warsztaty szycia
1.02 – Mała Akademia Sztuk Pięknych – warsztaty malarskie
2.02 – Pada śnieg – warsztaty tworzenia zimowych kul śniegowych w słoikach
6.02 – Domek! – warsztaty projektowania małych kryjówek
7.02 – Zimowe ogrody – warsztaty projektowania ogrodów zimowych
8.02 – Zbuduję Ci dom – warsztaty tworzenia makiet mieszkań
9.02 – W górę! – warsztaty dekorowania osłonek na donice

Szczegółowe opisy zajęć można znaleźć na stronie www.muzeumgdynia.pl/wydarzenia.

Rok 2024 przed nami! Kolejny rok przynosi nam nowe okazje i nowe wyzwania! Niezależnie od tego, czy podjęliśmy się jakiś noworocznych zobowiązań, czy w tym roku liczymy na zachowanie bezpiecznego statusu quo, idzie nowe!

Przygotowaliśmy dla Was niespodzianki, którymi będziemy Was zasypywać w ciągu kolejnych miesięcy. Już dziś możemy zdradzić, że nowym roku szczególnie zadbamy o naszych najmłodszych zwiedzających, miłośników i miłośniczki historii (także tej najdawniejszej) Gdyni, a także fanki i fanów dobrego projektowania i ponadczasowej sztuki.

W naszym styczniowym muzealnym repertuarze znajdziecie mnóstwo okazji do spotkań z historią: tą wielką – podczas oprowadzań po naszej wystawie stałej Gdynia – dzieło otwarte, a także tymi najmniejszymi: opowieściami o wspomnieniach, które można znaleźć na naszej wystawie MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS.

Dla tych, którzy inspiracji szukają w sztuce: u nas znajdziecie wszystko, to czego potrzebujecie (a nawet jeszcze więcej!). To pozytywna energia płynącą z pełnych doświadczenia ale i humoru projektów Jakuba Szczęsnego, przestrzeń do rozwoju w pracowni malarstwa i rysunku Kreska, okazję do puszczenia wodzów wyobraźni podczas rodzinnych warsztatów twórczych!

Nie zapomnieliśmy także o tych szczęśliwych, którzy już pod koniec miesiąca będą cieszyć się zimowymi wakacjami: dzieci w wieku 6-12 serdecznie zapraszamy na cykl zajęć „Ferie w Muzeum”, codziennie czekamy na Was z nowymi twórczymi warsztatami, w czasie których będzie projektować, rzeźbić, szyć, rysować, malować – do wyboru, do koloru! Uwaga! Liczba miejsc ograniczona, trzeba decydować się szybko. Nie zapominamy też tradycyjnie o muzyce. Już 24.01 przybędzie do nas legendarny menadżer, jednoosobowa wytwórnia płytowa i animator kultury w jednym – Bartek Borówka, który podzieli się z Wami opowieściami z koncertowego placu boju ale i poprowadzi warsztaty dla młodych artystek, artystów i aspirujących menedżerów koncertowych.

A więc zaczynajmy! Z uśmiechem i pewnym krokiem zmierzajmy wspólnie ku nowemu. 2024 – startujemy!

Do zobaczenia #wmuzeum!

Styczeń 2024

Wydarzenia i informacje Muzeum Miasta Gdyni, ul. Zawiszy Czarnego 1A, Gdynia

Przypominamy! Zanim przyjdzie wiosna i lato – oto wciąż aktualne godziny otwarcia muzeum w sezonie jesienno-zimowym:

Wtorek, czwartek, piątek 10:00 – 16:00
Środa 10:00 – 18:00
Sobota, niedziela 10:00 – 17:00

Każdego roku miliony ptaków na całym świecie giną w wyniku kolizji z szybami budynków. W miastach, gdzie szklane fasady są powszechne, zagrożenie kolizjami ptaków jest szczególnie wysokie. Ptaki często nie dostrzegają szklanych powierzchni, szczególnie jeśli są przeźroczyste lub odbijają otoczenie, co sprawia, że uderzają w szyby z dużą siłą.

Zaobserwowaliśmy ten problem również u nas, dlatego Muzeum Miasta Gdyni w tym roku zaangażowało się w akcję prowadzoną od lat przez Wydział Środowiska Urzędu Miasta Gdyni pod hasłem „Zapraszamy ptaki do Gdyni”. Efektem tej współpracy jest wyklejka zapobiegająca kolizjom ptaków, która została umieszczona na jednej z szyb Muzeum – tej od strony ulicy Sędzickiego, na której najczęściej dochodziło do kolizji i śmierci ptaków.  Chcieliśmy w ten sposób nie tylko sprawić, żeby ptaki bezpiecznie omijały Muzeum ale także podnieść świadomości mieszkańców Gdyni w tym zakresie i zaprezentować im konkretne rozwiązanie, które jest możliwe do zastosowania praktycznie wszędzie.

Akcję „Zapraszamy ptaki do Gdyni” zna wielu jej mieszkańców, ponieważ już od 25 lat angażuje szkolną młodzież w działania na rzecz ptaków. Co roku dzieci budują budki lęgowe i karmniki dla ptaków, które później stają się częścią „ptasiej architektury” naszego miasta. W tym roku to właśnie w Muzeum rozdawaliśmy zrobione przez dzieci budki i karmniki mieszkańcom Gdyni, którzy rozwiesili je w pobliżu swoich domów, zapraszając do siebie ptaki.

Ale to nie wszystko. Powstała także książka „Gdynia: ptasie miasto”, która dla miłośników ptaków jest prawdziwym rarytasem. Książka ta to wspaniale napisany przez Jakuba Typiaka i pięknie zilustrowany przez Zofię Różycką przewodnik po ptasim świecie i po Gdyni. Jest w niej także nasze Muzeum! A każdy kto miał szansę kupić książkę – jednocześnie dołożył cegiełkę do naszej akcji, gdyż była ona w całości sfinansowana ze środków pochodzących ze sprzedaży książki.

Kolizje ptaków z szybami to poważny problem ekologiczny, który wymaga skoordynowanych działań. Nasza akcja zaangażowała wielu miłośników ptaków i jest inspirującym przykładem, jak społeczność lokalna może wziąć sprawy w swoje ręce, podnieść świadomość i znaleźć innowacyjne rozwiązania mające na celu ochronę dzikiego życia w zurbanizowanym środowisku.

Nasze Miasto jest wyjątkowe między innymi z powodu obecności ptaków. To wspaniale, że możemy je obserwować, słuchać ich śpiewu, ale także dbać o to, by były bezpieczne! Zachęcamy do tego wszystkich!

DOROTA MARSZAŁEK-JALOWSKA
Referat Ekorozwoju Urzędu Miasta Gdyni
Wydział Środowiska

Trójmiejska aglomeracja kojarzy się z morzem, a kiedy mówimy o narciarstwie na Wybrzeżu, na myśl mogą przyjść co najwyżej narty… wodne. Ten sport niewątpliwie możemy uprawiać na wodach Zatoki Gdańskiej, ale klasyczne narciarstwo również jest możliwe. Turyści, którzy po raz pierwszy przyjeżdżają do Trójmiasta, często zaskoczeni są wysokością morenowych wzgórz okalających Gdańsk, Sopot i Gdynię, wyrastających niemal z samego brzegu morskiego na wysokość ponad 200 metrów nad poziomem morza. Dlatego nie może dziwić także długa trójmiejska tradycja sportów zimowych. W Gdańsku w przeszłości istniały skocznie narciarskie, zaś Sopot i Gdynia przez wiele lat były i nadal są popularne wśród amatorów saneczkarstwa oraz narciarstwa zjazdowego i biegowego.

Polskie tradycje narciarskie

Już w przedwojennej Polsce zainteresowanie narciarstwem było bardzo duże. Pierwszy podręcznik w języku polskim pod tytułem „Narty i ich użycie” został wydany jeszcze przed odzyskaniem niepodległości, w 1908 roku we Lwowie. Myśląc o polskim narciarstwie jako pierwsze przychodzi na myśl Zakopane – „zimowa stolica Polski”, mistrzowie Stanisław Marusarz czy Bronisław Czech – ale sport od początku uprawiany był przez wielu Polaków, właściwie w każdej części kraju.

Popularność narciarstwa sprawiła, że jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym powstało kilka wytwórni produkujących najnowocześniejsze, jak na ówczesne czasy, narty i sprzęty do uprawiania tego sportu. Rozpoczęto nawet innowacyjne badania nad wynalezieniem „niezawodnych wiązań” i „smaru, który by trzymał pod górę na każdym śniegu, a w dół ślizgał”. Z drugiej strony cały profesjonalny osprzęt narciarski kosztował w II Rzeczypospolitej nawet kilkakrotność lekarskiej czy prawniczej pensji. Z tego powodu wzorem Skandynawów, wielu Polaków wykonywało swoje narty samemu. Powstawały nawet podręczniki, które informowały, że samodzielne wytworzenie nart kosztuje od 8 do 12 złotych (około 90-130 współczesnych złotych) i zabiera 12 godzin pracy.

Narty w dwudziestoleciu międzywojennym stały się po prostu modne. Nic dziwnego, że Polski Związek Narciarski i Ministerstwo Robót Publicznych (przekształcone w 1932 roku na  Ministerstwo Komunikacji) promowało wyjazdy narciarskie w różne regiony kraju Polskimi Kolejami Państwowymi. Co interesujące, sportami związanymi z turystyką, w tym właśnie narciarstwem, zajmowało się również Ministerstwo Spraw Wojskowych, któremu podlegał Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Obronnego. Na początku lat trzydziestych organizowano kampanie promujące piękno Polski i jej walory rekreacyjne. W tym samym okresie wprowadzono w Polskich Kolejach Państwowych ulgowe bilety na przejazdy do 70 miejscowości turystycznych, w tym Gdyni. Zniżki obejmowały również narciarzy. W zasadzie wystarczyło tylko mieć przy sobie narty, by korzystać ze zniżkowego biletu w całej Polsce. Jak zauważa profesor Tadeusz Stegner, prowadziło to do częstych nadużyć, na przykład handlarki podróżowały na targ z nartami, by skorzystać ze zniżki. Wiele takich kampanii narciarskich promował doktor Mieczysław Orłowicz, autor przewodników turystycznych, który przebył pieszo lub na nartach ponad 85 tysięcy kilometrów na całym świecie.

Motocykl ciągnący narciarza przy barakach Konsorcjum Francusko-Polskiego, kopia cyfrowa, fot. nieznany, 11.03.1931 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/II/508/83)

Na narty do… Gdyni!

Kampanie promujące wyjazdy narciarskie z Polskimi Kolejami Państwowymi popularyzowały głównie region Karpat, chociaż z nartami można było dojechać ze zniżką również na Kaszuby i do Gdyni. Początkowo gdynianie indywidualnie korzystali z uroków zimy w otaczających lasach, a nawet w środku miasta, co zostało uwiecznione na jednej z fotografii, na której narciarz jest ciągnięty po zaśnieżonej ulicy przez motocykl!

Pierwszą gdyńską sekcję narciarską powołano w grudniu 1931 roku przy Klubie Sportowym „Gdynia”. Jej kierownikiem został Stefan Pietroń, lokalny dentysta. Na początku 1932 roku grupa liczyła zaledwie 8 osób, jednak bardzo szybko zaczęła się rozrastać. Srogie zimy i pagórkowaty teren lasów pozwalały na jazdę na nartach z bezpośrednim widokiem na morze, co stało się nie lada atrakcją przede wszystkim dla przyjeżdżających z głębi Polski turystów.

Członkowie sekcji narciarskiej KS „Gdynia”: od lewej gdyńscy księgarze Maria i Marian Niemierkiewiczowie, stomatolog Tadeusz Bochiński oraz nieznany mężczyzna na nartach w lesie w okolicy Działek Leśnych, kopia cyfrowa, wyd. Foto-Elite Gdynia, 1932-1938 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/AC/F/55/6-3)
Członkowie sekcji narciarskiej KS „Gdynia”: od lewej gdyńscy księgarze Maria i Marian Niemierkiewiczowie, stomatolog Tadeusz Bochiński oraz nieznany mężczyzna na nartach w lesie w okolicy Działek Leśnych, kopia cyfrowa, wyd. Foto-Elite Gdynia, 1932-1938 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/AC/F/55/6-4)

Pierwsza zorganizowana wycieczka narciarska sekcji narciarskiej KS „Gdynia” odbyła się 14 lutego 1932 roku pod przewodnictwem inżyniera dróg i mostów, pracownika Komisariatu Rządu w Gdyni Stanisława Zaorskiego. Już tydzień później zorganizowano pierwsze sztafety w biegach narciarskich na 6 kilometrów pań i 15 kilometrów panów. W zawodach uczestniczyli również zawodnicy z Wolnego Miasta Gdańska (AZK Gdańsk), a do komitetu organizacyjnego zawodów należeli między innymi znany gdyński księgarz i krajoznawca Marian Niemierkiewicz, kierownik Oddziału Zabudowy Miasta Komisariatu Rządu w Gdyni architekt Jerzy Müller czy pedagog i założyciel pierwszej gdyńskiej szkoły średniej – Teofil Zegarski. Ostatnia wycieczka kończąca sezon narciarski w Gdyni odbyła się 28 lutego 1932 roku.

Sezon zimowy 1933/1934 przyniósł kolejny wzrost zainteresowania narciarstwem w Gdyni. W mieście powstała druga sekcja narciarska – filia Polskiego Związku Narciarskiego przy organizacji YMCA Gdynia – o nazwie „Skimka”. Do jej zarządu wybrano dyrektora Przemysłowych Zakładów Rybnych, inżyniera Jerzego Kukucza, inżyniera Stanisława Szytko-Szeretkowskiego, pracowników przedsiębiorstwa „Żegluga Polska” Mariana Skwarlińskiego i Zygmunta Kuźniara, pracownika Zakładu Ubezpieczeń Społecznych Kazimierza Perza, pracownika naukowego Morskiego Instytutu Rybackiego Waleriana Cięglewicza, działacza Ligi Morskiej i Kolonialnej Józefa Limbacha oraz inżyniera Mieczysława Miączyńskiego. Obie organizacje połączyły swoje siły już w grudniu 1933 roku, organizując na wzgórzach Grabówka I Bieg Narciarski o mistrzostwo Gdyni na dystansie 3 i 5 kilometrów. Od stycznia 1934 roku połączone organizacje uzgodniły z Gdyńskim Związkiem Propagandy Turystycznej uruchomienie w każdą zimową niedzielę regularnych pociągów o nazwie „Narty Dancing” relacji Gdynia-Wieżyca.

Reklama gazetowa „Gimnastyki dla narciarzy” organizowanej przez YMCA w Sali Szkoły Morskiej, kopia cyfrowa, wyd. „Gazeta Gdańska”, 1937 (ze zbiorów Pomorskiej Biblioteki Cyfrowej)

Od tego czasu rozpoczął się „złoty okres” gdyńskiego narciarstwa. Na początku sezonu 1934/1935 „Skimka” liczyła już ponad 200 członków (liczba członków sekcji narciarskiej KS „Gdynia” w tym okresie nie jest znana). W drugim roku działania stała się jednym z największych i najbardziej liczących się klubów narciarskich w Polsce. Dzięki sieci komunikatów informujących o nadchodzących imprezach narciarskich każda wycieczka i obóz miały komplet uczestników. Niektórzy przyjeżdżali nawet z głębi Polski, by poszusować nad morzem. „Skimka” organizowała również wyjazdy z Gdyni w polskie Karpaty, włoskie Dolomity czy austriackie Alpy.

Komunikat nr 9 wydany przez „Skimkę” Klub Narciarski Polskiej YMCA w Gdyni, kopia cyfrowa, wyd. YMCA Gdynia, 04.02.1938 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. RI-D/815)

Kolejny przełom w gdyńskim narciarstwie przyniósł sezon 1937/1938, kiedy od 1 grudnia 1937 roku gdyńska YMCA dołączyła do systemu ogólnopolskich komunikatów śniegowych dla narciarzy – „stałej służby informacyjnej o pokrywie śnieżnej i warunkach narciarskich”. Od tego momentu każdy narciarz mógł po prostu zadzwonić na specjalnie utworzony numer telefonu lub odwiedzić punkt informacyjny w mieście, by dowiedzieć się jakie warunki narciarskie panują w regionie.

Gdyńscy narciarze podczas wyjazdów na Kaszuby najczęściej korzystali z gościnności dworu w Brodnicy Górnej, gdzie organizowali „wieczorki taneczne i sylwestry na nartach”. W tym samym roku klub rozpoczął rozmowy z władzami wojewódzkimi i miejskimi Gdyni o udostępnienie w Wieżycy nad jeziorem Ostrzyckim terenu pod budowę schroniska narciarskiego i letniego obozu dla skautów. Teren ośrodka znajdował się bezpośrednio pod zboczem Wieżycy (329 m n.p.m.) – najwyższej góry w północnej Polsce –  i był doskonale skomunikowany dzięki nowo wybudowanej drodze Wieżyca-Ostrzyce-Brodnica Górna oraz linii kolejowej magistrali węglowej. Budżet całej inwestycji wyniósł 60 000 złotych i był częściowo subwencjonowany przez Wojewodę Pomorskiego Władysława Raczkiewicza oraz miasto Gdynia. Każdy z 15 dziesięcioosobowych domków miał swojego mecenasa, który sfinansował jego budowę, co znalazło odzwierciedlenie w nazwach domków: „Żegluga Polska”, „Polbryt”, „Polskarob” czy „Robur”. Drewno do budowy dostarczyła firma „Paged”. Tuż przed zimą 1938 roku na wzgórzu nad Jeziorem Ostrzyckim na skraju lasu, stanął zespół budynków ośrodka, w tym komenda obozu, dom noclegowy dla gości, świetlica, ambulatorium, kaplica, kuchnia z jadalnią oraz wspomniana wcześniej grupa domków. W momencie powstania ośrodka w Wieżycy, w listopadzie 1938 roku, gdyńska „Skimka” liczyła już 300 członków i przygotowywała się do ostatniego sezonu narciarskiego przed wybuchem II wojny światowej.

Narciarska Mapa Śniegowa, kopia cyfrowa, wyd. „Kurjer Warszawski”, 1937 (ze zbiorów Biblioteki Cyfrowej Uniwersytetu Warszawskiego)
Zaproszenie do udziału w zawodach narciarskich na odznakę o sprawność Polskiego Związku Narciarskiego wydane przez Klub „Skimka”, kopia cyfrowa, aut. Zarząd Klubu Narciarskiego „Skimka” w Gdyni, 10.01.1938 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. RI-D/818)
Informator o „nowym stałym obozie polskiej YMCA Wieżyca w Szwajcarii Kaszubskiej w budowie”, kopia cyfrowa, aut. nieznany, 1937-1938 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. RI-D/830)

Po wybuchu II wojny światowej umiejętności gdyńskich narciarzy okazały się niezwykle przydatne. W warunkach zimowych narty stały się popularnym środkiem transportu używanym przez Polaków przesiedlonych głównie na obrzeża miasta. Ważnym aspektem w drugowojennej historii Gdyni były również grupy harcerzy, w szczególności członków Tajnego Hufca Harcerzy, które zimą przemieszczały się na nartach przez gdyńskie lasy m.in. do kryjówek partyzantów Gryfa Pomorskiego w okolicy Dębogórza, Doliny Szmelty czy Koleczkowa. Narty pozwalały pokonać tę trasę szybciej i w każdej chwili uciec przed niemieckim pościgiem.

Członkowie Tajnego Hufca Harcerzy na wycieczce narciarskiej w lesie w okolicy Grabówka, kopia cyfrowa, fot. nieznany, 1943 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. Rfot/I/997)

Współczesne gdyńskie narciarstwo

Po zakończeniu II wojny światowej, tradycje narciarskie w Gdyni nie tylko nie zanikły, ale rozwinęły się. Narciarstwo stało się jednym z najpopularniejszych sportów zimowych w mieście. Niemal w każdą zimową niedzielę w lasach można było spotkać osoby na nartach (sprzęt wykonywano samodzielnie albo nabywano w państwowych wytwórniach Zarządu Przemysłu Sportowego, ZPS). Już w pierwszej powojennej dekadzie zaczęły powstawać wyciągi narciarskie w okolicy Wieżycy oraz Łysej Góry w Sopocie (w miejscu przedwojennego toru saneczkowego). Nie inaczej było w Gdyni, która szybko doczekała się własnego obiektu narciarskiego. Na śródleśnej polanie przy ulicy Narcyzowej, równolegle do ulicy Kieleckiej, powstał profesjonalny tor narciarski wraz z wyciągiem orczykowym. Zjazd kończył się w okolicy tak zwanego „lotniska”, czyli dawnej strzelnicy sportowej i boiska. Okoliczne wzniesienia okazały się idealne do zjazdów narciarskich i saneczkowych. Na stoku odbywało się również wiele zawodów narciarskich, w tym przywrócone po wojnie zawody o mistrzostwo Gdyni.

Wyciąg narciarski na Witominie istniał do końca lat siedemdziesiątych XX wieku, kiedy zdecydowano o jego wyłączeniu. Sam tor zjazdowy był jeszcze używany amatorsko do pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych. Dopiero 30 czerwca 1993 roku po wydaniu uchwały Rady Miasta Gdyni o zmianie Miejscowego Planu Zagospodarowania Przestrzennego Miasta Gdyni, rozebrano całą infrastrukturę narciarską. Współcześnie dawny tor zjazdowy jest niemal całkowicie zarośnięty, a miłośnicy rowerów górskich zbudowali w tym miejscu tor do zjazdów wyczynowych (tzw. downhill).

Mapa pokazująca położenie wyciągu narciarskiego na Witominie. Załącznik do Uchwały Rady Miasta Gdyni nr LX/519/93 z dnia 30 czerwca 1993, kopia cyfrowa, 30.06.1993 (ze zbiorów Archiwum Urzędu Miasta Gdyni)

Obecnie Gdynia jest jednym z najważniejszych ośrodków sportowych w Polsce, jednak mimo długiej tradycji narciarskiej brakuje tu choćby jednego profesjonalnego ośrodka do uprawiania narciarstwa zjazdowego. W gdyńskich lasach, w szczególności w okolicy Pustek Cisowskich i Marszewa, coraz częściej można spotkać miłośników narciarstwa biegowego. Na terenie miasta planowane jest utworzenie pierwszego w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym szlaku narciarstwa biegowego. W ostatnich latach coraz częściej mówi się także o planach budowy dużego ośrodka narciarskiego w okolicy najwyższego wzniesienia Gdyni, położonej na granicy Dąbrowy i Wiczlina – Góry Donas (205,7 m n.p.m.). Powstały już nawet pierwsze projekty takiego ośrodka sportowo-rekreacyjnego, składającego się z dwóch stoków narciarskich (jednego  krytego, całorocznego i jednego zewnętrznego), hotelu, lodowiska, parku linowego z domkami na drzewach, restauracji oraz budynków technicznych. W 2023 roku, trzy lata po powstaniu projektu, wciąż trwa poszukiwanie inwestora.

Projekt krytego stoku narciarskiego na Górze Donas w Gdyni, wizualizacja cyfrowa, 2019-2020, proj. Dominika Walkusz (źródło: https://www.whitemad.pl/kryty-stok-narciarski-w-gdyni-projekt-studentki-z-wyroznieniem)

Narty ze zbioru MMG

Ślady długiej tradycji gdyńskiego narciarstwa można znaleźć również w Muzeum Miasta Gdyni. W naszych zbiorach znajduje się kilka par nart z różnych okresów. Jedne z nich zostały wybrane przez Tomasza Sosnowskiego, członka naszego zespołu muzealnego, na wystawę „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, na której muzealnicy opowiadali o ulubionych obiektach ze zbiorów Muzeum. „Gdy dostrzegłem je pewnego dnia, stały oparte o ścianę – jakby czekały na przyjście kolejnej mroźnej zimy” – pisał muzealnik. Dzięki jego wyborowi narty stały się „twarzą historii gdyńskiego narciarstwa”. Przyjrzyjmy się im bliżej.

Narty turystyczne z charakterystycznym „noskiem” i wiązaniami typu Kandahar, drewno jesionowe impregnowane, metal, skóra naturalna, produkt rzemieślniczy, producent nieznany, 1918-1939 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/III/2766)
Charakterystyczne wiązania typu Kandahar na nartach turystycznych, drewno jesionowe impregnowane, metal, skóra naturalna, produkt rzemieślniczy, producent nieznany, 1918-1939 (zez zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/III/2766)

Faktycznie, są piękne, wykonane z niesamowitym kunsztem, z pominięciem fabrycznej linii produkcyjnej, zaś z czułością rzemieślnika. Powstały jeszcze przed wybuchem II wojny światowej, ponieważ charakteryzują je powszechne w tym czasie „noski” o zaokrąglonym kształcie, czyli zwężające się przednie końce wystające przed narty. Płozy powstały z jednego dwumetrowego kawałka drewna jesionowego, uznawanego za najlepszy budulec sań i nart (za najlepsze uznaje się drzewo bez sęków, rosnące na twardym gruncie w miejscach osłoniętych od wiatru i ścięte w zimie). Do nart przymocowano również charakterystyczne proste wiązania typu Kandahar, niegdyś łatwo wykonywane samodzielnie. Brak zamieszczonych na nich sygnatur sugeruje, że i te prawdopodobnie powstały w przydomowym warsztacie.

Narty z pewnością kryją wiele tajemnic, jednak jedno jest pewne – nawet współcześnie poradziłyby sobie znakomicie podczas kolejnej zimowej wyprawy przez gdyńskie lasy. Dokładnie tak samo jak 100 lat wcześniej.

Dawid Gajos

„Hymn do Wieżycy” i „Humoreska narciarska” napisana przez członków klubu „Skimka”, 1937. Oryginał w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni, sygn. RI-D/817.

„Hymn do Wieżycy”

Do melodii: „Hej góry, moje góry”

Wieżyco, Wieżyco, Wieżyco,
Jesteś nam echem Tater,
Choć Ci nieznane skały
I ten halny wiater.

Zbocza okryte śniegiem
Najmilszym dla narciarzy,
Za to Cię cała Skimka
Wielką miłością darzy.

Hej, gościsz całą zimę
Narciarzy żwawych mrowie.
Dajesz ludziskom radość,
Dajesz ludziskom zdrowie.

Hej, króluj nam, Wieżyco
Na kaszubskiej krainie,
Hej, niech twe miłe miano,
Na wieki nie zaginie.

Niech aż do morza płynie,
To góralskie śpiewanie,
Niech żyje nam Wieżyca,
Narciarskie ukochanie.

Autor nieznany, 1937

„Humoreska narciarska”

Za Kartuzami leży Wieżyca,
Latem i zimą ludzi zachwyca.
Bo to Kaszubska Szwajcarja cudna,
Tylko komunikacja z nią trudna.

Lecz nasza Skimka się nie przejmuje
Piękne wycieczki organizuje.
Więc jadą ludzie, choć z niewygodą,
Jadą, bo spotkać się chcą z przygodą.

Jadą narciarze przez śnieżne pola,
Patrzą, aż oto sterczy topola
Bliżej wśród śnieżnej jadą zdymki…
To nie topola… to prezes Skimki.

Albo na przykład w Brodnickim Dworze
Siedzi młodzieniec i dziewczę boże
Z Gdyni przybyli z miłą gromadą
Wszyscy zdrożeni i spać się kładą.

Lecz gromada nie skompletowana,
Po resztę jechać trza do Kolana.
Księżyc już zaszedł, psy się uśpiły,
Pojedziesz z panną, Pylusiu miły.

Jak pojechali aż za jezioro,
To im powracać było nieskoro.
A gdy we dworze piały koguty
Z uciechy same tańczyły buty.

Narty się trzęsły, kijki pukały,
A w ciepłej stajni, konie się śmiały.
Ale dlatego – nie powiem w tłumie,
Kto tam był z nami, ten mnie zrozumie.

Autor nieznany, 1937

Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/

Wybrana bibliografia:

Wymordowanie w czasie II wojny światowej znacznej części inteligencji, zamieszkującej w okresie II RP terytorium województwa pomorskiego, nie zostało do tej pory w polskiej historiografii wystarczająco przebadane i udokumentowane. Jednak prowadzone od lat badania naukowe i prace śledcze pozwalają zasadniczo na odtworzenie wystarczająco jasnego obrazu przebiegu i metod zagłady tej grupy społecznej. Zebrane dokumenty prawdopodobnie nigdy nie będą mogły posłużyć sporządzeniu pełnej imiennej listy strat osób, które poniosły śmierć w wyniku „zbrodni pomorskiej 1939 roku”. Powodem tego jest zarówno skala zbrodni, jak również zacieranie śladów i niszczenie dokumentów w 1944 roku w miejscach, gdzie przeprowadzano egzekucje masowe.

Plany Hitlera względem polskiej inteligencji

Zamiar wyniszczenia polskiej inteligencji został przygotowany już przed II wojną światową w ramach planów podboju Polski przez III Rzeszę. To właśnie ta grupa społeczna została uznana przez Adolfa Hitlera za jedną z najważniejszych przeszkód do całkowitego podporządkowania sobie narodu polskiego. Szczególną skalę proceder przybrał na Pomorzu, które w planach niemieckich miało zostać całkowicie zgermanizowane w przeciągu zaledwie 5 lat. Jeszcze w okresie funkcjonowania zarządu wojskowego, Albert Forster wydał instrukcję „Zasady postępowania na obszarach zajętych przez oddziały niemieckie”, w której zamieścił polecenie aresztowania polskich działaczy i inteligencji, a zwłaszcza nauczycieli, duchownych, wszystkich osób z wykształceniem akademickim oraz kupców.

Szczególne zagrożenie dla skutecznej polityki narodowościowej upatrywano w działalności duchownych i nauczycieli, którym przypisywano utrzymanie patriotyzmu w narodzie podczas zaboru pruskiego a potem przyczynienie się do szybkiej repolonizacji tych terenów po utworzeniu w 1920 roku województwa pomorskiego. Niemcy spodziewali się, że to właśnie z kręgów inteligenckich wyłonią się przyszli przywódcy i organizatorzy ruchu oporu. Nie mniejsze obawy wśród Niemców wzbudzały również osoby działające czynnie w okresie międzywojennym, w organizacjach społecznych i patriotycznych o podłożu antyniemieckim, do których z całą pewnością zaliczono członków Polskiego Związku Zachodniego (PZZ).

Gdyńskie duchowieństwo na celowniku władz niemieckich

W pierwszych miesiącach II wojny światowej duże straty poniosło duszpasterstwo przedwojennego powiatu miejskiego Gdynia i całego powiatu morskiego przemianowanego w czasie wojny na powiat wejherowski. Podobnie jak w całym kraju, w  Gdyni (Gotenhafen) i powiecie wejherowskim (Landkreis Neustadt) Niemcy organizowali spotkania duchowieństwa i nowych władz administracyjnych. Rzekomym powodem tych spotkań było przedstawienie wytycznych dla funkcjonowania kościoła. W rzeczywistości celem było zebranie w jednym miejscu księży, którzy później zostali aresztowani.

23 października 1939 roku gdyńskie Gestapo zwróciło się do ks. kanonika Teodora Turzyńskiego, jako dziekana, z zaproszeniem dla całego kleru dekanatu gdyńskiego. Spotkanie wyznaczono na 24 października na godzinę 10.00 w siedzibie Gestapo na Kamiennej Górze. O wyznaczonej godzinie przybyli tam wszyscy zaproszeni księża. „Konferencja” okazała się oszustwem, gdyż po sprawdzeniu personaliów przystąpiono do szczegółowych badań dotyczących stosunku księży do Niemców, Rzeszy, przynależności do organizacji politycznych. Po długich, męczących badaniach wypuszczono tylko: ks. Klemensa Przeworskiego – proboszcza z Oksywia, jego wikariusza ks. Tadeusza Danielewicza, ks. Pawła Lubińskiego – proboszcza z Małego Kacka, ks. Romana Wiśniewskiego – proboszcza z Orłowa oraz ks. dyrektora „Caritasu” Mieczysława Żurka. Prawdopodobnie uratowały ich listy polecające od miejscowych Niemców. Kilka dni później ponownie aresztowano ks. Mieczysława Żurka oraz ks. emeryta Kietermana. Dołączono ich do pozostałych aresztowanych, którzy przebywali już od kilku dni w budynku byłego Obozu Emigracyjnego na gdyńskim Grabówku. Stamtąd przewieziono ich do obozu w Nowym Porcie, skąd 2 listopada 1939 roku zostali wywiezieni do Stutthofu. Część zatrzymanych księży przewieziono później do więzienia wejherowskiego, a stamtąd do Piaśnicy, gdzie ich zamordowano. Istnieją przesłanki, że kanonik Turzyński mógł zostać zamordowany nie w grupie księży zgładzonych w Piaśnicy, ale w lesie w pobliżu obozu Stutthof.

Polacy zatrzymani przez hitlerowców, m.in. franciszkanin, brat Korneli
Kaczmarek, fot. nieznany, wrzesień 1939, syg. MMG/HM/II/464

Eksterminacja gdyńskich elit

Równie tragiczny los spotkał polskie elity społeczne i polityczne, które od kilku pokoleń decydowały o trwałości polskiego ruchu narodowego na Pomorzu. Ich cechą wspólną była zakrojona na szerszą skalę działalność zmierzająca do powrotu Pomorza do Polski i budowanie struktur państwowości polskiej w województwie pomorskim w latach 1920-1939.

Na obszarze miasta wydzielonego Gotenhafen i całego Landkreis Neustadt aresztowania w środowiskach działaczy politycznych i społecznych rozpoczęły się w połowie września 1939 roku. Jeszcze wcześniej, bo już 1 września tego roku, w ramach „Operacji Tannenberg” dokonano zatrzymań na terenie Wolnego Miasta Gdańska (WMG). Ujęto wówczas ok. 1500 osób figurujących na listach proskrypcyjnych. Tego samego dnia inaugurowano działalność Komendantury Obozów Jenieckich Gdańsk (początkowo stacjonująca w Victoriaschule w Gdańsku, a potem w Nowym Porcie) i utworzono obóz przejściowy dla jeńców cywilnych w Gdańsku Nowym Porcie. W gdańskiej Victoriaschule kilku polskich działaczy zostało zamęczonych.

Druga przeprowadzona na szeroką skalę na terenie Pomorza akcja o kryptonimie „Saüberungsaktion” miała miejsce w dniach 14-30 września 1939 roku. Zatrzymano wówczas ok. 20 000 mężczyzn w wieku od 14 do 70 lat i spośród tej grupy aresztowano 2 500. Byli oni przetrzymywani głównie na terenie prowizorycznie zorganizowanych aresztów w Gdyni (w kościołach – przede wszystkim Najświętszej Marii Panny, kinach, halach fabrycznych, Obozie Emigracyjnym, dawnych koszarach artylerii przeciwlotniczej, w więzieniu policyjnym i sądowym). Dodatkowo w budynkach byłego Obozu Emigracyjnego pod koniec września 1939 roku utworzono specjalny obóz zbiorczy dla inteligencji i osób przeznaczonych do wysiedlenia (Sammelkonzentrationslager der polnischen Intelligenz). Część aresztowanych uwięziono ostatecznie w tworzącym się obozie Stutthof.

Kolejna akcja została przeprowadzona pod koniec października 1939 roku i określona jako „Intelligenzaktion”. Ujęto wówczas wielu księży, nauczycieli, kupców, osoby prowadzące działalność polityczną, społeczną i oświatową. Zostali oni przewiezieni do więzienia przy Schiesstange w Gdańsku, a następnie 10 listopada 1939 roku do więzienia w Wejherowie. W dzień polskiego święta narodowego, 11 listopada 1939 roku, rozstrzelano ich w Lasach Piaśnickich w grupie 314 zakładników. Wśród zamordowanych był m.in. sędzia Sądu Okręgowego w Gdyni Kazimierz Schwarz.

W Lasach Piaśnickich wymordowano również prawie całą inteligencję reprezentującą zawody techniczne z przedwojennego miasta powiatowego Gdyni i powiatu morskiego, do której zaliczyć możemy m.in.: inżynierów, pracowników kapitanatu portu i Urzędu Morskiego w Gdyni, pracowników Urzędu Pocztowo-Telekomunikacyjnego oraz stoczniowców. Zamordowany tam został inżynier z Gdyni – Wacław Jan Gierdziejewski, pracownik Urzędu Morskiego w Gdyni – Roman Klejn, radca tegoż urzędu – Stanisław Jagodziński oraz pracownicy urzędów pocztowych m.in.: Jan Pawelczyk z Gdyni Chyloni i emerytowany urzędnik pocztowy z Gdyni – Leon Hirsz. W Piaśnicy lub w lasku koło Sierpca (jak podają inne źródła) rozstrzelano też dr. inż. dypl. Alfreda Rudolfa Dziedziula, aktywnego działacza Izby Przemysłowo-Handlowej w Gdyni. W piaśnickich dołach spoczęli również gdyńscy przedstawiciele zawodów prawniczych, jak chociażby adwokat Zdzisław Józewicz, prokurator Sądu Okręgowego Adam Kozłowski, referent prawny Witold Brzeziński, czy sędzia Sądu Okręgowego i działacz kaszubski Władysław Kiedrowski. Ten ostatni przed wojną był również wykładowcą prawa w Państwowej Szkole Morskiej, a 1937 roku sekretarzem Kaszubskiego Zrzeszenia Regionalnego „Stanica” oraz członkiem kaszubskiego Komitetu Budowy Koszar w Gdyni i PZZ. Po aresztowaniu przez Gestapo we wrześniu 1939 roku przez krótki czas przetrzymywany był w grupie polskich inteligentów więzionych w tymczasowym obozie przy ul. Śląskiej, a następnie 11 listopada 1939 roku został zamordowany w Lasach Piaśnickich. W latach 1939-1945 z życia społecznego i zawodowego Pomorza wyeliminowani zostali też prawie wszyscy lekarze, którzy pracowali tu jeszcze w 1938 roku w liczbie 631 (oraz 159 lekarzy dentystów). Wielu z nich pochodziło z Gdyni.

Pomorscy pedagodzy przeciw polityce germanizacji

Jednym z podstawowych założeń terroru niemieckiego na Pomorzu było wymordowanie elit, które miało zdecydowany wpływ na przeprowadzenie skutecznej germanizacji. Z całą pewnością do grupy tej zaliczono polskich nauczycieli, uznawanych za bastion kultury narodowej. Prawdziwa fala terroru wobec polskich pedagogów ruszyła na Pomorzu w październiku i listopadzie 1939 roku, kiedy to rozpoczęto pojedyncze aresztowania i masowe obławy. Pretekstem do zatrzymań było prześladowanie dzieci niemieckich, które rzekomo miało miejsce przed wojną ze strony polskich nauczycieli. Zarzutem była również opieka i wsparcie dla ośrodków polonijnych w Wolnym Mieście Gdańsku i w Niemczech.

Począwszy od października 1939 roku dla nauczycieli w poszczególnych powiatach organizowano konferencje, zebrania lub szkolenia, na których mieli otrzymywać wytyczne i przydziały do nowych miejsc pracy. W trakcie tych spotkań rozdawane były listy obecności, które później zaczęły stanowić swoiste listy proskrypcyjne. Funkcjonariusze Selbstschutzu zatrzymywali zgromadzonych i umieszczali ich w miejscowych aresztach i więzieniach, gdzie torturowani ich i poniżani, podobnie jak księży. Następnie wywozili ich do miejsc masowych straceń. Osoby, które nie zgłosiły się na rzekome konferencje i zebrania były intensywnie poszukiwane przez miejscowy Selbstschutz, a po ujęciu – osadzane w aresztach i więzieniach. Według obliczeń Mariana Walczaka spośród 6244 nauczycieli zatrudnionych w 1938 roku w szkołach różnego typu w województwie pomorskim w czasie II wojny światowej w wyniku eksterminacji bezpośredniej (terminem tym określamy zabójstwa, w odróżnieniu od eksterminacji pośredniej polegającej na innych formach terroru tj.: wysiedleniach, przymusie pracy, braku dostępu do szkolnictwa i służby zdrowia) zginęło 1079 osób. Wielu też osadzono w obozach, jak również wysiedlono na obszar Generalnego Gubernatorstwa. Niektórzy pedagodzy w obawie przed represjami dobrowolnie opuszczali Pomorze, udawali się w głąb kraju do rodzin lub też ukrywali się u swych sąsiadów, albo też podejmowali pracę w innym zawodzie, nie przyznając się do wyuczonej profesji. Taki los spotkał wielu gdyńskich nauczycieli.

Pierwsza Misja Jezuitów w Gdyni. Wśród duchownych m. in. późniejsze ofiary
Niemców, fot. nieznany 19.03.1933, syg. MMG_HM_II_4357

Służby mundurowe Państwa Polskiego do likwidacji 

Przez cały okres II wojny światowej grupy zawodowe związane ze służbą mundurową były szczególnie niebezpieczne dla Niemców. Przykładowo leśnicy byli postrzegani jako zagrażający ze względu na znajomość miejsc, w których ukrywały się oddziały partyzanckie. Szacuje się, że na obszarze przedwojennego województwa pomorskiego zostało zamordowanych co najmniej 160 leśników. Kolejną grupą zawodową, budzącą obawy Niemców, byli polscy kolejarze, którzy cieszyli się dużym prestiżem społecznym. Sprawne funkcjonowanie kolei w czasie wojny było niezwykle istotne nie tylko dla gospodarki, ale również dla bezpieczeństwa transportów militarnych i przewożenia ludności do miejsc wysiedleń lub obozów. Obawy okupanta budziło również ewentualne nielegalne dostarczanie żywności do miast oraz przewóz przesyłek konspiracyjnych i poczty kurierskiej. Wielu pomorskich kolejarzy było członkami organizacji patriotycznych, w tym głównie Polskiego Związku Zachodniego.

Ogromną rolę w dbaniu o interesy polskie na Pomorzu odegrali też celnicy, głównie z Ekspozytury Celnej w Gdyni i to zarówno urzędnicy państwowi: rewidenci celni, podkomisarze, komisarze skarbowi i inspektorzy celni, jak i funkcjonariusze niższego szczebla – dozorcy i starsi dozorcy celni. Niemała była również rola straży celnej, która z czasem miała zostać przemianowana na straż graniczną. Ich miejsce służby było wyjątkowo trudne ze względu na bliskość granic Rzeszy oraz Wolnego Miasta Gdańska, a także narażenie się na ciągłe ataki niemieckich prowokatorów i dywersantów. Pracownicy jednostek celnych chętnie współpracowali z polskim wywiadem i wstępowali do różnych organizacji, szczególnie do Związków Strzeleckich. Wielu z nich 1 września zostało zmobilizowanych przez Dowództwo Obrony Wybrzeża i po kapitulacji trafiło do obozów jenieckich. Z kolei pracownicy cywilni Poczty Polskiej Telegrafu i Telefonu jako jedni z pierwszych podjęli walkę z Niemcami, co uczynili w zgodzie z rozporządzeniem Prezydenta RP z 22 marca 1928 roku, głoszącym iż w przypadku wybuchu wojny zostaną uzbrojeni i podporządkowani dowództwom jednostek wojskowych.

Funkcjonariusze policji państwowej z Pomorza w pierwszym okresie wojny brali też udział w działaniach militarnych, zwłaszcza w szeregach Kompanii Rezerwy Policyjnej. Dwóch z nich pełniących służbę na posterunku IV w Gdyni poległo w czasie tych walk – posterunkowy Zdzisław Golon (10 września 1939 roku) i posterunkowy Władysław Knap (12 września 1939 roku). Niewielka grupa policjantów brała również udział w obronie odcinka Oksywie-Obłuże-Dębki oraz w rejonie Wejherowa i Kepy Oksywskiej. W trakcie kampanii wrześniowej polegli jeszcze inni gdyńscy policjanci: Leopold Walkowiak (13 września 1939 roku na gdyńskim Pogórzu), posterunkowy Bronisław Brożyna (14 września na Babich Dołach).

Najwięcej przedstawicieli różnych służb mundurowych państwa polskiego zginęło w Lasach Piaśnickich. Masowo uśmiercani byli tam pomorscy policjanci, którzy nie ewakuowali się na wschód i pozostali na swoich posterunkach. Do grupy tej należeli zarówno policjanci biorący udział w walkach obronnych w Gdyni i na Kępie Oksywskiej, jak też ci, którzy zgłosili się na ochotnika do grupy 100 zakładników przetrzymywanych dla zagwarantowania bezpieczeństwa Hitlera w czasie jego wrześniowej wizyty na Pomorzu. Największe liczebnie egzekucje, w których zginęli funkcjonariusze pomorskiej policji, przeprowadzone zostały w listopadzie 1939 roku, a szczególnie w dniu 11 listopada, który nie tylko był najważniejszym świętem narodowym Polaków, ale również dniem Policji Państwowej. Według obecnego stanu badań w Piaśnicy rozstrzelano co najmniej 45 policjantów różnych stopni i pełniących służbę w różnych posterunkach. Najliczniejszą grupą byli pracownicy Wydziału Śledczego w Gdyni m.in.: posterunkowy służby śledczej Stanisław Chojcacki, przodownik służby śledczej Marian Nowakowski. Również pracownicy Nadleśnictwa Wejherowo i sąsiadujących leśnictw figurują na sporządzonych po wojnie spisach osób zamordowanych w Piaśnicy. Większość z nich w okresie międzywojennym należała do Związku Zawodowego Leśników Polskich, Przysposobienia Wojskowego Leśników oraz Polskiego Związku Zachodniego. Od września byli oni sukcesywnie aresztowani. W grupie gdyńskich zakładników znalazł się inż. Roman Kuniewski, nadleśniczy Nadleśnictwa Wejherowo. Również w Gdyni funkcjonariusze Gestapo zatrzymali Józefa Stacha, pracownika leśnego, obrońcę Półwyspu Helskiego, organizatora koła BBWR w Nadleśnictwie Góra i członka PZZ. W wyniku donosu aresztowano leśniczego z Wielkiego Kacka Leona Miotka. Wszyscy leśnicy byli brutalnie przesłuchiwani w siedzibie gdyńskiego Gestapo na Kamiennej Górze. Dodowem ich winy był praca w służbach mundurowych, aktywność społeczna oraz przynależność do patriotycznych stowarzyszeń. Z Gdyni przewieziono ich do więzienia w Wejherowie, a potem do Lasów Piaśnickich na egzekucję.

Skwer Kościuszki, prowadzenie zatrzymanych Polaków, fot. Hans Sönnke,
wrzesień 1939, syg. Rfot_I_865

Podsumowanie

Opisane wydarzenia, które miały miejsce na Pomorzu Gdańskim jesienią 1939 roku, były częścią szerszej polityki eksterminacyjnej, którą nazistowskie Niemcy zaczęły realizować w całej okupowanej Polsce. Jednak tego, co działo się na Pomorzu nie można porównać z żadnym innym regionem Polski pod okupacją, czy z obszarami wcielonymi do Rzeszy.

Przywołany termin „zbrodnia pomorska 1939 roku” nie odnosi się wyłącznie do opisanej inteligencji. Swym zasięgiem obejmuje polską ludność cywilną zamieszkującą blisko 400 miejscowości położonych w 23 powiatach przedwojennego województwa pomorskiego. I chociaż inteligencja stanowiła znaczny odsetek ofiar to nie można zapomnieć, że wśród zamordowanych w tym czasie było wielu pomorskich rolników, robotników, osób chorych psychicznie, jak również miejscowych Żydów.

Tekst powstał w ramach prac nad publikacją Heroiczna. Gdynia w latach II wojny światowej, będącą częścią projektu Monografia Gdyni prowadzonego przez Muzeum Miasta Gdyni.

Monika Tomkiewicz

Tekst powstał w ramach prac nad publikacją Heroiczna. Gdynia w latach II wojny światowej, będącą częścią projektu Monografia Gdyni prowadzonego przez Muzeum Miasta Gdyni.

Bibliografia:

Źródła archiwalne:

  • Archiwum Instytutu Pamieci Narodowej (sygn. GK 196/221 Najwyższy Trybunał Narodowy, akta w sprawie oskarżenia Alberta Forstera, t. 6)
  • Archiwum Państwowe w Poznaniu,(zespół: Polski Związek Zachodni 1945 -1949)
  • Bundesarchiv Berlin (zespoły: BDC; RS/Rasse und Siedlungs; PK/Parteikorres)
  • Bundesarchiv Ludwigsburg („Sonderheft” Zeugenaussagen aus dem Vwerfahren 1 Js 12/65 (RSHA) GStA Berlin; sygn. 203 AR-Z 73/59 Ermittlungsverfachren gegen Angehörige des Polizeibatallions 64, Vernehmunganiederschrift von Georg Diefenbach)
  • Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku (śledztwo o sygn. S 56.2011.Zn w sprawie masowych zbrodni na obywatelach polskich w Lasach Piaśnickich koło Wejherowa dokonanych jesienią 1939 roku przez osoby idące na rękę władzy państwa niemieckiego)
  • Politisches Archiv des Auswärtigen Amts Berlin (zespół: Politische Angelegenheiten Polens)

Źródłą drukowane:

  • Bojarska B., Piaśnica, Gdańsk 1989.
  • Ceran T.,  Mazanowska I., Tomkiewicz M., Zbrodnia pomorska 1939, Warszawa 2018.
  • Ceran T., Ofiary zbrodni pomorskiej 1939 – portret zbiorowy, [w:] „Rozstrzelana niepodległość. Ofiary zbrodni pomorskiej 1939”, pod red. T. Cerana, Toruń 2020.
  • Dzieje Gdyni, pod red. R. Wapińskiego, Wrocław 1980.
  • Grot E., Ludobójstwo w Piaśnicy jesienią 1939 r. ze szczególnym uwzględnieniem losu mieszkańców Gdyni, „Zeszyty Gdyńskie” nr 4, Gdynia 2009, s. 237-265.
  • Grot E., Zbrodnie hitlerowskie w Piaśnicy: stan badań i postulaty, [w:] Acta Cassubiana, nr 3, R. 2001, s. 27-42.
  • Jastrzębski W., Organizacja policji bezpieczeństwa i służby bezpieczeństwa w Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie w latach 1939-1945 [w:]Biuletyn Głównej Komisji  Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu Instytutu Pamięci Narodowej, T. XXXIII, 1991.
  • Milczewski Z., Wejherowo i powiat morski wrzesień 1939 – maj 1945, Rumia 1996.
  • Sziling J., Męczeństwo-służba-walka Duchowieństwo diecezji chełmińskiej w latach drugiej wojny światowej (1939-1945), Toruń 2019.
  • Sziling J., Przyczynek do pierwszych dni okupacji hitlerowskiej na Pomorzu Gdańskim w 1939 r. [w:] Biuletyn Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, T. XXXI, Warszawa 1982.
  • Tomkiewicz M., Die Verbrechen von Piaśnica, [w:] Die Zeitschrift Trauma & Gewalt Forschung und Praxisfelder, 12. Jahrgang, Heft 1/2018, s. 64-72.
  • Tomkiewicz M., Zbrodnia w Lasach Piaśnickich jako element zbrodni pomorskiej 1939 roku, Rocznik Polsko-Niemiecki 2019, nr 27, z. 1, s. 11-29.
  • Tomkiewicz M., Włodarczyk B,, Akty terroru hitlerowskiego wobec ludności cywilnej w Gdyni Obłużu w pierwszych miesiącach okupacji, Rocznik Gdyński, nr 23, Gdynia 2011, s. 151 – 169.