Po zakończeniu II wojny światowej Polska uzyskała dostęp do wybrzeża Morza Bałtyckiego o długości około 510 km. Była to ponad 3,5 razy większa wartość w stosunku do długości linii brzegowej II Rzeczypospolitej w latach 1920–1939. W obliczu doświadczeń Marynarki Wojennej z walk w 1939 roku, duży ciężar powojennych koncepcji obrony wybrzeża skupił się na organizacji artylerii nadbrzeżnej. Do końca lat 50. dwudziestego wieku na odcinku Międzyzdroje – Gdańsk Stogi, wybudowano 11 czterodziałowych baterii uzbrojonych w armaty kalibru 152,4 mm (jedna bateria), 130 mm (osiem baterii) i 100 mm (dwie baterie), z czego dwie powstały w Gdyni: 11. Bateria Artylerii Stałej w Gdyni-Redłowie (pierwsza polska powojenna bateria nadbrzeżna, na początku funkcjonująca jako 1. Bateria 31. Dywizjonu Artylerii Nadbrzeżnej) uzbrojona w armaty B-13 kal. 130 mm oraz lżejsza 28. Bateria Artylerii Stałej w Gdyni-Oksywiu uzbrojona w armaty B-34U kal. 100 mm.

Decyzja o budowie dwóch baterii kalibru 100 mm, oksywskiej 28. BAS i bliźniaczej 27. BAS, którą zlokalizowano w Helu, została podjęta przez ówczesnego Szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego gen. broni Władysława Korczyca 24 lutego 1950 roku. W systemie obrony wybrzeża lżejsze baterie miały pełnić rolę uzupełniającą względem baterii kalibru 130 mm, które stanowiły trzon polskiej powojennej artylerii nadbrzeżnej. Ich głównym zadaniem było zwalczanie lekkich okrętów, sił desantowych, a także lotnictwa nieprzyjaciela w rejonie akwenu Zatoki Gdańskiej oraz Puckiej, w związku z czym baterie były określane jako “przeciwkutrowe”, bądź “sztyletowe”.

Armata uniwersalna B-34U na stanowisku ogniowym na jednej z dwóch polskich baterii (BAS), które były uzbrojone w tego typu armaty, kopia cyfrowa, 1957-1974, fot. nieznany (ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego)

Na lokalizację baterii oksywskiej wybrano obszar o długiej historii wykorzystania militarnego – Cypel Oksywski. Już w okresie wczesnośredniowiecznym, znajdował się tam gród obronny.  W okresie międzywojennym ulokowano tu baterię nadbrzeżną, złożoną z dwóch dział kalibru 100 mm (kliknij by przejść do tekstu pt. Bateria nadbrzeżna „Canet” na Oksywiu na stronie Muzeum Miasta Gdyni), a w czasie okupacji niemieckiej dwie baterie przeciwlotnicze Marine Flak. Uzbrojenie 28. BAS stanowiły cztery armaty uniwersalne typu B-34U kalibru 100 mm o zasięgu maksymalnym do 22 kilometrów, zakupione w 1953 roku i dostarczone rok później. Prace przy budowie obiektów baterii rozpoczęto w 1955 roku. Na potrzeby powstającej jednostki wykonano cztery stanowiska ogniowe, połączone podziemną cienkościenną poterną komunikacyjną, schron centrali artyleryjskiej, główny punkt kierowania ogniem połączony ze schronem stanowiska dowodzenia, schron załogi oraz koszary. W ramach inwestycji zaadaptowano również inne, wybrane istniejące obiekty starszych baterii, w tym m.in. magazyn amunicyjny przedwojennej baterii Canet. Ponadto u podnóża Cypla Oksywskiego, na terenie Portu Wojennego Gdynia-Oksywie znajdowało się stanowisko reflektora, przy czym w przeciwieństwie do 27. BAS w Helu bateria nie otrzymała schronów dla reflektora i agregatu. Obiekty 28. BAS zostały wzniesione przez Szefostwo Inżynierii Marynarki Wojennej, w dużej mierze w oparciu o radzieckie projekty, co było powszechne przy budowie późniejszych Baterii Artylerii Stałej. Służba jednostki trwała ponad 17 lat, od 7 stycznia 1957 roku do 12 marca 1974 roku.

Plan rozmieszczenia obiektów 28. BAS: 1-4: stanowiska ogniowe (701-704), 5a: główny punkt kierowania ogniem (707), 5b: stanowisko dowodzenia (721), 6: centrala artyleryjska (705), 7: schron załogi (711), 8: stanowisko reflektora, 9: dwa przeznaczone do adaptacji przedwojenne schrony Baterii Canet – docelowo do pełnienia funkcji schronu amunicyjnego 28. BAS (713) przystosowano tylko jeden z nich, kopia cyfrowa, lata 50. dwudziestego wieku (ze zbiorów Oddziału Zamiejscowego w Gdyni Archiwum Wojskowego w Toruniu)

Fortyfikacje powstałe w ramach 28. BAS

Cztery stanowiska ogniowe (obiekty o numerach od 701 do 704) wzniesiono w 1955 roku w postaci ośmiokątnych fundamentów o szerokości około 6 metrów, otoczonych korytarzem szerokości 1,5 m tworzącym przedpiersie działobitni o wysokości 1,4 m, z dwoma wejściami do wnętrza korytarzy oraz dwoma otworami do podawania pocisków. W jego wnętrzu zlokalizowano nisze na podręczną amunicję oraz wnęki dla butli ze sprężonym powietrzem. Grubość stropu wynosiła 25 cm, zaś grubość ścian 30 cm. Stanowiska połączono podziemną poterną komunikacyjną, mającą formę łamanego korytarza o długości około 250 m, którego przebieg został dostosowany do istniejących wcześniej obiektów. Przy poternie utworzono sześć komór amunicyjnych (każda na 156 sztuk amunicji). Na ten sam cel przebudowano przedwojenny schron pogotowia Baterii Canet oraz schron kierowania ogniem niemieckiej Marine Flak Batterie “Oxhoft” (oba obiekty połączono z poterną). 150 metrów na północny-zachód od najbardziej wysuniętego na północ stanowiska ogniowego (obiekt numer 704) wzniesiono centralę artyleryjską (CA; obiekt numer 705). Obiekt był jednokondygnacyjnym schronem lekkiej konstrukcji o grubości ścian wynoszącej od 35 do 45 cm. Wewnątrz mieściły się między innymi pomieszczenie operacyjne (wyposażone w radzieckiej produkcji przelicznik artyleryjski CAS-4), filtrowentylacyjne i socjalne dla załogi, a także maszynownia oraz kotłownia. Podobnej konstrukcji schron wzniesiono na „bliźniaczej” 27. Baterii Artylerii Stałej w Helu (obiekt numer 1005). Około 150 metrów na północny-wschód od centrali artyleryjskiej, w 1956 roku zbudowano główny punkt kierowania ogniem (GPKO) ze stanowiskiem dowodzenia (SD; obiekt numer 707/721). Podobnie jak schron CA, obiekt miał formę jednokondygnacyjnego schronu lekkiej konstrukcji o tej samej grubości ścian. Wewnątrz mieściły się między innymi pomieszczenie operacyjne, pomieszczenia załogi, urządzeń filtrowentylacyjnych, akumulatorów, radiostacji oraz kotłownia i maszynownia. Na stropie wzniesiono żelbetową kopułę obserwacyjną, mieszczącą dalocelownik WBK-1, zaś sam schron został połączony podziemną poterną z wysuniętym do krawędzi klifu stanowiskiem dalmierza stereoskopowego typu DM-4 o czterometrowej bazie optycznej. Około 200 m na południe od GPKO z SD, wybudowano schron załogi (obiekt numer 711) dla 20 osób. Podobnie jak w przypadku pozostałych schronów 28. BAS miał cienkościenną konstrukcję. Grubość ścian oraz stropu wynosiła od 35 do maksymalnie 45 cm. Wewnątrz schronu znajdowały się pomieszczenia dla załogi, dla urządzeń filtrowentylacyjnych, kotłownia, umywalnia oraz kuchnia. Ponadto na potrzeby 28. BAS wykorzystywano również istniejące obiekty. Do adaptacji na schrony amunicyjne przewidziano między innymi dwa schrony amunicyjne dawnej Baterii “Canet”, znajdujące się w jarze przyległym do Cypla Oksywskiego. Ze względu na zniszczenie w trakcie walk we wrześniu 1939 roku jednego ze schronów (dawny schron na pociski Baterii “Canet”), docelowo przystosowano jedynie dawny schron na ładunki, który otrzymał numer 713. W ramach adaptacji obiekt doposażono między innymi w stelaże na amunicję oraz zamurowano wąski korytarz powietrzny z jednej strony. Wymieniono również drzwi oraz inne elementy metalowe. Na potrzeby 28. BAS zaadaptowano także przedwojenny wyciąg amunicyjny, służący do transportu amunicji po zboczu jaru.

Dalmierz stereoskopowy o czterometrowej bazie optycznej typu DM-4 na głównym punkcie kierowania ogniem 28. BAS, kopia cyfrowa, 1955-1977, fot. nieznany (ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego)

28. BAS obecnie

Dzisiejszy stan zachowania obiektów pozostawia wiele do życzenia. Większość obiektów znajduje się na zamkniętym terenie wojskowym, aczkolwiek stan ogrodzenia, brak nadzoru oraz jakiegokolwiek zainteresowania tym obszarem ze strony Marynarki Wojennej prowadzi do regularnych dewastacji i zaśmieceń. Dawne schrony 28. BAS były również elementem zainteresowania lokalnych zbieraczy złomu, przez co wszystkie obiekty w większości pozbawione są metalowego wyposażenia (na początku dwudziestego pierwszego wieku stan zachowania wyposażenia był bardzo dobry). Czynnikiem działającym na niekorzyść jest również ekspansja pobliskiego Cmentarza Marynarki Wojennej, która już w 1997 roku doprowadziła do “wchłonięcia” schronu centrali artyleryjskiej (obecnie obiekt jest obudowany kolumbarium z urnami, przez co jakikolwiek dostęp do niego jest niemożliwy). Pozostałe zachowane obiekty znajdujące się na terenie cmentarza są sukcesywnie zasypywane (jak na przykład stanowisko ogniowe nr 4 – obiekt numer 704) oraz zamurowywane (jak na przykład schron załogi – obiekt numer 711), bądź GPKO z SD (obiekt numer 707/721). O ile obiekty położone na terenie wojskowym (obiekty numer 701-703, 713) nie są zagrożone w najbliższym czasie rozbiórką, przyszłość schronów położonych na terenie cmentarza zdaje się być niepewna pod tym kątem. Najprawdopodobniej w najbliższym czasie należy spodziewać się rozbiórki schronu załogi (obiekt numer 711), do którego zabezpieczono w ostatnim czasie wejście oraz wykarczowano dużą część bezpośrednio sąsiadującego lasu.

Kamil Sarapuk

Stanowisko ogniowe nr 2 (702), 2023, fot. Kamil Sarapuk (ze zbiorów autora)

Wejście do cienkościennej poterny podziemnej łączącej stanowiska ogniowe, 2023, fot. Kamil Sarapuk (ze zbiorów autora)

Żelbetowa kopuła obserwacyjna głównego punktu kierowania ogniem (707), będąca stanowiskiem dalocelownika typu WBK-1, 2023, fot. Kamil Sarapuk (ze zbiorów autora)

Stanowisko dalmierza DM-4 na głównym punkcie kierowania ogniem (707), 2023, fot. Kamil Sarapuk (ze zbiorów autora)

Wejście do schronu stanowiska dowodzenia (721) – widok współczesny. Widoczne pozostałości oryginalnego kamuflażu oraz numer obiektu, 2023, fot. Kamil Sarapuk (ze zbiorów autora)

Zamurowane wejście do schronu załogi (711), , 2023, fot. Kamil Sarapuk (ze zbiorów autora)

Różnorodne ukształtowanie terenu od wieków stanowiło o uroku Wielkiego Kacka. Rozległe wzgórza, dolina Potoku Źródlanego, strumyki, stawy, Jezioro Kackie (obecnie wyschnięte), bagna, grzęzawiska, lasy, zagajniki, podmokłe łąki i pastwiska sprzyjały nie tylko osadnictwu, ale przede wszystkim uprawie ziemi. Życie mieszkańców skupione wokół rolnictwa, pozyskiwania i sprzedaży torfu oraz drobnych prac rzemieślniczych nie zmieniło się znacząco aż do początku lat dwudziestych XX wieku. Wielu gospodarzy przy swoim domu posiadało wozownię, piec chlebowy, gołębnik, stodołę lub chlew, a bogatsi mogli sobie pozwolić na posiadanie studni, co pozwalało na choć częściowe uniezależnienie się od Potoku Źródła Marii, który przez setki lat wyznaczał tempo życia wsi.

Jednym z kackich gospodarzy był urodzony w 1891 roku Antoni Schroeder, którego rodzina od wieków mieszkała w starej checzy w pobliżu dzisiejszej ulicy Ornej, tuż pod wzniesieniem nazywanym ówcześnie Szrederową Górą (od nazwiska gospodarza). Szerokie i spłaszczone u szczytu zalesione wzgórze o wysokości 133,5 metra n.p.m., górujące nad torfowiskami i podmokłymi łąkami, nazywano również Lisią Górą lub też Lisim Wzgórzem, ponieważ szczególnie upodobały je sobie lisy, których nory nawet dziś można tu spotkać na każdym kroku. Z czasem okazało się, że to niepozorne wzniesienie nie tylko zmieniło życie Antoniego Schroedera, ale także odegrało niebagatelną rolę w historii Wielkiego Kacka i całej Gdyni.

Zapotrzebowanie na żwir do budowy portu

Kiedy na początku lat dwudziestych XX wieku podjęto decyzję o budowie portu w Gdyni, konieczne stało się wcześniejsze przygotowanie zaplecza technicznego i surowcowego. Na gdyńskich torfowiskach u ujścia rzeki Chylonki rozpoczęto układanie wielkich sosnowych bali, które przywożone z Borów Tucholskich wozami konnymi i koleją miały posłużyć do budowy Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków. Jednak już w momencie powstawania niewielkiej drewnianej przystani wiedziano, że konieczna będzie budowa dużego portu właściwego. Jego konstrukcję inżynier Tadeusz Wenda przewidział na zatapianych w wykopanych w torfie kanałach portowych skrzyniach żelbetowych. Jednak do ich wypełnienia potrzebne były tysiące ton piasku i żwiru, które pozyskiwano nie tylko z dna pogłębianych basenów portowych, ale także ze żwirowni powstających wokół Gdyni, między innymi na Oksywiu oraz w Wielkim Kacku.

Rysunek techniczny przekroju falochronu północnego w gdyńskim porcie. Widoczna konstrukcja drewniana (po lewej) zasypana kamieniami oraz skrzynia żelbetowa zasypana piaskiem i żwirem (po prawej), światłokopia lawowana na papierze, 1931 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/I/1508)

Już na początku 1921 roku do Antoniego Schroedera przybyli przedstawiciele Towarzystwa Robót Inżynierskich z Poznania, którzy złożyli gospodarzowi propozycję utworzenia żwirowni na północnym zboczu leżącej na jego terenie Lisiej Góry. Oferta była nie do odrzucenia, ponieważ nie tylko gwarantowała pewny zysk w krótkim czasie, ale przede wszystkim wielkokacki żwir miano wykorzystać do budowy, jak się szybko okazało, najważniejszej inwestycji w odrodzonej II Rzeczypospolitej – portu w Gdyni. W międzyczasie tuż przy domu Schroedera oddano do użytku linię kolejową łączącą Gdynię z Kokoszkami, pozwalającą na transport przez terytorium Polski z pominięciem Wolnego Miasta Gdańska. By przewieźć wydobyty żwir od Źródła Marii, pod zboczem wzgórza ułożono szyny kolejki wąskotorowej, prowadzące do placu przylegającego do nowowybudowanej linii kokoszkowskiej. Tam następował przeładunek ze specjalnych wagoników do normalnotorowych wagonów zmierzających wprost do powstającego gdyńskiego portu. Zyski, jakie płynęły ze sprzedaży żwiru, pozwoliły rodzinie Schroederów wzbogacić się w szybkim tempie. Na początku lat trzydziestych XX wieku, w Wielkim Kacku oddano do użytku kolejną już linię kolejową – tak zwaną Magistralę Węglową. Łączyła ona gdyński port z kopalniami Górnego Śląska i również przebiegała wzdłuż granicy terenu gospodarza. W jej pobliżu Schroeder wybudował nowy murowany dom wraz ze stajnią i zapleczem do hodowli koni. Budynek z wyraźnie widoczną na szczycie datą budowy – 1930 – oraz inicjałami gospodarza stoi przy ulicy Ornej do dzisiaj.

Dom i budynek gospodarczy Antoniego Schroedera, kopia cyfrowa, fot. Dawid Gajos, 2023 (ze zbiorów autora)
Żwirownia przecinająca na pół Lisią Górę w Wielkim Kacku, papier fotograficzny, 1929 (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/II/510/12)

Strategiczne znaczenie

We wrześniu 1939 roku Lisia Góra stała się ważnym miejscem obrony drogi łączącej Gdynię z Chwaszczynem. Zdecydowała o tym położona niedaleko granica z Wolnym Miastem Gdańskiem. Już od pierwszego września Wojsko Polskie toczyło tu ciężkie walki z nacierającymi Niemcami. Wzgórze nie było umocnione, wykopano tu jedynie prowizoryczne okopy.

Drugi raz w swojej historii Lisia Góra stała się miejscem ciężkich walk w marcu 1945 roku. Już od 1943 roku Niemcy rozpoczęli na niej budowę umocnień, mających wspomóc linię obrony Twierdzy Gdynia (Festung Gotenhafen) od południowego zachodu. Główne stanowiska z siecią tuneli, schronów, pozycji ogniowych i innych umocnień umiejscowiono na wzgórzu 142, na współczesnym osiedlu Karwiny III, w okolicy ulicy Janiny Porazińskiej. Skupiały się one na obronie ulicy Chwaszczyńskiej. Jednak w wyniku zmiany kierunku natarcia wojsk radzieckich, to wzgórze 133,5 (jak w nomenklaturze wojskowej nazwano Lisią Górę) stało się ważnym punktem niemieckiej obrony, choć wybudowane na nim umocnienia miały jedynie wspierać działania wzgórza 142. Na szczycie ustawiono dwa szybkostrzelne działka przeciwlotnicze Bordwaffe (kalibru 24 mm): jedno od strony wschodniej, drugie od zachodniej oraz – w miejscu dawnej żwirowni – jedno działo przeciwpancerne (kalibru 65 mm), z którym Niemcy zdążyli uciec podczas ewakuacji, pozostawiając jedynie amunicję. Jako element obrony przeciwlotniczej, na szczycie wzgórza na metalowej podstawie przymocowanej śrubami do betonowego bloku zamontowano obrotowy reflektor wojskowy Scheinwerfer (średnica około 2,5 m), mający oślepiać samoloty wroga. Oprócz tego na górze znajdowało się również stanowisko dalmierza. Wcześniej, bo już w 1941 roku Niemcy zarekwirowali część gospodarstwa Antoniego Schroedera, na terenie którego wybudowano drewniany barak, służący za koszary dla żołnierzy obsługujących baterię przeciwlotniczą. Drugi, mniejszy budynek, w którym znajdował się agregat prądotwórczy, postawiono od strony południowej pod lasem.

Krótko przed nadejściem frontu w marcu 1945 roku cały teren Lisiej Góry otoczono zasiekami z drutu kolczastego, a w jego pobliżu jeńcy wojenni różnych narodowości oraz żołnierze słynnego Włoskiego Batalionu Zadymiania, wykopali transzeje (rowy komunikacyjne łączące cały system obrony), stanowiska strzeleckie i okopy. Franciszek Żywicki, wnuk przedwojennego sołtysa Wielkiego Kacka Józefa Żywickiego, wspominał, że każdego dnia w południe żołnierz przywoził prowiant z kuchni wojskowej znajdującej się przy wzgórzu 142, a mimo to jeńcy przychodzili prosić o chleb do jego gospodarstwa, które znajdowało się w pobliżu. W zamian oferowali czekoladę.

W dniach od 19 do 22 marca 1945 roku, kiedy pod Gdynię podeszły wojska radzieckie i polskie, Wielki Kack stał się rejonem najcięższych walk. Poza stacjonarnymi stanowiskami ogniowymi Niemcy wystawili dwa pociągi pancerne kursujące po torze Magistrali Węglowej, które po wojnie stały zniszczone na bocznicy w Wielkim Kacku aż do 1949 roku. Rosjanie z kolei zasypywali wieś gradem pocisków z katiuszy, tak zwanych „organów Stalina”, dlatego wszyscy mieszkańcy dostali od Armii Czerwonej nakaz jej opuszczenia. Straty materialne były ogromne, zburzone zostały domy, szkoła, karczma a wieża kościoła straciła iglicę. Pola pokryły się niewypałami oraz wrakami. Działo przeciwpancerne z Lisiej Góry prawdopodobnie zniszczyło pięć czołgów na Glinnej Górze (okolice wiaduktu nad obwodnicą na Fikakowie). Nacierająca od strony wielkokackich Nowin Armia Czerwona straciła łącznie 20 czołgów T-34 (3 na ulicy Chwaszczyńskiej, 5 na Nowinach, 5 na Fikakowie, 5 w pobliżu dworca kolejowego i 2 niedaleko Brodwina). Ostatecznie jednak wojska radzieckie zdobyły Lisią Górę, okrążając ją i biorąc do niewoli 120 żołnierzy niemieckich narodowości ukraińskiej.

Południowe zbocze Lisiej Góry, kopia cyfrowa, fot. Dawid Gajos, 2023 (ze zbiorów autora)

Widoki Wielkiego Kacka

Współcześnie Lisia Góra nie pełni już swojej przedwojennej roli. Do końca lat siedemdziesiątych XX wieku funkcjonowała tu kopalnia żwiru, który posłużył między innymi do budowy pobliskiej Obwodnicy Trójmiasta. Z tego powodu wzniesienie zmieniło swój pierwotny kształt, stało się bardziej szpiczaste, z wyraźnie zarysowanym wierzchołkiem. Po północnej stronie możemy oglądać pozostałości żwirowni w postaci efektownego, bardzo stromego, piaskowego zbocza, które zarasta drzewami.

Dziś Lisia Góra jest popularnym miejscem spacerów, jazdy na sankach czy wycieczek konnych z pobliskiej stadniny. W noc świętojańską wielkokacką tradycją stało się palenie ognisk na szczycie wzgórza. Jak twierdzą okoliczni mieszkańcy kacanie, z Lisiej Góry rozpościera najlepszy widok na Wielki i Mały Kack, Karwiny i Redłowo. Warto wybrać się na spacer na Lisią Górę, by samodzielnie napawać się widokami i poczuć jej historię.

Dawid Gajos

Bibliografia:

  • Gdynia zachód. Z przeszłości w przyszłość, T. Stegner (red.), Gdańsk 2013.
  • Flisowski Z., Pomorze – reportaż z pola walki, Warszawa 1973.
  • Poliński M., Gdy nastawał mrok – wojny, zarazy, kataklizmy w Wielkim Kacku, „Kacewie” 30.07.2020, http://kacewie.blogspot.com/2020/07/gdy-nastawa-mrok-wojny-zarazy.html dostęp: 06.03.2023
  • Poliński M., Historia i rozwój Karwin, „Kacewie” 28.11.2019, http://kacewie.blogspot.com/2019/11/historia-i-rozwoj-karwin.html?m=0 dostęp: 06.03.2023
  • Rembalski T., Gdynia i jej dzielnice przed powstaniem miasta (XIII – XX wiek), Gdynia 2011.
  • Rembalski T., Małszycki D., Żywicka Z., Wielki Kack: dzieje kaszubskiej wsi, Gdynia 2011.
  • Żywicka Z., Z dziejów Wielkiego Kacka, Gdynia 2005.

W wyniku postanowień traktatu wersalskiego, Polska otrzymała odcinek wybrzeża o długości 144 km, licząc obrys Mierzei Helskiej. Pomimo że Marynarka Wojenna formalnie „na papierze” istniała już od 28 listopada 1918 roku, początkowo nie posiadała żadnej jednostki ani bazy morskiej. Już w czerwcu 1920 roku inż. Tadeusz Wenda wspominał w swoim sprawozdaniu z oględzin wybrzeża: „(…) najdogodniejszym miejscem do budowy portu wojennego (jak również w razie potrzeby handlowego) jest Gdynia, a właściwie nizina między Gdynią a Oksywą, położoną w odległości 16 km od Nowego Portu w Gdańsku”, a w 1921 roku rozpoczęto budowę tymczasowego portu wojennego w Gdyni. W 1926 roku baza floty w Gdyni całkowicie przejęła główne funkcje portu w Pucku.

Główna baza Polskiej Marynarki Wojennej stopniowo się rozwijała, lecz – jak pisał kpt. mar. Heliodor Laskowski – „(…) baza służy dla floty, a nie flota dla bazy”, dlatego w latach dwudziestych powstały pierwsze koncepcje ufortyfikowania Gdyni. Początkowo istniały one tylko w postaci planów. Pod koniec 1928 roku zlikwidowano Dowództwo Obszaru Warownego Gdynia, powołując w powstałym miejscu Kierownictwo Fortyfikacji Wybrzeża Morskiego, a od 1 sierpnia 1931 roku Szefostwo Fortyfikacji Wybrzeża Morskiego, które było odpowiedzialne za realizację większości inwestycji fortyfikacyjnych w Gdyni. Pierwszą taką zrealizowaną inwestycją była budowa dwudziałowej baterii nadbrzeżnej na Cyplu Oksywskim, której uzbrojenie stanowiły francuskie armaty Canet wz. 91/92 kal. 100 mm. W późniejszym czasie rozpoczęto budowę w pierścieniu wokół miasta czterech baterii przeciwlotniczych, które do września 1939 roku stanowiły trzon obrony Gdyni.

Powstanie 1. Morskiego Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej

W latach 20. temat obrony przeciwlotniczej polskiego wybrzeża był rozważany w wielu projektach. Niestety z powodu braku środków finansowych, żaden z nich nie został nigdy zrealizowany. Powstanie w latach 30. dwóch morskich dywizjonów artylerii przeciwlotniczej (1. MDAPlot w Gdyni i 2. MDAPlot w Helu), możemy zawdzięczać chęci wykorzystania 14 francuskich armat Schneider wz. 22/24 kalibru 75 mm, zakupionych przez Marynarkę Wojenną w 1925 r. na potrzeby uzbrojenia torpedowców, które ostatecznie uzbrojono w armaty Schneider wz. 97 kal. 75 mm na podstawie morskiej. Pierwotnie 8 z zakupionych dział planowano ustawić na stojącym w gdyńskim porcie wojennym dawnym krążowniku pancernopokładowym, pełniącym funkcje hulku szkolnego ORP “Bałtyk” (po 4 działa na dziobie i na rufie), tworząc tym samym stacjonarną baterię przeciwlotniczą obrony portu. Jednak ustawienie armat w jednym miejscu pozbawiłoby pozostałe obszary Gdyni jakiejkolwiek obrony przeciwlotniczej. Poza tym, tego rodzaju „pływającą baterię” łatwo było wyeliminować z walki, zatapiając okręt celnym zbombardowaniem lub ostrzałem artyleryjskim. Dlatego ostatecznie zdecydowano się ustawić działa na lądzie, przeznaczając do obrony Gdyni 8 armat. Pozostałe 6 armat wykorzystano później do obrony budującej się bazy morskiej na Helu.

Za początek gdyńskiej obrony przeciwlotniczej, można uznać utworzenie z dniem 26 października 1931 roku kadry 9. Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej (9. DAP). Jego dowództwo mieściło się wówczas w małym drewnianym baraku zlokalizowanym naprzeciwko gmachu Dowództwa Floty, a pierwszym dowódcą dywizjonu został mjr. art. Leon Przybytko. Na początku 1933 roku dowództwo kadry 9. DAP przeniesiono do willi “Admirał”, znajdującej się na zapleczu domu oficerskiego przy ul. 10 Lutego 29. W lutym 1933 roku kadrę 9. DAP, przemianowano na Morski Dywizjon Artylerii Przeciwlotniczej (MDAPlot). MDAPlot podlegał pod względem organizacyjnym bezpośrednio pod Kierownictwo Marynarki Wojennej, lecz biorąc pod uwagę obsadę oraz wyszkolenie załóg – pod Wojska Lądowe. Wraz z powstaniem 2. Morskiego Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej w Helu, Morski Dywizjon Artylerii Przeciwlotniczej w Gdyni przemianowano na 1. Morski Dywizjon Artylerii Przeciwlotniczej. 1 kwietnia 1938 roku decyzją ministra spraw wojskowych 1. MDAPlot został w pełni wcielony do Marynarki Wojennej oraz opracowano dla niego nową strukturę organizacyjną.

Budowa baterii

W 1932 roku rozpoczęto budowę 4 baterii przeciwlotniczych:
– 1. bateria w dzielnicy Oksywie w bezpośrednim sąsiedztwie głównej składnicy amunicyjnej Marynarki Wojennej w Wąwozie Ostrowickim,
– 2. bateria w dzielnicy Redłowo w bezpośrednim sąsiedztwie folwarku „Redłowo”,
– 3. bateria w dzielnicy Grabówek na wzniesieniu zwanym górą św. Bernarda,
– 4. bateria w Pogórzu.
Ze względu na lokalizację dwie baterie (Baterie nr 1 i 2) oraz w pewnym sektorze trzecia bateria (Bateria nr 3) miały służyć jako lekkie baterie nadbrzeżne. Ponadto wszystkie cztery baterie mogły prowadzić ogień do celów lądowych.

Dla każdej baterii wybudowano dwa stanowiska ogniowe, dwukomorowy schron amunicyjny oraz koszary (wyjątek stanowi 2. Bateria – w Redłowie, dla której nie wybudowano schronu amunicyjnego, a na koszary zaadaptowano pobliskie zabudowania dawnego folwarku wykupionego w 1932 roku przez Marynarkę Wojenną). Projekt stanowisk ogniowych oraz schronu amunicyjnego został opracowany w Szefostwie Fortyfikacji Wybrzeża Morskiego, zaś projekt koszar oraz dróg dojazdowych opracowało Szefostwo Budownictwa Wybrzeża Morskiego. Prace budowlane wykonała firma W. Paszkowski, F. Próchnicki i S-ka.

W 1933 roku przystąpiono do budowy koszar centralnych oraz garaży dla Morskiej Kompanii Reflektorów Przeciwlotniczych (podporządkowanej dowódcy 1. MDAPlot), które zlokalizowano w pobliżu granicy Obłuża i Oksywia, obok osiedla bloków mieszkalnych Paged (przy obecnej ul. Benisławskiego). Za opracowanie ich projektu odpowiadało Szefostwo Budownictwa Wybrzeża Morskiego.

Według mjr. Stanisława Krzywobłockiego, latem 1938 roku planowano sformować półstałą 5. baterię uzbrojoną w cztery plutony po dwa działa Bofors wz. 36 kal. 40 mm. Prawdopodobnie w tym samym czasie również planowano budowę schronu dla punktu obserwacyjnego, centrali strzelniczej, telefonicznej, radiostacji oraz posterunku dla planowanego plutonu dozorowania przeciwlotniczego. Schron planowano zlokalizować na Oksywiu, w miejscu gdzie znajdowała się drewniana wieża punktu obserwacyjnego dywizjonu. Za opracowanie projektu konstrukcyjno-budowlanego odpowiedzialne było Szefostwo Fortyfikacji Wybrzeża Morskiego, plan ten jednak nie został urzeczywistniony.

Uzbrojenie i wyposażenie baterii

Główne uzbrojenie 1. MDAPlot stanowiło osiem uniwersalnych armat przeciwlotniczych produkcji francuskiej Schneider wz. 22/24 kalibru 75 mm. Długość lufy wynosiła 50 kalibrów, maksymalna donośność pozioma 14 600 m, zaś pionowa 6000–8000 m, przy czym skuteczna donośność pocisków wynosiła: 8 500 m – pozioma, 5 000 m – pionowa. Prędkość początkowa pocisku wynosiła 850 m/s przy szybkostrzelności teoretycznej 15 strzałów i praktycznej osiem strzałów na minutę. Za obsługę dział na każdej baterii odpowiadała linia ogniowa składająca się z dwóch działonów liczących łącznie osiem osób. Za obsługę przyrządów kierowania ogniem odpowiadała drużyna pomiarowa. W skład urządzeń kierowniczych wchodził: dalmierz stereoskopowy o bazie 3 metrów, szybkościomierz, odległownica oraz luneta obserwacyjna. Ustawione były w zagłębieniach terenowych chronionych faszyną w odległości ok. 30 m za stanowiskami. W lipcu 1933 roku przeprowadzono na 1. baterii próby przeciwlotniczego aparatu centralnego PZO-Lev, które zakończyły się pomyślnie. W późniejszym czasie planowano zastąpić istniejący system kierowania ogniem (degradując go do roli zastępczego), wprowadzając na stan każdej baterii przyrząd centralny PZO-Lev. Dopiero na wiosnę 1939 roku na 1. MDAPlot otrzymał jeden egzemplarz, który ustawiony został na 1. baterii.

Armata przeciwlotnicza produkcji francuskiej Schneider wz. 22/24 kalibru 75 mm, materiał ze zbiorów:  CWR/Stowarzyszenie Wiatr od Morza

Opis obiektów

Stanowiska ogniowe miały formę okrągłych betonowych fundamentów z kanałem technicznym, otoczonych wysokim na 1,2 metra przedpiersiem o kształcie nieregularnego sześciokąta. W przedpiersiu ukrytych było siedem nisz amunicyjnych o wymiarach 1,7 x 1,15 metra, z których jedna była przeznaczona dla zapalników. Nisze dla zapalników oznaczane były literą „Z” w trójkącie malowaną na przedpiersiu nad daną niszą. Doskonale jest to widoczne na archiwalnych zdjęciach wykonanych zaraz po zajęciu Gdyni. Można wyróżnić dwie odmiany stanowisk: pierwsza w 1. baterii (z parapetem nad niszami), druga w 2. baterii (bez parapetu), w przypadku 3. i 4. baterii brak dokumentacji zdjęciowej nie pozwala na precyzyjne określenie wyglądu SO. Działobitnie były wyposażone w rozkładane kopuły maskujące wykonane z blachy. Odległość między stanowiskami ogniowymi baterii wynosiła około 30 m.

Uproszczona wizualizacja stanowiska ogniowego baterii przeciwlotniczej 1. MDAPlot rys. Kamil Sarapuk, 2023

Stanowisko 2. Baterii „Redłowo” po zajęciu przez Niemców. W tle zabudowania dawnego folwarku służące za koszary, 1939, (ze zbiorów autora)

Na każdej baterii wybudowany został również schron amunicyjny konstrukcji żelbetowej na 500 pocisków. Obiekt był w taki sposób wkomponowywany w teren, aby widoczna była jedynie elewacja wejściowa. Wejście prowadziło do przedsionka, z którego można było przejść do dwóch komór amunicyjnych. W przedsionku o wymiarach 9,9 x 1 metr mieściły się 4 wnęki amunicyjne, położone symetrycznie po dwie z każdej strony wejścia. Dwie komory amunicyjne o wymiarach 3,8 x 3,8 metra były ograniczone ścianami wewnętrznymi o zmiennej grubości 1 – 0,15 metra. Obiekt izolowany był poprzez wąski korytarz powietrzny o szerokości 0,6 metra. Grubość ścian zewnętrznych oraz stropu schronu wynosiła 1 metr. Oświetlenie schronu stanowiły cztery lampy, umieszczone w otworach ściany dzielącej przedsionek i komory amunicyjne magazynu.

Schron amunicyjny 4. Baterii, 2022, fot. Kamil Sarapuk (ze zbiorów autora)

Każda bateria (pomijając 2. baterię „Redłowo”) otrzymała również koszary na 100 osób, składające się z dwóch budynków: właściwy o kubaturze 1982 m² oraz gospodarczy o kubaturze 1061 m². Pierwszy właściwy budynek koszarowy mieścił salę żołnierską, kancelarię, pokój szefa, pokój dla starszych podoficerów, magazyn podręczny, ustęp oraz umywalnię z natryskami. Drugi gospodarczy budynek mieścił kuchnię, jadalnię, magazyn oraz dwa pokoje oficerskie.

Stan zachowania i dostępność obiektów

Do dziś stanowiska ogniowe zachowały się jedynie na 1. baterii „Wąwóz Ostrowicki”, pozostając jednak całkowicie niedostępne ze względu na położenie w jednostce wojskowej. Jedno ze stanowisk zostało wyremontowane oraz zaopatrzone w tablicę informacyjną. Schrony amunicyjne zachowały się we wszystkich bateriach 1. MDAPlot, za wyjątkiem 2. baterii „Redłowo”, która takowego w ogóle nie posiadała. Warty podkreślenia jest doskonały stan zachowania schronu amunicyjnego 1. baterii „Wąwóz Ostrowicki”, który niestety, podobnie jak stanowiska ogniowe jest niedostępny. Ze wszystkich zachowanych obiektów fortyfikacyjnych czterech baterii, ogólnodostępny jest jedynie schron amunicyjny 3. baterii „Grabówek”. Zaś koszary zachowały się jedynie na terenie 1. baterii „Wąwóz Ostrowicki”. W miejscu dawnych koszar centralnych oraz garaży Morskiej Kompanii Reflektorów Przeciwlotniczych znajduje się obecnie osiedle Komandorskie Wzgórze.

Kamil Sarapuk

Początki miejscowości Orłowo sięgają 1829 roku, kiedy to żeglarz Johan Adler odkupił od miejscowego młynarza Mathiasa Bömelta (albo Römelta) trzy morgi (ok. 1,5 ha) gruntu przy ujściu rzeki Kaczej. Kilka lat później zbudował tam gospodę, wokół której zaczęto stawiać inne budynki. Od nazwiska tego oberżysty (niem. Adler znaczy „orzeł”) powstającą osadę   nazywano –  początkowo nieoficjalnie – Orłowem.

Osiedlając się nad Kaczą, Johan Adler chciał wykorzystać fakt, iż brzeg morski w pobliżu Orłowa od dawna stanowił atrakcyjne tereny spacerowe dla letników przyjeżdżających do pobliskiego Sopotu. Jednym z czynników rozwoju Orłowa stało się oddanie do użytku linii kolejowej w 1870 roku na trasie Szczecin-Gdańsk, a przy niej – przystanku kolejowego w Małym Kacku, co znacznie ułatwiło podróże. Między innymi dlatego, z biegiem czasu do Orłowa zaczęło przybywać coraz więcej turystów. To przyczyniło się do powstania nowych obiektów o charakterze hotelowo-restauracyjnym. Jednym z nich jest istniejący do dzisiaj  dawny Dom Kuracyjny (niem. Kurhaus) przy ul. Orłowskiej 2.

Początki Kurhausu

Początki Kurhausu związane są z rodziną Grablowskich. Dwaj bracia Adalbert (Wojciech) i August Carl ożenili się dziewczętami pochodzącymi z rodziny miejscowych rybaków nazwiskiem Görtz. Sami byli synami gospodarza redłowskiego Józefa. Na przełomie XIX i XX wieku Adalbert Grablowski z żoną Joanną wybudował pensjonat na zboczu Kępy Redłowskiej.Jego brat August Carl z żoną Wilhelminą, w latach 1906-1907 wybudował dom kuracyjny (Kurhaus). Nie wiemy dokładnie, kiedy zakończono budowę. Pierwszy wpis w księdze wieczystej parceli przy ul. Orłowskiej 2 dokonano w listopadzie 1906 roku. Jednak Gazeta Gdańska informowała o nowym domu kąpielowym dopiero 26 czerwca 1907 roku. Tak więc prawdopodobnie budynek oddano do użytku na nowy sezon w 1907 roku.

Tak powstał murowany, podpiwniczony i dwupiętrowy dom kuracyjny, posiadający dwie werandy o konstrukcji szachulcowej i przeszkloną galerię. Budynek wyposażony był w urządzenia kanalizacyjne, wodociągowe oraz elektryczne, co w owym czasie nie było standardem.

W 1907 roku postawiono drewniany pomost do którego przybijały statki pasażerskie żeglugi przybrzeżnej utrzymujące łączność z pobliskim Sopotem i Gdańskiem. A w pobliżu, przy samej plaży stanęły łazienki kąpielowe.

Jeszcze przed I wojną światową Kurhaus został odsprzedany niejakiemu O.G. Bandelowowi, który w Danziger Nachtrichten z maja 1913 roku reklamował się jako właściciel „Domu Kuracyjnego Kąpielisko Bałtyckie Orłowo” (Kurhaus Ostseebad Adlershorst) położonego blisko lasu i morza. Z reklamy wiemy też, że prawdopodobnie w 1912 roku wybudowano widoczne na karcie tarasy, które mogły pomieścić 500 osób.

Pocztówka ze zbiorów  Muzeum Miasta Gdyni

W zbiorach Muzeum posiadamy kilka kart pocztowych z początku XX wieku przedstawiających wygląd domu kuracyjnego w tamtym okresie. Jedną z nich jest karta zatytułowana „Adlerhorst bei Zoppot. Kurhaus”, którą prezentujemy na wystawie „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”.  Tytuł karty tłumaczony dosłownie: „Orłowo koło Sopotu. Dom Kuracyjny” świadczy, że w tamtym okresie Sopot stanowił bardziej rozpoznawalny ośrodek. Orłowo było wtedy zaledwie niewielką osadą leżącą na gruntach Redłowa i Kolibek. Dla reklamy i lepszej identyfikacji miejsca wpisywano więc na pocztówkach miejscowość, która była najbardziej znana w pobliżu. A tą właśnie był Sopot.

Wydawcą karty była drukarnia „Stengel & Co” z Drezna. Ta działająca od 1889 roku firma była jednym z największych wydawnictw początków XX wieku zajmujących się drukowaniem kart pocztowych. 

Wygląd Domu Kuracyjnego wskazuje, że karta została wykonana najpóźniej w 1912 roku. Jeśli dokładnie jej się przyjrzymy, to po północnej stronie budynku zauważymy piaszczystą skarpę. Jest to prawdopodobnie wykop pod północne skrzydło Kurhausu. To pozwala na precyzyjniejsze datowanie karty na lata 1911-1912.

Karta pocztowa, Przystań rybacka i Kurhaus w Orłowie,  wyd. Stengel & Co, 1911-1912,
zbiory Muzeum Miasta Gdyni, sygn.. MMG/HM/II/3507/15

Przystań rybacka i osada w Orłowie

Na pocztówce widzimy ponadto wyciągnięte na brzeg łodzie rybackie oraz suszące się na żerdziach sieci. Jest to fragment przystani rybackiej, która w tym miejscu, tzn. przy ujściu rzeki Kaczej, znajdowała się przynajmniej od czasów średniowiecza.  

Razem z letniskiem rozwijała się powoli osada w Orłowie, w której mieszkali głównie rybacy. Warto zaznaczyć, że jeszcze w 1871 roku stały tam tylko dwa domy mieszkalne, a w 1908 roku liczba budynków wzrosła do siedmiu. Nieopodal działki Adlerów powstały domy rybaków noszących niemieckie nazwiska Görtz, Fisher czy Zegke. Pobyt letników sprawił, że zwiększył się popyt na łowione ryby. Pojawiła się również możliwość wynajmu pokoi a nawet całych domków w sezonie letnim.

W czasie, z którego pochodzi opisywana wyżej karta pocztowa, rybacy zajmowali duży odcinek plaży na południe od klifu aż po ujście Potoku Kolibkowskiego. Widać to na starych pocztówkach Orłowa z końca XIX i początku XX wieku. W 1912 roku na przystaniach przy ujściu potoku i Kaczej stacjonowało już 15 łodzi rybackich.

…w 1920 roku

Po powrocie tych ziem do Polski, w 1920 roku mieszkało w Orłowie i Kolibkach 21 rybaków skupionych w dziewięciu rodzinach (sześć w Kolibkach i trzy w Orłowie). W tym roku zapoczątkowany został też dalszy rozwój letniska, którym zajęła się spółka „Ostseebad Koliebken-Adlershorst G.m.b.H.”, przekształcona wkrótce w „Wody Morskie Orłowo”. Głównym udziałowcem spółki stał się nowy polski właściciel pobliskich Kolibek, Witold Kukowski. Kierowana przez niego spółka wykupiła Dom Kuracyjny.

Dariusz Małszycki
Dział Historyczny

Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/

Wybrana Bibliografia:

  • S. Kitowski, J.M. Sołtysik, Orłowo. Perła Gdyni. Dzieje, Krajobraz, architektura, Gdynia 2015.
  • K. Małkowski, Korzenie gdyńskiego rybołówstwa, „Rocznik Gdyński” 1990, nr 8, s.130-149
  • M. Poliński, Gdyńskie rybołówstwo, „Rocznik Gdyński” 2017, nr 29, s.119-127
  • T. Rembalski, Dzieje gdyńskich letnisk przełomu XIX i XX wieku [w:] Arkadia. Gdyńskie Letnisko Przełomu XIX i XX w., red. Jacek Friedrich, Gdynia 2014, s. 7-58.

W 2023 roku przypada setna rocznica śmierci Antoniego Abrahama, który był jednym z najbardziej znanych działaczy kaszubskich na Pomorzu. Jeszcze za swego życia stał się symbolem niezłomnej walki o polskość tego regionu. Mimo tego, iż przez całe życie wędrował po Kaszubach, jego osoba jest ściśle kojarzona z Gdynią, gdzie mieszkał przez ostatnie trzy lata swojego życia (1920-1923).

Pochodzenie i wykształcenie

Urodził się 19 grudnia 1869 roku we wsi Zdrada niedaleko Pucka. Jego ojciec Jan utrzymywał rodzinę z małej dzierżawy i dorywczych prac w okolicznych gospodarstwach. Matka Franciszka, z domu Czapp, była drugą żoną Jana, dlatego Antoni Abraham miał też dwóch starszych przyrodnich braci Jana i Franciszka oraz jednego rodzonego Jakuba. Bardzo wcześnie, bo w 1872 roku, stracił ojca i najmłodszego brata Jakuba.

Antoni ukończył zaledwie jednoklasową pruską szkołę w Mechowie. Był jednak samoukiem, a wykształcenie uzupełniał poprzez lekturę polskich książek i gazet. Ta samodzielna nauka oraz starania księdza Teofila Bączkowskiego, proboszcza kościoła w Mechowie, ukształtowały w młodym Abrahamie polską świadomość narodową.

Pierwsze podróże po północnych Kaszubach

Antoni Abraham był człowiekiem niezwykle ruchliwym, w wieku 16 lat rozpoczął wędrówkę po Kaszubach w poszukiwaniu zarobku. Początkowo najmował się do pracy na roli i w leśnictwie. Pracował także w wejherowskiej cementowni oraz w puckiej wędzarni ryb. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych XIX wieku rozpoczął pracę jako pomocnik leśniczego w Bolszewie. Te peregrynacje dały możliwość zrozumienia trudnego życia miejscowej ludności oraz zainspirowały do przyszłej działalności społeczno-politycznej.

W 1889 roku poślubił o dziewięć lat starszą od siebie, Matyldę Paszkównę z Orla. Z tego związku urodziło się pięcioro dzieci: dwaj synowie i trzy córki. Znane są imiona tylko czworga z nich: Julianna, Jan, Leon oraz Małgorzata. Po założeniu rodziny nastąpił okres pewnej stabilizacji w życiu Abrahama. Przez kilka lat pracował jako pomocnik leśniczego w Bolszewie.

Sopocka stabilizacja

Pod koniec ostatniej dekady XIX wieku z całą rodziną przeniósł się to Sopotu. Tam zatrudnił się jako tragarz i woźnica w firmie spedycyjnej Lüdkego. Finansowo powodziło mu się na tyle dobrze, że w 1903 roku mógł kupić w Sopocie działkę i rozpocząć na niej budowę domu. Wkrótce założył też własną firmę spedycyjną oraz wydzierżawił żwirownię.

 Mieszkając w Sopocie, nawiązał kontakty z miejscowymi działaczami środowiska polonijnego. Wśród nich byli m.in. Józef Czyżewski – współzałożyciel Towarzystwa Ludowego „Jedność” oraz Bernard Milski – wydawca i pierwszy redaktor naczelny „Gazety Gdańskiej”. Abraham spotykał się także ze znanymi działaczami kaszubskimi Aleksandrem Majkowskim czy Antonim Miotkiem. Znajomości z takimi ludźmi poszerzyły jego horyzonty umysłowe i pogłębiły jego uczucia patriotyczne, wyniesione z domu rodzinnego.

Praca komiwojażera i działalność społeczna

Niestety czasy dobrobytu dla rodziny szybko się skończyły. W 1908 roku stracił cały majątek, żyrując pożyczkę znajomemu, rok później zamieszkał w Oliwie. Powrócił to pracy najemnej. Pracował jako komiwojażer w filii znanej firmy Singer i Neidlinger w Gdańsku. Podróżując po Kaszubach, sprzedawał maszyny do szycia i rowery. W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajduje się maszyna do szycia firmy „Singer”, którą Abraham sprzedał mieszkającemu w Kościerzynie Jakubowi Jastakowi, ojcu księdza Hilarego Jastaka.

Te wojaże stały się okazją do działalności patriotycznej polegającej między innymi na walce z germanizacją a także podtrzymywaniu świadomości narodowej. Przy okazji wyjazdów służbowych Abraham brał udział w kolportowaniu polskiej prasy. Próbował też sił jako korespondent „Gazety Gdańskiej”. W zależności od miejsc z których pisał, podpisywał się jako „Antek znad Bałtyku”, „Antek z Borów Tucholskich”, a będąc w Gdyni – „Antek spod starego dębu”.

 Jednym ze sposobów walki z germanizacją w zaborze pruskim była działalność Towarzystw Ludowych. Abraham był inicjatorem ich powstania w wielu miejscowościach, m.in. Wejherowie, Pucku, Gdyni i Chyloni. W latach 1911-1913 osobiście przewodził Towarzystwu Ludowemu w Redzie. Na spotkaniach wygłaszał płomienne przemówienia.

 Dzięki patriotycznej działalności przylgnął wtedy do niego przydomek „król Kaszubów”, którym obdarzano zasłużonych społecznie ludzi. Choć władze pruskie wytaczały mu sprawy karne, karały grzywną i osadzały w areszcie, nie zniechęcało to Abrahama, a wręcz mobilizowało do działania.

Aktywność społeczną przerwał wybuch pierwszej wojny światowej. W 1916 roku Abraham został powołany do wojska. Ranny w 1918 roku powrócił do domu. Wojna była najtragiczniejszym okresem w życiu tego patrioty. Jego dwaj synowie umarli w wyniku ran doznanych na froncie.

Przedstawiciel ludności Pomorza na Kongresie Wersalskim

Po wyleczeniu ran wojennych, Antoni Abraham znalazł zatrudnienie w charakterze woźnego w gdańskim Banku Związku Spółek Zarobkowych. Nieco później jako pełnomocnik banku zaczął ponownie objeżdżać Kaszuby. To pozwoliło mu wznowić działalność patriotyczną.

W tym czasie w Wersalu obradowali przedstawiciele zwycięskich mocarstw, którzy mieli zadecydować o losach Polski, w tym również Gdańska i Pomorza. Abraham, jeżdżąc po różnych miejscowościach, organizował zebrania, na których zbierał podpisy pod petycjami domagającymi się przyłączenia Kaszub do Polski. Brał udział w organizowaniu Rad Ludowych, których zadaniem było m.in. przygotowanie gruntu pod przyłączenie Pomorza do Polski.

W kwietniu 1919 roku, Antoni Abraham wraz z innym działaczem kaszubskim Tomaszem Rogalą zostali delegatami rodzimej ludności Pomorza na paryską konferencję pokojową. Przed obradującymi w Wersalu politykami mieli poświadczyć o istnieniu Kaszubów i ich przywiązaniu do Polski. Wtedy też zrodziła się legenda, że Abraham, występując przed przedstawicielami rządów zwycięskich państw, miał uderzyć pięścią w stół i powiedzieć: „Pomorza to nam ani kusy purtk [po kaszubsku diabeł] nie odbierze”.

Działalność w wolnej Polsce

W 1920 roku, gdy wojsko polskie przejmowało od Prusaków Pomorze, Abraham powitał polską władzę na rynku w Wejherowie, po czym pospieszył do Pucka, by tam uczestniczyć w uroczystych Zaślubinach Polski z Morzem. Po uroczystości częstował generała Józefa Hallera tabaką z tabakiery, którą do zbiorów Muzeum Miasta Gdyni przekazał ks. Hilary Jastak.

W tym czasie trybun Kaszubów zamieszkał w Gdyni, w domu Jana Skwiercza, gdzie wynajmował dwa pokoje na parterze. Doskwierał mu jednak brak środków do życia. Pomimo szacunku, jakim darzyli go Kaszubi, nie znalazł zatrudnienia w Gdyni. Dojeżdżał do pracy aż do Pucka, gdzie był kierownikiem wędzarni Gustawa Adolpha, swego dawnego pracodawcy. Córka i żona Abrahama handlowały rybami na terenie Gdyni.

Pomimo trudnych warunków życia Abraham nie ograniczył swojej działalności społecznej, współpracował blisko z wójtem gdyńskim Janem Radtke. Podobnie jak przed pierwszą wojną światową, przewodził pielgrzymkom z Oliwy do Wejherowa. Jako radny gminy zabiegał o budowę portu i przekształcenie Gdyni w miasto. W marcu 1923 roku Abraham brał udział w delegacji Kaszubów do Warszawy, Krakowa i Częstochowy. Z tej podróży pochodzi zdjęcie ze
zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, na którym widać członków delegacji w Wieliczce.

Antoni Abraham (siedzi w środku) z wycieczką Kaszubów w Wieliczce,
fot. nieznany, 1923, sygn. Rfot/II/520

Na początku maja 1922 roku Antoni Abraham, jako pierwszy mieszkaniec Pomorza otrzymał w Warszawie z rąk prezydenta RP Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.

Zmarł po ciężkiej chorobie 23 czerwca 1923 roku. Pochowany został na cmentarzu oksywskim, w pobliżu południowej ściany kościoła a zarazem najstarszej świątyni w Gdyni. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją miejscowej ludności, która w ten sposób odwdzięczyła się „apostołowi kaszubskiej sprawy”.

Widać to na fotografiach, ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, przedstawiających kondukt pogrzebowy na obecnej ul. Starowiejskiej.

Pogrzeb Antoniego Abrahama, fot. Roman Morawski, 27.06.1923, sygn. MMG/HM/II/379/2

Upamiętnienie w Gdyni

Gdynianie nadal pamiętają o Antonim Abrahamie. Na ścianie domu przy Starowiejskiej 30, w którym mieszkał przez ostatnie trzy lata swego życia, wisi tablica pamiątkowa z 1936 roku, która szczęśliwie (zakopana przy ścianie domu) przetrwała wojnę. Sam dom, jeden z najstarszych w śródmieściu Gdyni, nazywany jest dziś potocznie „Domkiem Abrahama”. Jeszcze przed wojną, „król Kaszubów” został patronem jednej z głównych ulic Śródmieścia Gdyni, a po wojnie – Szkoły Podstawowej nr 6 przy ul. Cechowej na Oksywiu. Od 1994 roku gdyński oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego za zasługi dla Kaszub przyznaje nagrodę Srebrną Tabakierę Abrahama.

23 czerwca 2002 roku odsłonięto pomnik poświęcony Antoniemu Abrahamowi. Rzeźba autorstwa Stanisława Szwechowicza, przedstawiająca stojącą sylwetkę trybuna Kaszubów, stanęła na placu Kaszubskim.

Dariusz Małszycki

Wybrana literatura:

  • Tadeusz Bolduan, Trybun Kaszubów: opowieść o Antonim Abrahamie, Gdańsk 1989.
  • Barbara Męczykowska, Antoni Abraham, Gdańsk 2020.
  • Władysław Pniewski, Antoni Abraham (1869-1923). Wielki patriota z ludu kaszubskiego, Warszawa 1936.
  • Tomasz Rembalski, Antoni Abraham (1869–1923), „Pomerania” 2016, nr 7/8, s. 46-48.

Standardowa ma wymiary 20,3 x 21,0 cm. Sporządzona została na grubym papierze w kolorze kremowym. Na awersie, w prawym górnym rogu zawiera niewielką, ok. 7 x 10 cm, czarno-białą fotografię przedstawiającą jeden lub kilka budynków. Obok fotografii widnieją, narysowane czarną, cienką linią proste rzuty obiektów. Pod nimi, widać pieczątkę z pojęciami w języku niemieckim, m.in.  Eigentümer (właściciel), Grundbuch bezeichnung (księga wieczysta), Kataster bezeichnung (księga gruntowa). Jej rewers wypełniono wieloma rubrykami o charakterze techniczno-budowlanym. Dotyczą one konstrukcji, materiałów wykończeniowych oraz liczby pomieszczeń. Częściowo są wypełnione maszynowym pismem. Najczęściej pojawiają się określenia – Massivbau Ziegel (solidna cegła konstrukcyjna) oraz Verputzt (otynkowany). Czasami występuje Garage (garaż). Nierzadko także Hofbaracke (baraki na podwórzu).

Razem jest ich blisko 4 000 sztuk. Tych dotyczących Działek Leśnych jest ponad 300. To około 13%  całości.

Karta ewidencyjna budynku przy ul. Nowogrodzkiej 41 w Gdyni, MMG/HM/II/135/9, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.

Zbiór

Pokaźny zespół kart ewidencyjnych gdyńskich budynków zinwentaryzowanych przez Niemców w czasie II wojny światowej znajduje się w Muzeum Miasta Gdyni od 1983 roku. Został przekazany nowo utworzonej placówce przez Miejską Bibliotekę Publiczną, która wcześniej otrzymała go prawdopodobnie od Miejskiej Pracowni Urbanistycznej. Bardzo podobny, choć niepokrywający się w 100% zbiór kart ewidencyjnych został zgromadzony w Archiwum Państwowym w Gdańsku Oddział w Gdyni oraz w archiwum Wydziału Architektoniczno-Budowlanego Urzędu Miasta Gdyni. Tam jednak karty zostały rozproszone po teczkach z konkretnymi adresami w przeciwieństwie do muzealnego zespołu, który pozostał wydzielony.

Magazyn

W Muzeum karty przechowywane są w specjalnych teczkach wykonanych
z bezkwasowego papieru zapewniających im ochronę przed czynnikami zewnętrznymi. Karty zostały wpisane do Księgi Inwentarzowej Fotografii i przechowywane są w Magazynie Fotografii.

Teczek wypełnionych kartami jest kilkadziesiąt. Zostały one podzielone według adresów ewidencjonowanych budynków. Karty, pochodzące z okresu Gotenhafen, dotyczące Garten Straße, Albert Forster Straße, Hubertusburger Straße, Fehrbelliner Straße, Winterfeld Weg, Fahrenheit Straße, Ziethen Straße (odpowiednio ul. Śląska, ul. Morska, ul. Warszawska, ul. Wolności – a przedwojenna ul. Leśna – ul. Podlaska, ul. Tatrzańska, ul. Słupecka) sąsiadują więc ze sobą nie tylko topograficznie, ale także w muzealnym porządku od wielu lat.

Dlaczego ta – zdawałoby się niepozorna – dokumentacja jest współcześnie niezwykle ceniona w kontekście badań nad architekturą Gdyni?

Karta ewidencyjna budynku przy ul. Tatrzańskiej 7 w Gdyni, MMG/HM/II/225/5, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.

Architektura

Niemieckie karty ewidencyjne opisujące gdyńską architekturę powstały na zlecenie urzędu Nadburmistrza Miasta Gdyni (Oberbürgermeister der Stadt Gotenhafen). Akcja inwentaryzacyjna objęła na przestrzeni lat 1940-1944 teren całego miasta i dotyczyła wszystkich typów budynków. Komórką nadzorującą proces było Biuro Planowania (Planungsamt), podlegające Miejskiemu Urzędowi Budowlanemu ( Stadtbauverwaltung Gotenhafen).

Współcześnie, najcenniejszym – nie tylko dla muzealników i badaczy – elementem tych kart są zdjęcia przedstawiające przedwojenną gdyńską architekturę. Te dokumentacyjne kadry stanowią świadectwo jej różnorodności. Taki niejednorodny obraz, dotyczy także Działek Leśnych – malowniczej, bo skąpanej w zieleni lasu i ogrodów, dzielnicy włączonej do Gdyni 1 kwietnia 1933 roku.

Bogactwo architektury na jej terenie zewidencjonowanej na niemieckich kartach, objawia się pod postacią modernistycznych domów czynszowych z pokojami kawalerskimi na wynajem i parterami przeznaczonymi na cele handlowe (ul. Wolności, ul. Słupecka, ul. Olsztyńska, ul. Pomorska). Widzimy tutaj także wielorodzinne „wille czynszowe” i budynki jednorodzinne (ul. Nowogrodzka, ul. Tatrzańska, ul. Zakopiańska) a także zabudowę wielomieszkaniową – zespoły czteropiętrowych bloków z zamkniętymi w środku podwórkami i zieleńcami wybudowaną przez inwestorów publicznych takich jak Zarząd Kasy Emerytalnej dla robotników Kolei Państwowych (ul. Śląska 33) oraz Zakład Ubezpieczeń Pracowników Umysłowych (ul. Śląska 51). Kolejnymi rozpoznanymi na kartach budynkami są wolnostojące i bliźniacze domki Towarzystwa Budowy Osiedli (TBO) – drewniane ze spadzistymi dachami w stylu zakopiańskim (ul. Tatrzańska 15, ul. Nowogrodzka 34) oraz drewniano–murowane
o kubicznych bryłach w nurcie funkcjonalizmu (ul. Tatrzańska 2, Tatrzańska 7, ul. Tatrzańska 26, ul. Królewiecka 8, ul. Kwidzyńska 8 i 9, ul. Malborska 6 i 7.

Zdjęcia na kartach obfitują w całą masę detali – dzięki nim można spokojnie przeanalizować strukturę tynku stanowiącego wykończenie portalu domu czynszowego lub porównać rodzaje zastosowanej stolarki okiennej i drzwiowej w kolejnych budynkach. Fotografie te przynoszą również wiele odpowiedzi w zakresie rozległego tematu architektury niedokończonej. Na zdjęciach możemy zobaczyć obiekty, których budowy nie zdążono doprowadzić do końca przed wybuchem wojny a samych budynków, otynkować i wyposażyć.

Karta ewidencyjna budynku przy ul. Olsztyńskiej 37 w Gdyni, MMG/HM/II/142/8, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.

Ludzie

Na fotografiach dokumentujących budynki na Działkach Leśnych występuje jeden stały element – człowiek z tzw. „łatą”. Jest to potoczne określenie tyczki geodezyjnej oznakowanej biało-czerwonymi pasami i służącej do wykonywania pomiarów budynków. Trzymającym w jednej ręce tyczkę a w drugiej teczkę, jest najczęściej mężczyzna w średnim wieku, ubrany w ciemną marynarkę i spodnie, z jasnym kaszkietem na głowie. Rzadziej w tej roli występuje na zdjęciach młody chłopak o swobodnej pozie
z jedną ręką opartą o biodro, w bufiastych, krótkich spodniach zwanych pumpami.

Zdjęcia budynków wykonywane były najczęściej z dalszej perspektywy, tak aby możliwie najlepiej uchwycić ewidencjonowany obiekt. Pewnie, nierzadko fotograf musiał robić zdjęcie z poziomu wyższego piętra budynku usytuowanego naprzeciwko. Na fotografii „człowiek z łatą” najczęściej stoi przy bocznej ścianie fotografowanej nieruchomości, przy wejściu do niej lub przed elewacją od strony ulicy. Wokół niej toczy się zwykłe, niezwykłe życie. Na fotografiach uchwycone zostały scenki rodzajowe, fragmenty codzienności ożywionej (bawiące się na chodniku dzieci, rozmawiający ze sobą sąsiedzi, wchodząca do domu kobieta trzymająca wiadro na śmieci) i nieożywionej (wietrząca się na balkonie pościel, suszące się na sznurku tuż pod lasem pranie, pojedynczy samochód zaparkowany na chodniku).

Zmieniają się budynki w tle, zmieniają się pory roku – śnieg pokrywa dachy i podwórko, rozjaśniając kadr, wiosenne pąki na krzewach niemal przysłaniają mężczyznę z tyczką, rozmach ogrodowych słoneczników na kolejnym zdjęciu nie pozwala już dostrzec mierniczego.

Niektóre zdjęcia są prześwietlone, rozmazane, o słabej jakości i amatorskim charakterze. Nie znaczy to wcale, że są mało wartościowe. Wręcz przeciwnie.

Karta ewidencyjna budynku przy ul. Wolności 50 w Gdyni, MMG/HM/II/32/12, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.

Wartość

Z dzisiejszego punktu widzenia, bezcenna wartość wykonanych przez Niemców kart ewidencyjnych gdyńskich budynków jawi się w tym, że są pierwszą i jak dotąd jedyną, przeprowadzoną na tak dużą skalę dokumentację zabudowy Gdyni. Masowo reprodukowane w publikacjach dotyczących miasta, zdjęcia z niemieckich kart ewidencyjnych budynków z okresu okupacji, stanowią nieocenione ikonograficzne źródło wiedzy na temat przedwojennej architektury miasta. Nieustannie korzystają z nich badacze, muzealnicy oraz miłośnicy Gdyni i architektury – wszak wiele reprodukcji można znaleźć na muzealnej stronie gdyniawsieci.pl….

Czy taka odpowiedź na temat bezcennego charakteru tego pionierskiego i wyjątkowego zbioru jest dla Państwa satysfakcjonująca?

Weronika Szerle

Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/

Bibliografia

  1. Maria Jolanta Sołtysik, Gdynia miasto dwudziestolecia międzywojennego: urbanistyka i architektura, Warszawa 1993.
  2. Elżbieta Rojowska, Monika Tomkiewicz, Gdynia 1939-1945 w świetle źródeł niemieckich i polskich: aresztowania, egzekucje, wysiedlenia ludności cywilnej narodowości polskiej, Gdynia 2009.
  3. Bartłomiej Ponikiewski, Fotografie gdyńskich obiektów architektonicznych na przykładzie niemieckich kart inwentarzowych z lat 1939-1944 [w:] Rocznik Gdyński, nr 29, Gdynia 2017.
  4. Weronika Szerle, Marcin Szerle, “Willa czynszowa” na gdyńskich Działkach Leśnych. Próba interpretacji zjawiska [:w] Architektura XX wieku jej badania i popularyzacja w Gdyni i w Europie, red. M.J. Sołtysik, R. Hirsch, Gdynia-Gdańsk 2019.

Święta Góra, znana również pod nazwą „Góra św. Mikołaja”, to jeden z najbardziej charakterystycznych punktów północno-zachodniej Gdyni. Legendy związane ze Świętym Mikołajem, postacią kojarzoną nie tylko ze świętami, ale znaną również jako chrześcijański patron rybaków, sąsiadują w historii wzgórza z wykopaliskami z dawnych czasów oraz teoriami spiskowymi. Jaka jest historia tego wyjątkowego gdyńskiego wzniesienia?

Osadnictwo i kult religijny

Administracyjnie Święta Góra znajduje się w granicach dzielnicy Gdynia Leszczynki, chociaż historycznie związana była z Chylonią, dawną wsią rolniczą, a dziś jedną z większych dzielnic miasta. Wzniesienie, o wysokości 83,1 m n.p.m., od wieków stanowiło miejsce kultu oraz punkt nawigacyjny. Jego obecność miała również wpływ na pojawianie się osadnictwa w tym rejonie. W trakcie prowadzonych w okresie międzywojennym badań archeologicznych odkryto tu grób z czasów kultury łużyckiej (XIII-XII wieku p.n.e.). W krypcie znaleziono figurki, spirale naramienne, specjalne zapinki (tzw. fibuły) oraz kabłączki skroniowe.

Po 1351 roku, kiedy to nad potokiem „Kilona” (Chylonka) usytuowano wieś Heinrichsdorf, w okolicy wzniesienia zaczął rozpowszechniać się kult św. Mikołaja, patrona rybaków, który przejął rolę postaci czczonej przez mieszkańców, zastępując tym samym dawne pogańskie bóstwa. Z tego samego okresu pochodzi usytuowany w centrum wsi kościół p.w. Świętego Mikołaja. Oba miejsca (kościół oraz św. Górę) przypuszczalnie oddano pod wezwanie świętego w tym samym momencie. Wzgórze mijali pielgrzymi, ruszający z Oliwy w stronę Kalwarii Wejherowskiej. Wkrótce powstały tu kolejne kapliczki, najpierw prowizoryczne, zaś w XVIII wieku – pierwsza murowana.

Ksiądz Fankidejski w książce wydanej w 1880 roku w Pelplinie pt. „Cudowne miejsca w dzisiejszej diecezji chełmińskiej” pisze: „Jako stara wieść niesie, obrał sobie to miejsce Mikołaj św. Od niepamiętnych czasów, jeszcze przed luterską reformacyą, ku czci swojej i wielkie łaski i cuda wyświadczał wszystkim tym, którzy go o to prosili” (pisownia oryginalna). Co roku, 6 grudnia, urządzano na szczycie góry odpusty. Wierzono, iż płynące spod wzgórza źródełko, dopływ rzeczki Chylonki, rzekomo miało właściwości lecznicze na rozmaite schorzenia. Wedle przekazywanej z pokolenia na pokolenie legendy woda straciła swoją magiczną moc w XIX wieku. Wówczas do źródła miał przybyć okoliczny ubogi rolnik ze ślepym koniem. Obmył zwierzęciu oczy i profanując święte wody doprowadził do utraty ich właściwości. Choć koń rzekomo odzyskał wzrok, chłop oślepł. W następnych latach źródełko stopniowo zaczęło wysychać. Dziś, u podnóży Świętej Góry, przy samej ulicy Morskiej, woda wypływa z niego zwykle małym ciurkiem, tylko niekiedy zalewając ruchliwą arterię.

O tym, że miejsce to było chętnie odwiedzane przez pielgrzymów, świadczy znalezisko z 1938 roku. W źródłach prasowych z tamtego okresu można odnaleźć artykuł, opublikowany w “Gazecie Kartuskiej” z 26.03.1938 roku pt. “Cenny skarb wykopano w Gdyni”. Artykuł donosił, iż u podnóża góry św. Mikołaja robotnicy wykopali gliniany garnek zawierający 1464 monety z połowy XVIII wieku. Wśród nich znalazły się srebrne talary Fryderyka Wilhelma i Augusta Mocnego, srebrne półgrosze oraz niklowe i miedziane monety z wizerunkiem Katarzyny Wielkiej Stanisława Augusta Poniatowskiego i Marii Teresy. Skarb przekazano Muzeum Miejskiemu w Gdyni, którym zarządzała Janina Krajewska. Niestety na skutek wojennej zawieruchy znaleziska zaginęły w nieznanym miejscu.

Istnieje hipoteza, iż niegdyś pod górę podchodziła woda, bowiem między Chylonią a Kępą Oksywską istniała płytka zatoka lub zamknięty akwen (pozostałość po zatoce).

Pustelnik oraz wędrująca figurka

Ważnym dla historii wzniesienia oraz wsi Chylonia miejscem była murowana kaplica, znajdująca się na szczycie Świętej Góry. Powstała ona około 1752 roku. Przy kaplicy, w pustelni mieszkał opiekun tego miejsca, Feliks Weseli. Pustelnik z wyboru pilnował porządku przy kaplicy przez lata. Po jego śmierci kapliczka zaczęła popadać w ruinę. Obalona przez burze została rozebrana. Wedle uwiecznionej także w źródłach pisanych wiejskiej legendy, chłop Ratenow z Gdyni, z cegieł po dawnej kapliczce pobudował chlew, który po kilku dniach zniszczyła doszczętnie burza. Ostatnie resztki kaplicy zniknęły, gdy w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstała tu żwirownia.

W latach 1995 – 1996, po przywróceniu i uporządkowaniu przez mieszkańców Chyloni niewielkiej polany nieopodal dawnej kapliczki, na Świętej Górze powstało miejsce zadumy oraz modlitwy. W pracach nad rewitalizacją tego miejsca brali też aktywny udział uczniowie szkoły podstawowej nr 10, leżącej u podnóża góry. Pierwsze nabożeństwo na szczycie odprawiono 25.03.1996 w dzień Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. W murowanej grocie można podziwiać figurkę Świętego Mikołaja, do niedawna z napisem „Gdy kult Św. Góry powróci, miasto się nawróci”. Przypomina ona o niezwykłej historii o chylońskim wędrującym św. Mikołaju. Podczas reformacji luteranie sabotowali katolickie pielgrzymki i obrzędy religijne. Nocą wykradli figurkę świętego z leśnej kapliczki i ukryli ją w piwnicy jednej z wiejskich chat. Zdarzył się cud: następnego dnia figurka znowu znalazła się na wzgórzu. Odcięto jej zatem nogi i znów ukryto, tym razem w zalakowanej skrzyni. Sytuacja powtórzyła się następnego dnia – znów kapliczka wyglądała tak, jak przed porwaniem a św. Mikołaj miał z powrotem swoje nogi. Luteranie dali za wygraną.

W wojennej zawierusze figurka zniknęła, lecz później trafiła do kościoła Parafialnego pw. Św Mikołaja. Współcześnie miejsce, gdzie znajdowała się kapliczka oraz figurka jest popularnym punktem spacerów okolicznych mieszkańców, odbywają się tu nabożeństwa a nawet koncerty, zaś dawne wiejskie legendy żyją przekazywane z pokolenia na pokolenie przez mieszkańców Chyloni.

Postrach demonów

Pośród znalezisk z góry jednym z najcenniejszych jest tzw. ‘Postrach Demonów’ – czyli jedyny, zachowany egzemplarz medalika-amuletu św. Benedykta z XVII wieku. Znajduje się on w zbiorach kultury materialnej Muzeum Miasta Gdyni wraz z innymi cennymi obiektami wotywnymi znalezionymi przy okazji wykopalisk na wzgórzu.

Jaka jest geneza medalika św. Benedykta? Pierwsze medaliki najpewniej zostały wybite w Austrii. W klasztorze w Metten w Bawarii zachował się datowany na rok 1415 rysunek przedstawiający św. Benedykta z pastorałem zwieńczonym krzyżem, oraz z wypisanymi słowami obecnymi przez wieki na rewersie medalików. Na awersie medalika przedstawiono postać świętego trzymającego zwój z modlitwą. Druga strona medalu (rewers) ma pośrodku krzyż. Widnieje na nim dewiza zakonu benedyktyńskiego: Pax- Pokój. Na czterech polach wyznaczonych przez ramiona krzyża znajdują się litery: CSPB- Crux Sancti Patris Benedicti (Krzyż Świętego Ojca Benedykta). Na belce pionowej krzyża, od góry do dołu: C S S M L- Crux Sacra Sit Mihi Lux (Krzyż święty niech mi będzie światłem). Na belce poprzecznej: N D S M D-Non Draco Sit Mihi Dux Diabeł -dosłownie: smok- niech nie będzie mi przewodnikiem).Na obrzeżu medalika znajduje się napis; litery na prawo: V R S N S M V – S M Q L I V B: Vade retro Satana, Numquam Suade Mihi Vana – Sunt Mala Quae Libas, Ipse Venena Bibas (Idź precz szatanie, nie kuś mnie do próżności – Złe jest to, co podsuwasz, sam pij truciznę).

Medalik stał się bardzo popularny w XVII, zaś jego finalną formę wizualną zatwierdził papież Benedykt XIV, który wymógł by na medaliku był obecny zawsze wizerunek świętego. Medaliki często chowano do grobów, bowiem św. Benedykt jest patronem dobrej śmierci. Jest on również patronem wszystkich pracujących, a w roku 1964 papież Paweł Vi ogłosił go patronem Europy. Św. Benedykt jest także patronem architektów, górników, rolników, nauczycieli, inżynierów, speleologów, uczniów, wydawców.

Na szczycie Świętej Góry, oprócz postrachu demonów, znaleziono  medalik z wizerunkiem Ignacego Loyoli, krzyżyki z brązu i cyny, medal wybity ku czci papieża Leona XII, medalik ze Św. Dominikiem, prawie sto monet tzw. “półtoraków” Zygmunta III Wazy, szelągi ryskie. W 1977 r. archeolodzy z Łodzi, podczas badań krypty grobowej w kościele św. Piotra i Pawła w Pucku natrafili na szczątki takiego medalika z XVII wieku, jednak tylko we fragmentach. Gdyński medalik jest zatem najlepiej zachowanym egzemplarzem.

Michał Miegoń

Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.

Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/

Wybrana literatura i materiały:

Najlepsza historia nie znajduje się za szklaną gablotką. Dlatego od 40 lat opowiadamy o ludziach, którzy tworzyli i tworzą nasze miasto. Pomagamy lepiej zrozumieć życie tak projektanta portu, jak i pierwszych budowniczych, kapitana transatlantyku i okrętowego cooka, przemysłowca i tragarza. Bo znając tę historię, lepiej rozumiemy siebie samych. To nas łączy. Muzeum to ludzie. Zapraszamy na urodziny Muzeum!

Dokładnie 40 lat temu, w styczniu 1983 roku, powołano Muzeum Miasta Gdyni. Naszą pierwszą siedzibą był Domek Abrahama – niewielki, ale jakże dumny na tle nowoczesnej zabudowy ulicy Starowiejskiej. Fenomen tego miejsca, specyficzne genius loci, zawdzięczał lokatorom: rodowi Skwierczów, dla których został zbudowany w 1904 roku, Antoniemu Abrahamowi – „królowi Kaszubów”, który zamieszkiwał dom w latach 1920-1923, a także kolejnym pokoleniom społeczników i budowniczych Gdyni goszczących w jego murach. Jako jeden z najstarszych budynków w mieście stał się naturalnie siedzibą instytucji, której głównym celem było kultywowanie pamięci.

Przeprowadzka do powstałego w 2007 roku budynku z piaskowca, położonego tuż przy miejskiej plaży, pozwoliła nam rozwinąć żagle i otworzyć się na świat. Z lokalnej instytucji gromadzącej pamiątki, staliśmy się jednym z wiodących muzeów w kraju, zdobywającym nagrody w najbardziej prestiżowych konkursach (Muzeum Widzialne, Sybilla, Najpiękniejsza Książka Roku) oraz przyciągającym co roku kilkadziesiąt tysięcy osób.

Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wsparcie ze strony władz miasta, konsekwencja i pasja pracowników Muzeum, wreszcie zaufanie samych gdynian i gdynianek, którzy dziś – nawet bardziej niż wcześniej – cenią sobie możliwość dotknięcia przeszłości, by śmiało spoglądać w przyszłość. 

#40latmuzeummiastagdyni #rokzbiorów

Historia fabryki farb i lakierów na terenie Trójmiasta zaczęła się w 1923 roku, kiedy w Wolnym Mieście Gdańsku powstały zakłady DAOL – Danziger Oel Lacke GmBH (Gesellschaft mit beschränkter Haftung). Do 1939 roku w fabryce przy Colbatzerstrasse 104 w Oliwie (obecnie ulica Generała Bora Komorowskiego) produkowano rocznie do 500 ton farb, lakierów, emalii i półfabrykatów do prac codziennych i ogólnobudowlanych. Okres II wojny światowej zmienił zapotrzebowanie, jakie miały zaspokajać zakłady, ale nie ogólny charakter produkcji. Oliwski DAOL kontynuował wytwarzanie farb i lakierów, jednak wyłącznie na zamówienie niemieckiego przemysłu zbrojeniowego. Po wojnie, już w listopadzie 1945 roku, wznowiono produkcję farb na potrzeby cywilne, a trzy lata później, 10 grudnia 1948 roku, dawny DAOL został znacjonalizowany. Od tego czasu miał się rozpocząć złoty okres zakładu, którego nazwę zmieniono w 1956 roku na „Gdańska Fabryka Farb i Lakierów”.

Farby dla przemysłu stoczniowego

Na początku lat sześćdziesiątych XX wieku Gdańska Fabryka Farb i Lakierów otrzymała zadanie przestawienia produkcji z ogólnobudowlanej na specjalistyczną. Miała ukierunkować się na farby dla przemysłu stoczniowego. Zakład wytwarzał do 3500 ton fabrykatów rocznie. Z czasem, kiedy dla Polski otworzył się rynek zachodni, specjalnością fabryki stała się produkcja farb rdzochronnych i przeciwkorozyjnych. Popularność sprzedawanych produktów na zachodzie oraz obroty handlowe, zapewniające stały dopływ dewiz do Skarbu Państwa, były na tyle duże, że władze zdecydowały się w 1971 roku na zmianę nazwy fabryki na bardziej międzynarodową – Polifarb Oliwa. Zakład został również włączony do rządowego programu Zjednoczenia Przemysłu Farb i Lakierów, realizowanego pod nazwą Polifarb, do którego, oprócz trzech zakładów produkcji farb w Gdańsku, należały również fabryki w Bliżynie, Cieszynie, Dębicy, Kaliszu, Łodzi, Pilawie, Włocławku i we Wrocławiu.

Budowa nowego zakładu produkcyjnego w Wielkim Kacku

W 1975 roku zapotrzebowanie na produkty Polifarbu w państwach socjalistycznych jak i w Europie Zachodniej było tak duże, że władze firmy zdecydowały o rozpoczęciu budowy nowego zakładu przemysłowego w gdyńskim Wielkim Kacku. Miało to być największe i najnowocześniejsze przedsiębiorstwo produkcji farb i lakierów w Europie, którego roczna produkcja (70 tys. ton wyrobów lakierowych i więcej) mogła zapewnić polskim produktom dominację na rynku. Otwarcie planowano na rok 1977.

Jednocześnie, w dniu 1 lipca 1976 roku, dokonano połączenia trzech trójmiejskich zakładów należących do Zjednoczenia Przemysłu Farb i Lakierów Polifarb – Polifarb Oliwa Gdańska Fabryka Farb i Lakierów, Polifarb Gdańska Fabryka Farb Graficznych oraz Polifarb Zakłady Farb Okrętowych w Gdyni. Powstał jeden ogromny zakład pod nazwą Polifarb-Oliwa Zakłady Farb w Gdyni, którego siedzibą główną od 1977 roku stała się właśnie Gdynia. Specjalizacją firmy nadal pozostawała produkcja farb na potrzeby przemysłu stoczniowego, ale ofertę rozszerzono o specjalistyczne farby dla przemysłu drukarskiego i budowlanego.

Budowa gdyńskiej fabryki Farb i Lakierów Polifarb, 26 listopada 1977, fot. Marek Zarzecki, zbiory prywatne Marcina Falla
Budowa gdyńskiej fabryki Farb i Lakierów Polifarb, 26 listopada 1977, fot. Marek Zarzecki, zbiory prywatneMarcina Falla

W celu pozyskania gruntów pod budowę fabryki przesiedlono część rodzin z terenów na wielkokackich Nowinach. W związku z potrzebą większego zużycia wody wybudowano nowe ujęcia oraz hydrofornię przy Źródle Marii, mające obsługiwać Polifarb, ale także okoliczne domy. W 1979 roku ułożono również ponad trzykilometrową bocznicę kolejową odchodzącą od byłej linii Magistrali Węglowej w okolicy stacji Osowa. Bocznica przebiegała łagodnym łukiem przez las, a na jej zakończeniu, w okolicy fabryki, wybudowano niewielki budynek dyżurny oraz dużą rampę przeładunkową. Wśród obiektów inżynieryjnych znalazło się kilka przepustów wodnych, zlokalizowanych w różnych miejscach trasy. Od tego czasu głównym środkiem transportu z fabryki do gdyńskiego portu oraz w głąb kraju, miała być kolej.

Boczna brama prowadząca na teren fabryki farb i lakierów Polifarb, 1981, zbiory Muzeum Miasta Gdyni
Boczna brama prowadząca na teren fabryki farb i lakierów Polifarb, 1981, zbiory Muzeum Miasta Gdyni

Trudności gospodarcze

Budowa tej największej inwestycji w regionie rozpoczęła się w 1975 roku i tak naprawdę nigdy się nie zakończyła. W 1979 roku wstrzymano finansowanie, choć część budynków nadal była w budowie. Dodatkowo na początku lat osiemdziesiątych XX wieku rozpoczęło się stopniowe załamywanie gospodarki socjalistycznej w państwach bloku wschodniego. Był to bardzo trudny okres dla całego Zjednoczenia Przemysłu Farb i Lakierów Polifarb w Polsce. „Głos Wybrzeża” informował w 1982 roku: „ZSRR pomoże zakończyć budowę Polifarbu. Przed siedmioma laty w Gdyni rozpoczęto na dużą skalę budowę fabryki farb i lakierów. W 1979 roku wstrzymano dalsze inwestowanie. Część obiektów jest gotowa, część zaś wzniesiona dopiero w fundamentach niszczeje (…). Tę priorytetową budowę odwiedziła delegacja z ministerstw przemysłu chemicznego Polski i ZSRR. Specjaliści radzieccy wykazali zainteresowanie gdyńską budową. Trwają rozmowy dotyczące udzielenia pomocy przy zakończeniu inwestycji”.

Opatentowano nowe farby i inne środki (m.in. przeciwrdzewne podwodne farby do gruntowania w 1983 roku, środek do ochrony przeciwkorozyjnej powierzchni stalowych pod szalunki i izolację w okrętownictwie w 1987 roku czy masę asfaltową modyfikowaną przeciwrdzewną OLI BIT w 1988 roku), jednak mimo tego zakład nie mógł odnaleźć się w stale zmieniających się warunkach rynkowych. W marcu 1988 roku gdyński Polifarb znalazł się jeszcze na zaktualizowanej liście „przedsiębiorstw o kluczowym znaczeniu dla gospodarki narodowej”, jednak faktycznie był już wtedy nierentowny.

Dokument patentowy zakładów Polifarb – „Masa asfaltowa modyfikowana do nakładania na zimno”, zbiory Politechniki Lubelskiej

Dokument patentowy zakładów Polifarb – „Masa asfaltowa modyfikowana do nakładania na zimno”, zbiory Politechniki Lubelskiej

Prywatyzacja i upadek

W październiku 1993 roku „Dziennik Bałtycki” opisywał stan gdyńskiego Polifarbu następująco: „Od kilkunastu lat u wylotu Gdyni przy ul. Chwaszczyńskiej straszy niedokończona fabryka farb i lakierów Polifarb-Oliva. Jej budowę rozpoczęto w 1975 roku i miała być jedną z największych i najnowocześniejszych w Europie (…). Dziś niektóre obiekty są wykorzystane, inne natomiast rażą postępującą dewastacją (…)”. Pod koniec 1993 roku rozpoczęto proces podziału i restrukturyzacji przedsiębiorstwa. Podjęto próbę wprowadzenia nowoczesnych technologii oraz metod zarządzania. W 1996 roku gdyński Polifarb jako drugi polski producent otrzymał Certyfikat Systemu Jakości ISO 9001. Jednak w wyniku niepowodzeń w znalezieniu zagranicznego inwestora strategicznego, ostatecznie dokonano podziału firmy, a teren dawnego Polifarbu stał się siedzibą dla kilkunastu mniejszych przedsiębiorstw.

Zagrożenie dla środowiska

Przeniesienie produkcji do nowego zakładu w Gdyni w latach siedemdziesiątych XX wieku było spowodowane między innymi wymogami ochrony środowiska. Gdyńska fabryka miała spełniać najwyższe normy składowania, przetwarzania i dystrybucji szczególnie niebezpiecznych materiałów chemicznych. W czasie długotrwałych prób restrukturyzacji w latach dziewięćdziesiątych część budynków pozostawała nieużywana, a przetrzymywane w nich materiały zaczęły stanowić zagrożenie dla środowiska. Prawdopodobnie część z nich skaziła ziemię, dostając się nawet 60 metrów w głąb, stwarzając ryzyko zakażenia wód gruntowych.

Dodatkowymi zagrożeniami dla natury i okolicznych mieszkańców były dwa duże pożary magazynów z chemikaliami 12 stycznia 2004 i 14 czerwca 2016 roku. Pierwszy pożar strawił hale magazynowe o powierzchni ponad 10 tys. m² z łatwopalnymi substancjami, drugi – magazyn z rozpuszczalnikami i farbami. Za każdym razem z ogniem walczyło nawet 20 zastępów straży pożarnej, jednak nie udało się uniknąć skażenia. Gęsta, czarna chmura silnie toksycznego, gryzącego dymu była widoczna z każdego miejsca w Trójmieście. Strażacy zalecali, by nie opuszczać domów, ponieważ mogło to mieć poważne konsekwencje dla zdrowia. Po pożarze w 2016 roku skażona została część terenów południowej Gdyni i Sopotu, w tym rzeka Kacza, która przybrała niebieski kolor.

Polifarb współcześnie

W połowie 2002 roku decyzją nowego właściciela sprywatyzowanego Polifarbu rozpoczęto likwidację bocznicy kolejowej prowadzącej na teren przedsiębiorstwa. Oznaczało to faktyczny koniec firmy jako jednego dużego producenta. W połowie 2003 roku w miejscu rampy przeładunkowej stały już nowe hale produkcyjne, a pociągi ostatecznie zastąpiono transportem samochodowym. Obecnie na terenie dawnego Polifarbu znajdują się siedziby wielu przedsiębiorstw o różnej charakterystyce, w tym między innymi miejskie składy materiałów służących do utrzymania dróg w miesiącach zimowych. Jedna z hal produkcyjnych dawnej fabryki farb i lakierów od lat stoi pusta i służy lokalnym miłośnikom gry w paintball. Pozostała część terenu jest w większości niedostępna, a  jedynymi pozostałościami po planowanej największej firmie produkującej farby i lakiery w Europie są ukryte w lesie pozostałości bocznicy kolejowej. W niektórych miejscach zachowały się podkłady kolejowe, przepusty wodne, słupki kilometrowe oraz naturalny tunel stworzony przez gęsto rosnące wokół nasypu drzewa. Można je obejrzeć podczas spaceru dawną linią kolejową, który przygotowało Muzeum Miasta Gdyni w ramach projektu „Muzeum w terenie”.

Zapraszamy do zapoznania się z ofertą spacerów do samodzielnego przejścia pod poniższym linkiem: https://muzeumgdynia.pl/projekty/spaceruj-z-historia/

Dawid Gajos

Miniatura tkacka to stosunkowo młody gatunek artystyczny. Jego początek wyznaczyć można na 1974 rok, kiedy to miała miejsce 1. Międzynarodowa Wystawa Miniatur Tkackich w Londynie. Tkaniny w skali mikro pojawiły się wówczas jako oficjalnie uznane obiekty wystawiennicze. I choć sam przegląd powstał w opozycji do funkcjonującego od lat sześćdziesiątych XX wieku Międzynarodowego Biennale Tkaniny w Lozannie, na którym prezentowano obiekty wielkoformatowe, to większość autorów, zaproszonych do udziału w londyńskim konkursie, była dobrze znana właśnie ze swych pełnowymiarowych tkanin. Prowadziło to do sytuacji, w której obok unikatowych obiektów, stworzonych bez jakichkolwiek odniesień do wielkoformatowych prac, odnaleźć można było miniaturowe repliki dużych tkanin lub dzieła, które równie dobrze można byłoby uznać za fragmenty większych prac. Trzeba było kolejnych lat, by miniatura tkacka w pełni się usamodzielniła, a jej przeglądy uzyskały rangę wydarzeń istotnych dla rozwoju sztuki.

12. edycja Baltic Mini Textile Gdynia ma miejsce w szczególnym czasie. Konkursowy nabór ogłosiliśmy jeszcze w czasie pandemii COVID-19, w 2021 roku, a jego koniec zbiegł się niemal z datą wybuchu wojny w graniczącej z Polską Ukrainie. Rozpad dawnego porządku, niepewność, zachwianie poczucia bezpieczeństwa, widmo kryzysu – to wszystko daje się odczuć w nadesłanych na triennale pracach. To także, choć tak trudno w to wciąż uwierzyć i nie sposób się z tym pogodzić, pierwsza edycja bez Aleksandry Bibrowicz-Sikorskiej – inicjatorki i dobrego ducha triennale.

Historia przeglądu miniatury tkackiej w Gdyni

Baltic Mini Textile Gdynia (wcześniej Międzynarodowe Nadbałtyckie Triennale Miniatury Tkackiej w Gdyni) jest najmłodszym z czterech liczących się przeglądów miniatury tkackiej w Europie, ale zdążył wypracować już własną pozycję i znaczenie. Tym samym może być porównywany do innych prestiżowych międzynarodowych konkursów organizowanych w Szombathely (Węgry), Angers (Francja) i Como (Włochy). W ciągu niemal 30 lat istnienia konkursu, swoje miniatury zaprezentowali w Gdyni artyści z Europy, Azji, Ameryki Północnej i Południowej oraz Australii.

Konkurs zaistniał początkowo jako triennale, by później przekształcić się w biennale, a od 2004 roku powrócić do formuły triennalowej. Jego pomysłodawczynią jest Aleksandra Bibrowicz-Sikorska, artystka z Gdyni, uprawiająca przede wszystkim tkaninę artystyczną, ale zajmująca się też malarstwem na jedwabiu, rysunkiem i ceramiką. Koncepcja zaproponowanego przez nią przeglądu miniatury tkackiej została bardzo dobrze przyjęta przez Prezydenta Miasta Gdyni i Wydział Kultury Urzędu Miasta Gdyni. Artystka początkowo podjęła współpracę z Centralnym Muzeum Morskim w Gdańsku. W efekcie pierwsze wystawy pokonkursowe zorganizowano na pokładzie trójmasztowej legendarnej fregaty — „Daru Pomorza”, który formalnie jest oddziałem muzeum w Gdańsku, ale cumuje przy nabrzeżu w Gdyni. W 1999 roku w projekt zaangażowało się Muzeum Miasta Gdyni, a wystawa na pokładzie Białej Fregaty zyskała uzupełnienie o dodatkowe wystawy w muzeach i galeriach Pomorza towarzyszące głównemu wydarzeniu. Muzeum Miasta Gdyni rozpoczęło wówczas serię prezentacji wystaw indywidualnych laureatów Grand Prix Prezydenta Miasta Gdyni. Od 2001 roku Triennale zaczęło też towarzyszyć Międzynarodowemu Triennale Tkaniny w Łodzi. W efekcie podjętej współpracy, od 2004 roku wystawa miniatur tkackich po zakończeniu ekspozycji w Gdyni prezentowana jest w Centralnym Muzeum Włókiennictwa w Łodzi. Od 2007 roku Muzeum Miasta Gdyni przejęło funkcję głównego organizatora imprezy i miniatury tkackie eksponowane są w salach wystawowych muzeum. Cykliczne artystyczne wydarzenie na trwałe wpisało się w kulturalne życie regionu. Przez 30 lat swojego istnienia stało się znaczącą pozycją w kalendarium międzynarodowych imprez artystycznych.

Dzięki zaangażowaniu Aleksandry Bibrowicz-Sikorskiej, udało się zaprosić do Trójmiasta artystów z różnych krajów, realizujących miniaturowe formy tkackie. Prezentowali tu swoje prace artyści z całego świata: USA, Kanady, Izraela, Meksyku, Korei, Japonii i prawie całej Europy. Najlepsze prace uczestników Triennale wyróżniane są nagrodami: GRAND PRIX Prezydenta Miasta Gdyni, Nagrodą Marszałka Województwa Pomorskiego (zazwyczaj Nagrodę Marszałka otrzymuje ex aequo dwóch artystów) oraz Nagrodą Muzeum Miasta Gdyni. Laureat GRAND PRIX Prezydenta Miasta Gdyni nagrodzony zostaje statuetką w formie bryły bursztynu i propozycją wystawy indywidualnej podczas kolejnej edycji Triennale.

Miniatury

Zgodnie z regulaminem Triennale prace zgłoszone na konkurs nie mogą przekroczyć wymiaru 20 x 20 x 20 cm (włącznie z oprawą). Narzucone wymogi skalowe, przy jednoczesnej dowolności zastosowanych materiałów i techniki, czynią z miniatur swoiste laboratorium, pozwalające odkrywać nowe możliwości tkaniny artystycznej. Z tego właśnie powodu miniatury okazują się niekiedy znacznie bardziej intrygujące niż wielkoformatowe prace. Niewielki wymiar pozwala artystom eksperymentować ze skomplikowanymi, czasochłonnymi technikami, umożliwia zastosowanie delikatnych, nietrwałych materiałów. Różnorodność autorskich technik, interesujące rozwiązania twórcze przekonują, że miniatura tkacka jest nie tylko samodzielną, ale ważną i pełną potencjału dziedziną sztuki. Wybór padł na formy miniaturowe również z przyczyn praktycznych. Miniatury tkackie ze względu na swe niewielkie rozmiary nie sprawiają kłopotu w transporcie i ekspozycji, tak więc muzeum je prezentujące może zaproponować widzom niezwykłą różnorodność realizacji artystycznych z całego świata, nie ryzykując przekroczenia budżetu. Poza względami praktycznymi za szczególną wartością miniatur tkackich przemawia też ich ścisłe powiązanie z kierunkami twórczych poszukiwań sztuki współczesnej.

Wystawa

Na wystawie prezentujemy 50 miniatur tkackich, wybranych przez jury spośród 338 prac zgłoszonych przez 186 artystów z 30 krajów. Nagrodę GRAND PRIX Prezydenta Miasta Gdyni otrzymała Anna Więckowska-Kowalska (Polska) za miniaturę Po południu. Dwie Nagrody Marszałka Województwa Pomorskiego przyznane zostały ex aequo Magdalenie Grendzie (Polska) za Muszlę i Magdalenie Kleszyńskiej (Polska) za Untitled (Brush No. 4). Nagrodę Muzeum Miasta Gdyni otrzymała Marija Mažeikaité (Litwa) za Look at me. Jury przyznało ponadto cztery wyróżnienia dla: Bente Knudsen Sanden (Norwegia), Franciscy Henneman (Holandia), Kenji Sato (Japonia) i Sirpy Hannele Heinonen (Finlandia).

Tematem przewodnim tegorocznej edycji konkursu jest natura. Bogactwo inspiracji, które artyści odnaleźli w świecie fauny i flory, zachwyt potęgą żywiołów, fascynacja cyklem życia – obumieraniem i kiełkowaniem, narodzinami i śmiercią, pozwoliły stworzyć intrygującą opowieść o naszej planecie. Malutkie dzieła sztuki jak w soczewce skupiły pytania o tajemnice mikro i makrokosmosu. Czy znajdziemy na nie odpowiedzi? Podczas 12. edycji Baltic Mini Textile Gdynia artyści najczęściej zwracali uwagę na piękno i różnorodność natury, poddawali obserwacji jej prawa albo pytali o to, jak naturę zdefiniować, jak wyznaczyć delikatną granicę między tym, co naturalne i sztuczne. Pozwoliło to pogrupować prace w następujące bloki tematyczne: Woda, Las, Prawa natury i Naturalne/nienaturalne.

Spacer po wystawie to nie tylko spotkanie z naturą, ale i podróż w głąb możliwości tkackiego medium. Obok techniki gobelinowej, haftu, filcowania czy żakardu, zobaczymy prace wykonane techniką autorską, w której tkanina łączy się z rysunkiem, drukiem cyfrowym a nawet videoartem. Miniaturowa forma to idealny poligon dla eksperymentatorów. Tkanina monumentalna musi choćby udźwignąć własny ciężar, z kolei miniatura, z racji swych niewielkich rozmiarów, jest lekka. Artyści mogą więc korzystać z materiałów nietrwałych, wyjątkowo delikatnych i kruchych. Coraz chętniej wybierają przestrzenne, rzeźbiarskie formy. W małej skali decydującą rolę odgrywają nowatorskie pomysły, a tych artystom nie brakuje. Małe jest piękne!

 11. Baltic Mini Textile Gdynia, 2019, fot. S. Góra

Kolekcja. Perspektywa na przyszłość

Niezwykłość gdyńskiej imprezy polega na tym, że uczestnicy pozostawiają muzeum dary — swoje miniatury, z których powstała pokaźna kolekcja, licząca ponad 400 prac. W 2005 roku wybrane prace z kolekcji były prezentowane w Kilonii (Niemcy), w 2008 r. — w Martha Gault Gallery w Slippery Rock (USA), w latach 2012–2014 — w galeriach australijskich, a jesienią 2014 roku — w Künstlerhaus w Norymberdze. Kolejne wystawy w rejonie Środkowej Frankonii odbyły się jesienią 2018 i 2022 roku w Galerii LOFT w Ansbach. Obecnie, od 2021 do początku 2023, trwa prezentacja miniatur w Australii.

W sferze planów pozostaje dalsze rozszerzenie znaczenia gdyńskiego przeglądu poprzez ustalenie stałej współpracy z Norymbergą i Limousin w ramach partnerstwa regionalnego między Pomorzem, regionem Środkowej Frankonii i Okręgiem Limousin (tzw. Mały Trójkąt Weimarski). Tym samym impreza, której początki były w zasadzie ogólnopolskie — choć nazwa zdradzała szersze, bo nadbałtyckie, ambicje — ma realne szanse przekroczyć geograficzne granice i na trwałe stać się międzynarodową nie tylko ze względu na wielonarodowość uczestników, ale i współpracujących ze sobą organizatorów.

Anna Śliwa

Ogłaszamy wyniki triennale miniatury tkackiej 12. Baltic Mini Textile Gdynia.

Annna Więckowska-Kowalska za pracę Po południu zdobyła Nagrodę Grand Prix Prezydenta Miasta Gdyni.

Magdalena Grenda i jej praca Muszla oraz Magdalena Kleszyńska z pracą Untitled (Brush No.4) uhonorowane zostały Nagrodą Marszałka Województwa Pomorskiego.

Nagrodę Muzeum Miasta Gdyni otrzymała Marija Mažeikaitė i jej praca Look at me.

Wyróżniono również cztery prace: Autumn harvestSirpa Hannele Heinonen, Brown, a Touch of Blue, Green in Progress Bente Knudsen Sanden, CosmosKenji Sato, Sessilia Alba RubrumFrancisca Henneman.

Serdecznie gratulujemy zwycięzcom i wyróżnionym artystom!

Henryk Poddębski był jednym z najbardziej aktywnych twórców fotografii w II Rzeczypospolitej. Pozostawił wielki dokument swojej epoki w postaci wielotysięcznego zbioru zdjęć, niezwykle urozmaiconego pod względem tematycznym. Na ten imponujący efekt, bez mała trzydziestoletniej kariery zawodowej, składają się fotografie ze wszystkich niemal zakątków przedwojennej Polski od Wileńszczyzny po Śląsk, od Pomorza z Wolnym Miastem Gdańskiem po Huculszczyznę. Niewiele było rejonów, których w swoich licznych podróżach nie odwiedził wtedy Poddębski.

Fotografia krajoznawcza, ojczysta, dokumentalna, artystyczna czy też fotografia w służbie propagandy; wszystkie te określenia funkcjonujące w dziedzinie fotografii w sposób uprawniony pojawiają się w opisach twórczości Henryka Poddębskiego. Aby ją jak najlepiej scharakteryzować, z jednej strony konieczne jest odnalezienie kontekstu historycznego, z drugiej zaś przyjęcie współczesnych naukowych sposobów interpretacji. Przyjmując optykę historyczną, trzeba cofnąć się do roku 1912, kiedy 22-letni absolwent Szkoły Handlowej Zgromadzenia Kupców w Warszawie pojawił się na liście członków Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, gdzie właśnie w tym środowisku zaczął w szybkim tempie kształcić i rozwijać swoje umiejętności w dziedzinie fotografii. Opisał to tak w liście z okazji 25-lecia swojej działalności: „w lipcu 1912 roku (…) jako (…) stały uczestnik wycieczek po kraju organizowanych przez Towarzystwo rozpocząłem zdjęcia fotograficzne krajobrazu Polski, jej zabytków i rozmaitego rodzaju osobliwości turystycznych”1.

Początek edukacji fotograficznej (PTK)

Fotografia niemal od początku stała się jedną z podstawowych form pracy dokumentacyjnej, oświatowej, a także w pewnym sensie propagandowej2 w Polskim Towarzystwie Krajoznawczym. Już w drugim roku istnienia (w 1908 r). Towarzystwo powołało Komisję Fotograficzną, rozpoczęło tworzenie własnej kolekcji, zachęcało do uczestnictwa w wyprawach fotograficznych, zakupiło do biblioteki podręczniki z dziedziny fotografii, założyło prenumeratę „Fotografa Warszawskiego”. W 1909 roku ukazało się przygotowane przez członków Towarzystwa instruktażowe wydawnictwo „Metodyka wycieczek krajoznawczych”, w którym znalazł się artykuł Mikołaja Wisznickiego „Fotografia i rysunek na wycieczce”. W tym roku zakupiono także pierwszy służbowy wielkoformatowy aparat na negatywy szklane 18 x 24, dzięki któremu można było przystąpić „do bardziej celowego kompletowania zbiorów swoich”3. Zainteresowaniem cieszyły się praktyczne kursy nauki fotografii, a coraz wyższy poziom powstających prac skłaniał do ich prezentacji. W 1912 roku otwarta została pierwsza duża wystawa „Krajobrazu Polskiego”, gdzie zaprezentowano eksponaty w trzech działach: malarskim, fotograficznym i bibliograficznym. Mowa wygłoszona podczas jej otwarcia przez Kazimierza Kulwiecia świadczy o tym, w jak nowoczesny i dalekowzroczny sposób czołowi działacze Towarzystwa myśleli o przyszłości i zagrożeniach dla środowiska naturalnego:

Lecz oto, jak czarne widmo, nasuwa się myśl okropna, co stanie się z krajem naszym ojczystym, skoro dalsze postępy przemysłu, lawinowy rozwój dzisiejszych miast koszarowych, i chciwa zysku bezmyślność z jaką niszczymy resztki naszej przyrody pierwotnej kilofem i łopatą przez regulację i wyzyskiwanie dla grosza każdej piędzi ziemi pozbawiając kraj nasz naturalnego piękna”. Jak aktualne dziś wydają się ich obawywypowiedziane ponad sto lat temu4.

Właśnie w kręgu takich kompetentnych, świadomych i przewidujących ludzi rozwijał swoją wiedzę i umiejętności młody Henryk Poddębski. Jako zdolny i pracowity uczeń szybko awansował w strukturach PTK, gdzie w 1917 roku objął stanowisko sekretarza Komisji Fotograficznej pod okiem Feliksa Liszewskiego, jej przewodniczącego; wtedy też przekazał do zbiorów Towarzystwa pierwsze swoje zdjęcia z Warszawy. W związku z nową funkcją, działalność fotograficzna w coraz większym stopniu zaczęła pochłaniać Poddębskiego i konkurować z jego zawodową pracą księgarza w salonie renomowanej firmy Gebethnera i Wolffa. Coraz częściej odbywał podróże fotograficzne, coraz więcej zdjęć przybywało do zbiorów Towarzystwa i kolekcji prywatnej5. Osobista historia rodziny Poddębskich też związana jest z Polskim Towarzystwem Krajoznawczym. W tym środowisku, urodzony 21 listopada 1890 roku w kieleckim Chrząstowie, Henryk Poddębski poznał swoją przyszłą żonę Stanisławę Mrozowską, córką warszawskiego lekarza. Ślub odbył się 7 stycznia 1917 roku. Wkrótce urodziły się dzieci – Henryk (1917-1940) i Krystyna (ur. w 1920 roku).

Dokumentalista Niepodległej

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości władze odrodzonego państwa za podstawowe zadanie musiały uznać scalenie ziem pozostających przez ponad 120 lat pod administracją zaborców. Konieczne było prowadzenie właściwej polityki informacyjnej oraz przygotowanie szerokiej akcji propagandowej. W obu przypadkach fotografię w sposób oczywisty uznano za jedno z najbardziej użytecznych narzędzi. Miały w tej strategii swój udział także organizacje społeczne takie jak Polskie Towarzystwo Krajoznawcze czy Towarzystwo Opieki nad Zabytkami Przeszłości, które ze zdwojoną energią przystąpiły w nowych okolicznościach do swoich zadań, traktując je jako misję narodową, oczekując zaangażowania od swoich członków. Współpracujący z nimi Henryk Poddębski w sposób naturalny podporządkował swoją fotograficzną działalność idei propaństwowej.

Wtedy właśnie na swojej zawodowej drodze spotkał dr. Mieczysława Orłowicza, cenionego autora przewodników, uznawanego za autorytet krajoznawczy, którego zaproszono do Warszawy, aby organizował Referat Turystyki przy Ministerstwie Robót Publicznych, a po transformacji przy Ministerstwie Komunikacji. Połączyła ich pasja do podróżowania, podobny stosunek do wykonywanej pracy, traktowanej w kategoriach służby (obaj uważali się za „państwowców”) i wreszcie uznanie z jakim Orłowicz traktował umiejętności Poddębskiego. Nawiązała się przyjacielska relacja i rozwinęła wieloletnia współpraca. Przełomowym momentem w fotograficznej karierze Poddębskiego, jak się wydaje, okazał się rok 1925, kiedy to z rekomendacji PTK i na zamówienie Referatu Turystyki Ministerstwa Robót Publicznych odbył wyprawę na Wołyń, skąd przywiózł znakomitą dokumentację z Krzemieńca, Poczajowa, Wiśniowca i innych miejscowości regionu. W jej następstwie „Tygodnik Ilustrowany” opublikował reportaż z Wołynia, zamieszczając powstałe wtedy zdjęcia. Od tego czasu także „Ziemia”, główny organ wydawniczy PTK, zaczęła coraz częściej zamieszczać fotografie Poddębskiego, a Towarzystwo zlecało kolejne prace dokumentacyjne, m.in. na Wileńszczyźnie, w Gdańsku i na wybrzeżu, na grodzieńszczyznie czy na Śląsku6. Wzrastało też zainteresowanie zdjęciami ze względu na ich walory estetyczne i ewidentny potencjał jako materiałów popularyzujących i wspierających rozwój turystyki, chętnie w związku z tym, publikowanych w różnego typu przewodnikach, folderach oraz plakatach.

Pod koniec lat dwudziestych rozpoczął się kolejny, niezwykle aktywny okres w zawodowym życiu fotografa wypełniony indywidualnymi wyjazdami oraz wyprawami dokumentacyjnymi związanymi z zamówieniami ministerialnymi, a także uczestnictwem w kongresach i konferencjach Urzędów Turystycznych. Od tego czasu Poddębski w coraz szybszym tempie bardzo świadomie i konsekwentnie zaczął tworzyć swoją autorską kolekcję fotografii krajoznawczej. Zdecydował się też na otwarcie własnej pracowni, która wkrótce stała się siedzibą działalności zawodowej zapewniającej utrzymanie dla jego rodziny7. W 1934 roku ukazał się jej folder informacyjny z katalogiem 6 tysięcy zdjęć. Atelier przyjmowało coraz więcej zamówień, oferując różne usługi fotograficzne, a jego właściciel umiejętnie też korzystał z mecenatu państwowego. Wśród klienteli najważniejsze było Ministerstwo Robót Publicznych, a później Komunikacji, Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych, a pod koniec lat trzydziestych także Ministerstwo Spraw Wojskowych. Dostarczane materiały wykorzystywano w publikacjach o charakterze edukacyjnym, informacyjnym, ale przede wszystkim propagandowym. Ich głównym źródłem były misje fotograficzne Henryka Poddębskiego – „niezwykle aktywnego fotografa w bezustannej podróży”.

W ciągu 10 lat współpracy Henryk Poddębski i Mieczysław Orłowicz odbyli z ramienia Ministerstwa ponad 30 wypraw we wszystkie niemal regiony Polski. Zachowały się niestety sprawozdania zaledwie z kilkunastu objazdów, które dziś są nieocenionym źródłem informacji o przebiegu wycieczek i warunkach w jakich się odbywały. Zwłaszcza, że czasem odzywa się w nich bardziej osobisty ton ożywiający relację, który dziś może stanowić interesujący przyczynek socjologiczny. Podróżnicy spotykali się też nierzadko podczas prywatnych wyjazdów fotografa, o czym pisał Orłowicz w swoich notatkach stając się w ten sposób pewnego rodzaju kronikarzem poczynań swojego towarzysza8.

Artysta i jego osiągnięcia

Inną formę kroniki opisującej rozwój kariery i rosnący prestiż twórcy stanowią liczne katalogi wystaw oraz towarzyszące wydarzeniom recenzje, w których od 1922 roku odnajdujemy nazwisko Poddębskiego wśród najważniejszych postaci rodzimej fotografii9. Aspiracje w dziedzinie sztuki potwierdził już udział w I Międzynarodowym Salonie Fotografii Artystycznej (1927) w Warszawie, a następnie w kolejnych tego typu ekspozycjach. Na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu, w 1929 roku w dziale sztuki polskiej, po raz pierwszy zaprezentowano obok malarstwa, rzeźby i grafiki także dorobek twórców fotografii artystycznej. Nowy kontekst oznaczał zmianę postrzegania fotografii, uznanie jej za sztukę. Wybór jakiego dokonał organizator działu Jan Bułhak oceniono wysoko „ jako kierownik (…) zgromadził wszystko niemal co fotograficy polscy stworzyli najwybitniejszego w ostatnim dziesięcioleciu. Nie brak tam żadnego z nazwisk czołowych naszych twórców w dziedzinie fotografiki”10. Wśród 283 prac 57 autorów pokazano wtedy 4 bromy Poddębskiego.

Bardzo owocny pod względem działalności artystycznej okazał się początek lat trzydziestych, wziął wtedy udział m. in. w XII Wystawie Dzieł Fotografiki we Lwowie, IV Międzynarodowym Salonie Fotografiki w Wilnie. Jego prace zaprezentowano także podczas zorganizowanego przez firmę Kodak I Salonu Okrężnego Sztuki Fotograficznej, który później wyruszył z Warszawy w objazd po kraju i cieszył się dużym zainteresowaniem, a o walorach pokazu pisano z uznaniem. Poddębski został zaliczony do grona najwybitniejszych polskich mistrzów fotografii obok Jana Bułhaka, Tadeusza Cypriana, BenedyktaDorysa, Jana Rysia, Edmunda Osterloffa czy Antoniego Wieczorka10. Spektakularnym sukcesem był natomiast udział w Wystawie Narodowej w Brukseli zorganizowanej z okazji stulecia odzyskania przez Belgię niepodległości, gdzie Poddębski otrzymał złoty medal. Uczestnictwo w wystawie zagranicznej odnotowanej przez bostoński „The American Annual of Photography” oraz zdobycie nagrody były powodem dla którego nazwisko Poddębskiego znalazło się na pierwszej liście Fotoklubu Polskiego opublikowanej w roku 193011.

W roku następnym miały miejsce kolejne ważne przedsięwzięcia wystawiennicze z jego udziałem: V Salon Międzynarodowy Fotografiki i Wielka Wystawa Wiosenna w Zachęcie12. Rozwój kariery artystycznej Poddębskiego został także zauważony przez prasę zagraniczną; paryski recenzent13 uznał go za „kontynuatora wielkich pejzażystów, twórcę poszukującego harmonii i piękna, zdecydowanie i odważnie wyrażającego w swych pracach szacunek dla tradycji, gdy wokół coraz powszechniej szerzy się kult brzydoty i deformacji”. Zwłaszcza ujmujący wydawał mu się „głęboki i sentymentalny stosunek do natury”, podkreślał też „zdolność obserwacji i dar wyszukiwania tematów”13. Ugruntowaną pozycję Poddębskiego w środowisku fotograficznym potwierdza obecność jego prac w prestiżowych przedsięwzięciach wystawienniczych w kolejnych latach: I Ogólnopolskiej Wystawie Fotografiki zorganizowanej przez Fotoklub YMCA (1932), II Wystawie Fotografiki Polskiej w Zachęcie, wystawie „Sztuka i Turystyka” w Instytucie Propagandy Sztuki, III Wystawie Fotografiki w Wilnie (1933), gdzie podziwiano prace wybrane do przygotowywanego „Almanachu Fotografiki Polskiej” (1934), który stał się prezentacją dokonań fotograficznej elity. Publikacja była wydarzeniem edytorskim, jak o niej pisano: „w pięknej szacie graficznej (…) książka zawiera (…) 64 całostronnicowych reprodukcji dzieł fotografików polskich (…) Reprezentowani są wszyscy najlepsi”14.

Twórca ilustracji

Był to także czas poszukiwań w dziedzinie techniki fotograficznej. Wykorzystywanym dotąd aparatom wielko- i średnioformatowym zaczęła towarzyszyć małoobrazkowa Leica, nowoczesna bardziej poręczna, tańsza w eksploatacji, pozwalająca przywozić z wypraw dużo więcej materiałów fotograficznych, wkrótce całkowicie wyparła dawny sprzęt. Jej właściciel stał się jednym z najważniejszych polskich leikistów swojej epoki, co potwierdził udział w IX Międzynarodowym Salonie Fotografiki w Warszawie (1935), gdzie urządzono także znakomicie przyjęty pokaz zdjęć fotografów posługujących się aparatem „Leica”15, a w jego następstwie miesięcznik „Moja Leica” zamieścił wybór zdjęć Poddębskiego oraz notę informacyjną o jego dokonaniach w nowej technice.

Tymczasem autorska kolekcja fotografii powiększała się w szybkim tempie. Poza rosnącym zbiorem o tematyce krajoznawczej, pracownia przyjmowała zamówienia na fotoreportaże o różnej tematyce, zdjęcia o charakterze reklamowym czy dokumentację dla potrzeb naukowych. Obok ministerstw korzystały z jej usług inne instytucje państwowe: urzędy wojewódzkie, Polska Agencja Telegraficzna, Pocztowa Kasa Oszczędności, Bank Gospodarstwa Krajowego; również najważniejsze instytucje kultury i nauki: Biblioteka Narodowa, Muzeum Narodowe, Towarzystwo Naukowe Warszawskie; a także towarzystwa turystyczne. Znakomite zdjęcia zamieszczały w swoich publikacjach najlepsze polskie domy wydawnicze m.in. Arcta, Biblioteki Polskiej, Wegnera w Poznaniu, Ossolineum czy Książnicy Atlas, oraz redakcje czasopism ilustrowanych: „Tygodnika Ilustrowanego”, „Światowida”, „Arkad”, „Morza”, „Turysty w Polsce” i innych. Serwisy powstające dla przedsiębiorstw i firm przemysłowych: np. Biura Podróży „Orbis”, Zakładów Mechanicznych Ursus S.A. czy Zakładów Mechaniczne Lilpop, Rau i Loewenstein wykorzystywane były w folderach i drukach informacyjnych16.

Dzięki wykorzystaniu nowej techniki pod koniec lat trzydziestych pracownia posiadała w ofercie już ponad 20 tys. negatywów dokumentujących wszystkie niemal sfery życia społecznego wieloetnicznej Rzeczypospolitej. Najbardziej obszerny był zbiór poświęcony Warszawie. Szczególne miejsce zajmowały w nim również zdjęcia z wybrzeża, tworzone w czasie kształtowania polskiej propagandy morskiej służącej wzbudzaniu ogólnonarodowego entuzjazmu związanego z odzyskaniem przez Polskę dostępu do morza. Kiedy podjęto decyzję o budowie miasta i portu w Gdyni, ruszyła wielka akcja uświadamiająca związana z tym ambitnym przedsięwzięciem. Podobnie jak wielu innych twórców także Poddębski zareagował na wezwanie mistrza Żeromskiego, „że trzeba ten port, jego obraz, jego niezbędną konieczność w duszach ludzkich wykuwać”17 Z tego powodu od 1927 roku spędzał prawie każdego lata kilka dni nad Bałtykiem, uwieczniając przede wszystkim rozwój Gdyni i jej portu, a także życie małych miejscowości rozsianych wzdłuż wybrzeża. Stał się w ten sposób twórcą jednej z największych kolekcji fotografii marynistycznej w przedwojennej Polsce.

Obraz portu Gdyni został w niej ujęty tematycznie. Znalazły się w nim zdjęcia „flagowych” okrętów naszej floty (Piłsudskiego, Batorego, Daru Pomorza), statków handlowych i wszystkich części portu (handlowego, pasażerskiego, rybackiego, węglowego) z ich najważniejszymi budynkami i urządzeniami: Dworcem Morskim, Łuszczarnią, Olejarnią, Elewatorem Zbożowym, Chłodnią Rybną, dźwigami i wywrotnicami portowymi. Przy okazji powstawania dokumentacji rozwoju miasta szczególna uwaga skierowana została na architekturę modernistyczną tworzoną przez najwybitniejszych architektów działających w tym czasie w Gdyni. Według ich projektów powstały budynki: Sądu Okręgowego, Urzędu Pocztowo-Telekomunikacyjnego, Akademii Morskiej, Szkoły Morskiej oraz inne fragmenty nowej zabudowy. Imponująca bryła Domu Mieszkalnego Funduszu Emerytalnego Pracowników Banku Gospodarstwa Krajowego również przykuła wzrok fotografa. Uchwycone zostały na zdjęciach także najbardziej charakterystyczne punkty miasta jak dąb na ulicy Portowej, czy Skwer Kościuszki.

Na podstawie tej części kolekcji możemy też zaobserwować jak wyglądała recepcja fotograficznej działalności Poddębskiego wśród współczesnych. Autor umiejętnie zabiegał aby odbiór jego twórczości był jak najszerszy. Dzięki swoim walorom estetycznym i znakomitej jakości technicznej jego zdjęcia z powodzeniem funkcjonowały w rozległej przestrzeni oświaty publicznej dotyczącej tematyki morskiej, towarzysząc tekstom o charakterze popularyzatorskim i edukacyjnym w prasie, książkach, przewodnikach i folderach reklamowych 18, a ich twórca stał się w ten sposób jednym z kreatorów ikonosfery „Polski morskiej”19. Warto wspomnieć o najbardziej spektakularnych publikacjach o tematyce marynistycznej, zawierających fotografie Poddębskiego. Wśród osiągnięć edytorskich zwraca uwagę ekskluzywne wydawnictwo „Polska na morzu” Głównej Księgarni Wojskowej, w doskonałym opracowaniu graficznym Anatola Girsa i Bolesława Barcza, przygotowane pod protektoratem Ligi Morskiej i Kolonialnej. Kolejną interesującą pozycją była publikacja Arcta „Na Gdyńskim Szlaku” Stanisława Zadrożnego, także zaprojektowana przez Atelier Girsa-Barcza. Popularnością cieszył  się też album poświęcony „Gdyni”, wydany nakładem Naszej Księgarni, a także opisująca życie Kaszubów na półwyspie helskim powieść dla młodzieży Jerzego Bandrowskiego „Na polskiej fali”, której trzecie wydanie uzupełniono bogatym materiałem ilustrującym rybacką egzystencję, a okładkę ozdobiono zdjęciem Daru Pomorza. O tym jak wielką wagę przywiązywano do propagandy morskiej świadczy również, z pozoru skromna, ale bogato ilustrowana, edukacyjna książeczka Państwowego Wydawnictwa Książek Szkolnych we Lwowie „Polska zaczyna się od Gdyni”, której autorem był sam dyrektor biura Polskiej Akademii Literatury Michał Rusinek20. Doskonałe warsztatowo, ciekawe pod względem ujęcia, często wykonywane w malowniczej scenerii fotografie Poddębskiego chętnie wybierano również aby pełniły funkcję zarówno dekoracyjną, jak i propagandową, w przestrzeni miejskiej: na dworcach, w wagonach kolejowych, tramwajach warszawskich, ale także np. rozkładach jazdy. W podobnym charakterze funkcjonowały we wnętrzach publicznych: w konsulatach i ambasadach, na korytarzach ministerstw, Banku Gospodarstwa Krajowego czy Hotelu Sejmowego, gdzie rozmieszczono pięć zdjęć Poddębskiego z Gdyni21.

Ostatnie sukcesy i początek kariery reporterskiej

Koniec lat trzydziestych to w dalszym ciągu intensywny czas wypraw fotograficznych, podczas których część zbieranych materiałów wykonana została na kliszach kolorowych. Był to także dalszy ciąg aktywności artystycznej, udziału w ważnych wystawach zawsze w gronie najlepszych: w I Wystawie Fotografiki Wojskowej, Wystawie „Piękno Warszawy” (1937), Wystawie „Piękno Ziemi Śląskiej” oraz „Pierwszej Polskiej Wystawie Fotografii Ojczystej” (1938), XIX Dorocznej Wystawie Fotografiki Polskiej i Wystawie Fotografiki Morskiej we Lwowie (1939).

We wstępie do jej katalogu czytamy, że „Pierwszą Wystawę Fotografiki Morskiej zorganizowały wspólnym wysiłkiem instytucje, które wzięły sobie za zadanie propagandę i pogłębienie znajomości spraw morza, Liga Morska i Kolonialna oraz Akademicki Związek Morski w oparciu o Lwowskie Towarzystwo Fotograficzne, otwierające tą wystawą cykl wystaw z zakresu fotografii rodzimej. Wypada podkreślić jako specjalny sukces idei morskich i kolonialnych, że ta manifestacja zrozumienia spraw morza pierwsza Wystawa Fotografiki Morskiej została zrealizowana w ośrodku najbardziej odeń odległym”. Henryk Poddębski, zaprezentował na tej wystawie dziewięć bromów z cyklu „Nasze Morze”22. W tym czasie został też doceniony przez władze Rzeczypospolitej, gdy dla uczczenia stulecia wynalazku Daguerre’a Prezydent Rzeczypospolitej jako wyraz uznania przyznał odznaczenia za osiągnięcia w dziedzinie fotografii. Poddębski znalazł się wśród 11 wyróżnionych twórców, otrzymując Brązowy Krzyż Zasługi23. Z dzisiejszej perspektywy było to symboliczne podsumowanie 27-letniej kariery znakomitego artysty i dokumentalisty świadomego swojej roli w zakresie „propagandy fotograficznej”24.

Pod koniec lat trzydziestych wraz ze zmianą atmosfery politycznej w Europie, a także w Polsce, coraz większego znaczenia zaczęły nabierać publikacje dotyczące bieżących wydarzeń o zdecydowanie propagando-ideologicznej wymowie. Wśród fotografii wykonywanych przez Poddębskiego również coraz więcej miejsca zaczęły zajmować tego typu prace. Powstawały fotoreportaże z zawodów sportowych, z obchodów Święta Morza (w Gdyni i Warszawie), z zajmowanego przez odziały polskie Zaolzia czy manewrów wojskowych, a ich twórca, zgodnie z duchem czasu, należał do komitetu przygotowującego utworzenie organizacji reporterów prasowych. 9 marca 1939 roku odbyło się zebranie założycielskie, powołujące do istnienia Syndykat Fotoreporterów Rzeczypospolitej Polskiej, na którego czele stanął Witold Pikiel, a Henryk Poddębski wszedł do władz zarządu. Organizacja była stowarzyszeniem zawodowym, które miało wspierać swoich członków w ich działalności zawodowej oraz dbać o podnoszenie ich kwalifikacji25. Dla Poddębskiego rozpoczął się także czas eksperymentowania z kamerą filmową.

Epilog

Wybuch wojny przerwał tak aktywne i pełne planów życie zawodowe Poddębskiego. W pełni sił twórczych zrezygnował z działalności, gdy rodzina przeżyła dramat. W 1940 roku aresztowano syna, który wkrótce po przewiezieniu do obozu w Mauthausen zginął. Cenne wyposażenie pracowni mieszczącej się przy ul. Marszałkowskiej 125 zostało zagrabione przez okupanta, udało się ukryć tylko jedną Leicę. Kolekcję zaś ocaliła decyzja o przeniesieniu zbioru do mieszkania. Atelier w którym prowadzono działalność konspiracyjną, a w czasie Powstania miało swoją siedzibę zgrupowanie Chrobry II, spłonęło. Fotograf nie przeżył wojny. Został aresztowany we wrześniu 1944 roku i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau, skąd trafił ostatecznie do Veihingen, gdzie zmarł 4 marca 1945 roku.

Henryk Poddębski był twórcą postępowym, który znakomicie odczytywał współczesne trendy zarówno w życiu społecznym, jak i polityce. Umiejętnie dostosowywał do nich rozwój swojej kariery zawodowej. Znalazło się w niej miejsce dla fotografii krajoznawczej i dokumentalnej, a także poszukiwań artystycznych. Nie poprzestał jednak na tym, niespokojna natura eksploratora zmusiła go do dalszych eksperymentów; postanowił zmierzyć się z jednym z najtrudniejszych gatunków fotografii – reportażem, zainteresował się także sztuka filmową. Potrzeba zdobywania kolejnych doświadczeń oraz dążenie do operowania różnymi środkami wyrazu potwierdzają jak ambitnie i konsekwentnie rozwijał swój warsztat i kompetencje zawodowe. Pozostawił wspaniałe dziedzictwo, imponujący pod względem artystycznym i dokumentalnym zbiór fotografii będący wyjątkowym świadectwem historycznym. W czasie całego twórczego życia z pasją i talentem realizował swoją misję, początkowo zapisując na szklanym negatywie, a potem na taśmie celuloidowej obraz świata, który bezpowrotnie odszedł.

Jego okiem oglądamy dziś barwną wielonarodową i wielokulturową Rzeczpospolitą z jej pięknymi pejzażami, dziewiczą przyrodą, wspaniałymi zabytkami, ale także znakomitymi dokonaniami w budowie nowoczesnej infrastruktury państwowej. Możemy korzystać z tej bogatej spuścizny, która pozostaje nieocenionym źródłem wiedzy o naszej bujnej i skomplikowanej przeszłości. Wolno nam spojrzeć na dorobek fotografa także jako na rodzaj zapisu pamięci zbiorowej i indywidualnej, która wciąż intensywnie oddziałuje i posiada istotne znaczenie kulturotwórcze. Różnorodność tematyczna i formalna pozwala twórczość tę analizować z wielu perspektyw badawczych. Możemy interpretować ją pod względem wartości estetycznych i dokumentalnych jako przekaz ikonograficzny, propagandowy czy historiograficzny, niezwykle cenny dla historyków, badaczy sztuki, konserwatorów, antropologów kultury, etnologów czy bibliologów.


  1. Archiwum PAN, Materiały Mieczysława Orłowicza, mps, III-92, teczka 150.
  2. Rocznik Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, 1908, s. 42.
  3. O początkach działalności Komisji Fotograficznej w kontekście edukacji fotograficznej, jaką zdobywał Henryk Poddębski w Polskim Towarzystwie Turystycznym, autorka pisała w artykule „Misje Fotograficzne Henryka Poddębskiego – rys historyczny, początki działalności (część I), Dagerotyp 2008, 17, s. 59-82.
  4. Fragment   przemówienia wygłoszonego w 1912 r. na otwarcie wystawy „Piękno Krajobrazu”. „Ziemia” 1912, 11, s. 175.
  5. Sprawozdanie Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, 1920, s. 7.
  6. Rocznik Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, 1928, s. 43.
  7. Na początku lat trzydziestych ze względów ekonomicznych zamknięto pracownię fotograficzną w PTK.
  8. O wyprawach fotograficznych Poddębskiego autorka obszernie pisała w artykule „Misje Fotograficzne Henryka Poddębskiego – od Wileńszczyzny po Śląsk, od Pomorza po Huculszczyznę (część II), „Dagerotyp” 2009, 18, s. 95-126.
  9. Udział Henryka Poddębskiego w licznych wystawach fotograficznych został bardziej szczegółowo   przedstawiony w artykule „Fotograf w służbie państwa” zamieszczonym we wstępie do albumu  Henryk Poddębski. Polska Niepodległa. Fotografie z lat 1918-1939, Lublin 2018, s. 19-21.
  10. Józef Świtkowski, Dziesięciolecie fotografików polskich na P.W.K. w poznaniu, „Słowo Polskie” 1929, 194, s.6.
    10. – I Salon Okrężny Sztuki Fotograficznej, „Polski Przegląd Fotograficzny”1930, 3, s. 69.
  11. Jan Bułhak, Polski Fotoklub, „Fotograf Polski”1930, 3, s. 55-56.
  12. Fotografika w Wiosennym Salonie w Zachęcie, „Fotograf Polski” 1931, 3, s. 58.
  13. La Photographie Artistique,“La revue moderne illustrée des arts et de la vie” 1931, 30 octobre, s. 24-25.
  14. Jan A. Neuman, Almanach Fotografiki Polskiej 1934 R., „Fotograf Polski” 1934, 1, s. 19. Do Almanachu wybrano „Białe Niedźwiedzie” Poddębskiego znane z V Salonu Fotografiki Polskiej w 1931 roku a także z późniejszych publikacji prasowych („Fotograf Polski”1931, 10, karta nienumerowana; „Tygodnik Ilustrowany”1931, 29, s.563).
  15. Jedynym zachowanym aparatem Poddębskiego, jaki ocalał  z pożogi wojennej jest Leica III, nr seryjny 144027, z szerokokątnym obiektywem Elmar 35 mm f 3,5, jest to model z wbudowanym dalmierzem sprzężonym z obiektywem, co pozwalało na bardzo precyzyjne nastawianie ostrości. 
  16. Spis pewnej części swojej klienteli przedstawił Poddębski w katalogu firmowym wydanym w 1934 roku: Henryk Poddębski, Wstęp [w:] Katalog fotografij Henryka Poddebskiego, s. 3-4, a także w piśmie-liście skierowanym do M. Orłowicza „25-lecie działalności Fotografa Pejzażysty Henryka Poddębskiego”, Archiwum PAN, Materiały Mieczysława Orłowicza, mps, III-92, teczka 150, dodatkowym źródłem informacji są także cykle zdjęć informacyjno-reklamowych wykonane dla różnych firm, obecnie zbiory NAC.
  17. Stefan Żeromski, Port w Gdyni [w:] Pisarze polscy kresom zachodnim, Warszawa 1925.
  18. Zdjęcia Poddębskiego zdobią wiele wydawnictw turystycznych poświęconych tematyce morskiej m.in.: Gdynia i Wybrzeże, przewodnik ilustrowany, Warszawa 1933 (nakładem Ligi Morskiej i Kolonialnej), Gdynia, Wybrzeże i Kaszuby, 1935 (nakładem Polskiego Biura podróży Orbis w Gdyni).
  19. O zjawisku kreowania ikonosfery „Polski morskiej” na potrzeby propagandy, w kontekście budowania polskiej polityki morskiej oraz rozwijaniu „edukacji morskiej” pisała Małgorzata Omilanowska w: Propaganda wizualna „Polski morskiej” [w:] Polska nad Bałtykiem, Gdańsk 2012.
  20. Niestety w publikacjach nie zawsze pojawiały się nazwiska autorów zdjęć. Czasem informowano ogólnie o autorach bez stosownych podpisów do konkretnych zdjęć. Spośród wymienionych publikacji tylko Na Polskiej fali ozdobiona jest wyłącznie zdjęciami Poddębskiego.
  21. Znamy tytuły prezentowanych tam prac: Gdynia – nowe dzielnice, Gdynia – port (2 ujęcia), Gdynia – ulica Portowa, Gdynia – Dworzec Morski, Archiwum PAN, materiały Mieczysława Orłowicza, mps, III-92, teczka 392.
  22. Wiemy jak zatytułował swoje prace sam autor: Władysławowo-fala na Bałtyku, Promień na Bałtyku, Przylądek, Na pełne morze, Nasza duma narodowa, W oczekiwaniu, Port odpoczywa, W bezpiecznej przystani, Szkoła Pol. Marynarza. Katalog: XIX Doroczna Wystawa Fotografiki Polskiej oraz Wystawa Fotografiki Morskiej, Lwów 2. II. – 2.III. 1939
  23. Lista odznaczonych za zasługi na polu fotografiki, „Fotograf Polski” 1939, 2, s. 32; T. Cyprian, Ruch fotograficzny w kraju, „Nowości Fotograficzne” 1939, nr 1, s. 38. 
  24. Henryk Poddębski bardzo świadomie postrzegał swoją misję artysty i zawodowego fotografa również w kategoriach pracy propagandowej. H. Poddębski, List do Redakcji, „Fotograf Polski” 1939, 3, s. 48.
  25. Według przyjętego statutu Syndykatu paragraf trzeci określał cele stowarzyszenia były to: a) wzajemna pomoc zawodowa i materialna działających w zakresie ilustrowania dzienników i wydawnictw ilustrowanych w kraju i zagranicą, b) podniesienie poziomu fotografii przez prowadzenie kursów, odczytów, urządzanie wystaw oraz wydawanie rocznika fotograficznego. Członkami Syndykatu mogli zostać obywatele polscy, którzy dostarczali prac reporterskich do ilustrowanych pism oraz kierownicy agencji fotograficznych i działów ilustracyjnych pism wychodzących w Polsce.