Pomarańczowe chwile przed nami! Pomarańcz staje się naszą barwą na sierpień! Dlaczego pomarańczowy? Bo to kolor, który emanuje energią, ciepłem i optymizmem, to kolor naszej nowej wystawy „Jakub Szczęsny. Polskie Projekty Polscy Projektanci”. Ta jedna z najbardziej wyrazistych barw kojarzy się z ogniem, słońcem, bezpieczeństwem i niezwykłą energią. To kolor najlepszy dla osób, które są pogodne, uważne, cenią sobie relację z bliskimi, są żądne wiedzy i ciekawe świata – zupełnie jak osoby odwiedzające nasze muzeum!
Dla naszych gościn i gości w tym miesiącu we partnerstwie z Portem Gdynia zaplanowaliśmy rzecz zupełnie wyjątkową: plener malarski w gdyńskim porcie! W sierpniu, zapraszamy też na zwiedzanie wystaw z przewodniczkami i przewodnikami.
Muzeum Miasta Gdyni ma już 40 lat! W #rokzbiorów świętujemy zapraszając Was do naszych magazynów. W sierpniu zaprezentujemy Wam ogromny zbiór fotografii, a przewodnikiem po zbiorze będzie Dariusz Małszycki! Podkręćcie swoje sierpniowe dni pomarańczową mocą! Jej zapasy znajdziecie u nas w Muzeum przy ul. Zawiszy Czarnego 1!
Jest w Gdyni takie miejsce, w którym w niezwykłej relacji znalazły się wyjątkowa potrzeba i pełne dla niej zrozumienie, poczucie nieuchronności i optymizm dnia codziennego, problematyczne wyzwania i znajdowane rozwiązania. Obiekt, którego modernistyczna forma odpowiadała złożonej funkcji, gdzie w uciążliwej chorobie niesiono profesjonalną pomoc, a przed zagrożeniami chroniono, na ile było to możliwe. Dom – własny, przytulny, bezpieczny oraz wyjątkowa społeczność, która go zbudowała i wciąż współtworzy. Społeczność, która nie tylko zamieszkuje, ale nieustannie spaja, utrzymując w krajobrazie dzielnicy i przestrzeni miasta, zachowując w świadomości jego mieszkańców.
Od półwiecza na witomińskim wzgórzu w bezpośrednim sąsiedztwie lasu, a równocześnie zwrócony ku morzu stoi „Dom za Falochronem”. Powstał jako odpowiedź na problemy osób chorych reumatycznie, których niekończące się zmagania obserwowała reumatolożka Jadwiga Titz-Kosko. Dzięki darowiźnie Marii i Czesława Rekściów pojawił się impuls do działania – zgromadzenia wokół idei osób empatycznych, zaangażowanych i przychylnych. W 1967 roku założyli oni spółdzielnię mieszkaniową, starając się nakłonić ówczesnych decydentów do wsparcia oraz pozyskać środki na nietuzinkową inwestycję. Chciano bowiem połączyć w zespole budynków funkcje mieszkalne i opiekuńcze z leczniczymi i rehabilitacyjnymi, kierowanymi zresztą do szerszego grona mieszkańców Gdyni. Pod kierunkiem architektki Teresy Królikiewicz powstawał obiekt, jakiego wówczas nie było, podobno nie tylko w Polsce. Eksperymentalny i być może – o czym nie mówiono głośno – wzorcowy dla przyszłych realizacji na terenie kraju, którego potrzeby w zakresie pomocy osobom starszym i chorym przewlekle były bardzo duże.
Postawiono niestandardowy wieżowiec o niespełna trzystu mieszkaniach po 15 m2 każde – niezależnych, lokatorskich, rzec można „ciasnych, ale własnych”. Ze wspólnymi przestrzeniami na piętrach (hole wypoczynkowe, mini-kuchnie ze stolikami), centralną kuchnią serwującą posiłki i przestronną jadalnią, z biblioteką, świetlicą i zadbanym ogrodem. Z sygnalizacją alarmową i udogodnieniami w lokalach. Radiowęzłem, przez który nadawano koncerty życzeń i słuchowiska dla obłożnie chorych. Z zapewnianymi często wydarzeniami kulturalnymi, uniwersytetem trzeciego wieku, wystawami i kiermaszami rękodzieła, wycieczkami, spotkaniami… Przede wszystkim zaś – ze stałą opieką lekarską, pielęgniarską i pielęgnacyjną, możliwością leczenia i rehabilitacji na miejscu, dodatkowego zarobku w zakładzie pracy chronionej, skorzystania z sali gimnastycznej, basenu z poręczami, a także muzykoterapii i jogi, jeszcze zanim stały się popularne.
Dzięki ofiarności, nieustępliwości i wytrwałości wąskiej grupy ludzi, 30 maja 1973 roku do „Domu za Falochronem” wprowadzili się pierwsi mieszkańcy. Niech ten urodzinowy projekt pozwoli lepiej poznać to szczególne miejsce, jego wyjątkową społeczność i tę niezwykłą historię – element dziedzictwa Gdyni, Trójmiasta i Wybrzeża.
Marcin Szerle, Ośrodek Badań nad Gdynią
50. urodziny „Domu za Falochronem”
30 maja (wtorek), godz. 17:00, SM SENIOR, ul. Chwarznieńska 136/138
Prelekcja: „Dom za Falochronem” – miejsce niepowtarzalne
Prowadzący: Marcin Szerle, organizator: Muzeum Miasta Gdyni, wstęp wolny
3 czerwca (sobota), godz. 10:00, start: SM SENIOR, ul. Chwarznieńska 136/138
Spacer architektoniczny: Witomino nieznane
Prowadząca: Weronika Szerle, organizator: Agencja Rozwoju Gdyni, wstęp wolny
11 lipca (wtorek), godz. 10:00, SM SENIOR, ul. Chwarznieńska 136/138
Spotkanie dla seniorów o ofercie Sieci Przystani: Porozmawiajmy o aktywnościach!
Prowadząca: Dobrosława Korczyńska-Partyka, organizator: Laboratorium Innowacji Społecznych, wstęp wolny
17 lipca (poniedziałek), godz. 14:00, start: SM SENIOR, ul. Chwarznieńska 136/138
Otwarty spacer po dawnej dzielnicy Witomino-Radiostacja: Aneks o eks
Prowadząca: Weronika Szerle, organizator: Laboratorium Innowacji Społecznych, wstęp wolny
26 lipca (środa), godz. 14:00, SM SENIOR, ul. Chwarznieńska 136/138
Spotkanie o obiektach muzealnych: Przedmioty wspólne
Prowadzące: Olga Lewandowska, Małgorzata Bujak, organizator: Muzeum Miasta Gdyni, wstęp wolny
31 sierpnia (czwartek), godz. 9:00, SM SENIOR, ul. Chwarznieńska 136/138
Foto-spacer architektoniczny po „Domu za Falochronem”
Prowadzący: Bartosz Ponikiewski, organizator: Agencja Rozwoju Gdyni, wstęp wolny, obowiązują zapisy (start: połowa sierpnia) na stronie weekendarchitektury.pl
9 września (sobota), godz. 12:00-18:00, SM SENIOR, ul. Chwarznieńska 136/138
Piknik w ogrodzie: „Dom za Falochronem” zaprasza!
Organizator: SM SENIOR, wstęp wolny. Szczegółowy program zostanie podany krótko przed wydarzeniem
19 października (czwartek), godz. 17:00, start: ul. Widna 2A – przystań WIDNA 2A
Spotkanie dotyczące historii miejsca: Witomino. Dzielnica wyjątkowa
Prowadzący: Marcin Szerle, organizator: Laboratorium Innowacji Społecznych
16 listopada (czwartek), godz. 17:00, Gdyńskie Centrum Filmowe, Plac Grunwaldzki 2, sala Warszawa
Sto lat! Uroczyste podsumowanie Urodzin „Domu za Falochronem”. Organizatorzy: SM SENIOR, Gdyńska Szkoła Filmowa. Szczegółowy program zostanie podany krótko przed wydarzeniem
Ma smukłą szyję, długi nos, usta ułożone w lekkim uśmiechu i przymrużone oczy… To dziewczyna ze szkła Eryki Trzewik-Drost. Nie wiemy, kim była modelka, która zainspirowała artystkę do stworzenia płaskorzeźby – być może jedną z uczennic Państwowego Seminarium dla Wychowawczyń Przedszkoli w Opolu (gdzie początkowo pobierała nauki autorka projektu), koleżanką artystki z okresu studiów na wrocławskiej ASP, a może jedynie tworem wyobraźni. Pewne jest, że do kolekcji Muzeum Miasta Gdyni trafiła w 2021 roku, dzięki wystawie „Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci”. A dzięki nowej popularności, dziewczyna ze szkła – niegdyś produkowana masowo – dziś awansowała do roli obiektów muzealnych i stanowi przedmiot westchnień kolekcjonerów dizajnu.
Dzieło wykonane zostało w szkle szlifowanym, bezbarwnym i uformowane przez nalewanie do formy żeliwnej. Złożone jest z dwóch części: podstawy w formie leżącego prostopadłościanu z zaokrąglonymi krawędziami i górnej partii scalonej z podstawą w formie medalionu. Na przodzie ukazana jest głowa dziewczyny z kosmykami włosów. W kompozycję wplecione zostały okrągłe kształty imitujące zapewne owoce, dla których Eryka Trzewik-Drost zaprojektowała wiele naczyń. Praca podpisana jest u dołu, z tyłu medalionu sygnaturą „ETD”, co w rozwinięciu oznacza inicjały artystki. Szklany projekt pochodzi z lat osiemdziesiątych. Płaskorzeźba wysoka na 22 cm i szeroka na 17 cm, wyprodukowana została w Hucie Szkła Gospodarczego „Ząbkowice” w Dąbrowie Górniczej, gdzie Eryka pracowała wraz z mężem.
Projekt płaskorzeźby jest niejako powtórzeniem pomysłu na dekorację patery i talerza, który Eryka zaproponowała we wcześniejszym miejscu pracy – Zakładzie Porcelany „Bogucice” w Katowicach-Bogucicach. W latach pięćdziesiątych w jednym ze wzorów – „Hiszpanka” zaprojektowała twarz dziewczyny z warkoczami jako kompozycję operującą kontrastami biało-czarnych płaszczyzn i linii. Wzór ten przygotowała na paterę w formie graficznej dekoracji. W „Bogucicach” artystka odkryła swoje zdolności rzeźbiarskie – jednym z jej pierwszych zadań było stworzenie form kameralnych figurek jak np. „Pierwszy bal”[1]. W swoim szklanym, rzeźbiarskim dossier, wypracowanym w „Ząbkowicach”, Eryka wykonała kolekcję płaskorzeźbionych przycisków w formie dziewczęcych główek. Jedną z ostatnich tego typu prac było stworzenie dekoracyjnego medalionu ze stylizowanym wizerunkiem młodej dziewczyny z warkoczami[2]. Jak sama mówi: „Moje ulubione projekty są użytkowe. Głowy w szkle i medaliony, »Dziewczynka z ptaszkiem«. Te lubię”[3].
Eryka Trzewik-Drost urodziła się 19 listopada 1931 roku w miejscowości Pokój (koło Opola) na Dolnym Śląsku, ówczesnym Bad Carlsruhe O/S. Od dziecka przejawiała zdolności plastyczne, choć rodzice chcieli, by raczej uczyła się gry na skrzypcach[4]. Lubiła rysować i malować, ale jej talent zauważono dopiero w Państwowym Seminarium dla Wychowawczyń Przedszkoli w Opolu, gdzie nauczycielka rysunku „pani Cieślakowa” namówiła Erykę, by spróbowała sił w nowo powstałej uczelni we Wrocławiu – Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych[5]. To właśnie tam kształciła się w Katedrze Szkła prowadzonej przez prof. Stanisława Dawskiego i obroniła dyplom w 1957 roku. Tak rozpoczęła się jej wielka zawodowa i artystyczna przygoda, która trwała nieprzerwanie do 1990 roku.
W przeciwieństwie do męża – Jana Sylwestra Drosta (również absolwenta wrocławskiej uczelni), Eryka oprócz korzystania z całej palety kolorów, często tworzyła projekty w szkle bezbarwnym – naturalnym. Zapytana o ulubiony kolor odpowiedziała: „A ja lubię raczej ciepłe odcienie. Szkła nawodzone są bardzo ciekawe, ale wydaje mi się, że najlepsze jest jednak szło bezbarwne. To jest szkło, prawdziwe szkło!”[6]. Jej twórczość charakteryzują motywy inspirowane naturą – m.in. „Cora”, „Sahara”, „Ptaszek”, artystka równie często odwołuje się do postaci ludzkich. „Pytanie o inspiracje nigdy nie jest łatwe. Projekty z dziećmi, tj. te figurki chłopca i dziewczynki, być może wywodzą się ze wspomnień z czasów Seminarium Pedagogicznego w Opolu, gdzie kontynuowałam po wojnie naukę”[7] – tłumaczy artystka. Najbardziej zapadające w pamięć projekty to te noszące nazwy „Nygusek” – w postaci wazonika, „Dziewczyna z ptaszkiem” – w kształcie medalionu, „Chłopak” i „Dziewczyna” – małe szklane figurki.
Szklane zastawy, bibeloty i porcelanowe figurki z PRL-u można dziś zobaczyć na niejednej półce w nowoczesnym mieszkaniu, wystawione niczym trofeum – a przecież niegdyś były produkowane w wielu seriach i używane masowo. Dzięki takim wystawom jak „Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci” – mającym swoją odsłonę w Gdyni i Wrocławiu – chcemy rzucić nowe światło na oryginalne wzory, nazwy i ciekawe technologie stosowane przez polskich twórców sztuki użytkowej. Drostowie projektowali zastawy, naczynia do obiadów, deserów, przekąsek – rzeczy codzienne, którym właśnie dobre wzornictwo zapewniło unikatowość i długowieczność. Przykładem tej twórczości jest właśnie – płaskorzeźba szklana „Głowa dziewczyny”, opisana sygnaturą MMG/SZ/P/49, służąca niegdyś za dekoracyjny element wnętrz mieszkalnych.
Rok 2023 ogłoszony został „Rokiem zbiorów”, które prezentowaliśmy z okazji 40-lecia Muzeum Miasta Gdyni. Przypominaliśmy w tym czasie, że Gdynia nie tylko stoi historią, ale również nowoczesnością. Jako jedno z najmłodszych polskich miast, przyjęła na siebie zadanie, aby opowiadać o dobrym projektowaniu i wyznaczać nowe trendy w dizajnie, architekturze i sztuce.
Katarzyna Gec
Artykuł powstał w ramach wystawy MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS dofinansowanej ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
[1] Barbara Banaś, Eryka i Jan Drostowie. Mistrzowie szkła ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2021, s. 44.
[2] Barbara Banaś, O Asteroidzie, Bogucicach, Conti itd., czyli abecadło Drostów [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 30.
[3] Eryka Trzewik-Drost, „To jest szkło, prawdziwe szkło!” z Eryką Trzewik-Drost i Janem Sylwestrem Drostem rozmawia Marta Borowska-Tryczak [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 78.
[4] Barbara Banaś, O Asteroidzie, Bogucicach, Conti itd., czyli abecadło Drostów [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 30.
[5] Barbara Banaś, Eryka i Jan Drostowie. Mistrzowie szkła ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2021, s. 22.
[6] Eryka Trzewik-Drost, „To jest szkło, prawdziwe szkło!” z Eryką Trzewik-Drost i Janem Sylwestrem Drostem rozmawia Marta Borowska-Tryczak [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 78.
[7] Tamże, s. 86.
W najbliższe sobotnie popołudnie będziemy się szykować do wernisażu wyczekiwanej przez Was (i przez Nas!) wystawy „Jakub Szczęsny. Polskie Projekty Polscy Projektanci”. W związku z tym tego dnia, 01.07, jesteśmy czynni od godziny 10:00 do 14:30. A już o 16:00 zapraszamy na nasze muzealne święto! Sprawdźcie jaką nową wystawę przygotowaliśmy: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/jakub-szczesny-polskie-projekty-polscy-projektanci/
Początki miejscowości Orłowo sięgają 1829 roku, kiedy to żeglarz Johan Adler odkupił od miejscowego młynarza Mathiasa Bömelta (albo Römelta) trzy morgi (ok. 1,5 ha) gruntu przy ujściu rzeki Kaczej. Kilka lat później zbudował tam gospodę, wokół której zaczęto stawiać inne budynki. Od nazwiska tego oberżysty (niem. Adler znaczy „orzeł”) powstającą osadę nazywano – początkowo nieoficjalnie – Orłowem.
Osiedlając się nad Kaczą, Johan Adler chciał wykorzystać fakt, iż brzeg morski w pobliżu Orłowa od dawna stanowił atrakcyjne tereny spacerowe dla letników przyjeżdżających do pobliskiego Sopotu. Jednym z czynników rozwoju Orłowa stało się oddanie do użytku linii kolejowej w 1870 roku na trasie Szczecin-Gdańsk, a przy niej – przystanku kolejowego w Małym Kacku, co znacznie ułatwiło podróże. Między innymi dlatego, z biegiem czasu do Orłowa zaczęło przybywać coraz więcej turystów. To przyczyniło się do powstania nowych obiektów o charakterze hotelowo-restauracyjnym. Jednym z nich jest istniejący do dzisiaj dawny Dom Kuracyjny (niem. Kurhaus) przy ul. Orłowskiej 2.
Początki Kurhausu związane są z rodziną Grablowskich. Dwaj bracia Adalbert (Wojciech) i August Carl ożenili się dziewczętami pochodzącymi z rodziny miejscowych rybaków nazwiskiem Görtz. Sami byli synami gospodarza redłowskiego Józefa. Na przełomie XIX i XX wieku Adalbert Grablowski z żoną Joanną wybudował pensjonat na zboczu Kępy Redłowskiej.Jego brat August Carl z żoną Wilhelminą, w latach 1906-1907 wybudował dom kuracyjny (Kurhaus). Nie wiemy dokładnie, kiedy zakończono budowę. Pierwszy wpis w księdze wieczystej parceli przy ul. Orłowskiej 2 dokonano w listopadzie 1906 roku. Jednak Gazeta Gdańska informowała o nowym domu kąpielowym dopiero 26 czerwca 1907 roku. Tak więc prawdopodobnie budynek oddano do użytku na nowy sezon w 1907 roku.
Tak powstał murowany, podpiwniczony i dwupiętrowy dom kuracyjny, posiadający dwie werandy o konstrukcji szachulcowej i przeszkloną galerię. Budynek wyposażony był w urządzenia kanalizacyjne, wodociągowe oraz elektryczne, co w owym czasie nie było standardem.
W 1907 roku postawiono drewniany pomost do którego przybijały statki pasażerskie żeglugi przybrzeżnej utrzymujące łączność z pobliskim Sopotem i Gdańskiem. A w pobliżu, przy samej plaży stanęły łazienki kąpielowe.
Jeszcze przed I wojną światową Kurhaus został odsprzedany niejakiemu O.G. Bandelowowi, który w Danziger Nachtrichten z maja 1913 roku reklamował się jako właściciel „Domu Kuracyjnego Kąpielisko Bałtyckie Orłowo” (Kurhaus Ostseebad Adlershorst) położonego blisko lasu i morza. Z reklamy wiemy też, że prawdopodobnie w 1912 roku wybudowano widoczne na karcie tarasy, które mogły pomieścić 500 osób.
W zbiorach Muzeum posiadamy kilka kart pocztowych z początku XX wieku przedstawiających wygląd domu kuracyjnego w tamtym okresie. Jedną z nich jest karta zatytułowana „Adlerhorst bei Zoppot. Kurhaus”, którą prezentujemy na wystawie „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”. Tytuł karty tłumaczony dosłownie: „Orłowo koło Sopotu. Dom Kuracyjny” świadczy, że w tamtym okresie Sopot stanowił bardziej rozpoznawalny ośrodek. Orłowo było wtedy zaledwie niewielką osadą leżącą na gruntach Redłowa i Kolibek. Dla reklamy i lepszej identyfikacji miejsca wpisywano więc na pocztówkach miejscowość, która była najbardziej znana w pobliżu. A tą właśnie był Sopot.
Wydawcą karty była drukarnia „Stengel & Co” z Drezna. Ta działająca od 1889 roku firma była jednym z największych wydawnictw początków XX wieku zajmujących się drukowaniem kart pocztowych.
Wygląd Domu Kuracyjnego wskazuje, że karta została wykonana najpóźniej w 1912 roku. Jeśli dokładnie jej się przyjrzymy, to po północnej stronie budynku zauważymy piaszczystą skarpę. Jest to prawdopodobnie wykop pod północne skrzydło Kurhausu. To pozwala na precyzyjniejsze datowanie karty na lata 1911-1912.
Na pocztówce widzimy ponadto wyciągnięte na brzeg łodzie rybackie oraz suszące się na żerdziach sieci. Jest to fragment przystani rybackiej, która w tym miejscu, tzn. przy ujściu rzeki Kaczej, znajdowała się przynajmniej od czasów średniowiecza.
Razem z letniskiem rozwijała się powoli osada w Orłowie, w której mieszkali głównie rybacy. Warto zaznaczyć, że jeszcze w 1871 roku stały tam tylko dwa domy mieszkalne, a w 1908 roku liczba budynków wzrosła do siedmiu. Nieopodal działki Adlerów powstały domy rybaków noszących niemieckie nazwiska Görtz, Fisher czy Zegke. Pobyt letników sprawił, że zwiększył się popyt na łowione ryby. Pojawiła się również możliwość wynajmu pokoi a nawet całych domków w sezonie letnim.
W czasie, z którego pochodzi opisywana wyżej karta pocztowa, rybacy zajmowali duży odcinek plaży na południe od klifu aż po ujście Potoku Kolibkowskiego. Widać to na starych pocztówkach Orłowa z końca XIX i początku XX wieku. W 1912 roku na przystaniach przy ujściu potoku i Kaczej stacjonowało już 15 łodzi rybackich.
Po powrocie tych ziem do Polski, w 1920 roku mieszkało w Orłowie i Kolibkach 21 rybaków skupionych w dziewięciu rodzinach (sześć w Kolibkach i trzy w Orłowie). W tym roku zapoczątkowany został też dalszy rozwój letniska, którym zajęła się spółka „Ostseebad Koliebken-Adlershorst G.m.b.H.”, przekształcona wkrótce w „Wody Morskie Orłowo”. Głównym udziałowcem spółki stał się nowy polski właściciel pobliskich Kolibek, Witold Kukowski. Kierowana przez niego spółka wykupiła Dom Kuracyjny.
Dariusz Małszycki
Dział Historyczny
Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
W 2023 roku przypada setna rocznica śmierci Antoniego Abrahama, który był jednym z najbardziej znanych działaczy kaszubskich na Pomorzu. Jeszcze za swego życia stał się symbolem niezłomnej walki o polskość tego regionu. Mimo tego, iż przez całe życie wędrował po Kaszubach, jego osoba jest ściśle kojarzona z Gdynią, gdzie mieszkał przez ostatnie trzy lata swojego życia (1920-1923).
Urodził się 19 grudnia 1869 roku we wsi Zdrada niedaleko Pucka. Jego ojciec Jan utrzymywał rodzinę z małej dzierżawy i dorywczych prac w okolicznych gospodarstwach. Matka Franciszka, z domu Czapp, była drugą żoną Jana, dlatego Antoni Abraham miał też dwóch starszych przyrodnich braci Jana i Franciszka oraz jednego rodzonego Jakuba. Bardzo wcześnie, bo w 1872 roku, stracił ojca i najmłodszego brata Jakuba.
Antoni ukończył zaledwie jednoklasową pruską szkołę w Mechowie. Był jednak samoukiem, a wykształcenie uzupełniał poprzez lekturę polskich książek i gazet. Ta samodzielna nauka oraz starania księdza Teofila Bączkowskiego, proboszcza kościoła w Mechowie, ukształtowały w młodym Abrahamie polską świadomość narodową.
Antoni Abraham był człowiekiem niezwykle ruchliwym, w wieku 16 lat rozpoczął wędrówkę po Kaszubach w poszukiwaniu zarobku. Początkowo najmował się do pracy na roli i w leśnictwie. Pracował także w wejherowskiej cementowni oraz w puckiej wędzarni ryb. W drugiej połowie lat osiemdziesiątych XIX wieku rozpoczął pracę jako pomocnik leśniczego w Bolszewie. Te peregrynacje dały możliwość zrozumienia trudnego życia miejscowej ludności oraz zainspirowały do przyszłej działalności społeczno-politycznej.
W 1889 roku poślubił o dziewięć lat starszą od siebie, Matyldę Paszkównę z Orla. Z tego związku urodziło się pięcioro dzieci: dwaj synowie i trzy córki. Znane są imiona tylko czworga z nich: Julianna, Jan, Leon oraz Małgorzata. Po założeniu rodziny nastąpił okres pewnej stabilizacji w życiu Abrahama. Przez kilka lat pracował jako pomocnik leśniczego w Bolszewie.
Pod koniec ostatniej dekady XIX wieku z całą rodziną przeniósł się to Sopotu. Tam zatrudnił się jako tragarz i woźnica w firmie spedycyjnej Lüdkego. Finansowo powodziło mu się na tyle dobrze, że w 1903 roku mógł kupić w Sopocie działkę i rozpocząć na niej budowę domu. Wkrótce założył też własną firmę spedycyjną oraz wydzierżawił żwirownię.
Mieszkając w Sopocie, nawiązał kontakty z miejscowymi działaczami środowiska polonijnego. Wśród nich byli m.in. Józef Czyżewski – współzałożyciel Towarzystwa Ludowego „Jedność” oraz Bernard Milski – wydawca i pierwszy redaktor naczelny „Gazety Gdańskiej”. Abraham spotykał się także ze znanymi działaczami kaszubskimi Aleksandrem Majkowskim czy Antonim Miotkiem. Znajomości z takimi ludźmi poszerzyły jego horyzonty umysłowe i pogłębiły jego uczucia patriotyczne, wyniesione z domu rodzinnego.
Niestety czasy dobrobytu dla rodziny szybko się skończyły. W 1908 roku stracił cały majątek, żyrując pożyczkę znajomemu, rok później zamieszkał w Oliwie. Powrócił to pracy najemnej. Pracował jako komiwojażer w filii znanej firmy Singer i Neidlinger w Gdańsku. Podróżując po Kaszubach, sprzedawał maszyny do szycia i rowery. W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajduje się maszyna do szycia firmy „Singer”, którą Abraham sprzedał mieszkającemu w Kościerzynie Jakubowi Jastakowi, ojcu księdza Hilarego Jastaka.
Te wojaże stały się okazją do działalności patriotycznej polegającej między innymi na walce z germanizacją a także podtrzymywaniu świadomości narodowej. Przy okazji wyjazdów służbowych Abraham brał udział w kolportowaniu polskiej prasy. Próbował też sił jako korespondent „Gazety Gdańskiej”. W zależności od miejsc z których pisał, podpisywał się jako „Antek znad Bałtyku”, „Antek z Borów Tucholskich”, a będąc w Gdyni – „Antek spod starego dębu”.
Jednym ze sposobów walki z germanizacją w zaborze pruskim była działalność Towarzystw Ludowych. Abraham był inicjatorem ich powstania w wielu miejscowościach, m.in. Wejherowie, Pucku, Gdyni i Chyloni. W latach 1911-1913 osobiście przewodził Towarzystwu Ludowemu w Redzie. Na spotkaniach wygłaszał płomienne przemówienia.
Dzięki patriotycznej działalności przylgnął wtedy do niego przydomek „król Kaszubów”, którym obdarzano zasłużonych społecznie ludzi. Choć władze pruskie wytaczały mu sprawy karne, karały grzywną i osadzały w areszcie, nie zniechęcało to Abrahama, a wręcz mobilizowało do działania.
Aktywność społeczną przerwał wybuch pierwszej wojny światowej. W 1916 roku Abraham został powołany do wojska. Ranny w 1918 roku powrócił do domu. Wojna była najtragiczniejszym okresem w życiu tego patrioty. Jego dwaj synowie umarli w wyniku ran doznanych na froncie.
Po wyleczeniu ran wojennych, Antoni Abraham znalazł zatrudnienie w charakterze woźnego w gdańskim Banku Związku Spółek Zarobkowych. Nieco później jako pełnomocnik banku zaczął ponownie objeżdżać Kaszuby. To pozwoliło mu wznowić działalność patriotyczną.
W tym czasie w Wersalu obradowali przedstawiciele zwycięskich mocarstw, którzy mieli zadecydować o losach Polski, w tym również Gdańska i Pomorza. Abraham, jeżdżąc po różnych miejscowościach, organizował zebrania, na których zbierał podpisy pod petycjami domagającymi się przyłączenia Kaszub do Polski. Brał udział w organizowaniu Rad Ludowych, których zadaniem było m.in. przygotowanie gruntu pod przyłączenie Pomorza do Polski.
W kwietniu 1919 roku, Antoni Abraham wraz z innym działaczem kaszubskim Tomaszem Rogalą zostali delegatami rodzimej ludności Pomorza na paryską konferencję pokojową. Przed obradującymi w Wersalu politykami mieli poświadczyć o istnieniu Kaszubów i ich przywiązaniu do Polski. Wtedy też zrodziła się legenda, że Abraham, występując przed przedstawicielami rządów zwycięskich państw, miał uderzyć pięścią w stół i powiedzieć: „Pomorza to nam ani kusy purtk [po kaszubsku diabeł] nie odbierze”.
W 1920 roku, gdy wojsko polskie przejmowało od Prusaków Pomorze, Abraham powitał polską władzę na rynku w Wejherowie, po czym pospieszył do Pucka, by tam uczestniczyć w uroczystych Zaślubinach Polski z Morzem. Po uroczystości częstował generała Józefa Hallera tabaką z tabakiery, którą do zbiorów Muzeum Miasta Gdyni przekazał ks. Hilary Jastak.
W tym czasie trybun Kaszubów zamieszkał w Gdyni, w domu Jana Skwiercza, gdzie wynajmował dwa pokoje na parterze. Doskwierał mu jednak brak środków do życia. Pomimo szacunku, jakim darzyli go Kaszubi, nie znalazł zatrudnienia w Gdyni. Dojeżdżał do pracy aż do Pucka, gdzie był kierownikiem wędzarni Gustawa Adolpha, swego dawnego pracodawcy. Córka i żona Abrahama handlowały rybami na terenie Gdyni.
Pomimo trudnych warunków życia Abraham nie ograniczył swojej działalności społecznej, współpracował blisko z wójtem gdyńskim Janem Radtke. Podobnie jak przed pierwszą wojną światową, przewodził pielgrzymkom z Oliwy do Wejherowa. Jako radny gminy zabiegał o budowę portu i przekształcenie Gdyni w miasto. W marcu 1923 roku Abraham brał udział w delegacji Kaszubów do Warszawy, Krakowa i Częstochowy. Z tej podróży pochodzi zdjęcie ze
zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, na którym widać członków delegacji w Wieliczce.
Na początku maja 1922 roku Antoni Abraham, jako pierwszy mieszkaniec Pomorza otrzymał w Warszawie z rąk prezydenta RP Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski.
Zmarł po ciężkiej chorobie 23 czerwca 1923 roku. Pochowany został na cmentarzu oksywskim, w pobliżu południowej ściany kościoła a zarazem najstarszej świątyni w Gdyni. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją miejscowej ludności, która w ten sposób odwdzięczyła się „apostołowi kaszubskiej sprawy”.
Widać to na fotografiach, ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, przedstawiających kondukt pogrzebowy na obecnej ul. Starowiejskiej.
Gdynianie nadal pamiętają o Antonim Abrahamie. Na ścianie domu przy Starowiejskiej 30, w którym mieszkał przez ostatnie trzy lata swego życia, wisi tablica pamiątkowa z 1936 roku, która szczęśliwie (zakopana przy ścianie domu) przetrwała wojnę. Sam dom, jeden z najstarszych w śródmieściu Gdyni, nazywany jest dziś potocznie „Domkiem Abrahama”. Jeszcze przed wojną, „król Kaszubów” został patronem jednej z głównych ulic Śródmieścia Gdyni, a po wojnie – Szkoły Podstawowej nr 6 przy ul. Cechowej na Oksywiu. Od 1994 roku gdyński oddział Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego za zasługi dla Kaszub przyznaje nagrodę Srebrną Tabakierę Abrahama.
23 czerwca 2002 roku odsłonięto pomnik poświęcony Antoniemu Abrahamowi. Rzeźba autorstwa Stanisława Szwechowicza, przedstawiająca stojącą sylwetkę trybuna Kaszubów, stanęła na placu Kaszubskim.
Dariusz Małszycki
Opowieść niesie, że w 1934 roku wyruszył z bratem na piechotę z Poznania do Gdyni. W nowej „ziemi obiecanej” zatrudnił się w stoczni jako liternik i malował nazwy na burtach statków – duże, białe napisy „Kościuszko” i „Batory” to jego dzieło.
Po przeszło 20 latach powrócił na m/s „Batory” w nowej roli – awangardowego artysty projektującego monumentalne abstrakcyjne kompozycje malarskie na ściany transatlantyku.
Kazimierz Ostrowski, dla przyjaciół „Kachu”, bo o nim mowa, to postać nieprzeciętna. Charakterystyczny i charakterny twórca, uczeń Nacht-Samborskiego i Légerów, nauczyciel i mistrz dla rzeszy studentów gdańskiej ASP. Projektant monumentalnych kompozycji architektonicznych wykonanych w technice sgraffito i mozaiki a także gobelinów, dywanów i witraży. Wreszcie Malarz. Malarz przez duże M. Ale od początku…
Kazimierz Ostrowski urodził w 1917 roku w Berlinie, a trzy lata później wraz z rodziną powrócił do kraju
i osiedlił się w Poznaniu. Tam, w 1931 roku ukończył szkołę powszechną i przez cztery lata praktykował u swojego ojca – Adama Ostrowskiego – w warsztacie szyldów reklamowych i malarstwa pokojowego. W 1934 roku zakończył naukę warsztatu malarskiego i wraz ze starszym bratem przybył do Gdyni. Tu pracował w wyuczonym zawodzie, m.in. malował na burtach nazwy statków. Znana jest archiwalna fotografia z lat trzydziestych XX wieku przedstawiająca młodego Kazika-liternika, siedzącego na rusztowaniu i wymalowującego białą farbą napis „SS KOŚCIUSZKO” na ciemnej burcie parowca.
Druga połowa lat trzydziestych XX wieku to czas, w którym Kazimierz Ostrowski również podejmował próby samodzielnej twórczości. We wrześniu 1939 roku został aresztowany i osadzony w obozie koncentracyjnym Stutthof. Trudne warunki niewoli nie przeszkodziły mu w aktywności twórczej – choćby rysowaniu portretów współwięźniów. W 1940 roku został zwolniony z obozu i skierowany do prac przymusowych w Gdyni, gdzie poznał jeńców francuskich, Paula Nicolasa i Paula Collomba – studentów paryskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Wkrótce zawiązała się w Gdyni grupa twórcza, której członkami oprócz Ostrowskiego i dwóch Francuzów, byli plastycy Józef Łakomiak, Alojzy Trendel i Elżbieta Szczodrowska. Młodzi ludzie spotykali się w dni wolne od pracy, wspólnie malowali, rysowali i dyskutowali o sztuce. W zbiorach Działu Historycznego naszego Muzeum znajduje się kilka fotografii dokumentujących te aktywności. Właśnie w tym czasie rozpoczęło się prawdziwie artystyczne życie „Kacha”.
Już w kwietniu 1945 roku Ostrowski, wraz z ojcem i dwoma braćmi, zgłosił się do Miejskiego Urzędu Informacji w Gdyni i zaoferował swoje usługi. Kierownikiem w tym czasie był artysta malarz Jan Gasiński, który przystąpił do organizowania zespołu plastyków w celu przywrócenia polskiego charakteru miasta (z hitlerowskiego Gotenhafen). Zlecenie obejmowało zmianę nazw ulic, szyldów i tablic na gmachach urzędów i instytucji. W tym samym roku Kazimierz Ostrowski rozpoczął studia
w nowo powołanej Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Sopocie. Studiował malarstwo w pracowniach profesorów Janusza Strzałeckiego i Artura Nacht-Samborskiego oraz malarstwo architektoniczne u profesora Jacka Żuławskiego. Praktykę studencką odbył w otoczeniu zupełnie odmiennym od trójmiejskiego – w fabryce dywanów w Tomaszowie Mazowieckim, gdzie według jego projektów zrealizowano kilka wzorów.
W 1949 roku „Kachu” otrzymał roczne stypendium Rządu Francuskiego na pobyt i studia w Paryżu. Początkowo uczestniczył w zajęciach na akademii, ale szybko zdecydował o przeniesieniu do prywatnego atelier Ferdynanda Légera. Nauka u tego wybitnego kubisty, rozpoznawalnego dzięki swoim wyrazistym kompozycjom o zgeometryzowanych, uproszczonych kształtach oraz charakterystycznemu współgraniu mocnego konturu z plamami czystego koloru, była przełomowa w drodze twórczej Kazimierza Ostrowskiego.
Przede wszystkim otworzyła przed nim przestrzeń pozwalającą na wypracowanie własnego stylu. Zaznajomiła z różnorodnymi dziedzinami sztuki, które równolegle do malarstwa uprawiał francuski artysta – tkaniną, witrażem, ceramiką, rzeźbą czy mozaiką.
Paryskie życie pozwoliło Ostrowskiemu rozwinąć skrzydła oraz dało odwagę i rozmach w tworzeniu prac malarskich – brawurowych i przewrotnych, o śmiałej, orzeźwiającej kolorystyce – ale nie tylko ich. Twórca, dzięki Légerowi i jego partnerce a późniejszej żonie Nadii Léger, awangardowej artystce (uczennicy Władysława Strzemińskiego i Katarzyny Kobro), zainteresował się sztuką mozaiki. Podczas jego pobytu w Paryżu, Ferdynand wraz z Nadią pracowali nad monumentalną kompozycją dekorującą fasadę kościoła Notre-Dame-de-Toute-Grâce w Assy. Léger wspominał później, że to przedsięwzięcie było głównym wydarzeniem w jego karierze artystycznej. Od 1950 roku, a więc jeszcze w czasie pobytu Kazimierza Ostrowskiego w atelier Légera, francuski artysta otworzył pracownię ceramiczną w Biot. W 1960 roku, pięć lat po jego śmierci, Nadia otworzyła tam muzeum poświęcone artyście. Na południowej i zachodniej fasadzie budynku znalazły się monumentalne, zaprojektowane przez niego mozaiki.
Blisko dwadzieścia lat później, w 1977 roku we wnętrzu Teatru Muzycznego w Gdyni, Ostrowski, wspólnie z Zbigniewem Alkiewiczem, zrealizował imponującą mozaikę, która powstała według własnego projektu. Motywy flory i fauny, ujęte w wyrazistych, kontrastujących barwach – czerwieni, żółci oraz niebieskich tonów, po dziś dzień ożywiają teatralne foyer.
Wcześniej, na początku lat pięćdziesiątych XX wieku, „Kachu” wspólnie ze studentami i absolwentami Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych pracował przy dekoracjach fasad kamienic Drogi Królewskiej w Gdańsku. Razem z Boguchwałą Bramińską i Janem Rzyszczakiem namalował freski z motywami girlandy z liści i owoców na kamienicy przy ul. Długiej 3. Z kolei na budynku przy Długim Targu 20 zaprojektował sgraffito i partie malarskie wypełnione postaciami ludzkimi (w tym Mikołajem Kopernikiem i Janem Heweliuszem) oraz fantastycznymi zwierzętami.
Z tego samego okresu pochodzi jego kolejny projekt sgraffita, tym razem w „stylu morskim ”, definiującego elewację budynku dawnego przedszkola Polskich Linii Oceanicznych przy ul. Harcerskiej 4 w Gdyni. W środku tej dwukolorowej, ugrowo-brązowej kompozycji dominuje postać Neptuna (swoją drogą, fizjonomicznie bardzo podobnego do „Kacha”!) otoczonego przez dzieci i rozliczne podwodne organizmy takie jak: ryby, koniki morskie, rozgwiazdy, meduzy, skorupiaki i wodorosty.
Podczas pobytu Ostrowskiego w Paryżu, jego francuski mistrz – Léger – zaszczepił w nim także fascynację malarstwem monumentalnym i architektonicznym, które sam uprawiał od lat dwudziestych XX wieku (współpracując m.in. z Le Corbusierem). Realizacją, która to potwierdza są dwie malarsko-rzeźbiarskie kompozycje architektoniczne powstałe według projektu i wykonane przez Ostrowskiego na elewacjach gmachu Polskiej Akademii Nauk przy ul. Fiszera 14 w Gdańsku-Wrzeszczu. Fasadę frontową oraz fragment tylnej elewacji tego budynku zdobią charakterystyczne dla „Kacha” abstrakcyjno-organiczne formy łączące w sobie techniki fresku i sgraffita.
W 2006 roku praca ta została poddana renowacji, podczas której zmieniono oryginalną kolorystykę. Obecnie, fasada audytorium utrzymana jest w tonacji pastelowej. Tylna zaś posiada elementy w kolorze czarnym, które połączone z jasnożółtymi i błękitnymi akcentami wyraźnie odcinają się od tła w kolorze ceglastym.
W Paryżu Ostrowski nawiązał przyjaźnie z innymi stypendystami z Polski – Aliną Szapocznikow i Jonaszem Sternem, a możliwość nauki u Légerów znacznie poszerzyła jego horyzonty twórcze. Obracając się w środowisku artystów światowego formatu i kontynuatorów tradycji przedwojennej awangardy, nasz bohater zyskał bezcenny kapitał wiedzy i doświadczeń, który w oryginalnym stylu wykorzystał w swojej sztuce. Po powrocie do Polski w 1950 roku, jego kariera malarska nabrała tempa, mimo, iż pierwsza indywidualna wystawa zorganizowana w PWSSP w Sopocie, prezentująca paryski plon twórczy, okazała się być niezrozumiała dla lokalnego środowiska twórczego i szybko została zamknięta. W kolejnych latach Ostrowski bez reszty poświęcił się malarstwu. Malował głównie pejzaże z Gdynią w tle – to miasto ukochał najbardziej – tutaj mieszkał i w latach 1959-1999 prowadził pracownię malarską przy ul. Abrahama 62, który to fakt został upamiętniony brązową tablicą poświęconą artyście.
W życiorysie i twórczości Kazimierza Ostrowskiego odbija się historia Gdyni. Artysta jako młody, niedoświadczony chłopak przybył do tego rodzącego się miasta i – zaczynając od posady anonimowego rzemieślnika-liternika – w ciągu trzech dekad twórczości doszedł do stanowiska profesora Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Zrobił karierę w iście amerykańskim stylu – „od pucybuta do milionera”. Ten założycielski mit jest silny w historii dynamicznie rozwijającej się Gdyni, która począwszy od lat dwudziestych XX wieku z wsi o rolniczo-letniskowym charakterze w kilkanaście lat przeobraziła się w miasto z jednym z najnowocześniejszych portów w Europie i transatlantykami wypływającymi w szeroki świat. To o niej pisano, że powstaje w „amerykańskim” tempie.
Ostrowskiego z Gdynią łączyła również międzynarodowość – miastu dawał ją port, Ostrowskiemu dały paryskie lata – a także nowoczesność. W mieście i porcie objawiła się w formie modernistycznej architektury, natomiast u Ostrowskiego – awangardowej sztuki. „Kachu” w unikalny sposób połączył kolor i geometrię, odmalował charakter i tożsamość młodego, portowego miasta. Lokalna, gdyńska tematyka stanowiła sedno jego artystycznej duszy, natomiast wyraźnym, charakterystycznym głosem stała się abstrakcja – międzynarodowy język awangardy.
A czy Państwo spotkali gdzieś „Kacha” na swojej drodze?
Weronika Szerle
Nieodłącznym elementem wyposażenia klas szkolnych były i są ławki. To właśnie w nich uczniowie spędzają najwięcej czasu podczas pobytu w szkole. Te starsze, drewniane wspominamy dziś z sentymentem. Siedząc w ławce, uczyliśmy się pisania, kreśląc w zeszytach niezgrabne literki. To w ławce zawiązywały się pierwsze przyjaźnie z osobą siedzącą obok. Dziś jeszcze używa się określenia: „kolega z ławy szkolnej”.
Z wielkim sentymentem lata w szkolnej ławie wspomina uczennica, a później dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 12 w gdyńskiej dzielnicy Witomino – Dorota Wypych:
„12” to zielone, drewniane ławki (blaty połączone z siedziskiem) z otworem przeznaczonym na kałamarz, w którym znajdował się czarodziejski płyn, zwany atramentem. Chcąc cokolwiek napisać należało namoczyć stalówkę pióra w niebieskim atramencie, uważając jednocześnie, aby nie było go ani za dużo, ani za mało. Często stalówka lub jej właściciel nabrał za dużo atramentu, wtedy zeszyty wzbogacały się o dodatkowe ozdobne elementy w postaci kleksów…
Ławki mają swoją historię, tę zapisaną w literaturze, ale i tę wyrytą na blacie scyzorykiem czy szpikulcem cyrkla. W ciągu lat użytkowania przez coraz to nowych uczniów, na ławce przybywało informacji, głównie wzorów matematycznych czy chemicznych, ważniejszych dat z historii. Były to najprostsze ściągawki przydatne podczas odpowiedzi czy klasówki z różnych przedmiotów szkolnych. Nie brakowało także anonimowych wyznań miłosnych. „Kto na ławce wyciął serce i podpisał głupiej Elce?” – śpiewały Czerwone Gitary.
Takie właśnie zapisy, przeważnie wyznania miłosne w języku angielskim wyryte ostrym narzędziem, znalazły się również na naszej muzealnej ławce. Mebel pochodzi z wyposażenia Szkoły Podstawowej w Chwaszczynie. Do muzeum trafił w 1996 roku i zapisany został w inwentarzach pod sygnaturą MMG/HM/III/485. Dwuosobowa ławka wykonana jest z drewna, ma 78 cm wysokości, 82 szerokości i 120 cm długości. Jej elementy łączone są listwami i oryginalnymi śrubami. Tylko blat, pochylony nieco w kierunku ucznia, pomalowany jest zieloną farbą olejną. Pośrodku pulpitu zachowano miejsce na okrągły kałamarz oraz dwa wgłębienia na przybory do pisania po obu jego stronach. Pod pulpitem znajdują się dwie półki na książki i zeszyty. Ławka posiada oparcie dla siedzących, a jej przód zabudowany jest dwiema szerokimi deskami łączonymi pośrodku poziomą kantówką. Podobne konstrukcje ławek widać zarówno na przedwojennych, jak i powojennych fotografiach. Trudno jest więc ustalić okres jej wyprodukowania.
Jej poprzednikiem było skryptorium – drewniany, lekko pochylony do przodu pulpit służący zakonnikom do przepisywania ksiąg. Ławka dla uczniów pojawiła się prawdopodobnie w pierwszych szkołach zakładanych przez zakony jezuitów i pijarów, których powołaniem było m.in. szerzenie oświaty.
W dawnych klasach elementarnych placówek, szczególnie wiejskich, pojawiały się jednoosobowe drewniane ławki szkolne. Posiadały siedzisko, którego wysokość można było regulować, i otwierany pulpit z otworem na kałamarz. W dolnej części miały wmontowane deseczki, służące za podpórki na nogi. Te udogodnienia zależały jednak od pomysłowości i umiejętności mistrzów stolarskich.
Aż do połowy XX wieku ławka wykonywana była z drewna i stanowiła jeden element. Nieruchomy blat był połączony z siedziskiem. Pulpit ławki był nieco pochylony w stronę osoby siedzącej. Siedzący uczeń opierał się o przód ławki stojącej za nim. Jedynie ostatnie ławki w rzędzie posiadały oparcie na plecy. We wszystkich meblach znajdował się okrągły otwór na kałamarz wspólny dla dwóch osób oraz niewielkie podłużne zagłębienia na odłożone pióro czy ołówek. W zależności od zamożności i możliwości lokalowych szkoły, ławki mieściły od dwóch do pięciu uczniów. Czasami zdarzały się klasy tak liczne, że część dzieci przysiadało się do zajętych już ławek.
W latach pięćdziesiątych XX wieku pojawił się nowy typ ławek. Blat z półką i siedzisko nadal pozostawały drewniane, natomiast element łączący obie części i nóżki ławki stały się metalowe. Charakterystyczną cechą szkolnych ławek z różnych okresów był zielony kolor pulpitów malowanych farbą olejną. Współczesne ławki szkolne wykonane są z lekkiego materiału, według najnowszych zasad ergonomii. Czy będą także budzić sentyment, jak te stare, w których uczniowie spędzali sporą część dnia?
Przez wieki ławki wykonywane były przez stolarzy, ale wraz z rozwojem oświaty i szkolnictwa na wsiach i w miastach, szczególnie w XIX wieku, produkcją ławek zajęły się fabryki. Na Pomorzu od 1899 roku działała Fabryka Mebli w Gościcinie, która prawdopodobnie do czasu wybuchu II wojny światowej sporadycznie realizowała zamówienia na ławki szkolne. Natomiast w latach 1945-1952 ich produkcja, obok mebli domowych i biurowych, weszła w skład stałej oferty fabryki. Także powstała w 1947 roku Wytwórnia Mebli Szkolnych w Kartuzach wyposażała w meble gdyńskie szkoły. Oba wspomniane ośrodki, zlokalizowane były na tyle blisko, że gdyńskie władze oświatowe mogły korzystać z ich ofert.
XIX wiek na Pomorzu to okres znacznego rozwoju szkolnictwa. Szkoły utrzymywane były przez gminy i w zależności od ich zamożności kształtowało się wyposażenie placówek. W samej Gdyni (Gdingen) pierwsza szkoła założona została w 1836 roku. W tym czasie istniały już szkoły w Chyloni i Obłużu. Z reguły były one słabo wyposażone w meble, przybory szkolne i pomoce naukowe.
Szkoła w Gdyni znajdowała się przy obecnej ul. Starowiejskiej w starym, pokrytym strzechą budynku, który dzieliła z pocztą. Na niewielkiej powierzchni utworzono dwie izby lekcyjne. Jak wspominają nauczyciele, którzy pracę w Gdyni podjęli na przełomie pierwszej i drugiej dekady XX wieku, klasy w szkole miały ławki pięcio- i ośmioosobowe, ciągnące się na całej niemal szerokości pomieszczenia. Ciasnota nie sprzyjała edukacji, szczególnie rozwijaniu umiejętności pisania. Nauczycielowi trudno było zajrzeć do zeszytu każdego ucznia i na bieżąco oceniać postępy w nauce. Dzieci nie mieściły się w ławkach. Niektóre z nich stały lub siedziały pod ścianą. Po 1925 roku, w związku z rozbudową Gdyni i ciągłym napływem ludności, w klasie musiało się pomieścić nawet siedemdziesięcioro dzieci.
Kiedy w 1928 roku oddano do użytku nowy budynek szkolny, jego wyposażenie w meble, pomoce naukowe i książki tak się zmieniło, że „jedynkę” nazywano nawet gdyńskim uniwersytetem. Inaczej wyglądały wówczas ławki szkolne. Przeznaczone dla dwóch uczniów, z kałamarzem pośrodku i półką pod pulpitem na książki dawały komfort w pracy. Widzimy je na pamiątkowych fotografiach.
Porównując obie fotografie, pochodzące z tego samego okresu, zauważamy różnicę w wyglądzie ławek. Prawdopodobnie wyprodukowane zostały w różnych fabrykach. Nie wiemy jednak, gdzie konkretnie je zakupiono. Zachowała się natomiast informacja o pochodzeniu mebli w Szkole Powszechnej nr 10 w Chyloni, którą udostępniono uczniom w 1935 roku. Jej ówczesny kierownik Franciszek Kortas w kronice szkolnej podaje:
Umeblowanie stanowią stoliki i krzesełka, co zaprowadzono po raz pierwszy na terenie Gdyni tytułem próby. Sprzęt wykonany z drzewa bukowego przez Fabrykę Krzeseł w Gościcinie pow. Morski, jest solidny i stanowi pewnego rodzaju ozdobę szkoły.
Krzesełka uczniowskie widoczne są na zdjęciu wykonanym w dniu poświęcenia i otwarcia szkoły 4 września 1935 roku.
Większość przedwojennych ławek szkolnych użytkowana była także podczas okupacji niemieckiej i przez długie lata powojenne. Dziś spotkać je można już tylko w muzeach.
Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
Zachwyt, konsternacja i fascynacja – cała gama wrażeń towarzyszy obcowaniu z dziełami Kazimierza Ostrowskiego. Obrazy te są poniekąd odzwierciedleniem charakteru tego wybitnego artysty. Nazywany przez przyjaciół i miłośników „Kachem”, wielbiciel muzyki, spacerów i obcowania z naturą, był człowiekiem niezwykle aktywnym, pełnym energii i optymizmu. Nic zatem dziwnego, że cieszył się sympatią i szacunkiem wśród kolegów i swoich studentów.
W Muzeum Miasta Gdyni znajduje się łącznie 25 prac Kazimierza Ostrowskiego. Większość stanowią obrazy olejne na płótnie. Główny ich wątek stanowi tematyka portowa, stoczniowa i morska (szczególnie przez Kacha ukochana – jak wspominali członkowie rodziny artysty), ale pojawiają się również portrety, pejzaże miejskie i martwe natury. Większość w charakterystycznej dla artysty, orzeźwiającej kolorystyce, zachwyca i zadziwia rozmachem, brawurą i formami, wypełniającymi przestrzeń płótna z nieograniczoną swobodą.
Namalowany w 1960 roku obraz „Pejzaż portowy” jest doskonałym przykładem twórczości Kacha. Praca ta, wykonana techniką gwaszu na papierze, została nam przekazana przez Miejską Bibliotekę Publiczną w Gdyni w 1983 roku. Właśnie ten obraz Kazimierza Ostrowskiego zapoczątkował naszą muzealną kolekcję.
Port został tu przedstawiony w sposób osobliwy i niestandardowy. Artysta wymyka się wszelkim konwencjom. Bomy ładunkowe, statki i dźwigi zostały sprowadzone do umownego znaku i umieszczone w świecie, który zdaje się radośnie przeciwstawiać prawom grawitacji i fizyki. Ciepły odcień żółci, wypełniający partie nieba i wody, nadaje całości pogody i optymizmu. Całość intryguje tajemniczymi niedopowiedzeniami: Czy niebo i morze zlewają się ze sobą, a może statki dryfują w powietrzu? Czy powtórzone u dołu kręgi są odbiciem słońca, a może za sprawą fantazji artysty drugie słońce po prostu „przysiadło” na rufie statku?
Obraz ten, z jednej strony przedstawia surowy, majestatyczny pejzaż industrialny, z drugiej – budzi skojarzenia ze światem bujnej, dziecięcej wyobraźni, gdzie wszystko rządzi się własnymi, odrębnymi prawidłami. Realistyczne odwzorowanie ustępuje miejsca niekonwencjonalnej interakcji form i barw, co przydaje całości osobliwego uroku. „Pejzaż portowy”, choć na pewno daleki od konwencji realistycznej, nie jest też jednak najbardziej abstrakcyjnym z dzieł Kazimierza Ostrowskiego. Odbiorca może jeszcze rozpoznać poszczególne elementy portowego krajobrazu. Z zupełnie inną sytuacją mamy do czynienia przy obrazie „W stoczni”, gdzie dopiero po dokładnym przyjrzeniu się można dostrzec sylwetki spawaczy, zaklęte w formach przypominających butelki.
Obraz był jednym z dziewięciu autorstwa Kazimierza Ostrowskiego, które pokazaliśmy na wystawie MORZE \ MIASTO \ PORT, powstałej z okazji setnej rocznicy podjęcia uchwały o budowie gdyńskiego portu. Obecnie można go podziwiać na naszej najnowszej ekspozycji, MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS.
Muzeum Miasta Gdyni sukcesywnie rozbudowuje kolekcję Kazimierza Ostrowskiego, a także stara się utrwalić związek tego wybitnego artysty z Gdynią m.in. poprzez cykl reportaży, artykułów, relacji osób z bliskiego otoczenia artysty, a także podcastów „Kachu w oczach rodziny i przyjaciół”. Materiały te będziemy umieszczać w mediach społecznościowych oraz na stronie www.gdyniawsieci.pl
W projekt wpisuje się również stworzenie nowej identyfikacji wizualnej Muzeum Miasta Gdyni, której barwy zainspirowane zostaną charakterystyczną paletą artysty: orzeźwiającymi oranżami, czerwieniami, żółciami i błękitami. W roku 2026 przypada setny jubileusz urodzin Gdyni. W tym samym roku planujemy otworzyć monograficzną wystawę ukazującą bogatą twórczość Kazimierza Ostrowskiego.
Gabriela Zbirohowska-Kościa
Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
Standardowa ma wymiary 20,3 x 21,0 cm. Sporządzona została na grubym papierze w kolorze kremowym. Na awersie, w prawym górnym rogu zawiera niewielką, ok. 7 x 10 cm, czarno-białą fotografię przedstawiającą jeden lub kilka budynków. Obok fotografii widnieją, narysowane czarną, cienką linią proste rzuty obiektów. Pod nimi, widać pieczątkę z pojęciami w języku niemieckim, m.in. Eigentümer (właściciel), Grundbuch bezeichnung (księga wieczysta), Kataster bezeichnung (księga gruntowa). Jej rewers wypełniono wieloma rubrykami o charakterze techniczno-budowlanym. Dotyczą one konstrukcji, materiałów wykończeniowych oraz liczby pomieszczeń. Częściowo są wypełnione maszynowym pismem. Najczęściej pojawiają się określenia – Massivbau Ziegel (solidna cegła konstrukcyjna) oraz Verputzt (otynkowany). Czasami występuje Garage (garaż). Nierzadko także Hofbaracke (baraki na podwórzu).
Razem jest ich blisko 4 000 sztuk. Tych dotyczących Działek Leśnych jest ponad 300. To około 13% całości.
Karta ewidencyjna budynku przy ul. Nowogrodzkiej 41 w Gdyni, MMG/HM/II/135/9, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.
Pokaźny zespół kart ewidencyjnych gdyńskich budynków zinwentaryzowanych przez Niemców w czasie II wojny światowej znajduje się w Muzeum Miasta Gdyni od 1983 roku. Został przekazany nowo utworzonej placówce przez Miejską Bibliotekę Publiczną, która wcześniej otrzymała go prawdopodobnie od Miejskiej Pracowni Urbanistycznej. Bardzo podobny, choć niepokrywający się w 100% zbiór kart ewidencyjnych został zgromadzony w Archiwum Państwowym w Gdańsku Oddział w Gdyni oraz w archiwum Wydziału Architektoniczno-Budowlanego Urzędu Miasta Gdyni. Tam jednak karty zostały rozproszone po teczkach z konkretnymi adresami w przeciwieństwie do muzealnego zespołu, który pozostał wydzielony.
W Muzeum karty przechowywane są w specjalnych teczkach wykonanych
z bezkwasowego papieru zapewniających im ochronę przed czynnikami zewnętrznymi. Karty zostały wpisane do Księgi Inwentarzowej Fotografii i przechowywane są w Magazynie Fotografii.
Teczek wypełnionych kartami jest kilkadziesiąt. Zostały one podzielone według adresów ewidencjonowanych budynków. Karty, pochodzące z okresu Gotenhafen, dotyczące Garten Straße, Albert Forster Straße, Hubertusburger Straße, Fehrbelliner Straße, Winterfeld Weg, Fahrenheit Straße, Ziethen Straße (odpowiednio ul. Śląska, ul. Morska, ul. Warszawska, ul. Wolności – a przedwojenna ul. Leśna – ul. Podlaska, ul. Tatrzańska, ul. Słupecka) sąsiadują więc ze sobą nie tylko topograficznie, ale także w muzealnym porządku od wielu lat.
Dlaczego ta – zdawałoby się niepozorna – dokumentacja jest współcześnie niezwykle ceniona w kontekście badań nad architekturą Gdyni?
Karta ewidencyjna budynku przy ul. Tatrzańskiej 7 w Gdyni, MMG/HM/II/225/5, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.
Niemieckie karty ewidencyjne opisujące gdyńską architekturę powstały na zlecenie urzędu Nadburmistrza Miasta Gdyni (Oberbürgermeister der Stadt Gotenhafen). Akcja inwentaryzacyjna objęła na przestrzeni lat 1940-1944 teren całego miasta i dotyczyła wszystkich typów budynków. Komórką nadzorującą proces było Biuro Planowania (Planungsamt), podlegające Miejskiemu Urzędowi Budowlanemu ( Stadtbauverwaltung Gotenhafen).
Współcześnie, najcenniejszym – nie tylko dla muzealników i badaczy – elementem tych kart są zdjęcia przedstawiające przedwojenną gdyńską architekturę. Te dokumentacyjne kadry stanowią świadectwo jej różnorodności. Taki niejednorodny obraz, dotyczy także Działek Leśnych – malowniczej, bo skąpanej w zieleni lasu i ogrodów, dzielnicy włączonej do Gdyni 1 kwietnia 1933 roku.
Bogactwo architektury na jej terenie zewidencjonowanej na niemieckich kartach, objawia się pod postacią modernistycznych domów czynszowych z pokojami kawalerskimi na wynajem i parterami przeznaczonymi na cele handlowe (ul. Wolności, ul. Słupecka, ul. Olsztyńska, ul. Pomorska). Widzimy tutaj także wielorodzinne „wille czynszowe” i budynki jednorodzinne (ul. Nowogrodzka, ul. Tatrzańska, ul. Zakopiańska) a także zabudowę wielomieszkaniową – zespoły czteropiętrowych bloków z zamkniętymi w środku podwórkami i zieleńcami wybudowaną przez inwestorów publicznych takich jak Zarząd Kasy Emerytalnej dla robotników Kolei Państwowych (ul. Śląska 33) oraz Zakład Ubezpieczeń Pracowników Umysłowych (ul. Śląska 51). Kolejnymi rozpoznanymi na kartach budynkami są wolnostojące i bliźniacze domki Towarzystwa Budowy Osiedli (TBO) – drewniane ze spadzistymi dachami w stylu zakopiańskim (ul. Tatrzańska 15, ul. Nowogrodzka 34) oraz drewniano–murowane
o kubicznych bryłach w nurcie funkcjonalizmu (ul. Tatrzańska 2, Tatrzańska 7, ul. Tatrzańska 26, ul. Królewiecka 8, ul. Kwidzyńska 8 i 9, ul. Malborska 6 i 7.
Zdjęcia na kartach obfitują w całą masę detali – dzięki nim można spokojnie przeanalizować strukturę tynku stanowiącego wykończenie portalu domu czynszowego lub porównać rodzaje zastosowanej stolarki okiennej i drzwiowej w kolejnych budynkach. Fotografie te przynoszą również wiele odpowiedzi w zakresie rozległego tematu architektury niedokończonej. Na zdjęciach możemy zobaczyć obiekty, których budowy nie zdążono doprowadzić do końca przed wybuchem wojny a samych budynków, otynkować i wyposażyć.
Karta ewidencyjna budynku przy ul. Olsztyńskiej 37 w Gdyni, MMG/HM/II/142/8, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.
Na fotografiach dokumentujących budynki na Działkach Leśnych występuje jeden stały element – człowiek z tzw. „łatą”. Jest to potoczne określenie tyczki geodezyjnej oznakowanej biało-czerwonymi pasami i służącej do wykonywania pomiarów budynków. Trzymającym w jednej ręce tyczkę a w drugiej teczkę, jest najczęściej mężczyzna w średnim wieku, ubrany w ciemną marynarkę i spodnie, z jasnym kaszkietem na głowie. Rzadziej w tej roli występuje na zdjęciach młody chłopak o swobodnej pozie
z jedną ręką opartą o biodro, w bufiastych, krótkich spodniach zwanych pumpami.
Zdjęcia budynków wykonywane były najczęściej z dalszej perspektywy, tak aby możliwie najlepiej uchwycić ewidencjonowany obiekt. Pewnie, nierzadko fotograf musiał robić zdjęcie z poziomu wyższego piętra budynku usytuowanego naprzeciwko. Na fotografii „człowiek z łatą” najczęściej stoi przy bocznej ścianie fotografowanej nieruchomości, przy wejściu do niej lub przed elewacją od strony ulicy. Wokół niej toczy się zwykłe, niezwykłe życie. Na fotografiach uchwycone zostały scenki rodzajowe, fragmenty codzienności ożywionej (bawiące się na chodniku dzieci, rozmawiający ze sobą sąsiedzi, wchodząca do domu kobieta trzymająca wiadro na śmieci) i nieożywionej (wietrząca się na balkonie pościel, suszące się na sznurku tuż pod lasem pranie, pojedynczy samochód zaparkowany na chodniku).
Zmieniają się budynki w tle, zmieniają się pory roku – śnieg pokrywa dachy i podwórko, rozjaśniając kadr, wiosenne pąki na krzewach niemal przysłaniają mężczyznę z tyczką, rozmach ogrodowych słoneczników na kolejnym zdjęciu nie pozwala już dostrzec mierniczego.
Niektóre zdjęcia są prześwietlone, rozmazane, o słabej jakości i amatorskim charakterze. Nie znaczy to wcale, że są mało wartościowe. Wręcz przeciwnie.
Karta ewidencyjna budynku przy ul. Wolności 50 w Gdyni, MMG/HM/II/32/12, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.
Z dzisiejszego punktu widzenia, bezcenna wartość wykonanych przez Niemców kart ewidencyjnych gdyńskich budynków jawi się w tym, że są pierwszą i jak dotąd jedyną, przeprowadzoną na tak dużą skalę dokumentację zabudowy Gdyni. Masowo reprodukowane w publikacjach dotyczących miasta, zdjęcia z niemieckich kart ewidencyjnych budynków z okresu okupacji, stanowią nieocenione ikonograficzne źródło wiedzy na temat przedwojennej architektury miasta. Nieustannie korzystają z nich badacze, muzealnicy oraz miłośnicy Gdyni i architektury – wszak wiele reprodukcji można znaleźć na muzealnej stronie gdyniawsieci.pl….
Czy taka odpowiedź na temat bezcennego charakteru tego pionierskiego i wyjątkowego zbioru jest dla Państwa satysfakcjonująca?
Weronika Szerle
Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
Święta Góra, znana również pod nazwą „Góra św. Mikołaja”, to jeden z najbardziej charakterystycznych punktów północno-zachodniej Gdyni. Legendy związane ze Świętym Mikołajem, postacią kojarzoną nie tylko ze świętami, ale znaną również jako chrześcijański patron rybaków, sąsiadują w historii wzgórza z wykopaliskami z dawnych czasów oraz teoriami spiskowymi. Jaka jest historia tego wyjątkowego gdyńskiego wzniesienia?
Administracyjnie Święta Góra znajduje się w granicach dzielnicy Gdynia Leszczynki, chociaż historycznie związana była z Chylonią, dawną wsią rolniczą, a dziś jedną z większych dzielnic miasta. Wzniesienie, o wysokości 83,1 m n.p.m., od wieków stanowiło miejsce kultu oraz punkt nawigacyjny. Jego obecność miała również wpływ na pojawianie się osadnictwa w tym rejonie. W trakcie prowadzonych w okresie międzywojennym badań archeologicznych odkryto tu grób z czasów kultury łużyckiej (XIII-XII wieku p.n.e.). W krypcie znaleziono figurki, spirale naramienne, specjalne zapinki (tzw. fibuły) oraz kabłączki skroniowe.
Po 1351 roku, kiedy to nad potokiem „Kilona” (Chylonka) usytuowano wieś Heinrichsdorf, w okolicy wzniesienia zaczął rozpowszechniać się kult św. Mikołaja, patrona rybaków, który przejął rolę postaci czczonej przez mieszkańców, zastępując tym samym dawne pogańskie bóstwa. Z tego samego okresu pochodzi usytuowany w centrum wsi kościół p.w. Świętego Mikołaja. Oba miejsca (kościół oraz św. Górę) przypuszczalnie oddano pod wezwanie świętego w tym samym momencie. Wzgórze mijali pielgrzymi, ruszający z Oliwy w stronę Kalwarii Wejherowskiej. Wkrótce powstały tu kolejne kapliczki, najpierw prowizoryczne, zaś w XVIII wieku – pierwsza murowana.
Ksiądz Fankidejski w książce wydanej w 1880 roku w Pelplinie pt. „Cudowne miejsca w dzisiejszej diecezji chełmińskiej” pisze: „Jako stara wieść niesie, obrał sobie to miejsce Mikołaj św. Od niepamiętnych czasów, jeszcze przed luterską reformacyą, ku czci swojej i wielkie łaski i cuda wyświadczał wszystkim tym, którzy go o to prosili” (pisownia oryginalna). Co roku, 6 grudnia, urządzano na szczycie góry odpusty. Wierzono, iż płynące spod wzgórza źródełko, dopływ rzeczki Chylonki, rzekomo miało właściwości lecznicze na rozmaite schorzenia. Wedle przekazywanej z pokolenia na pokolenie legendy woda straciła swoją magiczną moc w XIX wieku. Wówczas do źródła miał przybyć okoliczny ubogi rolnik ze ślepym koniem. Obmył zwierzęciu oczy i profanując święte wody doprowadził do utraty ich właściwości. Choć koń rzekomo odzyskał wzrok, chłop oślepł. W następnych latach źródełko stopniowo zaczęło wysychać. Dziś, u podnóży Świętej Góry, przy samej ulicy Morskiej, woda wypływa z niego zwykle małym ciurkiem, tylko niekiedy zalewając ruchliwą arterię.
O tym, że miejsce to było chętnie odwiedzane przez pielgrzymów, świadczy znalezisko z 1938 roku. W źródłach prasowych z tamtego okresu można odnaleźć artykuł, opublikowany w „Gazecie Kartuskiej” z 26.03.1938 roku pt. „Cenny skarb wykopano w Gdyni”. Artykuł donosił, iż u podnóża góry św. Mikołaja robotnicy wykopali gliniany garnek zawierający 1464 monety z połowy XVIII wieku. Wśród nich znalazły się srebrne talary Fryderyka Wilhelma i Augusta Mocnego, srebrne półgrosze oraz niklowe i miedziane monety z wizerunkiem Katarzyny Wielkiej Stanisława Augusta Poniatowskiego i Marii Teresy. Skarb przekazano Muzeum Miejskiemu w Gdyni, którym zarządzała Janina Krajewska. Niestety na skutek wojennej zawieruchy znaleziska zaginęły w nieznanym miejscu.
Istnieje hipoteza, iż niegdyś pod górę podchodziła woda, bowiem między Chylonią a Kępą Oksywską istniała płytka zatoka lub zamknięty akwen (pozostałość po zatoce).
Ważnym dla historii wzniesienia oraz wsi Chylonia miejscem była murowana kaplica, znajdująca się na szczycie Świętej Góry. Powstała ona około 1752 roku. Przy kaplicy, w pustelni mieszkał opiekun tego miejsca, Feliks Weseli. Pustelnik z wyboru pilnował porządku przy kaplicy przez lata. Po jego śmierci kapliczka zaczęła popadać w ruinę. Obalona przez burze została rozebrana. Wedle uwiecznionej także w źródłach pisanych wiejskiej legendy, chłop Ratenow z Gdyni, z cegieł po dawnej kapliczce pobudował chlew, który po kilku dniach zniszczyła doszczętnie burza. Ostatnie resztki kaplicy zniknęły, gdy w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstała tu żwirownia.
W latach 1995 – 1996, po przywróceniu i uporządkowaniu przez mieszkańców Chyloni niewielkiej polany nieopodal dawnej kapliczki, na Świętej Górze powstało miejsce zadumy oraz modlitwy. W pracach nad rewitalizacją tego miejsca brali też aktywny udział uczniowie szkoły podstawowej nr 10, leżącej u podnóża góry. Pierwsze nabożeństwo na szczycie odprawiono 25.03.1996 w dzień Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. W murowanej grocie można podziwiać figurkę Świętego Mikołaja, do niedawna z napisem „Gdy kult Św. Góry powróci, miasto się nawróci”. Przypomina ona o niezwykłej historii o chylońskim wędrującym św. Mikołaju. Podczas reformacji luteranie sabotowali katolickie pielgrzymki i obrzędy religijne. Nocą wykradli figurkę świętego z leśnej kapliczki i ukryli ją w piwnicy jednej z wiejskich chat. Zdarzył się cud: następnego dnia figurka znowu znalazła się na wzgórzu. Odcięto jej zatem nogi i znów ukryto, tym razem w zalakowanej skrzyni. Sytuacja powtórzyła się następnego dnia – znów kapliczka wyglądała tak, jak przed porwaniem a św. Mikołaj miał z powrotem swoje nogi. Luteranie dali za wygraną.
W wojennej zawierusze figurka zniknęła, lecz później trafiła do kościoła Parafialnego pw. Św Mikołaja. Współcześnie miejsce, gdzie znajdowała się kapliczka oraz figurka jest popularnym punktem spacerów okolicznych mieszkańców, odbywają się tu nabożeństwa a nawet koncerty, zaś dawne wiejskie legendy żyją przekazywane z pokolenia na pokolenie przez mieszkańców Chyloni.
Pośród znalezisk z góry jednym z najcenniejszych jest tzw. ‘Postrach Demonów’ – czyli jedyny, zachowany egzemplarz medalika-amuletu św. Benedykta z XVII wieku. Znajduje się on w zbiorach kultury materialnej Muzeum Miasta Gdyni wraz z innymi cennymi obiektami wotywnymi znalezionymi przy okazji wykopalisk na wzgórzu.
Jaka jest geneza medalika św. Benedykta? Pierwsze medaliki najpewniej zostały wybite w Austrii. W klasztorze w Metten w Bawarii zachował się datowany na rok 1415 rysunek przedstawiający św. Benedykta z pastorałem zwieńczonym krzyżem, oraz z wypisanymi słowami obecnymi przez wieki na rewersie medalików. Na awersie medalika przedstawiono postać świętego trzymającego zwój z modlitwą. Druga strona medalu (rewers) ma pośrodku krzyż. Widnieje na nim dewiza zakonu benedyktyńskiego: Pax- Pokój. Na czterech polach wyznaczonych przez ramiona krzyża znajdują się litery: CSPB- Crux Sancti Patris Benedicti (Krzyż Świętego Ojca Benedykta). Na belce pionowej krzyża, od góry do dołu: C S S M L- Crux Sacra Sit Mihi Lux (Krzyż święty niech mi będzie światłem). Na belce poprzecznej: N D S M D-Non Draco Sit Mihi Dux Diabeł -dosłownie: smok- niech nie będzie mi przewodnikiem).Na obrzeżu medalika znajduje się napis; litery na prawo: V R S N S M V – S M Q L I V B: Vade retro Satana, Numquam Suade Mihi Vana – Sunt Mala Quae Libas, Ipse Venena Bibas (Idź precz szatanie, nie kuś mnie do próżności – Złe jest to, co podsuwasz, sam pij truciznę).
Medalik stał się bardzo popularny w XVII, zaś jego finalną formę wizualną zatwierdził papież Benedykt XIV, który wymógł by na medaliku był obecny zawsze wizerunek świętego. Medaliki często chowano do grobów, bowiem św. Benedykt jest patronem dobrej śmierci. Jest on również patronem wszystkich pracujących, a w roku 1964 papież Paweł Vi ogłosił go patronem Europy. Św. Benedykt jest także patronem architektów, górników, rolników, nauczycieli, inżynierów, speleologów, uczniów, wydawców.
Na szczycie Świętej Góry, oprócz postrachu demonów, znaleziono medalik z wizerunkiem Ignacego Loyoli, krzyżyki z brązu i cyny, medal wybity ku czci papieża Leona XII, medalik ze Św. Dominikiem, prawie sto monet tzw. „półtoraków” Zygmunta III Wazy, szelągi ryskie. W 1977 r. archeolodzy z Łodzi, podczas badań krypty grobowej w kościele św. Piotra i Pawła w Pucku natrafili na szczątki takiego medalika z XVII wieku, jednak tylko we fragmentach. Gdyński medalik jest zatem najlepiej zachowanym egzemplarzem.
Michał Miegoń
Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
Wybrana literatura i materiały:
Kampania promocyjno-marketingowa projektu „Rok Tadeusza Wendy w Gdyni” otrzymała II nagrodę w kategorii „Kampanie promocyjno-marketingowe” w 5. Przeglądzie Konkursu Muzeum Widzialne organizowanym przez Narodowy Instytut Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów!
29 maja 1921 roku, we wsi Gdynia odbyła się uroczystość poświęcenia budowy portu. Polska po latach zaborów wróciła nad Bałtyk, ale odzyskany skrawek wybrzeża wymagał śmiałej wizji i umiejętnego zagospodarowania. Dzień, w którym wbito pierwszy pal, stał się symbolem rodzącej się Polski na morzu. Dziś rola Gdyni i jej portu jest bezsprzeczna, ale mało kto pamięta nazwisko człowieka, który wybrał dokładne miejsce, zaprojektował port i przez 17 lat nadzorował jego budowę. Nazywał się Wenda. Tadeusz Wenda.
W 100. rocznicę rozpoczęcia budowy portu, Rada Miasta Gdyni ustanowiła rok 2021 – Rokiem Tadeusza Wendy, a Muzeum Miasta Gdyni przygotowało całoroczny program obchodów, mający na celu przypomnienie mieszkańcom Gdyni i Pomorza, kim był jeden z ojców założycieli miasta. Aby dotrzeć z przesłaniem do jak najszerszego grona odbiorców, Muzeum postawiło kilka pytań, m.in. jak dziś celebrować ważne dla wspólnoty wydarzenia? To właśnie na tej podstawie stworzyło program dostosowany do różnych grup wiekowych, osób ze specjalnymi potrzebami, a przede wszystkim osób, które na co dzień nie są bywalcami muzeów.
M.in. 23 lipca świętowaliśmy urodziny Wendy pod jego pomnikiem na Molo Rybackim, gdzie wspólnie z mieszkańcami miasta i rodziną inżyniera spotkaliśmy się przy muzyce, torcie i zabawach edukacyjnych. 22 września odsłoniliśmy wielkoformatowy mural o powierzchni 210 m² z wizerunkiem inżyniera Wendy. Zaś 11 listopada rozdaliśmy gdynianom 103. sadzonki dębu, które będąc symbolem gdyńskiego portu, pielęgnowane i zasadzone w odpowiedniej ziemi wyrosną na wielkie drzewa (więcej: www.TadeuszWenda.pl).
W rezultacie od kwietnia do grudnia MMG przeprowadziło cykl wydarzeń, wystaw i przedsięwzięć edukacyjnych, które zaangażowały ponad 12 000 osób, a medialnie dotarły do 5 000 000 unikalnych użytkowników.”