Posłuchaj artykułu!
Pogrzeby ofiar Grudnia 1970 odbywały się w nocy, wbrew woli rodzin, w pośpiechu i atmosferze zastraszenia.
„Przystąpić do grzebania od dziś, skrycie na cmentarzach, pod płotami wyrównując ziemię” – takie polecenie od Zenona Kliszki, najbliższego współpracownika wciąż urzędującego I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki dostały 18 grudnia 1970 roku władze województwa gdańskiego.
Przystąpiły więc. Akcją kierował I zastępca komendanta MO ds. SB w Gdyni podpułkownik Stanisław Stawowski, jej przebieg kontrolowali funkcjonariusze SB.
Jak podają Piotr Brzeziński i Anna Nadarzyńska-Piszczewiat większość zabitych pochowano nocą z 19 na 20 grudnia 1970 roku na gdańskich cmentarzach Srebrzysko, Emaus i Oliwskim oraz gdyńskich na Witominie i Leszczynkach. Jedynie Stanisław Sieradzan miał tradycyjny pogrzeb poprzedzony nabożeństwem.

Rodzina Zygmunta Polito przy jego grobie na Cmentarzu Witomińskim w Gdyni, fot. nieznany, lata osiemdziesiąte XX wieku (ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, sygn. MMG/HM/II/5640
Bez precedensu
Zygmunt Sieradzan, brat zastrzelonego Stanisława Sieradzana opowiadał: „Przyszli w nocy i powiedzieli, że mają smutną wiadomość. «Syn zginął, proszę się ubierać, jedziemy na pogrzeb» – mniej więcej tymi słowami to ujęli. Ojciec prawie się osunął, powiedział, że nigdzie nie jedziemy. Ostatecznie pojechaliśmy – ja i ojciec, bo mama została w domu. Wieźli nas nyską, nie wiedzieliśmy dokąd. Okazało się, że za Cmentarz Witomiński. W kostnicy stało sześć czy osiem jednakowych dębowych trumien. Pomyślałem, że chyba największa jest Staszka, bo był wysoki. Przyszedł jakiś facet, otworzył.
Zobaczyliśmy Staszka w szpitalnym stroju, takiej piżamie w kratę, na nodze miał przyczepioną kartkę z nazwiskiem. Kiedy ojciec zauważył zsiniałe kostki i nadgarstki – jakby ktoś go związywał, postawił się. Powiedział, że żadnego pogrzebu nie będzie, że przyjedziemy następnego dnia i zrobimy normalny, jak się należy, a nie o piątej nad ranem, w ciemnościach.
Oni nie wiedzieli, co robić. Stali w płaszczach, z rękami w kieszeniach, niektórzy chodzili gdzieś dzwonić. Nie wiem, ile to trwało – 15 minut czy pół godziny, ale oświadczyli, że dobrze i odwiozą nas do domu.
Mama już w drzwiach zapytała, czy to prawda, co mówili o śmierci. Powiedzieliśmy, że tak. Nie będę opisywał, jak zareagowała, to po prostu była tragedia. Dopiero sąsiadka z góry przyniosła jakiś proszek i trochę mamę uspokoiła.
Następnego dnia miała przyjechać rodzina z warszawskiego, bo przecież zbliżały się święta. Czekaliśmy na wiadomość o pogrzebie, w końcu przyszedł ksiądz z parafii, że wszystko jest ustalone, pogrzeb odbędzie się tego i tego dnia, wcześniej nabożeństwo w kościele, stamtąd pojedziemy autokarem na cmentarz”[1].
Kulisy organizacji pogrzebu odsłonili badacze Piotr Brzeziński i Piotr Wicenty. Powiadomiony przez urzędników o sytuacji proboszcz parafii pw. św. Antoniego ojciec Stanisław Antoni Frejlich dwukrotnie odwiedził rodzinę Sieradzanów. Atmosferę rozmów opisał w klasztornej kronice: „W domu rozpacz, krzyki nieludzkie, rwanie włosów”[2]. Uspokoił ich i przekonał do planu pogrzebu: 21 grudnia w godzinie milicyjnej, czyli późnym popołudniem, miało odbyć się nabożeństwo z udziałem 40 osób, a potem pochówek na Cmentarzu Witomińskim; dla uczestników uroczystości gwarantowano autokar. Podporucznik Andrzej Zieliński, z którym ojciec Frejlich rozmawiał potem, relacjonował, że ksiądz prosił go o zaufanie, że załatwi tę sprawę do końca. Miał zapewnić funkcjonariusza, że nie dopuści „do żadnej demonstracji lub w inny sposób zakłócenia porządku”.
Zieliński w notatkach nazywał księdza kontaktem operacyjnym, bo – jak się okazuje – od 1966 roku SB próbowała namówić Frejlicha do współpracy. „Jesienią 1970 roku […] duchowny – zgodnie z prośbą bezpieki – usunął napis z umieszczonej w kruchcie kościoła św. Antoniego pamiątkowej płyty poświęconej rozstrzelanemu w 1952 roku komandorowi Zbigniewowi Przybyszewskiemu, obrońcy Helu z 1939 roku. Sformułowanie „stracony niewinnie” (chodziło o fałszywy zarzut szpiegostwa w sprawie tzw. spisku komandorów) zostało zastąpione ogólnikowym «cześć jego pamięci» – piszą Piotr Brzeziński i Daniel Wicenty. Dodatkowo w pochodzącej z września 1970 roku notatce ppłk. Stanisława Stawowskiego […] czytamy, że o. Frejlich poprosił SB o pomoc w uzyskaniu zgody Urzędu ds. Wyznań na jego nominację na stanowisko administratora parafii św. Antoniego […] W listopadzie 1970 roku duchowny został ostatecznie proboszczem”[3].
W 1972 roku SB zarejestrowała duchownego jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Stanisławski”. Autorzy artykułu podkreślają, że nie zachowały się świadectwa współpracy oraz że niezależnie od okoliczności, „ceremonia, która odbyła się w poniedziałek 21 grudnia, nie miała precedensu”.
Zygmunt Sieradzan: „Zebraliśmy się pod domem i zawieziono nas do kościoła, gdzie odbyła się msza. Staszek leżał w otwartej trumnie, ubrany w garnitur, który wcześniej dostarczyliśmy. Mogliśmy się więc z nim pożegnać. W kazaniu raczej nie było mowy o tym, że został zastrzelony, tylko, że zmarł. Potem pojechaliśmy na cmentarz. Pamiętam, że cała trasa – od wejścia do grobu – była obstawiona przez SB, co rusz stali tajniacy”.
Proszę jechać z nami, będzie pogrzeb
Dlaczego uroczystość pogrzebowa Stanisława Sieradzana nie miała precedensu wyjaśniają rodziny innych ofiar Grudnia. To drastyczne wspomnienia.
Rodzice Stanisława Lewandowskiego nigdy nie zobaczyli syna po jego śmierci. Grażyna Paśniewska, siostrzenica: „Przyjechałam na święta do Skępego, skąd wszyscy pochodzimy. Janek, starszy brat Staszka, który też pracował w Gdyni, wrócił do domu już 17 grudnia i opowiedział, co się stało w mieście. Ze Staszkiem nie było żadnego kontaktu, więc pojechaliśmy go szukać. Chodziliśmy od Annasza do Kajfasza, nikt nie wiedział. Ktoś z kolegów powiadomił, że został zastrzelony, ktoś inny, że ciało zostało oddane do Akademii Medycznej w Gdańsku. Pojechaliśmy tam, przynieśli nam zdjęcie do rozpoznania i żeśmy rozpoznali. Ciała już nie mieli. Wydali nam jego portfel, buty i jesionkę. W Urzędzie Wojewódzkim powiedzieli, że został pochowany na Srebrzysku. Jednak nikogo o takim nazwisku tam nie pochowano. Więc znów do urzędów.
W końcu ktoś nas pokierował na cmentarz Emaus. Ksiądz powiedział, że przyszli do niego w nocy, żeby pochował, ale odmówił, bo zmarłych chowa tylko w dzień. Pamiętał jednak, że na trumnie przybite było nazwisko Stanisław Lewandowski. Szliśmy tam, mijaliśmy groby z krzyżami bez nazwisk, wreszcie spytaliśmy grabarza. I on wskazał nam, który to grób. Moja mama z dziadziusiem, czyli ich – mamy i Staszka ojcem – wracali tam przez kilka nocy z łopatami i łomami, żeby wykopać. Bali się, że zawinęli go w coś i wrzucili do ziemi. Dokopali się do trumny. Przynajmniej tyle”.
Roman Drywa, syn zabitego Brunona, wtedy ośmioletni: „Kiedy kolega taty przyszedł powiedzieć, że ojciec miał wypadek w pracy, mama zaczęła go szukać. Klatkę dalej mieszkał taryfiarz, zgodził się zawieźć mamę do szpitala w Redłowie. Wujek Leon, brat taty, pracował w szkole, miał więc wielu znajomych, również wśród absolwentów. Ktoś z jego dawnych uczniów miał dyżur w szpitalu, skojarzył nazwisko i tak się mama dowiedziała.
Ja dowiedziałem się dopiero, jak w nocy przyszli esbecy, że mama ma się ubierać i jechać z nimi na pogrzeb męża. Wynajmowaliśmy pokój marynarzowi, panu Bolkowi i on, słysząc hałasy, wyszedł sprawdzić, co się dzieje. «Po nocach? Ludzie, co wy wyprawiacie?» – zaczął protestować, a oni krzyknęli, że ma nie dyskutować, mamie zagrozili, że jeśli nie pojedzie z nimi, to pochowają tatę sami. Wtedy pan Bolek się postawił, powiedział, że kobieta nie powinna o tej godzinie – na pewno było po północy – sama jechać, jeśli już, to niech weźmie syna. Zgodzili się, dali nam kilka minut na ubranie. Na dole już czekała nysa z kierowcą i wyruszyliśmy na cmentarz.Na wysokości kościoła św. Józefa na Grabówku doszło do małego incydentu. Zatrzymał nas patrol, otworzyli te suwane drzwi, a moja mama, która przez całą drogę płakała, zaczęła ich wyzywać od morderców, bandytów, różnych takich. Funkcjonariusz, który siedział z przodu wyjaśnił, że jedziemy na pogrzeb i puścili nas. Zanim dojechaliśmy na Witomino, mama powiedziała, że brakuje wujka Leona. Funkcjonariusz stwierdził, że nie ma mowy, ale urzędnik z Prezydium powiedział, że zna Leona Drywę, to w porządku człowiek. Podjechaliśmy na Wzgórze Nowotki [dziś Świętego Maksymiliana – przyp. AB], wujek protestował, że po nocy się nie chowa, ale ciocia Irena, jego żona uznała, że nie ma wyjścia: albo będziemy na pogrzebie albo nie będziemy, nie ma co dyskutować, jedziemy.
Pojechaliśmy pod kaplicę na cmentarzu na Witominie. Pamiętam, że pod ścianami stały poopierane dekle od trumien. Wnieśli trumnę z ojcem. Wyglądał jakby w szpitalu zdjęli go z łóżka i włożyli do trumny. Był boso, w pasiastej piżamie, spodnie miał z innego kompletu niż bluzę. Z ust wydobywała się zaschnięta strużka krwi, nikt jej nie zmył. Mama rozpłakała się, rzuciła w kierunku ojca, rozpięła mu piżamę, zaczęła naprawdę rozpaczać. Podszedłem do niej i powiedziałem: «Mamo, nie płacz».
Potem poszliśmy do miejsca pochówku – daleko od głównych dróg, między drzewami, przeniesienie tam trumny wymagało ekwilibrystyki. Ciocia Irena upewniła się, czy ksiądz jest prawdziwym księdzem, krótko się modliliśmy, a potem mama chciała podejść do trumny i omdlała, na szczęście podtrzymywał ją wujek Leon.
W następne dni matka nam słabła, ciągle ryczała, co chwilę trzeba było po lekarzy dzwonić”.
Wiesław Godlewski, brat Zbigniewa, którego ciało niesiono Świętojańską: „Przyjechali po nas do Elbląga i zawieźli do Oliwy – około godziny 23. nyska zatrzymała się pod samymi drzwiami katedry, ceremonia odbywała się w kaplicy obok. Park Oliwski i cmentarz był obstawiony żołnierzami i milicjantami. Przypominam sobie, że w pobliskich parterowych domach mieszkalnych wychodzące na kaplicę i cmentarz okna pozabijano płytami paździerzowymi. Czekaliśmy aż skończy się pożegnanie innego zastrzelonego człowieka. Po pół godzinie wyszła kobieta, obok niej trójka albo czwórka małych dzieci. Strasznie płakała.
Weszliśmy do tej kaplicy, na katafalku stała otwarta trumna, brat był ubrany w garnitur taty, który wcześniej od nas wzięli. Pochowaliśmy go w butach, które miał na sobie tamtego dnia – w których szedł tą kładką, w których niesiono go Świętojańską. To były brązowe zimowe traktory, tak zwane zuchy.
Zapytali, czy z księdzem czy bez. Oczywiście, mówią rodzice, że z księdzem. Ksiądz tak jak szybko się pokazał, tak szybko zniknął. Był bardzo wystraszony. Potem zobaczyliśmy go dopiero nad grobem. Dół wykopano wcześniej, trumna została wpuszczona, zakopana. Podjechała nyska i odwieźli nas do Elbląga”.
Dariusz Wójcik, syn poległego Mariana: „Znam tę historię głównie z opowiadań mamy, bo miałem wtedy niespełna trzy lata. Mama dowiedziała się najpierw, że ojciec został ranny – przyszedł do nas jego kolega powiedzieć o tym. Matka próbowała dostać się z Wejherowa do Gdyni, znaleźć go w szpitalu, ale okazało się to niemożliwe. Taksówkarze odmawiali, pociągi nie jeździły. Zmarł po 34 godzinach. Niedługo potem przyszedł ktoś z SB i mówi: «Proszę się przygotować, bo będzie pogrzeb».
Był późny wieczór, po 21. Ja zostałem z babcią, mama pojechała z krewnymi. Wzięła dla taty ubranie – całe szczęście, bo inaczej pochowaliby go nago, tak jak chcieli zrobić ze Zbigniewem Nastałym. Nastałowie mieszkali po sąsiedzku, ale mama poznała panią Nastałową właśnie wtedy, na Witominie. Mama zapamiętała, że było bardzo ciemno – widać było tyle, ile oświetlały reflektory nyski. Za nią, za wujkami, każdą z pięciu osób, stał jeden oficer czy jakiś tajniak. No i, że szło to bardzo szybko. Cyk, cyk, cyk i już następne, bo dużo czekało w kolejce”.
Jerzy Skonieczka w chwili śmierci miał 15 lat. Prawdopodobnie został postrzelony w okolicach swojej szkoły. Jego siostra Małgorzata Bojke opowiadała: „Było szaro, kiedy po nas przyjechali. Powiedzieli, że mamy się ubierać i jedziemy na pogrzeb. Mama protestowała, że przecież musi księdza załatwić, kupić garnitur, ale pojechałyśmy. Oparła się o trumnę, krzyczała, że nie pozwoli na pogrzeb, dopóki nie zobaczy syna. Otworzyli trumnę. Leżał nagi, przykryty prześcieradłem. Na głowie widać było ślad po postrzale – w tym miejscu miał wygolone włosy. To był straszny widok. Mama krzyczała, że go nie pochowa, póki nie będzie ubrany i nie przyjdzie ksiądz. Oni straszyli, że ma się uspokoić, bo pochowają bez nas i nie będziemy wiedziały, gdzie leży syn i brat. Uspokoiła się i przyszedł ksiądz. Podobno od Franciszkanów, z tego klasztoru. Wezwali go do pogrzebu stoczniowca. Był zdziwiony, że chowa dziecko”.
Ku nadziei
Dziś – jak podają Piotr Brzeziński i Piotr Wicenty – na gdyńskich cmentarzach spoczywa dziewięciu spośród 18 zamordowanych. Na Cmentarzu Witomińskim leżą: Brunon Drywa, Apolinary Formela, Jan Kałużny, Zygmunt Polito, Stanisław Sieradzan, Jerzy Skonieczka i Zbigniew Wycichowski. Na cmentarzu w Leszczynkach: Zygmunt Gliniecki i Janusz Żebrowski.
Na początku 1971 roku władze zgodziły się na ekshumację zwłok ofiar pochodzących z innych miast i zorganizowanie pochówków w rodzinnych stronach.
Na cmentarz w Wejherowie przewieziono ciała Mariana Wójcika i Zbigniewa Nastałego. W marcu rodzice Zbigniewa Godlewskiego dostali wiadomość, że – jeśli chcą – mogą pochować syna w Elblągu. Ojciec pojechał do Gdańska załatwić formalności i trumnę – w zaspawanym metalowym pudle – przewieziono do kaplicy na elbląskim cmentarzu. „Przyszło dużo ludzi – ze szkoły, do której obaj chodziliśmy, znajomi rodziców, sąsiedzi. Muszę powiedzieć, że ani milicji, ani wojska nie było nigdzie widać. Gdzieś na obrzeżach na pewno stali” – zapamiętał Wiesław Godlewski.
Grażyna Paśniewska, siostrzenica Stanisława Lewandowskiego: „Przewieźliśmy z Gdańska trumnę schowaną w większej metalowej. Pogrzeb w Skępem odbył się lutym – opowiada. – Mama Staszka zawsze powtarzała: «Ja opiekuję się grobem zabitego, może Stasiem też się ktoś zaopiekuje»”.
Czesława Lewandowska uparła się, żeby na nagrobku napisać, że syn został zastrzelony w Gdyni w Grudniu 1970. Władze nie chciały się zgodzić, próbowały nawet przekupstwa – oferowano rodzinie mieszkanie komunalne w zamian za rezygnację z prawdy. Nic nie wskórały.
Paulina Skonieczka wystawiła synowi pomnik, na którym kazała wyryć, że Jerzy zginął w wypadkach grudniowych. Grożono jej, że pomnik z takim napisem zostanie zniszczony. „Mówiła, że się nie boi. Jeśli rozbiją, to postawi następny – wspomina Grażyna Paśnicka. – Dali spokój”.
Dariusz Wójcik zapamiętał, że mama zamówiła pomnik z napisem, że ojciec został zamordowany w Gdyni. Ilekroć przychodziła na cmentarz, zastawała grób obrzucony kamieniami. Poddała się, zmieniła napis. Zmarła w 1993 roku. Nie doczekała odnawiania nagrobków zainicjowanego w drugiej połowie lat 90. przez Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni. Kiedy okazało się, że po wystawieniu Pomnika w alei Piłsudskiego, na koncie Komitetu są jeszcze pieniądze, przewodniczący Adam Gotner postanowił wesprzeć rodziny zabitych. Gotner, który w Grudniu cudem uniknął śmierci – strzelano do niego sześć razy, odzyskał przytomność leżąc wśród zwłok – od początku był zaangażowany w prace Komitetu, w 1990 roku został jego przewodniczącym. Dzięki jego pomysłowi nagrobki zostały odświeżone lub wymienione, opatrzone znakiem graficznym Grudnia 1970 i – jeśli rodzina nie zdecydowała inaczej – zdaniem: „Zabitym w pochodzie ku nadziei na wolność Polaków w Ojczyźnie”.
Jacht
Marceli Sieradzan, ojciec Stanisława, zamówił pomnik w kształcie jachtu. Na żaglach umieszczono napisy: „Zginął od kuli w wypadkach grudniowych 17.12.1970” na grocie i „sternik jachtowy 30 GDH” na foku. „Ojciec chciał napisać, że Staszek został zamordowany czy zastrzelony, ale to nie przeszło. Grozili, że zniszczą i po jakichś perturbacjach przeszła ta treść, która jest do tej pory” – opowiadał Zygmunt Sieradzan.
W latach 90., dzięki Społecznemu Komitetowi Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970, nagrobek i pomnik wymieniono na nowy, ale identyczny.
W grobie po sąsiedzku pochowano rodziców: Marcelego (zmarł w 1987 roku) i Wiktorię (1993), tu – od marca 2024 – spoczywa też Zygmunt Sieradzan.
Aleksandra Boćkowska
[1] Jeśli nie zaznaczono inaczej, wypowiedzi świadków i uczestników Grudnia pochodzą z rozmów przeprowadzonych przez Annę Kisicką lub Marka Wąsa w latach 2021-2023 w ramach projektu Grudzień ’70. Nieobecność, prowadzonego przez Muzeum Miasta Gdyni.
[2] P. Brzeziński, P. Wicenty, Serce, co nagle przestało bić. Wspomnienie Staszka Sieradzan, https://www.polska1918-89.pl/pdf/serce,-co-nagle-zgaslo.-wspomnienie-staszka-sieradzana,2119.pdf, dostęp: 30.09.2025
[3] P. Brzeziński, P. Wicenty, Serce, co nagle przestało bić. Wspomnienie Staszka Sieradzan, https://www.polska1918-89.pl/pdf/serce,-co-nagle-zgaslo.-wspomnienie-staszka-sieradzana,2119.pdf, dostęp: 30.09.2025