Fot. ze zbiorów IPN Gdańsk
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Grudzień 1970 roku kojarzy się jednoznacznie z robotniczymi protestami na Wybrzeżu i brutalną reakcją władz. Wydarzenia te miały jednak także swoje mniej znane międzynarodowe oblicze. Robotnicze protesty, rozlew krwi i zmiana władz w Warszawie przyciągnęły uwagę dyplomatów z niemal całego świata.
7 grudnia 1970 roku, zaledwie tydzień przed początkiem protestów na Wybrzeżu, w Warszawie premier Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej Józef Cyrankiewicz podpisał z kanclerzem Republiki Federalnej Niemiec Willy Brandtem układ między PRL a RFN o podstawach normalizacji ich wzajemnych stosunków.
Dokument ten był niewątpliwie dużym sukcesem politycznym pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Władysława Gomułki. Na jego mocy władze RFN uznały polską granicę zachodnią na Odrze i Nysie Łużyckiej, godząc się tym samym z wynikiem II wojny światowej. Na arenie międzynarodowej ustalenia te przyjęto z wyraźną ulgą. Wpisywały się one bowiem w charakterystyczny dla lat 70. XX wieku trend redukowania napięć pomiędzy wolnym światem a blokiem wschodnim.
Zaledwie tydzień później spokój dyplomatów w ambasadach w Polsce został zburzony. Wprowadzone 12 grudnia podwyżki cen żywności i innych podstawowych artykułów były niespodziewane i – z ich punktu widzenia – nielogiczne. W Warszawie panował jednak spokój i nic nie wskazywało na nadchodzącą tragedię. Jeden z pracowników ambasady Austrii w Warszawie, nazwiskiem Taurich, w rozmowach z kolegami z placówki RFN wyrażał nawet zdziwienie, iż w stolicy Polski wielkie zakłady pracy pracowały tego dnia normalnie i nie doszło do protestów.
Gdy 14 grudnia, w poniedziałek zastrajkowali robotnicy Stoczni Gdańskiej, zachodni dyplomaci w Warszawie nie dysponowali żadnymi informacjami na ten temat. Podobnie korespondenci zachodnich agencji prasowych nie mieli jeszcze wówczas pojęcia o sytuacji na Wybrzeżu. Realia Polski i bloku wschodniego z początku lat 70. były bardzo dalekie od współczesnych warunków „globalnej wioski”, w której informacje dzięki internetowi i mediom społecznościowym w ciągu kilku minut obiegają cały kraj.
W tej sytuacji szczególną rolę w zbieraniu informacji o protestach odegrały działające w Gdańsku konsulaty. W uprzywilejowanej pozycji znajdował się Konsulat Generalny Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich. Kierujący tą placówką konsul Iwan Borisow został bowiem uprzedzony przez stronę polską o planowanych podwyżkach. Już 12 grudnia radzieccy dyplomaci w Gdańsku (z których część prawdopodobnie realizowała także zadania dla służb specjalnych) powołali w konsulacie „zespół operacyjny”, który spotkał się z działaczami PZPR różnego szczebla. Co ciekawe polscy towarzysze zapewniali wówczas, iż nie spodziewają się protestów społecznych. Szybko okazało się, jak dramatycznie się pomylili.
Z placówek krajów wolnego świata w Grudniu’70 czołową rolę odegrał Konsulat Szwecji w Gdańsku. Kierujący nim konsul Kurt Gunnar Wik ze swojego gabinetu obserwował pochód protestujących robotników. Konsul poinformował o wybuchu protestów zarówno ambasadę w Warszawie, a za jej pośrednictwem władze w Sztokholmie, jak i Radio Wolna Europa. Konsul Wik tak bardzo rozdrażnił tym działaniem polskie władze, iż zaraz po wydarzeniach grudniowych musiał opuścić Polskę jako persona non grata.
Informacje o sytuacji w Trójmieście zaczęli także zbierać dyplomaci z placówek ZSRR i Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Konsulowie wysłali niższej rangi dyplomatów na rekonesans, sami pozostając bezpieczni w murach swych placówek. Wicekonsul NRD, Heinz Richter, poinformował o licznych śladach walk ulicznych w śródmieściu Gdańska. Radziecki konsulat oszacował z kolei liczbę demonstrantów na 10 tysięcy.
Nazajutrz, 15 grudnia, gdy stało się jasne, iż ukrycie przed polską i międzynarodową opinią publiczną protestów nie jest możliwe, ekipa Gomułki rozpoczęła wielką operację propagandową. W partyjnych mediach pojawił się komunikat Polskiej Agencji Prasowej, a następnie seria artykułów tłumaczących sytuację na Wybrzeżu. Winę za protesty i walki na ulicach zrzucono na „chuliganów”, którzy mieli wykorzystać niezadowolenie robotników. Był to jednak dopiero początek manipulacji. Władze posunęły się do, używając dzisiejszego języka, rozpowszechniania fake newsów kompromitujących protestujących robotników.
Biuro Prasy KC PZPR dysponowało zdjęciami Centralnej Agencji Fotograficznej z Gdańska, które przedstawiały stoczniowców broniących sklepu przed grupką złodziei. Fotografie te zostały jednak poddane retuszowi. Usunięcie stoczniowych kasków spowodowało, iż można je było podpisać jako zdjęcia rzekomych chuliganów rozbijających i rozkradających sklep. Nie mając na czym się oprzeć, dyplomaci zachodnich krajów przekazali tekst oficjalnego oświadczenia PAP swoim władzom. Co gorsza, zmanipulowane fotografie znalazły się na łamach wielu europejskich gazet, które tym samym nieświadomie przyczyniły się do powielania kłamstwa komunistycznych władz.
Reakcje Moskwy na masakrę robotników Trójmiasta i Szczecina nie są do końca znane. Rosyjskie archiwa ciągle jeszcze strzegą tajemnic dawnego imperium. W tej sytuacji trzeba się opierać na wspomnieniach radzieckich przedstawicieli aparatu władzy. Według nich na Kremlu początkowo nie zdawano sobie sprawy z powagi sytuacji, chociaż dzięki raportom gdańskiego konsulatu radzieckie kierownictwo miało obraz wydarzeń na Wybrzeżu. Zmieniły to dopiero doniesienia o użyciu broni i ofiarach śmiertelnych. W tej sytuacji radziecki ambasador, Awierkij Aristow, złożył w Komitecie Centralnym w Warszawie niezapowiedzianą wizytę Władysławowi Gomułce. Pierwszy sekretarz podczas spotkania podkreślał chęć zdławienia robotniczego buntu i co chwila odwoływał się do rzekomego kontrrewolucyjnego zagrożenia. Radziecki ambasador odniósł z kolei wrażenie, że Gomułka zachowywał się nerwowo i sprawiał wrażenie człowieka ciężko chorego Takie informacje zaniepokoiły przywódcę ZSRR Leonida Breżniewa i jego otoczenie.
Gdy na ulicach Trójmiasta pojawiły się czołgi i lała się krew, na Kremlu i w Warszawie toczyła się polityczna gra. Wieczorem 16 grudnia radziecki premier, Aleksiej Kosygin, zasugerował w rozmowie z wicepremierem Piotrem Jaroszewiczem, że zdaniem Moskwy Gomułka stracił panowanie nad sytuacją i nie ma pomysłu na wyjście z kryzysu. Rzekomo wykluczył on też radziecką interwencję, oświadczając, że to PZPR musi znaleźć wyjście z sytuacji. Wkrótce stało się jasne, iż kierownictwo ZSRR najchętniej widziałoby jako nowego pierwszego sekretarza Edwarda Gierka.
Nieco więcej wiadomo o reakcjach innego kraju z obozu państw socjalistycznych, czyli NRD. Już 15 grudnia wszystkie enerdowskie służby zostały postawione w stan podwyższonej gotowości, a na granicy z Polską wzmocniono patrole. Wkrótce też, gdy protesty objęły Szczecin, zamknięto przejście graniczne w Kołbaskowie, blokując tym samym trasę do Berlina. Szczególną „kontrolą operacyjną” poprzez inwigilację, podsłuch i sieć donosicieli miały być objęte zarówno osoby powracające z Polski do NRD, jak i Polacy pracujący w tym kraju.
Jako że większa część mieszkańców odbierała zachodnioniemiecką telewizję, która wspominała o rozlewie krwi w Polsce, towarzysze z Berlina Wschodniego, podobnie jak ekipa Gomułki, rozpoczęli wielką operację propagandową. Działacze Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec (SED) otrzymali specjalne wytyczne, co mówić na spotkaniach i partyjnych naradach. Powielano kłamstwa ekipy Gomułki o rozbijających sklepy chuliganach. Podobną narrację przyjęły także wschodnioniemieckie media, oskarżając przy tym RFN i NATO o „podgrzewanie nastrojów” w Polsce i bliżej nieokreślone „prowokacje”.
Trudno stwierdzić, czy i w jakim stopniu machina propagandowa wpłynęła na poglądy zwykłych mieszkańców NRD. Częśćz nich zapewne uwierzyła lub chciała uwierzyć w propagandowe zaklęcia. Według zachowanych raportów Stasi w rozmowach w zakładach pracy i gospodach pojawiały się antypolskie stereotypy mówiące o tym, że „Polacy nie potrafią rządzić własnym krajem”. Część zwykłych Niemców odrzuciła jednak propagandowe klisze, podkreślając w rozmowach, iż biedni, zdesperowani ludzie to nie chuligani. Władza, która strzelała do robotników, miała, zdaniem niektórych członków SED, niewiele wspólnego z prawdziwym socjalizmem.
Rzadko, lecz jednak zdarzały się bezinteresowne akty sympatii i solidarności z Polską i Polakami. Stasi odnotowała w czasie trwania protestów na Wybrzeżu kilkadziesiąt takich przypadków. W kilku miastach, m.in. w Berlinie Wschodnim i Erfurcie, pojawiły się napisy na murach i ulotki mówiące o solidarności z Polakami i wzywające do pójścia w ich ślady, a nawet do wywołania w NRD antykomunistycznego powstania.
Osobną kwestią była sytuacja Polaków pracujących za Odrą. Szczególnie trudne chwile przeszli z pewnością pracownicy Gdyńskiego Przedsiębiorstwa Budowlanego „Wybrzeże”, którzy pracowali przy budowie fabryki porcelany w Ilmenau w Turyngii. Można się tylko domyślać, jak straszne uczucia musiały im towarzyszyć. Być może wśród czytelników tego tekstu są byli pracownicy tego przedsiębiorstwa, których Grudzień ‘70 zastał w NRD. Chętnych do podzielenia się swymi wspomnieniami zachęcamy do kontaktu z Muzeum Miasta Gdyni.
Zupełnie inaczej wyglądała sytuacja po drugiej strony „żelaznej kurtyny”. Szczególnie uważnie sytuację na Wybrzeżu obserwowano w RFN. Nic dziwnego, zaledwie tydzień wcześniej zawarto przecież w Warszawie wspomniany układ zakładający normalizację stosunków. Władze RFN obawiały się więc upadku Gomułki lub innych politycznych zawirowań, które mogłyby na przykład spowodować wycofanie się Polski z polityki zbliżenia z RFN. Obawiano się także, iż protest przeniesie się z Wybrzeża na inne miasta, a Polska utonie w chaosie, co mogłoby spowodować radziecką interwencję.
Dopiero 19 grudnia rzecznik prasowy rządu kanclerza Brandta, Conrad Ahlers, w odpowiedzi na pytanie z redakcji dziennika „Welt am Sonntag” wydał krótkie oświadczenie na temat sytuacji w Polsce. Jego pierwsze zdanie brzmiało jednak absurdalnie, bowiem rząd w Bonn ze względu na rozlew krwi uznawał zajęcie konkretnego stanowiska w tej sprawie za „niestosowne”. Według słów rzecznika władze RFN postrzegały sytuację w Polsce jako kolejny przejaw „głębokiego i niemożliwego do przezwyciężenia” kryzysu gospodarczego w bloku wschodnim. Ewidentnie nie chciano zrazić do siebie zarówno ekipy Gomułki, jak i Kremla. Jednak na dyplomatycznych salonach nawet taka łagodna i wyważona wypowiedź została skrytykowana przez radzieckich dyplomatów, którzy uznali ją za „nieprzyjazną” wobec ZSRR i bloku wschodniego.
Media w RFN usiłowały obiektywnie informować o wydarzeniach na Wybrzeżu. Wiele artykułów opierało się na informacjach pozyskanych od osób trzecich. Kilku dziennikarzy szwedzkiej i duńskiej prasy przebywało w czasie grudniowych dni w Szczecinie i Słupsku. Ich relacje z walk ulicznych przytoczyła prasa w całej Europie. Z kolei kapitan jednego z zachodnioniemieckich statków handlowych stojących na redzie portu w Gdańsku poinformował o słupie dymu unoszącym się nad miastem po spaleniu budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR przez protestujących. Z drugiej jednak strony zdarzały się przekłamania i plotki. Niektóre tytuły publikowały sensacyjne informacje, np. o rzekomym wybuchu na terenie ambasady ZSRR w Warszawie czy też o przejściu części wojska w Gdyni na stronę stoczniowców.
W kakofonii sprzecznych komunikatów na pierwszym planie znalazły się opisy walk ulicznych w Szczecinie i Słupsku oraz wzmianki o sytuacji w Gdańsku i Gdyni. Bodaj najsmutniejszym faktem jest jednak pominięcie w zachodnich mediach „czarnego czwartku”, czyli wydarzeń z 17 grudnia w Gdyni. Obrazy, które dla Polaków są symbolami grudniowej masakry, zdjęcia niesionego na drzwiach „Janka Wiśniewskiego”, pozostały poza Polską w zasadzie nieznane.
Bodaj jedynym wyłomem w blokadzie informacyjnej, przez który informacje o gdyńskiej tragedii jednak przedostały się do wolnego świata było Radio Wolna Europa. Informacje o walkach ulicznych i gdyńskiej tragedii przekazał amator krótkofalowiec z Witomina, Zbigniew Ejtminowicz, co opisała swego czasu w „Gazecie Wyborczej” Katarzyna Fryc. Wstrząśniętemu rozlewem krwi gdynianinowi udało się nadać w świat w języku angielskim krótką informację: „Przekaż informację dziennikarzom. W Polsce, w Gdyni trwa masakra, na ulicach wojsko i skoty, Strzelają, krew się leje, giną ludzie”. Jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem komunikat ten nadało Radio Wolna Europa. Szczegółów gdyńskiej tragedii Zachód nigdy jednak nie poznał.
Amerykanie dzięki raportom Centralnej Agencji Wywiadowczej (CIA) szybko dowiedzieli się o wydarzeniach w Polsce. 16 grudnia na biurko prezydenta Richarda Nixona w gabinecie owalnym w Białym Domu trafił raport, w którym po raz pierwszy wspomniano o protestach w Trójmieście. Kolejne dni przynosiły dalsze szczegółowe informacje o sytuacji w Polsce, strajkach i walkach ulicznych. Co ciekawe, przewidywano, iż napięta sytuacja i niepokoje mogą potrwać nawet do połowy 1971 roku. Analitycy CIA odnotowali także echa wydarzeń w Polsce w innych krajach bloku wschodniego. I tak, 18 grudnia minister finansów Bułgarii zapowiedział publicznie, iż nie planuje żadnych podwyżek cen żywności.
Głównym zmartwieniem USA była jednak ewentualna interwencja ZSRR w Polsce. Według raportu CIA z 19 grudnia jednostki Armii Radzieckiej w Polsce, NRD i Czechosłowacji nie zostały jednak postawione w stan gotowości, co świadczyło o tym, że Sowieci nie planowali akcji zbrojnej. Reakcje amerykańskiej dyplomacji były zatem powściągliwe. Media za oceanem opisywały jednym tchem rozlew krwi w Polsce i obawy władz, iż protesty mogą niekorzystnie wpłynąć na proces odprężenia w Europie, którego prezydent Nixon był gorącym zwolennikiem.
Podobne stanowisko zajęli Brytyjczycy i Francuzi. Londyn, niezależnie od tego, kto akurat rządził, konserwatyści czy Partia Pracy, trzymał się żelaznej zasady nieingerowania w wewnętrzne sprawy innych krajów, zwłaszcza tych w radzieckiej strefie wpływów. Z kolei prasa francuska podkreślała kłopoty gospodarcze nad Wisłą, a dziennik „Paris Jour” określił nawet Polskę Gomułki mianem „chorego człowieka Wschodu”.
Sytuacji w Polsce przyglądały się także władze i media krajów położonych na uboczu wielkich dyplomatycznych rozgrywek. O protestach na polskim Wybrzeżu z dużą dozą sympatii i współczucia dla ofiar informowano nawet w dalekiej Algierii.
Upadek Gomułki i zastąpienie go przez Edwarda Gierka zostały przyjęte w zachodnich stolicach z wyraźną ulgą. Podobnie przyjęto informacje o powolnym stabilizowaniu się sytuacji w Polsce. Nowy pierwszy sekretarz zapowiedział bowiem kontynuację polityki zagranicznej swojego poprzednika, a także zbliżenie z Zachodem. Zamiast gromadzenia informacji na temat skali ofiar i represji po zdławieniu protestów, dyplomaci i publicyści skupili się od tej pory na rozpisywaniu scenariuszy na przyszłość i analizowaniu kolejnych kroków Gierka.
27 stycznia 1971 roku sytuacja w Polsce była przedmiotem obrad Komitetu Politycznego NATO. Przedstawiciele poszczególnych krajów członkowskich zastanawiali się wówczas, dlaczego na Wybrzeżu polała się krew. Najbardziej konkretną ocenę Grudnia ‘70 wygłosił stały przedstawiciel USA przy NATO Robert Ellsworth. Podkreślił on przyczyny ekonomiczne protestów, które nie były antykomunistycznym powstaniem, lecz wyrazem desperacji zwykłych ludzi. Zauważył on także, iż ekipa Gierka miała pełne poparcie Moskwy, a nowy pierwszy sekretarz sprawiał wrażenie pragmatyka i człowieka umiarkowanego w odróżnieniu od oderwanego od rzeczywistości Gomułki.
Grudniowe dni 1970 roku wstrząsnęły Wybrzeżem i całą Polską. Odbiły się one także echem na międzynarodowych salonach. Z drugiej strony nie można mówić o żadnych protestach krajów Zachodu, ostrych notach dyplomatycznych czy też wyrazach solidarności z Polakami. Odprężenie międzynarodowe, stabilność sytuacji i niechęć do ingerencji w radziecką strefę wpływów były w stolicach Zachodu priorytetami. Nie pierwszy i nie ostatni raz tragedia zwykłych ludzi przegrała z kalkulacjami dyplomatów i obojętnością bogatych społeczeństw.
Korzystałem z następujących archiwów i opracowań:
Łukasz Jasiński
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”