Ma smukłą szyję, długi nos, usta ułożone w lekkim uśmiechu i przymrużone oczy… To dziewczyna ze szkła Eryki Trzewik-Drost. Nie wiemy, kim była modelka, która zainspirowała artystkę do stworzenia płaskorzeźby – być może jedną z uczennic Państwowego Seminarium dla Wychowawczyń Przedszkoli w Opolu (gdzie początkowo pobierała nauki autorka projektu), koleżanką artystki z okresu studiów na wrocławskiej ASP, a może jedynie tworem wyobraźni. Pewne jest, że do kolekcji Muzeum Miasta Gdyni trafiła w 2021 roku, dzięki wystawie „Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci”. A dzięki nowej popularności, dziewczyna ze szkła – niegdyś produkowana masowo – dziś awansowała do roli obiektów muzealnych i stanowi przedmiot westchnień kolekcjonerów dizajnu.
Dzieło wykonane zostało w szkle szlifowanym, bezbarwnym i uformowane przez nalewanie do formy żeliwnej. Złożone jest z dwóch części: podstawy w formie leżącego prostopadłościanu z zaokrąglonymi krawędziami i górnej partii scalonej z podstawą w formie medalionu. Na przodzie ukazana jest głowa dziewczyny z kosmykami włosów. W kompozycję wplecione zostały okrągłe kształty imitujące zapewne owoce, dla których Eryka Trzewik-Drost zaprojektowała wiele naczyń. Praca podpisana jest u dołu, z tyłu medalionu sygnaturą „ETD”, co w rozwinięciu oznacza inicjały artystki. Szklany projekt pochodzi z lat osiemdziesiątych. Płaskorzeźba wysoka na 22 cm i szeroka na 17 cm, wyprodukowana została w Hucie Szkła Gospodarczego „Ząbkowice” w Dąbrowie Górniczej, gdzie Eryka pracowała wraz z mężem.
Projekt płaskorzeźby jest niejako powtórzeniem pomysłu na dekorację patery i talerza, który Eryka zaproponowała we wcześniejszym miejscu pracy – Zakładzie Porcelany „Bogucice” w Katowicach-Bogucicach. W latach pięćdziesiątych w jednym ze wzorów – „Hiszpanka” zaprojektowała twarz dziewczyny z warkoczami jako kompozycję operującą kontrastami biało-czarnych płaszczyzn i linii. Wzór ten przygotowała na paterę w formie graficznej dekoracji. W „Bogucicach” artystka odkryła swoje zdolności rzeźbiarskie – jednym z jej pierwszych zadań było stworzenie form kameralnych figurek jak np. „Pierwszy bal”[1]. W swoim szklanym, rzeźbiarskim dossier, wypracowanym w „Ząbkowicach”, Eryka wykonała kolekcję płaskorzeźbionych przycisków w formie dziewczęcych główek. Jedną z ostatnich tego typu prac było stworzenie dekoracyjnego medalionu ze stylizowanym wizerunkiem młodej dziewczyny z warkoczami[2]. Jak sama mówi: „Moje ulubione projekty są użytkowe. Głowy w szkle i medaliony, »Dziewczynka z ptaszkiem«. Te lubię”[3].
Eryka Trzewik-Drost urodziła się 19 listopada 1931 roku w miejscowości Pokój (koło Opola) na Dolnym Śląsku, ówczesnym Bad Carlsruhe O/S. Od dziecka przejawiała zdolności plastyczne, choć rodzice chcieli, by raczej uczyła się gry na skrzypcach[4]. Lubiła rysować i malować, ale jej talent zauważono dopiero w Państwowym Seminarium dla Wychowawczyń Przedszkoli w Opolu, gdzie nauczycielka rysunku „pani Cieślakowa” namówiła Erykę, by spróbowała sił w nowo powstałej uczelni we Wrocławiu – Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych[5]. To właśnie tam kształciła się w Katedrze Szkła prowadzonej przez prof. Stanisława Dawskiego i obroniła dyplom w 1957 roku. Tak rozpoczęła się jej wielka zawodowa i artystyczna przygoda, która trwała nieprzerwanie do 1990 roku.
W przeciwieństwie do męża – Jana Sylwestra Drosta (również absolwenta wrocławskiej uczelni), Eryka oprócz korzystania z całej palety kolorów, często tworzyła projekty w szkle bezbarwnym – naturalnym. Zapytana o ulubiony kolor odpowiedziała: „A ja lubię raczej ciepłe odcienie. Szkła nawodzone są bardzo ciekawe, ale wydaje mi się, że najlepsze jest jednak szło bezbarwne. To jest szkło, prawdziwe szkło!”[6]. Jej twórczość charakteryzują motywy inspirowane naturą – m.in. „Cora”, „Sahara”, „Ptaszek”, artystka równie często odwołuje się do postaci ludzkich. „Pytanie o inspiracje nigdy nie jest łatwe. Projekty z dziećmi, tj. te figurki chłopca i dziewczynki, być może wywodzą się ze wspomnień z czasów Seminarium Pedagogicznego w Opolu, gdzie kontynuowałam po wojnie naukę”[7] – tłumaczy artystka. Najbardziej zapadające w pamięć projekty to te noszące nazwy „Nygusek” – w postaci wazonika, „Dziewczyna z ptaszkiem” – w kształcie medalionu, „Chłopak” i „Dziewczyna” – małe szklane figurki.
Szklane zastawy, bibeloty i porcelanowe figurki z PRL-u można dziś zobaczyć na niejednej półce w nowoczesnym mieszkaniu, wystawione niczym trofeum – a przecież niegdyś były produkowane w wielu seriach i używane masowo. Dzięki takim wystawom jak „Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci” – mającym swoją odsłonę w Gdyni i Wrocławiu – chcemy rzucić nowe światło na oryginalne wzory, nazwy i ciekawe technologie stosowane przez polskich twórców sztuki użytkowej. Drostowie projektowali zastawy, naczynia do obiadów, deserów, przekąsek – rzeczy codzienne, którym właśnie dobre wzornictwo zapewniło unikatowość i długowieczność. Przykładem tej twórczości jest właśnie – płaskorzeźba szklana „Głowa dziewczyny”, opisana sygnaturą MMG/SZ/P/49, służąca niegdyś za dekoracyjny element wnętrz mieszkalnych.
Rok 2023 ogłoszony został „Rokiem zbiorów”, które prezentowaliśmy z okazji 40-lecia Muzeum Miasta Gdyni. Przypominaliśmy w tym czasie, że Gdynia nie tylko stoi historią, ale również nowoczesnością. Jako jedno z najmłodszych polskich miast, przyjęła na siebie zadanie, aby opowiadać o dobrym projektowaniu i wyznaczać nowe trendy w dizajnie, architekturze i sztuce.
Katarzyna Gec
Artykuł powstał w ramach wystawy MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS dofinansowanej ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
[1] Barbara Banaś, Eryka i Jan Drostowie. Mistrzowie szkła ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2021, s. 44.
[2] Barbara Banaś, O Asteroidzie, Bogucicach, Conti itd., czyli abecadło Drostów [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 30.
[3] Eryka Trzewik-Drost, „To jest szkło, prawdziwe szkło!” z Eryką Trzewik-Drost i Janem Sylwestrem Drostem rozmawia Marta Borowska-Tryczak [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 78.
[4] Barbara Banaś, O Asteroidzie, Bogucicach, Conti itd., czyli abecadło Drostów [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 30.
[5] Barbara Banaś, Eryka i Jan Drostowie. Mistrzowie szkła ze zbiorów Muzeum Narodowego we Wrocławiu, Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wrocław 2021, s. 22.
[6] Eryka Trzewik-Drost, „To jest szkło, prawdziwe szkło!” z Eryką Trzewik-Drost i Janem Sylwestrem Drostem rozmawia Marta Borowska-Tryczak [w:] Eryka i Jan Drostowie. Polskie Projekty Polscy Projektanci, Muzeum Miasta Gdyni, Gdynia 2021, s. 78.
[7] Tamże, s. 86.
Nieodłącznym elementem wyposażenia klas szkolnych były i są ławki. To właśnie w nich uczniowie spędzają najwięcej czasu podczas pobytu w szkole. Te starsze, drewniane wspominamy dziś z sentymentem. Siedząc w ławce, uczyliśmy się pisania, kreśląc w zeszytach niezgrabne literki. To w ławce zawiązywały się pierwsze przyjaźnie z osobą siedzącą obok. Dziś jeszcze używa się określenia: „kolega z ławy szkolnej”.
Z wielkim sentymentem lata w szkolnej ławie wspomina uczennica, a później dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 12 w gdyńskiej dzielnicy Witomino – Dorota Wypych:
„12” to zielone, drewniane ławki (blaty połączone z siedziskiem) z otworem przeznaczonym na kałamarz, w którym znajdował się czarodziejski płyn, zwany atramentem. Chcąc cokolwiek napisać należało namoczyć stalówkę pióra w niebieskim atramencie, uważając jednocześnie, aby nie było go ani za dużo, ani za mało. Często stalówka lub jej właściciel nabrał za dużo atramentu, wtedy zeszyty wzbogacały się o dodatkowe ozdobne elementy w postaci kleksów…
Ławki mają swoją historię, tę zapisaną w literaturze, ale i tę wyrytą na blacie scyzorykiem czy szpikulcem cyrkla. W ciągu lat użytkowania przez coraz to nowych uczniów, na ławce przybywało informacji, głównie wzorów matematycznych czy chemicznych, ważniejszych dat z historii. Były to najprostsze ściągawki przydatne podczas odpowiedzi czy klasówki z różnych przedmiotów szkolnych. Nie brakowało także anonimowych wyznań miłosnych. „Kto na ławce wyciął serce i podpisał głupiej Elce?” – śpiewały Czerwone Gitary.
Takie właśnie zapisy, przeważnie wyznania miłosne w języku angielskim wyryte ostrym narzędziem, znalazły się również na naszej muzealnej ławce. Mebel pochodzi z wyposażenia Szkoły Podstawowej w Chwaszczynie. Do muzeum trafił w 1996 roku i zapisany został w inwentarzach pod sygnaturą MMG/HM/III/485. Dwuosobowa ławka wykonana jest z drewna, ma 78 cm wysokości, 82 szerokości i 120 cm długości. Jej elementy łączone są listwami i oryginalnymi śrubami. Tylko blat, pochylony nieco w kierunku ucznia, pomalowany jest zieloną farbą olejną. Pośrodku pulpitu zachowano miejsce na okrągły kałamarz oraz dwa wgłębienia na przybory do pisania po obu jego stronach. Pod pulpitem znajdują się dwie półki na książki i zeszyty. Ławka posiada oparcie dla siedzących, a jej przód zabudowany jest dwiema szerokimi deskami łączonymi pośrodku poziomą kantówką. Podobne konstrukcje ławek widać zarówno na przedwojennych, jak i powojennych fotografiach. Trudno jest więc ustalić okres jej wyprodukowania.
Jej poprzednikiem było skryptorium – drewniany, lekko pochylony do przodu pulpit służący zakonnikom do przepisywania ksiąg. Ławka dla uczniów pojawiła się prawdopodobnie w pierwszych szkołach zakładanych przez zakony jezuitów i pijarów, których powołaniem było m.in. szerzenie oświaty.
W dawnych klasach elementarnych placówek, szczególnie wiejskich, pojawiały się jednoosobowe drewniane ławki szkolne. Posiadały siedzisko, którego wysokość można było regulować, i otwierany pulpit z otworem na kałamarz. W dolnej części miały wmontowane deseczki, służące za podpórki na nogi. Te udogodnienia zależały jednak od pomysłowości i umiejętności mistrzów stolarskich.
Aż do połowy XX wieku ławka wykonywana była z drewna i stanowiła jeden element. Nieruchomy blat był połączony z siedziskiem. Pulpit ławki był nieco pochylony w stronę osoby siedzącej. Siedzący uczeń opierał się o przód ławki stojącej za nim. Jedynie ostatnie ławki w rzędzie posiadały oparcie na plecy. We wszystkich meblach znajdował się okrągły otwór na kałamarz wspólny dla dwóch osób oraz niewielkie podłużne zagłębienia na odłożone pióro czy ołówek. W zależności od zamożności i możliwości lokalowych szkoły, ławki mieściły od dwóch do pięciu uczniów. Czasami zdarzały się klasy tak liczne, że część dzieci przysiadało się do zajętych już ławek.
W latach pięćdziesiątych XX wieku pojawił się nowy typ ławek. Blat z półką i siedzisko nadal pozostawały drewniane, natomiast element łączący obie części i nóżki ławki stały się metalowe. Charakterystyczną cechą szkolnych ławek z różnych okresów był zielony kolor pulpitów malowanych farbą olejną. Współczesne ławki szkolne wykonane są z lekkiego materiału, według najnowszych zasad ergonomii. Czy będą także budzić sentyment, jak te stare, w których uczniowie spędzali sporą część dnia?
Przez wieki ławki wykonywane były przez stolarzy, ale wraz z rozwojem oświaty i szkolnictwa na wsiach i w miastach, szczególnie w XIX wieku, produkcją ławek zajęły się fabryki. Na Pomorzu od 1899 roku działała Fabryka Mebli w Gościcinie, która prawdopodobnie do czasu wybuchu II wojny światowej sporadycznie realizowała zamówienia na ławki szkolne. Natomiast w latach 1945-1952 ich produkcja, obok mebli domowych i biurowych, weszła w skład stałej oferty fabryki. Także powstała w 1947 roku Wytwórnia Mebli Szkolnych w Kartuzach wyposażała w meble gdyńskie szkoły. Oba wspomniane ośrodki, zlokalizowane były na tyle blisko, że gdyńskie władze oświatowe mogły korzystać z ich ofert.
XIX wiek na Pomorzu to okres znacznego rozwoju szkolnictwa. Szkoły utrzymywane były przez gminy i w zależności od ich zamożności kształtowało się wyposażenie placówek. W samej Gdyni (Gdingen) pierwsza szkoła założona została w 1836 roku. W tym czasie istniały już szkoły w Chyloni i Obłużu. Z reguły były one słabo wyposażone w meble, przybory szkolne i pomoce naukowe.
Szkoła w Gdyni znajdowała się przy obecnej ul. Starowiejskiej w starym, pokrytym strzechą budynku, który dzieliła z pocztą. Na niewielkiej powierzchni utworzono dwie izby lekcyjne. Jak wspominają nauczyciele, którzy pracę w Gdyni podjęli na przełomie pierwszej i drugiej dekady XX wieku, klasy w szkole miały ławki pięcio- i ośmioosobowe, ciągnące się na całej niemal szerokości pomieszczenia. Ciasnota nie sprzyjała edukacji, szczególnie rozwijaniu umiejętności pisania. Nauczycielowi trudno było zajrzeć do zeszytu każdego ucznia i na bieżąco oceniać postępy w nauce. Dzieci nie mieściły się w ławkach. Niektóre z nich stały lub siedziały pod ścianą. Po 1925 roku, w związku z rozbudową Gdyni i ciągłym napływem ludności, w klasie musiało się pomieścić nawet siedemdziesięcioro dzieci.
Kiedy w 1928 roku oddano do użytku nowy budynek szkolny, jego wyposażenie w meble, pomoce naukowe i książki tak się zmieniło, że „jedynkę” nazywano nawet gdyńskim uniwersytetem. Inaczej wyglądały wówczas ławki szkolne. Przeznaczone dla dwóch uczniów, z kałamarzem pośrodku i półką pod pulpitem na książki dawały komfort w pracy. Widzimy je na pamiątkowych fotografiach.
Porównując obie fotografie, pochodzące z tego samego okresu, zauważamy różnicę w wyglądzie ławek. Prawdopodobnie wyprodukowane zostały w różnych fabrykach. Nie wiemy jednak, gdzie konkretnie je zakupiono. Zachowała się natomiast informacja o pochodzeniu mebli w Szkole Powszechnej nr 10 w Chyloni, którą udostępniono uczniom w 1935 roku. Jej ówczesny kierownik Franciszek Kortas w kronice szkolnej podaje:
Umeblowanie stanowią stoliki i krzesełka, co zaprowadzono po raz pierwszy na terenie Gdyni tytułem próby. Sprzęt wykonany z drzewa bukowego przez Fabrykę Krzeseł w Gościcinie pow. Morski, jest solidny i stanowi pewnego rodzaju ozdobę szkoły.
Krzesełka uczniowskie widoczne są na zdjęciu wykonanym w dniu poświęcenia i otwarcia szkoły 4 września 1935 roku.
Większość przedwojennych ławek szkolnych użytkowana była także podczas okupacji niemieckiej i przez długie lata powojenne. Dziś spotkać je można już tylko w muzeach.
Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
Standardowa ma wymiary 20,3 x 21,0 cm. Sporządzona została na grubym papierze w kolorze kremowym. Na awersie, w prawym górnym rogu zawiera niewielką, ok. 7 x 10 cm, czarno-białą fotografię przedstawiającą jeden lub kilka budynków. Obok fotografii widnieją, narysowane czarną, cienką linią proste rzuty obiektów. Pod nimi, widać pieczątkę z pojęciami w języku niemieckim, m.in. Eigentümer (właściciel), Grundbuch bezeichnung (księga wieczysta), Kataster bezeichnung (księga gruntowa). Jej rewers wypełniono wieloma rubrykami o charakterze techniczno-budowlanym. Dotyczą one konstrukcji, materiałów wykończeniowych oraz liczby pomieszczeń. Częściowo są wypełnione maszynowym pismem. Najczęściej pojawiają się określenia – Massivbau Ziegel (solidna cegła konstrukcyjna) oraz Verputzt (otynkowany). Czasami występuje Garage (garaż). Nierzadko także Hofbaracke (baraki na podwórzu).
Razem jest ich blisko 4 000 sztuk. Tych dotyczących Działek Leśnych jest ponad 300. To około 13% całości.
Karta ewidencyjna budynku przy ul. Nowogrodzkiej 41 w Gdyni, MMG/HM/II/135/9, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.
Pokaźny zespół kart ewidencyjnych gdyńskich budynków zinwentaryzowanych przez Niemców w czasie II wojny światowej znajduje się w Muzeum Miasta Gdyni od 1983 roku. Został przekazany nowo utworzonej placówce przez Miejską Bibliotekę Publiczną, która wcześniej otrzymała go prawdopodobnie od Miejskiej Pracowni Urbanistycznej. Bardzo podobny, choć niepokrywający się w 100% zbiór kart ewidencyjnych został zgromadzony w Archiwum Państwowym w Gdańsku Oddział w Gdyni oraz w archiwum Wydziału Architektoniczno-Budowlanego Urzędu Miasta Gdyni. Tam jednak karty zostały rozproszone po teczkach z konkretnymi adresami w przeciwieństwie do muzealnego zespołu, który pozostał wydzielony.
W Muzeum karty przechowywane są w specjalnych teczkach wykonanych
z bezkwasowego papieru zapewniających im ochronę przed czynnikami zewnętrznymi. Karty zostały wpisane do Księgi Inwentarzowej Fotografii i przechowywane są w Magazynie Fotografii.
Teczek wypełnionych kartami jest kilkadziesiąt. Zostały one podzielone według adresów ewidencjonowanych budynków. Karty, pochodzące z okresu Gotenhafen, dotyczące Garten Straße, Albert Forster Straße, Hubertusburger Straße, Fehrbelliner Straße, Winterfeld Weg, Fahrenheit Straße, Ziethen Straße (odpowiednio ul. Śląska, ul. Morska, ul. Warszawska, ul. Wolności – a przedwojenna ul. Leśna – ul. Podlaska, ul. Tatrzańska, ul. Słupecka) sąsiadują więc ze sobą nie tylko topograficznie, ale także w muzealnym porządku od wielu lat.
Dlaczego ta – zdawałoby się niepozorna – dokumentacja jest współcześnie niezwykle ceniona w kontekście badań nad architekturą Gdyni?
Karta ewidencyjna budynku przy ul. Tatrzańskiej 7 w Gdyni, MMG/HM/II/225/5, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.
Niemieckie karty ewidencyjne opisujące gdyńską architekturę powstały na zlecenie urzędu Nadburmistrza Miasta Gdyni (Oberbürgermeister der Stadt Gotenhafen). Akcja inwentaryzacyjna objęła na przestrzeni lat 1940-1944 teren całego miasta i dotyczyła wszystkich typów budynków. Komórką nadzorującą proces było Biuro Planowania (Planungsamt), podlegające Miejskiemu Urzędowi Budowlanemu ( Stadtbauverwaltung Gotenhafen).
Współcześnie, najcenniejszym – nie tylko dla muzealników i badaczy – elementem tych kart są zdjęcia przedstawiające przedwojenną gdyńską architekturę. Te dokumentacyjne kadry stanowią świadectwo jej różnorodności. Taki niejednorodny obraz, dotyczy także Działek Leśnych – malowniczej, bo skąpanej w zieleni lasu i ogrodów, dzielnicy włączonej do Gdyni 1 kwietnia 1933 roku.
Bogactwo architektury na jej terenie zewidencjonowanej na niemieckich kartach, objawia się pod postacią modernistycznych domów czynszowych z pokojami kawalerskimi na wynajem i parterami przeznaczonymi na cele handlowe (ul. Wolności, ul. Słupecka, ul. Olsztyńska, ul. Pomorska). Widzimy tutaj także wielorodzinne „wille czynszowe” i budynki jednorodzinne (ul. Nowogrodzka, ul. Tatrzańska, ul. Zakopiańska) a także zabudowę wielomieszkaniową – zespoły czteropiętrowych bloków z zamkniętymi w środku podwórkami i zieleńcami wybudowaną przez inwestorów publicznych takich jak Zarząd Kasy Emerytalnej dla robotników Kolei Państwowych (ul. Śląska 33) oraz Zakład Ubezpieczeń Pracowników Umysłowych (ul. Śląska 51). Kolejnymi rozpoznanymi na kartach budynkami są wolnostojące i bliźniacze domki Towarzystwa Budowy Osiedli (TBO) – drewniane ze spadzistymi dachami w stylu zakopiańskim (ul. Tatrzańska 15, ul. Nowogrodzka 34) oraz drewniano–murowane
o kubicznych bryłach w nurcie funkcjonalizmu (ul. Tatrzańska 2, Tatrzańska 7, ul. Tatrzańska 26, ul. Królewiecka 8, ul. Kwidzyńska 8 i 9, ul. Malborska 6 i 7.
Zdjęcia na kartach obfitują w całą masę detali – dzięki nim można spokojnie przeanalizować strukturę tynku stanowiącego wykończenie portalu domu czynszowego lub porównać rodzaje zastosowanej stolarki okiennej i drzwiowej w kolejnych budynkach. Fotografie te przynoszą również wiele odpowiedzi w zakresie rozległego tematu architektury niedokończonej. Na zdjęciach możemy zobaczyć obiekty, których budowy nie zdążono doprowadzić do końca przed wybuchem wojny a samych budynków, otynkować i wyposażyć.
Karta ewidencyjna budynku przy ul. Olsztyńskiej 37 w Gdyni, MMG/HM/II/142/8, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.
Na fotografiach dokumentujących budynki na Działkach Leśnych występuje jeden stały element – człowiek z tzw. „łatą”. Jest to potoczne określenie tyczki geodezyjnej oznakowanej biało-czerwonymi pasami i służącej do wykonywania pomiarów budynków. Trzymającym w jednej ręce tyczkę a w drugiej teczkę, jest najczęściej mężczyzna w średnim wieku, ubrany w ciemną marynarkę i spodnie, z jasnym kaszkietem na głowie. Rzadziej w tej roli występuje na zdjęciach młody chłopak o swobodnej pozie
z jedną ręką opartą o biodro, w bufiastych, krótkich spodniach zwanych pumpami.
Zdjęcia budynków wykonywane były najczęściej z dalszej perspektywy, tak aby możliwie najlepiej uchwycić ewidencjonowany obiekt. Pewnie, nierzadko fotograf musiał robić zdjęcie z poziomu wyższego piętra budynku usytuowanego naprzeciwko. Na fotografii „człowiek z łatą” najczęściej stoi przy bocznej ścianie fotografowanej nieruchomości, przy wejściu do niej lub przed elewacją od strony ulicy. Wokół niej toczy się zwykłe, niezwykłe życie. Na fotografiach uchwycone zostały scenki rodzajowe, fragmenty codzienności ożywionej (bawiące się na chodniku dzieci, rozmawiający ze sobą sąsiedzi, wchodząca do domu kobieta trzymająca wiadro na śmieci) i nieożywionej (wietrząca się na balkonie pościel, suszące się na sznurku tuż pod lasem pranie, pojedynczy samochód zaparkowany na chodniku).
Zmieniają się budynki w tle, zmieniają się pory roku – śnieg pokrywa dachy i podwórko, rozjaśniając kadr, wiosenne pąki na krzewach niemal przysłaniają mężczyznę z tyczką, rozmach ogrodowych słoneczników na kolejnym zdjęciu nie pozwala już dostrzec mierniczego.
Niektóre zdjęcia są prześwietlone, rozmazane, o słabej jakości i amatorskim charakterze. Nie znaczy to wcale, że są mało wartościowe. Wręcz przeciwnie.
Karta ewidencyjna budynku przy ul. Wolności 50 w Gdyni, MMG/HM/II/32/12, zbiory Muzeum Miasta Gdyni.
Z dzisiejszego punktu widzenia, bezcenna wartość wykonanych przez Niemców kart ewidencyjnych gdyńskich budynków jawi się w tym, że są pierwszą i jak dotąd jedyną, przeprowadzoną na tak dużą skalę dokumentację zabudowy Gdyni. Masowo reprodukowane w publikacjach dotyczących miasta, zdjęcia z niemieckich kart ewidencyjnych budynków z okresu okupacji, stanowią nieocenione ikonograficzne źródło wiedzy na temat przedwojennej architektury miasta. Nieustannie korzystają z nich badacze, muzealnicy oraz miłośnicy Gdyni i architektury – wszak wiele reprodukcji można znaleźć na muzealnej stronie gdyniawsieci.pl….
Czy taka odpowiedź na temat bezcennego charakteru tego pionierskiego i wyjątkowego zbioru jest dla Państwa satysfakcjonująca?
Weronika Szerle
Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
Święta Góra, znana również pod nazwą „Góra św. Mikołaja”, to jeden z najbardziej charakterystycznych punktów północno-zachodniej Gdyni. Legendy związane ze Świętym Mikołajem, postacią kojarzoną nie tylko ze świętami, ale znaną również jako chrześcijański patron rybaków, sąsiadują w historii wzgórza z wykopaliskami z dawnych czasów oraz teoriami spiskowymi. Jaka jest historia tego wyjątkowego gdyńskiego wzniesienia?
Administracyjnie Święta Góra znajduje się w granicach dzielnicy Gdynia Leszczynki, chociaż historycznie związana była z Chylonią, dawną wsią rolniczą, a dziś jedną z większych dzielnic miasta. Wzniesienie, o wysokości 83,1 m n.p.m., od wieków stanowiło miejsce kultu oraz punkt nawigacyjny. Jego obecność miała również wpływ na pojawianie się osadnictwa w tym rejonie. W trakcie prowadzonych w okresie międzywojennym badań archeologicznych odkryto tu grób z czasów kultury łużyckiej (XIII-XII wieku p.n.e.). W krypcie znaleziono figurki, spirale naramienne, specjalne zapinki (tzw. fibuły) oraz kabłączki skroniowe.
Po 1351 roku, kiedy to nad potokiem „Kilona” (Chylonka) usytuowano wieś Heinrichsdorf, w okolicy wzniesienia zaczął rozpowszechniać się kult św. Mikołaja, patrona rybaków, który przejął rolę postaci czczonej przez mieszkańców, zastępując tym samym dawne pogańskie bóstwa. Z tego samego okresu pochodzi usytuowany w centrum wsi kościół p.w. Świętego Mikołaja. Oba miejsca (kościół oraz św. Górę) przypuszczalnie oddano pod wezwanie świętego w tym samym momencie. Wzgórze mijali pielgrzymi, ruszający z Oliwy w stronę Kalwarii Wejherowskiej. Wkrótce powstały tu kolejne kapliczki, najpierw prowizoryczne, zaś w XVIII wieku – pierwsza murowana.
Ksiądz Fankidejski w książce wydanej w 1880 roku w Pelplinie pt. „Cudowne miejsca w dzisiejszej diecezji chełmińskiej” pisze: „Jako stara wieść niesie, obrał sobie to miejsce Mikołaj św. Od niepamiętnych czasów, jeszcze przed luterską reformacyą, ku czci swojej i wielkie łaski i cuda wyświadczał wszystkim tym, którzy go o to prosili” (pisownia oryginalna). Co roku, 6 grudnia, urządzano na szczycie góry odpusty. Wierzono, iż płynące spod wzgórza źródełko, dopływ rzeczki Chylonki, rzekomo miało właściwości lecznicze na rozmaite schorzenia. Wedle przekazywanej z pokolenia na pokolenie legendy woda straciła swoją magiczną moc w XIX wieku. Wówczas do źródła miał przybyć okoliczny ubogi rolnik ze ślepym koniem. Obmył zwierzęciu oczy i profanując święte wody doprowadził do utraty ich właściwości. Choć koń rzekomo odzyskał wzrok, chłop oślepł. W następnych latach źródełko stopniowo zaczęło wysychać. Dziś, u podnóży Świętej Góry, przy samej ulicy Morskiej, woda wypływa z niego zwykle małym ciurkiem, tylko niekiedy zalewając ruchliwą arterię.
O tym, że miejsce to było chętnie odwiedzane przez pielgrzymów, świadczy znalezisko z 1938 roku. W źródłach prasowych z tamtego okresu można odnaleźć artykuł, opublikowany w “Gazecie Kartuskiej” z 26.03.1938 roku pt. “Cenny skarb wykopano w Gdyni”. Artykuł donosił, iż u podnóża góry św. Mikołaja robotnicy wykopali gliniany garnek zawierający 1464 monety z połowy XVIII wieku. Wśród nich znalazły się srebrne talary Fryderyka Wilhelma i Augusta Mocnego, srebrne półgrosze oraz niklowe i miedziane monety z wizerunkiem Katarzyny Wielkiej Stanisława Augusta Poniatowskiego i Marii Teresy. Skarb przekazano Muzeum Miejskiemu w Gdyni, którym zarządzała Janina Krajewska. Niestety na skutek wojennej zawieruchy znaleziska zaginęły w nieznanym miejscu.
Istnieje hipoteza, iż niegdyś pod górę podchodziła woda, bowiem między Chylonią a Kępą Oksywską istniała płytka zatoka lub zamknięty akwen (pozostałość po zatoce).
Ważnym dla historii wzniesienia oraz wsi Chylonia miejscem była murowana kaplica, znajdująca się na szczycie Świętej Góry. Powstała ona około 1752 roku. Przy kaplicy, w pustelni mieszkał opiekun tego miejsca, Feliks Weseli. Pustelnik z wyboru pilnował porządku przy kaplicy przez lata. Po jego śmierci kapliczka zaczęła popadać w ruinę. Obalona przez burze została rozebrana. Wedle uwiecznionej także w źródłach pisanych wiejskiej legendy, chłop Ratenow z Gdyni, z cegieł po dawnej kapliczce pobudował chlew, który po kilku dniach zniszczyła doszczętnie burza. Ostatnie resztki kaplicy zniknęły, gdy w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku powstała tu żwirownia.
W latach 1995 – 1996, po przywróceniu i uporządkowaniu przez mieszkańców Chyloni niewielkiej polany nieopodal dawnej kapliczki, na Świętej Górze powstało miejsce zadumy oraz modlitwy. W pracach nad rewitalizacją tego miejsca brali też aktywny udział uczniowie szkoły podstawowej nr 10, leżącej u podnóża góry. Pierwsze nabożeństwo na szczycie odprawiono 25.03.1996 w dzień Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny. W murowanej grocie można podziwiać figurkę Świętego Mikołaja, do niedawna z napisem „Gdy kult Św. Góry powróci, miasto się nawróci”. Przypomina ona o niezwykłej historii o chylońskim wędrującym św. Mikołaju. Podczas reformacji luteranie sabotowali katolickie pielgrzymki i obrzędy religijne. Nocą wykradli figurkę świętego z leśnej kapliczki i ukryli ją w piwnicy jednej z wiejskich chat. Zdarzył się cud: następnego dnia figurka znowu znalazła się na wzgórzu. Odcięto jej zatem nogi i znów ukryto, tym razem w zalakowanej skrzyni. Sytuacja powtórzyła się następnego dnia – znów kapliczka wyglądała tak, jak przed porwaniem a św. Mikołaj miał z powrotem swoje nogi. Luteranie dali za wygraną.
W wojennej zawierusze figurka zniknęła, lecz później trafiła do kościoła Parafialnego pw. Św Mikołaja. Współcześnie miejsce, gdzie znajdowała się kapliczka oraz figurka jest popularnym punktem spacerów okolicznych mieszkańców, odbywają się tu nabożeństwa a nawet koncerty, zaś dawne wiejskie legendy żyją przekazywane z pokolenia na pokolenie przez mieszkańców Chyloni.
Pośród znalezisk z góry jednym z najcenniejszych jest tzw. ‘Postrach Demonów’ – czyli jedyny, zachowany egzemplarz medalika-amuletu św. Benedykta z XVII wieku. Znajduje się on w zbiorach kultury materialnej Muzeum Miasta Gdyni wraz z innymi cennymi obiektami wotywnymi znalezionymi przy okazji wykopalisk na wzgórzu.
Jaka jest geneza medalika św. Benedykta? Pierwsze medaliki najpewniej zostały wybite w Austrii. W klasztorze w Metten w Bawarii zachował się datowany na rok 1415 rysunek przedstawiający św. Benedykta z pastorałem zwieńczonym krzyżem, oraz z wypisanymi słowami obecnymi przez wieki na rewersie medalików. Na awersie medalika przedstawiono postać świętego trzymającego zwój z modlitwą. Druga strona medalu (rewers) ma pośrodku krzyż. Widnieje na nim dewiza zakonu benedyktyńskiego: Pax- Pokój. Na czterech polach wyznaczonych przez ramiona krzyża znajdują się litery: CSPB- Crux Sancti Patris Benedicti (Krzyż Świętego Ojca Benedykta). Na belce pionowej krzyża, od góry do dołu: C S S M L- Crux Sacra Sit Mihi Lux (Krzyż święty niech mi będzie światłem). Na belce poprzecznej: N D S M D-Non Draco Sit Mihi Dux Diabeł -dosłownie: smok- niech nie będzie mi przewodnikiem).Na obrzeżu medalika znajduje się napis; litery na prawo: V R S N S M V – S M Q L I V B: Vade retro Satana, Numquam Suade Mihi Vana – Sunt Mala Quae Libas, Ipse Venena Bibas (Idź precz szatanie, nie kuś mnie do próżności – Złe jest to, co podsuwasz, sam pij truciznę).
Medalik stał się bardzo popularny w XVII, zaś jego finalną formę wizualną zatwierdził papież Benedykt XIV, który wymógł by na medaliku był obecny zawsze wizerunek świętego. Medaliki często chowano do grobów, bowiem św. Benedykt jest patronem dobrej śmierci. Jest on również patronem wszystkich pracujących, a w roku 1964 papież Paweł Vi ogłosił go patronem Europy. Św. Benedykt jest także patronem architektów, górników, rolników, nauczycieli, inżynierów, speleologów, uczniów, wydawców.
Na szczycie Świętej Góry, oprócz postrachu demonów, znaleziono medalik z wizerunkiem Ignacego Loyoli, krzyżyki z brązu i cyny, medal wybity ku czci papieża Leona XII, medalik ze Św. Dominikiem, prawie sto monet tzw. “półtoraków” Zygmunta III Wazy, szelągi ryskie. W 1977 r. archeolodzy z Łodzi, podczas badań krypty grobowej w kościele św. Piotra i Pawła w Pucku natrafili na szczątki takiego medalika z XVII wieku, jednak tylko we fragmentach. Gdyński medalik jest zatem najlepiej zachowanym egzemplarzem.
Michał Miegoń
Tekst towarzyszy wystawie pt. „MY O RZECZACH \ RZECZY O NAS”, w ramach cyklu „Spotkania z rzeczami”.
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego.
Więcej o wystawie: https://muzeumgdynia.pl/wystawa/my-o-rzeczach-rzeczy-o-nas/
Wybrana literatura i materiały:
W 2018 roku do zbioru Muzeum Miasta Gdyni przyjęto pewną metalową tablicę, która nie budziłaby większego zainteresowania, gdyby nie fakt, że zawierała zupełnie różne treści po obu stronach – na awersie pamiątkę pracowników warszawskiej Fabryki Samochodów Osobowych, a na rewersie szyld Klubu Morskiego z Gdyni.
Dziś praktycznie nie do pomyślenia, zaś w czasach kryzysu gospodarczego dwukrotne wykorzystanie tego samego obiektu było normalnym zjawiskiem. Zdarzało się, że na korespondencję odpowiadano na odwrotnej stronie pisma czy listu, a tuż po wojnie w polskich urzędach z powodu oszczędności papieru wykorzystywano dokumenty poniemieckie. Nic więc dziwnego, że dwukrotnie użyto również metalowej tablicy – wystarczyło odwrócić gotową płytę, nanieść nową informację i przymocować do ściany.
Pierwszą tablicę o wymiarach 40 x 59,5 cm ufundowali pracownicy Fabryki Samochodów Osobowych dla załogi statku MS Warszawa. Okazja do tego była wyjątkowa. W 1951 roku pierwszy model samochodu Warszawa M20zjechał z taśmy montażowej, a statek Warszawa został zakupiony na potrzeby Polskich Linii Oceanicznych (później Polsko-Chińskiego Towarzystwa Okrętowego Chipolbrok). Autor projektu płyty zaproponował nie tylko tekst: „DLA ZAŁOGI M/S WARSZAWA ZAŁOGA FABRYKI SAMOCHODÓW OSOBOWYCH”, ale również graficzną projekcję pierwszego samochodu osobowego wyprodukowanego w FSO. Gdy przyjrzymy się tablicy uważniej, nad napisem znajdziemy namalowany czerwoną farbą symbol M20, a na dole – rysunek samochodu osobowego Warszawa.
Na przedwojennych statkach i okrętach podwodnych tablice pamiątkowe mocowano na zewnętrznych ścianach mostków kapitańskich lub tzw. kiosków, np. na okręcie ORP Wicher w 1937 roku umieszczono tam tablicę poświęconą pierwszej morskiej podróży Józefa Piłsudskiego z Madery do Gdyni. Nie wiemy jednak, gdzie umieszczona była tablica na MS Warszawa. Brakuje również dokładnej informacji, kiedy została podarowana, ale z dużym prawdopodobieństwem stało się to w roku 1956, kiedy w FSO wyprodukowano pierwszą Warszawę wyłącznie z polskich (a nie jak wcześniej radzieckich) podzespołów.
MS Warszawa pływała pod polską banderą do 1963 roku, kiedy z niewiadomych powodów przekazano ją Chińskiej Republice Ludowej. Samą tablicę zdjęto i – by nie marnować materiału – wykorzystano ponownie. Tym razem stała się szyldem znamionowym Klubu Morskiego w Gdyni. Zarówno zamieszczony na rewersie napis „ZWIĄZEK ZAWODOWY MARYNARZY i KLUB MORSKI MARITIME CLUB w GDYNI”, jak i emblemat ZZMP (widoczny w lewym górnym narożniku) zostały wykonane nieco staranniej niż awers. Klub Morski (wcześniej Inter-Club) powstał w 1957 roku, a dwa lata później zmienił nazwę na Klub Związku Zawodowego Marynarzy i Portowców. Jego siedziba znajdowała się w budynku przy ul. 10 Lutego 7 w Gdyni aż do jego zamknięcia w 1989 roku. Co ciekawe, oszczędność działaczy Klubu Morskiego przejawiła się także w momencie zmiany struktury związku zawodowego i skrócenia jego nazwy. Wówczas na tablicy po słowach „i Portowców” został tylko ślad.
Zastanawiający dla historyka jest brak w prasie wybrzeżowej szerszych informacji na temat nie tylko powstania Chipolbroku, ale również dalszych losów motorowca Warszawa, pływającego pod banderą polsko-chińskiej spółki żeglugowej na linii azjatyckiej. Możemy się też tylko domyślać, jak wyglądało przekazanie załodze MS Warszawa tablicy wyprodukowanej przez załogę FSO? Pozostaje nam wierzyć, że archiwa skrywają jeszcze wiele fascynujących informacji.
A jak tablica trafiła do Muzeum Miasta Gdyni? Na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku jeden z naszych Darczyńców przeszukiwał złomowisko przy ulicy Węglowej w Gdyni. Szukał części metalowych, które mógłby wykorzystać przy budowie własnej łodzi. Zdecydował się na kupno metalowej płyty. Nie zainteresowały go wówczas napisy, nieczytelne z powodu silnego zabrudzenia. Metalowy przedmiot schował do garażu i dopiero po prawie 30 latach odczytał treści zawarte na odkrytej na nowo płycie. Uznał ją za ciekawy i ważny dla historii Gdyni obiekt, który powinien znaleźć się w zbiorach muzealnych.
Barbara Mikołajczuk
Pamiątki po Tadeuszu Wendzie zajmują ważne miejsce w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni, bo dokumentują życie i pracę budowniczego gdyńskiego portu. Jedną z nich jest faksymile, czyli pieczęć z dokładną kopią podpisu, którą posługiwał się inżynier w latach trzydziestych XX wieku podczas pracy w Biurze Budowy Portu w Gdyni.
Pieczęć o drewnianym uchwycie, zakończona kulistą gałką, charakteryzuje się lekkością i poręcznością. Uchwyt, pokryty czarnym lakierem, zawiera blaszany znacznik (element wskazujący prawidłowe ustawienie pieczęci), na którym umieszczono wypukły napis z nazwą producenta i numerem telefonu. W polu pieczęci widnieje sygnatura „T. Wenda” w formie odręcznego podpisu inżyniera. Przy tak dużej liczbie dokumentów i listów, wymagających osobistego poświadczenia, taka pieczęć z pewnością znacznie usprawniała codzienną pracę kierownika budowy i głównego projektanta portu.
Historia tego egzemplarza rozpoczyna się w wytwórni stempli i szyldów Mariana Magera. Mager, jako przedstawiciel zakładu Bydgoskiej Fabryki Stempli Franciszka Zawadzkiego, przybył do Gdyni w 1928 roku. Rok później otworzył swój zakład stemplarski w willi Stella Maris przy Placu Kaszubskim. W 1934 roku zamieścił ogłoszenie w czasopiśmie „Latarnia Morska. Przez morze do mocarstwa”, w którym reklamował się następująco: „Stemple i szyldy / Marjan Mager, Plac Kaszubski 19 / tel. 14-64, tablice emaljowane – rytownictwo – klisze i szablony”. Oprócz sprzedaży stempli, zajmował się również naprawą kas fiskalnych „National Cash Register Company”, maszyn do pisania „Royal” i liczenia „Astra”.
Firma cieszyła się dużym powodzeniem aż do nadejścia II wojny światowej. W 1939 roku zakład został zlikwidowany przez okupanta, a budynek wyburzony. W latach czterdziestych XX wieku Mager ponownie otworzył sklep, tym razem przy ulicy I Armii Wojska Polskiego 9, gdzie razem z Michałem Piegatem, oprócz sprzedaży stempli, zajmował się naprawą maszyn biurowych i przerabianiem czcionek na polski alfabet. Firma rozwijała się prężnie – w 1947 roku Mager postanowił, że wyremontuje przydzielony mu dom przy ulicy Długiej 72 w Gdańsku, w którym otworzył oddział wytwórni stempli i warsztat naprawy maszyn biurowych oraz fiskalnych. W „Dzienniku Bałtyckim” z tego okresu widnieją również reklamy punktu sprzedaży przy ulicy Starowiejskiej w Gdyni.
Historyczną pieczęć przekazał muzeum Jerzy Wenda – syn inżyniera. Stanowi ona niezwykłą pamiątkę po wybitnym projektancie i budowniczym gdyńskiego portu. W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni, oprócz faksymile, znajduje się również pieczęć Józefa Kliksa – znanego gdyńskiego zegarmistrza – wyprodukowana właśnie w zakładzie Mariana Magera.
Joanna Mróz
Kapelusz o ciemnobrązowej barwie, opatrzony rypsową wstążką, z lekko wywiniętym do góry rondem, został wykonany z filcu welurowego, charakteryzującego się elastycznością i miękkością. To właśnie jego połyskliwa faktura, kształt i sposób wykończenia sprawiły, że był pożądanym nakryciem głowy wśród mężczyzn w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku.
Do dziś zachwyca nie tylko swoim zewnętrznym kształtem, ale i wewnętrznym wykończeniem. W jego środku znajduje się skórzany potnik, czyli pasek z brązowej skóry oraz jasnobeżowa podszewka, na której nadrukowano nazwę producenta Hückel Superior. Całość zwieńczono miniaturowymi herbem i medalami zdobytymi przez firmę. Poniżej widoczna jest nazwa i adres dystrybutora: „Czesław Nowacki / Gdynia / ul. Starowiejska 7”. Na skórzanym potniku powtórzono motyw herbu, składającego się z wizerunku zająca i prawdopodobnie bobra trzymających rozwinięty rulon papieru z literami „I,J,I,S”, splecionymi ze sobą. Nad nimi kapelusze, poniżej data założenia firmy, a obok nazwa rodzaju: Hückel Superior Velour. W miejscu zszywania potnika znajduje się muszka, która wskazuje prawidłowe zakładanie kapelusza.
Kapelusz pochodzi ze sklepu, zlokalizowanego niegdyś przy ulicy Starowiejskiej 7 w Gdyni. Jego właściciel, Czesław Nowacki był kupcem z branży konfekcyjno-galanteryjnej, jak również działaczem społecznym. Urodził się w 1893 roku w Boruszynie Wielkopolskim, a w Gdyni zamieszkał pod koniec lat dwudziestych XX wieku. 29 czerwca 1933 roku zamieścił ogłoszenie w „Gazecie Gdańskiej”, w którym oznajmił:
P. T. Szanownej Publiczności donoszę najuprzejmiej, że z dniem dzisiejszym otwieram przy ul. Starowiejskiej nr. 7 specjalny magazyn artykułów i galanterji męskiej / Polecając moje przedsiębiorstwo łask. uwadze, zapewniam skorą i solidną obsługę / Czesław Nowacki.
Jego zakład mieścił się w kamienicy Juliusza Hundsdorffa, który w 1927 roku poślubił siostrę Czesława – Helenę Nowacką.
Specjalnością Nowackiego, co podkreślał w ogłoszeniach, była sprzedaż kapeluszy Hückel, które sprowadzał ze skoczowskiej wytwórni, działającej od 1923 roku. Firma ta produkowała głównie kapelusze męskie w trzech rodzajach – gładkiej, welurowej i zamszowej. To właśnie ten zakład wyrobów filcowych kontynuował długoletnią tradycję fabryki Hückel Sohne, zlokalizowanej w Nowym Jiczinie, a powstałej w 1799 roku. Oprócz Skoczowa miała swoje oddziały również w Raciborzu oraz Wiedniu.
Czesław Nowacki nie tylko słynął ze sprzedaży kapeluszy, ale też z zaangażowania w życie miasta. W 1936 roku został jednym z radców Izby Przemysłowo-Handlowej w Gdyni. Był również członkiem Towarzystwa Kupców Samodzielnych, Zarządu Koła Związku Oficerów Rezerwy oraz prezesem Korporacji Kupieckiej. Sklep prowadził do wybuchu wojny w 1939 roku, kiedy to został aresztowany, a następnie zamordowany przez Niemców w lasach Piaśnicy.
Pamięć o nim przetrwała m.in. dzięki ciemnobrązowemu kapeluszowi, który znajduje się w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni. Obiekt został przekazany przez Łucjana Hundsdorffa, syna kupca Juliusza Hundsdorffa.
Joanna Mróz
Tytułowe „Zbiory” to pojęcie bardzo wieloznaczne. W pierwotnym znaczeniu zbiory to przede wszystkim zebrany plon: z pola, sadu czy ogrodu oraz czynność związana z tzw. zbieraniem i zwożeniem płodów ziemi, charakterystycznych dla odrębnych kultur i zapewniających im przetrwanie. Jako projektanci całe życie zbieramy obserwacje i działania, które składają się na zawodowe i życiowe doświadczenie a także na wspólny dorobek naszej społeczności.
Zbiorem jest każda całość składająca się z jakichś elementów, każda „kolekcja”… Zbiór to też stan posiadania, wiele wystawianych prac pochodzi ze zbiorów własnych artystów, kolekcjonerów lub instytucji. Nie tylko w matematyce zbiór to „zespół liczb, punktów, elementów zebranych ze względu na jakąś cechę”. Zbiory zawierają się w sobie, tworzą części wspólne, pozwalają na wyodrębnienie z nich podzbiorów.
Wybrane prace mają wszystkie cechy opisane powyżej: pochodzą z naszych zbiorów, z archiwum ASP, mają konkretne – zaprojektowane – cechy, mogą się łączyć w kolekcje w zależności od wybranych kryteriów. Dają się w różny sposób klasyfikować. Wiele z nich można uznać za elementy materialnej kultury. Ludzie codziennie z nich korzystają. Część z nich to jeszcze nie zmaterializowane idee. Zebraliśmy je ze względu na wartości, które ze sobą niosą.
Gwałtowność i skala zmian technologicznych, gospodarczych, społecznych i kulturowych zmusza do definiowania modelu kształcenia, przygotowującego przyszłych projektantów do realizacji nieznanych dzisiaj i nieprzewidywalnych wyzwań.
Podstawowymi elementami takiego modelu są: wiedza o człowieku, jako adresacie projektowanych rozwiązań oraz wiedza o procesach twórczych i poznawczych, stanowiących istotę projektowania.
Zespół Katedry Wzornictwa
deklaracja programowa, 2019
Trochę historii
W roku 1964 w strukturze organizacyjnej PWSSP w Gdańsku, obecnej Akademii Sztuk Pięknych, pojawiły się katedry.
Docent Adam Haupt został kierownikiem Katedry Architektury Okrętów i Form Przemysłowych, która w sposób ciągły, kilkukrotnie zmieniając nazwę, funkcjonuje do dzisiaj. Dwanaście lat później kierownictwo katedry objął profesor Jacek Popek. Katedra zmieniła nazwę na Katedrę Wzornictwa Przemysłowego.
Profesor Jacek Popek nadał gdańskiemu wzornictwu nowy kurs. Było to wzornictwo w dużej mierze oparte na inwentyce, skierowane na rozwiązywanie złożonych problemów funkcjonalnych. Kolejna zmiana nazwy na Katedrę Wzornictwa podyktowana była koniecznością dostosowania nazwy do różnicującego się programu pracowni wchodzących w skład katedry. Coraz silniejsze zróżnicowanie obszarów pracy twórczej członków katedry doprowadziło do powstania w 2019 roku, obok Katedry Wzornictwa drugiej katedry – Katedry Projektowania Produktu.
2021 obecny skład Katedry Wzornictwa
(w porządku alfabetycznym)
Pracownia projektowania architektury okrętów
dr Paweł Gełesz, mgr Krzysztof Bochra
Pracownia projektowania mebla seryjnego
dr hab. Marek Jóźwicki, dr Anna Wachowicz
Pracownia projektowania społecznego
dr hab. Bogumiła Jóźwicka, mgr Bartomiej Lewandowski
Pracownia projektowania wieloaspektowego
dr hab. Marek Średniawa, dr Tomasz Kwiatkowski
Urodzona w dniu 14 września 1932 r. Aleksandra Bibrowicz-Sikorska ukończyła Liceum Plastyczne w Gdyni. W latach 1953-1959 kontynuowała swoją edukację artystyczną na Wydziale Malarstwa w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku, gdzie uczęszczała na zajęcia z tkaniny u prof. Józefy Wnukowej. Dyplom z Tkaniny Artystycznej obroniła u prof. Piotra Potworowskiego. Artystka uprawiała zarówno malarstwo jak i tworzyła gobeliny, jednak to tkaninie poświęciła gros swojej artystycznej kariery. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku skoncentrowała się na malarstwie na jedwabiu.
Aleksandra Bibrowicz-Sikorska wielokrotnie powracała do wątków morskich w swoich pracach. Nadmorskie krajobrazy stały się głównym źródłem jej artystycznych inspiracji. W wełnianym gobelinie p.t: „Skarpa” (również w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni) artystka jako dekorację wykorzystała naturalne muszle. W zbiorach naszego muzeum znajduje się także kilka innych prac poświęconych tematyce morza, w tym miniatura tkacka „Wspomnienie lata” gobelin „Wieczorny przelot łabędzi nad morzem” oraz gobelin „Po sztormie”.
Malowana na jedwabiu „Głębia” Aleksandry Bibrowicz-Sikorskiej z 1994 r. (wym. wys. 190 cm x szer. 140 cm) jest niezwykle ciekawą interpretacją przestrzeni morskiej. Eteryczna, delikatna i pełna finezji, będąca na pograniczu abstrakcji praca doskonale imituje „lejące się strugi” szmaragdowej, granatowej i zielonej farby. Kolory są zestawione harmonijnie. Przedstawienie to, choć bardzo umowne w swojej formie, budzi skojarzenia ze światem morskiej flory i fauny widzianej pod załamującą się falą wody.
Poprzez pewne niedopowiedzenia i abstrakcyjne potraktowanie form artystka pozostawia widzowi pole do interpretacji. Rezygnuje z dosłownego przekazu, podpowiada i sugeruje, operując przy tym kolorystyką oszczędną, ale umiejętnie dobraną.
Prace Aleksandry Bibrowicz-Sikorskiej znajdują się również w zbiorach Muzeum Narodowego w Gdańsku, Muzeum Pomorza Środkowego w Słupsku oraz w wielu kolekcjach prywatnych, zarówno europejskich jak i pozaeuropejskich.
To właśnie z jej inicjatywy powstało Nadbałtyckie Triennale Miniatury Tkackiej w Gdyni (obecnie Baltic Mini Textile Gdynia). Artystka pragnęła stworzyć w Gdyni cyklicznie odbywające się wydarzenie artystyczne, na którym twórcy z całego świata mieliby okazję zaprezentować swoje miniaturowe prace wykorzystujące splot.
W tym roku odbędzie się kolejna, 12 edycja Baltic Mini Textile. Tym razem głównym tematem będzie natura Muzeum Miasta Gdyni posiada w swoich zbiorach ponad 300 miniatur tkackich.
Gabriela Zbirohowska-Kościa
Latarki od wieków oświetlały nam drogi, pomieszczenia, jak i pomagały w kierowaniu ruchem drogowym. Na przestrzeni lat zmieniał się ich wygląd oraz zastosowane technologie. Różniły się od siebie wielkością – od małych, stawianych na stołach, po wielkogabarytowe lampy uliczne – oraz źródłem zasilania. Były używane w gospodarstwie, przemyśle czy też kolejnictwie.
W drugiej połowie XIX wieku niemiecki fizyk Friedrich Wöhler odkrył węglik wapnia – karbid. Zauważył, że podczas połączenia wody z karbidem, w wyniku reakcji chemicznej, wydziela się gaz palny – acetylen. Od tego czasu zaczęto konstruować acetylenowe lampy, czyli tzw. karbidówki, które miały za zadanie poprawić warunki pracy górników czy kolejarzy. Największą popularność zyskały przenośne latarki karbidowe. Jedną z nich przekazano do naszych zbiorów w 2011 roku. Jest to niemiecka latarka kolejowa z czasów II wojny światowej, którą znaleziono na terenie naszego miasta. Takie przedmioty, jak ta latarka, mogły być świadkiem niezwykłych historii.
Obiekt został wykonany z bakelitu. Istotną zaletą tego tworzywa jest niepalność i nierozpuszczalność. Do jego odkrycia przyczynił się, na początku XX wieku, belgijski przemysłowiec Leo Hendrik Beakeland. Bakelit często wykorzystywano do konstrukcji lamp karbidowych, służył też jako materiał izolacyjny w przemyśle elektrotechnicznym.
Obudowa latarki, o gładkiej fakturze, ma liczne wzory – można zauważyć różnego rodzaju kształty przypominające np. linie papilarne. Obiekt składa się z dwóch części – cylindrycznej podstawy i korpusu w formie sześcianu. Podstawę latarki przeznaczono na zbiornik karbidu. W obiekcie uwzględniono trzy otwory w ściankach, w których umieszczono przeszklenia. Szybka znajdująca się z przodu latarki jest czerwona, natomiast dwie pozostałe, boczne, są przezroczyste. Przednia ścianka jest ruchoma, otwierana, umocowana na zawiasach. Do przenoszenia latarki służył ruchomy uchwyt zamocowany w górnej części latarki. Palnik wewnątrz urządzenia opatrzony był lustrzanym reflektorem rozpraszającym światło.
Można spostrzec, że na tylnej ściance latarki, na aluminiowym uchwycie, został wybity orzeł III Rzeszy wraz z sygnaturą „WaA 14 F”. Co ciekawe, Niemcy podczas II wojny światowej nie posługiwali się pełnymi nazwami producentów, ponieważ chcieli ochronić zakłady przemysłowe, które produkowały sprzęt wojenny – objęte były tajemnicą państwową.
Latarka kolejowa nie tylko oświetlała drogi i wagony kolejowe, służyła też do kierowania ruchem drogowym. W książce Przepisy Ruchu (FV), wydanej przez Dyrekcję Kolei Rzeszy w 1943 roku, pisano: „Wysłani pracownicy, którzy gdy jest ciemno i przy nieprzejrzystym powietrzu, mają ze sobą latarkę ręczną z czerwonym światłem, podają zbliżającemu się pociągowi sygnały <<Stój>> (…)”.
Możliwe, że nasz eksponat nosi historię człowieka, część jego losu, który nie jest nam znany. Być może należał on do nastawniczego stacji, który codziennie wykonywał swoją pracę. Niewątpliwie latarka kolejowa przypomina nam o czasie, który już nie wróci. Pamiętajmy, by chronić obiekty, które są, może jedynym, świadkiem historii. Odnajdźmy w nich zaginione światło.
Joanna Mróz
MMG/HM/III/2713, Latarka kolejowa, znaleziona na terenie Gdyni, 1939-1945, zbiory MMG. Fot. Leszek Żurek
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu “Grudzień ’70”
Linoryt Wojciecha Kostiuka powstał w 1971 roku, a więc krótko po wydarzeniach na Wybrzeżu. Praca przedstawia tłumy robotników podążające szeroką ulicą w centrum miasta. Na czele pochodu widać niesionego na drzwiach poległego kolegę. Historia zna tylko jeden taki przypadek. I chociaż w kulturze i historii posługujemy się figurą Janka Wiśniewskiego, to poległym w wydarzeniach grudniowych robotnikiem był 18-letni Zbyszek Godlewski. Pochód z jego ciałem przeszedł najważniejszymi arteriami Gdyni – ulicami Morską (wówczas Czerwonych Kosynierów), Podjazd, 10 Lutego i Świętojańską pod siedzibę Miejskiej Rady Narodowej, czyli obecny Urząd Miasta przy alei Marszałka Piłsudskiego.
Bardzo wymowny pozostaje tytuł pracy: Gdynia – Grudzień 70. Aby czas nie zatarł pamięci. Wydarzenia Grudnia ’70 wielokrotnie pojawiały się w popkulturze. Jednym z najbardziej znanych odniesień jest Ballada o Janku Wiśniewskim. Najlepiej rozpoznawalną wersją Ballady jest ta z muzyką Andrzeja Korzyńskiego. Ciekawostką może być fakt, że pierwotną melodię do tekstu napisał w 1980 roku Mieczysław Cholewa, który paradoksalnie okazał się tajnym współpracownikiem SB.
Ballada pojawia się w wielu polskich filmach. Jednym z nich jest Człowiek z żelaza Andrzeja Wajdy z 1981 roku. Film opowiada co prawda o wydarzeniach z sierpnia 1980 roku, lecz nawiązuje do wcześniejszych starć milicji z robotnikami. Cała historia jest kontynuacją Człowieka z marmuru, którego bohater Mateusz Birkut ginie w grudniu 1970 roku, o czym dowiadujemy się z fabuły Człowieka z żelaza. W dziele Wajdy balladę śpiewała, grająca rolę reżyserki Agnieszki, Krystyna Janda. Próbą wiernego odwzorowania wydarzeń z grudnia był film Czarny czwartek Antoniego Krauzego z 2011 roku. Nazwa niekiedy rozszerzana jest o wers bezpośrednio nawiązujący do utworu: Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł, który na potrzeby dramatu nagrał Kazik Staszewski.
Ballada nie zawsze funkcjonuje w kontekście wydarzeń grudniowych. W Psach Władysława Pasikowskiego z 1992 roku utwór śpiewają pijani policjanci, będący ex-funkcjonariuszami SB, ciągnący nieprzytomnego kolegę. Część odbiorców uznała scenę za obrazoburczą i kpiącą z tragedii.
Wydarzenia Grudnia ‘70 są dla mieszkańców Wybrzeża, a zwłaszcza dla gdynian i gdańszczan, wciąż żywym i bolesnym doświadczeniem walki o lepszą Polskę. Gdyńscy artyści nie pozwalają, aby – w myśl tytułu pracy Kostiuka – wydarzenia sprzed lat ogarnął mrok zapomnienia.
Marta Borowska-Tryczak
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu “Grudzień ’70”
Do zbiorów Muzeum Miasta Gdyni trafiają niezwykłe pamiątki z minionych czasów Często nieznane są ich historie. Można się tylko domyślać ich przeznaczenia. Takie właśnie obiekty chcę dziś zaprezentować. Najważniejsze w nich dotyczą ciekawych zdarzeń z dziejów Gdyni, jednak ukazanych w niecodzienny sposób. A więc nie tylko treść, ale i forma są w nich niezwykłe. Mowa tu o muszelce z kolorową kalkomanią i pocztówce z naklejonym piaskiem morskim. Oba przedmioty są przekazem historycznym, pośrednio także związanym z powrotem Polski nad Bałtyk.
Muszelka, o wymiarach 43 x 40 mm, jakich dużo znaleźć można na plażach nadmorskich, wykorzystana została jako przypinka do ubrania, na agrafce, z kokardką w narodowych barwach. Muzeum Miasta Gdyni kupiło obiekt od antykwariusza z Katowic. Prawdopodobnie nie poznamy proweniencji muszelki. Naklejona na nią barwna kalkomania przedstawia, świadczy też o tym napis, Bazylikę Morską, która postawiona miała być w Gdyni początkowo na Kamiennej Górze a w ostateczności poniżej wzniesienia. Wybuch wojny całkowicie zniweczył realizację planów. Prezentowany na muszelce projekt Bohdana Pniewskiego z 1934 r. ukazuje trzynawowy kościół z wieżami, symbol zjednoczonych ziem trzech zaborów. Całość kształtem nawiązuje do trzymasztowego żaglowca. Muszelka -przypinka musiała być wykonana najwcześniej w tym samym roku. W 1934 r. powstało także, pod kierownictwem ks. Teodora Turzyńskiego, Towarzystwo Budowy Bazyliki Morskiej. Jego celem było m.in. zebranie funduszy na budowę Bazyliki. Zbiórka pieniędzy poprzez sprzedaż różnego rodzaju cegiełek odbywała się w wielu miejscach Gdyni i podczas rozmaitych uroczystości. Także na ulicach miasta. Co jeszcze ciekawsze, obok drukowanych cegiełek z nominałem, można było kupić drobne przedmioty, które stanowiły rodzaj cegiełki. Ponieważ na muszelce nie ma nominału, myślę, że mogły być one rozdawane w zamian za wrzucone do puszki datki. Przypomina to troszkę współczesną akcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy z rozdawaniem serduszek za ofiarowane pieniądze, czy podobną, prowadzoną na cmentarzach gdyńskich 1 listopada każdego roku, podczas której wolontariusze zbierają pieniądze na hospicjum, w zamian rozdając kalendarzyki. W 146 numerze „Gazety Gdańskiej” z dnia 27-29.06.1936 r., na stronie 8, ukazał się artykuł pt. Strzelista świątynia u brzegów Bałtyku. Dookoła realizacji projektu budowy Bazyliki Morskiej w Gdyni. Autor dość optymistycznie podawał informacje o perspektywach budowy świątyni, ale najciekawszy jest fragment, który mówi, że fundusze na budowę gdyńskiej świątyni pochodzą także ze sprzedaży „muszelek, pocztówek, cegiełek, żwiru z Kamiennej Góry oraz piasku i drzewa”. Muszelka z wizerunkiem Bazyliki Morskiej, przypięta agrafką do ubrania, przystrojona kokardką w narodowych barwach stawała się swego rodzaju identyfikatorem osoby, która, wpłacając pewną kwotę stawała się fundatorem mającej powstać świątyni.
Drugi, równie ciekawy obiekt, to karta pocztowa o standardowych wymiarach z naklejonym piaskiem morskim. Jest to Pamiątka z Gdyni z okolicznościowym stemplem Związku Legionistów Polskich i dołączonym, jak głosi napis, piaskiem „z polskiego morza i portów”. Stempel o treści „W 25 rocznicę czynu legionowego Związek Legionistów Polskich Oddział Morski w Gdyni 6.VIII.1914 – 6.VIII.1939” nawiązuje do tradycji walk Polaków o wolność ojczyzny. Związek Legionistów Polskich powstał w 1922 r. Zrzeszał uczestników walk o niepodległość w latach I wojny światowej. Gdyński oddział organizacji, tzw. Morski, powołano 5 lat później i to on był inicjatorem pieczętowania pamiątki wymownym tekstem. Okolicznościowy stempel datowany jest na 6 sierpnia 1939 r., a więc na niecały miesiąc przed wybuchem II wojny światowej, kiedy to konflikt z Niemcami wszedł w fazę bardzo gorącą. Przypomnienie tak bojowej i bohaterskiej organizacji, jaką był Związek Legionistów Polskich, w tym właśnie czasie miało charakter propagandowy, a piasek nadmorski przypominać miał o powrocie Polski nad morze. Pocztówka jest sygnowana, jej projektantem był K. Michniewski. Wydawcą natomiast firma Dziewulski Warszawa. Autor projektu zamieścił na pocztówce zarys polskiego wybrzeża morskiego z Gdynią i Gdańskiem oraz obowiązujące w Polsce międzywojennym hasło: „Morze to potęga Polski. To twój dobrobyt”.
Słowa: „Do polskich kolonij” były zaś wyrazem marzeń o zamorskich podbojach rodaków w II połowie lat trzydziestych XX w. .
Prezentując dwa obiekty muzealne pragnę także zasugerować możliwości samodzielnego wykonania pamiątki znad Bałtyku. Do wykorzystania są nie tylko muszle, ale także kamyki czy wypolerowane przez fale morskie drewienka. Można na nich farbką, czy zwykłym flamastrem namalować żaglówkę, mewę lub statek. Można też, dla przyszłych pokoleń, zapisać miejsce i datę pobytu nad morzem.
Barbara Mikołajczuk