W okresie międzywojennym wyraźnie uległa zmianie geografia polskich wyjazdów turystycznych. Poważnym konkurentem dla Sopotu i Kołobrzegu stała się polska Gdynia i miejscowości polskiego wybrzeża; w niemieckich kurortach w Kołobrzegu, Świnoujściu czy Międzyzdrojach polskich turystów już się prawie nie spotykało, zostało ich trochę w Sopocie, należącym do Wolnego Miasta Gdańska, ale tu kusiło kasyno i inne rozrywki[1]. Nie ustały jednak wyjazdy Polaków nad Bałtyk. Wprost przeciwnie. W latach dwudziestych, trzydziestych XX w. tysiące polskich obywateli odpoczywało na skrawku polskiego wybrzeża, odkrywając morze i jego uroki[2]. Bernard Chrzanowski w 1934 r. pisał: „Niegdyś jeździło się po zdrowie nad Adriatyk (…) na urwiste wybrzeże Bretanii, na wydmy Belgii i Holandii, na sośniane i bukowe brzegi niemieckie, do Połągi na koniec i Libawy. Dziś pozostało ze słonym, morskim powietrzem wprawdzie własne, lecz tylko przeszło siedemdziesięciokilometrowe wybrzeże. Cała ma się na tym skrawku pomieścić Polska”[3].
„Obowiązek patriotyczny, wykąpać się w polskim morzu”[4] – pisał przedwojenny publicysta Antoni Wójcicki. Inwestowano w rozwój polskiej bazy turystycznej, aby odciągnąć polskich letników od niemieckich badów, np. zbudowana od podstaw Jurata, owa polska „Perła Bałtyku”, miała być i była konkurencją dla niemieckiego Sopotu[5]. Szereg osób przybywających nad morze, oprócz chęci wypoczynku, miało też poczucie misji. Uważali za swój obowiązek podejmować działania w celu wzmocnienia polskiego elementu na tych ziemiach, przekonać miejscową ludność do Polski. W tego typu poczynaniach szczególnie aktywni byli harcerze czy osoby z Ligi Morskiej i Kolonialnej. Organizowali oni ogniska, zabawy, przedstawienia, często o patriotycznym zabarwieniu, na które zapraszano miejscową ludność. W Tupadłach studenci pomagali rybakom podczas połowów, z kolei Kaszubi zaopatrywali młodzież akademicką w żywność i służyli pomocą przy budowie studenckiej kolonii. „Studenci, ludzie młodzi- czytamy w czasopiśmie „Morze” – ciekawi życia, weseli, swoim przybyciem nad morze, prócz zabaw i wypoczynku, pracowali wśród miejscowej ludności przyczyniając się do coraz ściślejszego wiązania jej z Macierzą i spajania polskiego wybrzeża więzami z ojczystym krajem”[6]. Wspólne integracyjne ogniska kolonistów i Kaszubów odbywały się też w Swarzewie[7] i innych wsiach oraz miasteczkach polskiego wybrzeża. Dzięki letnikom wśród miejscowej ludności doszło do znacznego upowszechnienia polskiego języka literackiego, gdyż w tym języku, nie po kaszubsku, musieli się porozumiewać z przybyszami. W domu mówiono nadal po kaszubsku[8].
Tereny nadmorskie stały się miejscem wypoczynku polskiej elity. Zjeżdżali nad Bałtyk prezydent Ignacy Mościcki, generał Józef Haller, ministrowie sanacyjnych rządów, nie zawsze z szacownymi małżonkami, pisarze, sportowcy, artyści scen polskich. Koncerty w Juracie, czy w muszli koncertowej w Gdyni, dawał światowej sławny tenor Jan Kiepura. Nad polskim morzem po prostu wypadało być. Organizowano rajdy, spływy kajakowe, regaty żeglarskie. W 1933 r miał miejsce spływ Wisłą „Przez Polskę do morza” z Torunia do Gdańska, a potem pociągiem do Gdyni. Wzięło w nim udział ponad 2 tysiące kajakarzy, wioślarzy, żeglarzy z całej Polski[9]. Największym powodzeniem cieszyło się organizowane w Gdyni Święto Morza, na które w 1932 r. przyjechało kilkadziesiąt tysięcy osób. Z dwunastu miast polskich dowoziły chętnych specjalne pociągi. Z paradach uczestniczyli m.in. górnicy ze Śląska w odświętnych strojach, członkowie Bractwa Kurkowego ze Lwowa. Obchody Tygodnia Morza odbywały się też w innych miejscowościach np. w 1937 r. w Katowicach[10].
Przybysze z głębi Polski, nie tylko młodzież, wprost zachwycali się żurawiami portowymi, techniką, nowoczesnością, której tak brakowało w innych regionach Polski. „Na bagniskach torfowych, gdzie dawniej igrały topielice, okesonowane stanęły baseny piętrząc się dumnie nowoczesnymi chłodniami, labiryntami magazynów i wężowiskami linii kolejowych” [11]-czytamy w „Światowidzie”. Z kolei Julian Tuwim niemal w socrealistycznym stylu pisał o „bijących młotach Gdyniostroju”[12]. Takie widać było zapotrzebowanie i gusty ówczesnych sanacyjnych władz, ale i dość szerokich kręgów społeczeństwa polskiego zachwyconych morzem.
Tempo rozwoju Gdyni i innych miejscowości nadmorskich porównywano z amerykańskim, a Juratę nazywano polskim „Palm Beach”[13]. Sukcesy Polski na morzu, rozbudowa Gdyni traktowano w kategoriach rywalizacji polsko-niemieckiej. „Rozwój wybrzeża a szczególnie Gdyni, nie tylko bije, ale i kłuje w oczy-rzecz jasna niemieckie” – pisał publicysta Stanisław Strumph-Wojtkiewicz[14]. Czasami obraz relacji polsko-niemieckich nad Bałtykiem przybierał zabawną postać. Autorka artykułu z „Iskier” wspomina jak przed wielką wojną odwiedziła wioseczkę Gdingen i z miejscowymi kaszubskimi dziećmi zbudowała port z piasku, ale przyszli niemieccy chłopcy „ze złymi małymi oczkami” i chcieli ten port zniszczyć. Polscy dzielni młodzieńcy przegnali jednak złych Niemców i port z piasku pozostał[15]. Nawet opisy krajobrazu traktowano w kategoriach narodowych, polsko-niemieckich. I tak niemiecki Hel, z domami pobudowanymi w szereg, zadbanymi obrośniętymi winną latoroślą nie budził zachwytu polskiego turysty w 1921 r., natomiast sąsiednia wieś zamieszkała przez Kaszubów, uznanych przez niego za Polaków, przypadła mu do gustu. „W polskiej wsi Jastarni – pisał – domy rzucone tak jak wszędzie w Polsce bezładnie, ale za to malowniczo (…) są krzyże wyciągające swe opiekuńcze ramiona nad polskim ludem”[16].
Odzyskanie przez Polskę niepodległości i dostępu do morza w sposób radykalny zmieniło nastawienie polskich środowisk opiniotwórczych, ale i znacznej części społeczeństwa polskiego do spraw morskich. W dwudziestoleciu międzywojennym setki tysięcy mieszkańców Rzeczypospolitej zobaczyło morze i zapoznało się z klimatem nadmorskiego miasta, mieszanką egzotyki i światowego życia. Morze, Gdynia i gdyński port stało się polskim oknem na świat, ziszczeniem polskich snów o potędze, na ile realnych, to już inna sprawa.
prof. Tadeusz Stegner
Uniwersytet Gdański
[1] E. Sztykiel, Na plaży i w kasynie. Polscy letnicy w wolnym Mieście Gdańsku, 1920-1939, [w:] D. Płaza-Opacka, T. Stegner, E. Sztykiel, Po słońce i wodę. Polscy letnicy nad Bałtykiem w XIX i w pierwszej połowie XX wieku, Gdańsk, 2004, s. 111-152.
[2] J. Musiał, Z nadmorskich wspomnień, Pierwsze spotkania Polaków z morzem w okresie międzywojennym, w: Morze nasze i nie nasze, s. 131-140.
[3] B. Chrzanowski, Z Wybrzeża i o Wybrzeżu, s. 10.
[4] A. Wójcicki, Gdynia i Wybrzeże nieprzemijającą atrakcją turystyczną, [w:] Monografia Wielkiego Pomorza i Gdyni, Toruń-Lwów 1939, s. 99
[5] Relacja Franciszka Birny z Juraty, Zbiór relacji zbieranych w latach 1979-1981 przez studentów Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego (Zbiory IHUG) przechowywany w Instytucie Historii U. G.
[6] Z. Sachnowski, Akademicy nad morzem, „Morze” 1928, nr 11. s. 8-9.
[7] Relacja Józefa Kuchnowskiego. Zbiory IHUG.
[8] „Wpływ turystów spowodował, że Kaszubi zaczęli mówić poprawnie, pięknie po polsku.” Relacja kapitana Henzla z Władysławowa, Zbiory IHUG.
[9] „Morze” 1933, nr 8-9, s. 23-25.
[10] J. Drozd, Sojusz narodu polskiego w morzem. Święto morza w Gdyni 1932-1939, Gdańsk 2021, s. 47, 66, 140.
[11] F. Dangel, Legenda morza, „Światowid” 1933, nr 27, s. 8-9.
[12] J. Tuwim, Gdynia, [w:] Morze w poezji… s. 70.
[13] T. Stegner, Patriotyczny obowiązek. Polski turysta nad polskim morzem (1920-1939), [w:] D. Płaza-Opacka, T. Stegner, E. Sztykiel, Po słońce i wodę, s. 42.
[14] S. Strumph-Wojtkiewicz, Serce polskiego wybrzeża, „Tygodnik Ilustrowany” 1931, nr 25. Por. H. Bagiński, Kto zwycięży, „Morze” 1930, nr 4.
[15] I. Jopkiewicz, Współczesny wizerunek Gdyni 1924-1939, praca magisterska napisana pod kierunkiem R. Wapińskiego, obroniona w Uniwersytecie Gdańskim w 1999 r. s. 57-58.
[16] J. K. Simm, Wycieczka na kaszubski brzeg. Wspomnienie z 1921 r., Cieszyn 1924, s. 31.
„Ani w malarstwie, ani w poezji czy powieści naszej – morza i nadmorskiego brzegu jakby nie było”[1] – zauważył w 1917 r. publicysta, działacz niepodległościowy Bernard Chrzanowski. Zainteresowanie polskich środowisk opiniotwórczych w XIX wieku problematyką morską i Pomorzem nie było zbyt wielkie. Wpływ na to miały doświadczenia z czasów przedrozbiorowych, kiedy główny kierunek ekspansji znajdował się na wschodzie, a Pomorze z reguły znajdowało się na uboczu wielkich wydarzeń. Szesnastowieczny poeta Sebastian Klonowic pisał: „Szczęśliwy Polak, gdy ziemię orze nie dba o morze”[2].
„Karygodna, gnuśna niechęć naszych przodków do morza siłą rzeczy musiała wyryć swe smutne piętno i na literaturze”[3] – pisał w 1937 r. Zbigniew Jasiński literaturoznawca. W XIX wieku mamy dziesiątki, a może nawet setki utworów literackich, których akcja rozgrywa się na Litwie czy na Ukrainie, te obszary są wówczas w pełni obecne w polskiej świadomości, natomiast Pomorze i morski brzeg Bałtyku są niezauważalne. Nad morzem Bałtyckim dzieje się akcja zaledwie dwóch dziewiętnastowiecznych powieści: „Panienki z okienka” pióra Jadwigi Łuszczewskiej piszącej pod pseudonimem Deotyma i jednego zapomnianego utworu Józefa Ignacego Kraszewskiego „Kamienica w Długim Rynku”[4]. W cieszącej się znaczną popularnością w XIX wieku „Pieśni o ziemi naszej” Wincentego Pola jest mowa o Żmudzi, Podolu, ale nie ma Pomorza, jakby to nie była ziemia nasza[5]. Polscy artyści też, jeśli już malowali morskie pejzaże, to woleli śródziemnomorskie krajobrazy. Bałtyk na swoich płótnach przedstawiał Leon Wyczółkowski, ale ten z okolic Połągi na Żmudzi. Brakowało też nad Bałtykiem silniejszego ośrodka kultury polskiej oddziałującego na inne tereny.
Za czasów pruskich tereny Pomorza, a zwłaszcza Kaszuby były, jak pisał Piotr Paliński, autor przewodników, „dla dalszych stron polskich prawdziwą „terra incognita”[6]. Krakowska poetka Marcelina Kulikowska w przededniu wybuchu I wojny światowej zauważała, że Kaszuby to: „Kraj dla nas żyjących w Galicji czy Królestwie, daleki, nieco egzotyczny, mało przeważnie znany”[7].
Sytuacja uległa częściowej zmianie w końcu XIX wieku. Przyspieszony rozwój cywilizacyjny ziem polskich, postęp w dziedzinie komunikacji, wzrost liczby połączeń kolejowych sprzyjał częstszym podróżom, w tym także mieszkańców ziem polskich nad morze. Rozwinęła się turystyka. Pruskie Bady, kurorty znajdujące się nad Bałtykiem takie jak: Sopot, Kołobrzeg, Świnoujście zaczęły przyciągać coraz więcej kuracjuszy z Królestwa Polskiego, Wielkopolski, Galicji. Trzeba jednak pamiętać, że większość letników odwiedzających owe pruskie uzdrowiska na bałtyckim wybrzeżu nie zdawała sobie sprawy ze słowiańskiej przeszłości tych ziem. Mimo, że kilka tysięcy Polaków z Królestwa, Wielkopolski, Galicji odpoczywało na początku XX wieku w Sopocie, to poza ten, niemiecki w zasadzie kurort, goście z Polski specjalnie się nie wychylali. „Rojno było w Sopocie na Wybrzeżu był spokój” – pisał Bernard Chrzanowski[8].
Na początku XX wieku coraz częściej odzywały się głosy traktujące przyjazd nad morze, na Kaszuby, w kategoriach patriotycznego obowiązku. Zofia Hartingh apelowała: „Niechaj kaszubi czują, że z braterskim sercem dążymy ku nim, wdzięczni za to ich piękne morze i pogodne niebo”[9]. Zwracano też uwagę na walory krajoznawcze odwiedzanych terenów, przedkładając to co nasze nad uroki obcych kurortów. „O nie ma jak Copoty! Co tam Kołobrzeg, Karlsbady i inne! To nie Copoty z ich górzystym, zielonym wybrzeżem (…) to nasz stary, poczciwy Bałtyk”[10]. Należy jednak pamiętać, że do czasów wielkiej wojny przytłaczająca większość mieszkańców ziem polskich nigdy nie widziała morza i było ono dla nich obcym żywiołem.
„Każdy wielki naród dąży do tego, aby posiadać wybrzeże morskie, morze bowiem jest łącznikiem ze światem, jest bardzo ważne dla handlu danego kraju, więc i utrzymanie tego kawałka wybrzeża Bałtyku w rękach polskiej narodowości jest rzeczą wielkiej wagi.” – pisały w wydanym w 1918 r. w Warszawie „Opisie ziem dawnej Polski” Hanna Bukowiecka i Hanna Poniatowska[11]. Nic zatem dziwnego, że uzyskanie przez wolną Polskę dostępu, co prawda niewielkiego, do morza, zmieniło dotychczasowy pogląd polskich środowisk opiniotwórczych. Morze zaczęło być zauważane, docenione, wiązano z nim pomyślną, głównie na polu gospodarczym, przyszłość Polski.
Podkreślano strategiczne i geopolityczne znaczenie dostępu do morza. Prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski już w 1923 r. powiedział w Gdyni: „Z tego wybrzeża musimy zrobić sobie przestronną bramę dla wolnego komunikowania się z całym światem i dać tej bramie opiekę zbrojnego ramienia”[12]. Powstała polska flota handlowa i marynarka wojenna, powód do dumy międzywojennej Polski.
W dwudziestoleciu międzywojennym Polska przesuwa się ze wschodu na zachód, jeszcze nie formalnie, ale już mentalnie. Polskość na wschodnich kresach słabła, a ziemie zachodnie integrowały się z resztą obszarów Rzeczypospolitej. Polskie środowiska opiniotwórcze coraz więcej miejsca poświęcały ziemiom dawnej dzielnicy pruskiej, w tym oczywiście i Pomorzu. Widać to wyraźnie na przykładzie literatury pięknej. Powstawały już nie pojedyncze utwory związane są z morzem, a dziesiątki dzieł, a „Wiatr od morza” Stefana Żeromskiego nie jest tu wyjątkiem. W „Pieśni o Ojczyźnie” Kornela Makuszyńskiego z 1928 r. Pomorze już jest wymienione:
„Z Tatr przynieś poblask stalowy i siny
Z Wisły srebrzystych blasków pełne dłonie
Leć do Kaszubów po złote bursztyny
Po pawie pióro na krakowskie błonie”[13].
Pojawili się pisarze i poeci specjalizujący się tematyce morskiej, wydawano antologie poezji marynistycznej[14]. Morskie akcenty odnajdujemy w literaturze dla dzieci, tej kształtującej światopogląd najmłodszych obywateli. Morze pojawia się pieśniach patriotycznych i znanych piosenkach, a Feliks Nowowiejski skomponował w 1924 r. operę narodową „Legenda Bałtyku”. Wielką popularnością cieszyła się pieśń „Morze, nasze morze”. Autorem tekstu i muzyki był kpt. Adam Kowalski redaktor „Żołnierza Polskiego” i „Polski Zbrojnej”. Utwór ten jest wykonywany do dziś dnia na patriotycznych uroczystościach. Morskie piosenki rozbrzmiewały także w polskim radiu i na zdobywających sobie coraz większą popularność płytach gramofonowych.
„Ze wszystkich rodzajów sztuki dla nas najważniejsze jest kino”[15] – mawiał Włodzimierz Iljicz Lenin i także ta nowa forma sztuki nie zapomniała o morzu i budującej się Gdyni, i to nie tylko w filmach dokumentalnych, kronikach filmowych, ale i fabularnych. Jednym z pierwszych był jeszcze niemy „Zew morza” Henryka Szaro z 1926 r. o synu młynarza, który ucieka na morze. Wielką popularnością cieszyła się: „Rapsodia Bałtyku” Leonarda Buczkowskiego z 1935 r. Główni bohaterowie tego dzieła służą w eskadrze wodnopłatowców Marynarki Wojennej w Gdyni. Zdjęcia do tych filmów kręcono w Gdyni i nad morzem[16]. Scenariusze nie były zbyt ambitne, ale podkreślano w nich polskość Pomorza oraz atrakcyjność morza i zawodu marynarskiego. Dzięki tym filmom wiele osób z głębi kraju, których nie stać było na podróż na wybrzeże, mogło zobaczyć morze. Byli tacy co pod ich wpływem decydowali się na wyjazd do Gdyni.
W okresie międzywojennym powstało w zasadzie polskie malarstwo marynistyczne. Wielka w tym zasługa malarza Mariana Mokwy, który w 1934 r. w Gdyni zorganizował Galerię Morską, gdzie prezentował m.in. cykl kompozycji historycznych złożony z 44 obrazów poświęconych polskiej obecności nad Bałtykiem. Z kolei Włodzimierz Nałęcz, prezes Koła Marynistów Polskich, tworzył cykl malarski, którego tematem były dzieje polskiej floty. Namalował m.in. „Bitwę pod Oliwą”. W swoim domu w Lisim Jarze niedaleko Rozewia zbudował pracownię malarską, w której prowadził letnie kursy malarstwa, głównie pejzażu morskiego. Dzięki jego staraniom Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie zaczęło organizować wystawy malarzy marynistów[17].
Mamy też w dwudziestoleciu międzywojennym specjalistyczną prasę poświęconą sprawom morskim. W 1924 r. ukazał się pierwszy numer periodyku „Morze” wydawanego przez Ligę Morską i Rzeczną. To bogato ilustrowane pismo podawało nie tylko bieżące informacje o sprawach morskich, ale także reportaże z egzotycznych morskich podróży, prezentowało literaturę marynistyczną, zwracano uwagę na historyczne związki Polski z morzem już od czasów piastowskich[18]. Ogólnopolskie czasopisma takie jak: „Światowid”, „Świat” czy „Tygodnik Ilustrowany” nie tak jak przed 1914 r. sporadycznie, ale niemal w każdym numerze, przynosiły wiadomości znad polskiego morza, a pisali je tak znani pisarze jak: Zofia Nałkowska, Magdalena Samozwaniec, Kornel Makuszyński[19].
prof. Tadeusz Stegner
Uniwersytet Gdański
[1] B. Chrzanowski, Z Wybrzeża i o Wybrzeżu, Poznań 1917, s. 38.
[2] S. Klonowic, Flis, cyt za: J. Rogowski, Polska a morze, Lwów 1925, s. 1.
[3] Z. Jasiński, Wstęp do: Morze w poezji polskiej, antologia poezji marynistycznych. Zebrał, omówił i całkowicie opracował Zbigniew Jasiński, Warszawa 1937, s. 18.
[4] J. I. Kraszewski, Kamienica w Długim Rynku, Kraków 1987.
[5] „Pieśń o ziemi naszej” Wincentego Pola po raz pierwszy wydana została w 1843 r.
[6] P. Paliński, Przewodnik po polskiem Wybrzeżu Bałtyku i po ziemi kaszubskiej, Gdynia 1934, s. 5.|
[7] M. Kulikowska, Z wędrówek po kraju, Kraków 1911, s. 17.
[8] B. Chrzanowski, Na kaszubskim brzegu, Lwów 1920, s. 11.
[9] Z. Hartingh, Przewodnik po ziemi kaszubskiej, Warszawa 1909, s. 4.
[10] A. Kulerski, Przewodnik po Copotach i okolicy poprzedzony krótkim rysem dziejów okolicznego wybrzeża, Gdańsk 1892, s. 68-69.
[11] H. Bukowiecka, H. Poniatowska, Opis ziem dawnej Polski, Warszawa 1918, s. 86.
[12] Cyt za: Liga Morska i Rzeczna, ebox 4 ,.sprintnet\dziennik pokładowy 30 08 2018.
[13] K. Makuszyński, Pieśń o ojczyźnie, Warszawa 1928, s. 166.
[14] Morze w poezji polskiej, antologia poezji marynistycznych. Zebrał, omówił i całkowicie opracował Zbigniew Jasiński, Warszawa 1937.
[15] Tych słów użył w. Lenin w rozmowie z ludowym komisarzem oświaty Anatolijem Łunaczarskim. H. Markiewicz, A. Romanowski. Wielki słownik cytatów polskich i obcych, Kraków 2005, s. 243.
[16]P. Kurpiewski, Propaganda morza w polskim filmie fabularnym okresu dwudziestolecia międzywojennego, [w:] Morze nasze i nie nasze. Zbiór studiów, red. P. Kurpiewski, T. Stegner, Gdańsk 2011, s. 497-508.
[17] K. Fabijańska-Przybytko, Morze w malarstwie polskim, Gdańsk 1990, s. 91.
[18] O. Myszor, Frontem do morza. Kształtowanie świadomości morskiej społeczeństwa II Rzeczypospolitej na łamach miesięcznika „Morze” oraz „Morze i Kolonie”, [w:] Polska nad Bałtykiem. Konstruowanie identyfikacji kulturowej państwa nad morzem 1918-1939, red. D. Konstantynow, M. Omilanowska, Gdańsk 2012, s. 38-55.
[19] I. Jopkiewicz, Gdynia dwudziestolecia międzywojennego dziennikarskim okiem widziana, [w:] Wędrówki po dziejach Gdyni. Zbiór studiów pod red. D. Płaza-Opackiej i T. Stegnera, cz.1, Gdynia 2004, s. 147-165.
W dwudziestoleciu międzywojennym w wielu krajach europejskich turystyka nabrała państwowego wymiaru, stała się elementem oddziaływania propagandowego wobec swoich obywateli. Nie inaczej było w Polsce, nie przybrały jednak te poczynania tak silnego zabarwienia ideologicznego jak w krajach faszystowskich czy komunistycznych. Poznawanie poprzez wyjazdy, piesze wędrówki, swojego kraju miało umacniać polskie poczucie narodowe i przełamywać dawne zaborowe bariery. Poprzez turystykę starano się budować jedność państwa. Jednocześnie agitowano na rzecz wypoczynku we własnym kraju i tworzono zręby instytucjonalne wsparcia rodzimego rodzącego się przemysłu turystycznego. Ważne miejsce w propagandzie turystycznej odgrywało polskie Wybrzeże i budująca się Gdynia. Należy zauważyć, że zdecydowana większość działań propagandowych podejmowanych przez władze państwowe bądź przez stowarzyszenia i związki przez nie wspomagane była kierowana do ludności polskiej, a nie do wszystkich mieszkańców Drugiej Rzeczypospolitej.
Propaganda – jak czytamy w „Słowniku języka polskiego” – „to szerzenie pewnych poglądów, idei, haseł mające na celu pozyskanie kogoś dla jakiejś idei lub akcji”[1]. Słowo to wielu zapewne źle się kojarzy, jednak przytoczona definicja nie ma pejoratywnych konotacji. Działania podejmowane w celu szerzenia za pomocą turystyki pewnych idei np. patriotycznych czy państwowotwórczych znamy już w starożytności. Wielu Rzymian szukając korzeni swojej cywilizacji wędrowało do Ilionu, miasta powstałego na ruinach Troi, gdyż zgodnie z tradycją Rzym miała założyć grupa Trojan pod wodzą Eneasza ocalonych ze spalonego miasta. Był to mit niejako założycielski dla państwa rzymskiego. Wypadało bywać też w miejscach szczególnie ważnych dla historii danego kraju i tak Grecy odwiedzali pole bitwy pod Maratonem czy obóz termopilski, a Aleksander Wielki i Cezar udawali się pod wspomnianą Troję[2].
W Polsce w 1919 r. przy Ministerstwie Robót Publicznych powstał, wzorując się na rozwiązaniach francuskich czy austriackich, Referat Turystyki, którego kierownikiem został zasłużony działacz Mieczysław Orłowicz, autor wydawanych w znacznych nakładach przewodników po Polsce, w tym także w obcych językach, człowiek, który przewędrował po kraju i świecie 85 tys. kilometrów[3]. Wydano też anglojęzyczną broszurę o Polsce i po francusku „Przewodnik ilustrowany po Polsce”; obydwa wydawnictwa pióra Orłowicza. Opracował on też program działalności zatytułowany „Zarys organizacji turystyki i sportu w Polsce”[4]. Utworzono Wojewódzkie Komisje Turystyczne, w których obok przedstawicieli władz zasiadali działacze organizacji turystycznych. Poza Ministerstwem Robót Publicznych sprawami turystyki zajmowało się Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (kwestie związane z organizacją wycieczek szkolnych i organizacji w szkołach w okresie letnim schronisk młodzieżowych), Ministerstwo Spraw Zagranicznych (promocja Polski za granicą), Ministerstwo Spraw Wojskowych, któremu podlegał Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Obronnego. W jego gestii leżało też wspieranie sportów związanych z turystyką takich jak: narciarstwo, kolarstwo, kajakarstwo. Z kolei Ministerstwo Komunikacji dbało o odpowiednie połączenia kolejowe do miejscowości letniskowych, stosowne ulgi dla turystów, a w wagonach wywieszane były zdjęcia najbardziej atrakcyjnych turystycznie miejsc w Polsce i rozdawane były ulotki propagujące piękno naszego kraju i to nawet w obcych językach. Wydano ilustrowane broszury poświęcone poszczególnym miejscowościom i regionom kraju. Na początku lat trzydziestych wprowadzono w PKP ulgowe bilety na przejazdy do 70 miejscowości turystycznych, w tym dla narciarzy. Wystarczyło mieć narty, by korzystać ze zniżkowego biletu, co czasami prowadziło do nadużyć[5]. Zdarzało się, że przekupki na targ jeździły z nartami by skorzystać ze zniżki.
W 1932 r. sprawy turystyki, po likwidacji Ministerstwa Robót Publicznych, przejęło Ministerstwo Komunikacji. Działał tam Wydział Turystyki. Z inicjatywy tegoż Wydziału wydano w 1938 r. kalendarz biurowy z 52 zdjęciami najbardziej atrakcyjnych i malowniczych miejsc turystycznych w Polsce. Podejmowane były też inicjatywy na szczeblu wojewódzkim, głównie w wyżej rozwiniętych cywilizacyjnie ziemiach zachodnich. I tak założono Wielkopolski Związek dla Popierania Turystyki, na Pomorzu powołano Pomorską Agencję Turystyczną, a na posiadającym autonomię Górnym Śląsku, z inicjatywy tamtejszego wojewody Michała Grażyńskiego, uruchomiono 11 schronisk młodzieżowych.
Rozwinęła się też turystyka socjalna. „Turystyka przestała być w ostatnich latach przywilejem niewielkiej ilości wtajemniczonych i zorganizowanych. Stała się własnością szerokich sfer” – czytamy w „Turyście w Polsce”[6]. I rzeczywiście, wyjazdy stawały się powoli dostępne dla coraz większych grup ludności, w tym i robotników. Ta forma wypoczynku była coraz bardziej popularna w państwach totalitarnych (Niemcy, Związek Radziecki, Włochy) i łączyła wczasy z propagandą polityczną i indoktrynacją ideologiczną.
W wielu państwach, poza krajami anglosaskimi, zakładano narodowe biura podróży uzależnione od władz. Związane to było z narastającymi tendencjami centralistycznymi i wzrostem nastrojów nacjonalistycznych. W Polsce istniał „Orbis”. Spółka powołana w 1920 r. przez polskich i żydowskich przedsiębiorców we Lwowie początkowo działała jako prywatne przedsiębiorstwo turystyczne i często miała kłopoty finansowe. Po wykupieniu przez państwowy Bank Pocztowej Kasy Oszczędności stał się w 1928 r. „Orbis” narodowym biurem podróży. Posiadał swoje przedstawicielstwa w kilkunastu krajach m.in. w Berlinie, Brukseli, Nowym Jorku, Tel- Awiwie, Wiedniu. W latach trzydziestych zatrudniał blisko 500 osób i miał 91 oddziałów. Posiadał 4 hotele z 360 pokojami. Wydawał fachowe wydawnictwa w ramach tzw. biblioteki „Orbisu”. Dzięki „Orbisowi” w 1938 r. przyjechało do Polski 23 tys. turystów, a 7 tys. wyjechało za granice. „Orbis” należał do powstałego w 1924 r. Zrzeszenia Wielkich Organizacji Biur Podróży AGOT z siedzibą w Wiedniu. W 1937 r., z inicjatywy działaczy Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici” zaczęła działalność Spółdzielnia Turystyczno-Wypoczynkowa „Gromada”, organizująca wypoczynek dla mieszkańców wsi[7]. W szybkim czasie osiągnęła znaczący sukces organizacyjny i już rok później obsłużyła 100 tys. głównie wiejskich turystów.
prof. Tadeusz Stegner
Uniwersytet Gdański
[1] Słownik języka polskiego, red. W. Doroszewski, Warszawa 1965, t. VII, s. 46.
[2] T. Stegner, Miejsca wydarzeń historycznych jaka obiekty turystyczne. Refleksja historyka, [w:] Szlaki kulturowe w Europie. Organizacja, promocja, zarządzanie, red. T. Studzieniecki, Pelplin 2013, s. 47-56. L. Casson, Podróże w starożytnym świecie, Wrocław 1981, s. 182.
[3] R. Targosz, Mieczysław Orłowicz 1881-1959 – propagator turystyki masowej i sportu, Poznań 2008,s. 160-161.
[4] M. Orłowicz. Zarys organizacji turystyki i sportu w Polsce, „Roboty Publiczne” 1919, nr 5-6.
[5] R. Gawkowski, Wypoczynek w II Rzeczypospolitej, Bielsko-Biała 2011, s. 66.
[6] Nasz trzeci rok, „Turysta w Polsce” 1937, nr 1, s. 3.
[7] R. Bar, A. Doliński, Turystyka, Wrocław 1978, s. 12.