W literaturze przedmiotu, w zależności od dyscypliny naukowej reprezentowanej przez badacza, przyjmowane są różne definicje rodziny, domu etc. Generalnie daje się ją sprowadzić do wspólnoty osób mieszkających pod jednym dachem, której członkowie uczestniczą w różnych przejawach aktywności gospodarstwa, podlegają autorytetowi głowy domu i część z nich lub wszyscy jest względem siebie w relacjach pokrewieństwa. W XIX wieku, wraz z przyspieszeniem przemian cywilizacyjnych, również tak definiowana rodzina ulegała zmianom. Zachodzące procesy społeczne, rozkładu struktur stanowych, powstawania nowych warstw i klas przebiegały z różną dynamiką w różnych częściach Europy oraz na ziemiach byłej Rzeczypospolitej.  W porozbiorowej rzeczywistości istotną rolę w procesie przemian odgrywało również państwo zaborcze, które kierując się własnymi interesami politycznymi i gospodarczymi stymulowało lub starało się blokować zachodzące przemiany w sferze społecznej.

W historii rodziny Tadeusza Wendy, jak w soczewce, wyraźnie dostrzegalne są wspomniane tu zjawiska. Spróbujmy je ukonkretnić. U schyłku Rzeczypospolitej bez cienia wątpliwości rodzina należała do stanu szlacheckiego, ciesząc się wszystkimi przynależnymi jego członkom przywilejami. U schyłku polsko-litewskiej państwowości jej męscy członkowie wzięli czynny udział w wojnach obronnych, byli członkami korpusu oficerskiego armii Księstwa Warszawskiego oraz Królestwa Polskiego (kongresowego). Ostatnim akordem ich losu żołnierskiego jest udział w powstaniu listopadowym. Można powiedzieć, że zgodnie z przynależnością stanową wypełnili powinność rycerską. Kres istnienia konstytucyjnego Królestwa Polskiego, mimo istotnych odrębności formalno-prawnych od innych ziem Rzeczypospolitej bezpośrednio wcielonych do Rosji, stanowił kres również istnienia autonomicznej, narodowej armii i służby w jej szeregach.

Od początku lat trzydziestych dziewiętnastego wieku służba i kariera wojskowa realizowana była w szeregach armii państwa sukcesyjnego, w tym wypadku armii rosyjskiej. Członkowie stanu szlacheckiego nie podlegali przymusowej służbie i mogli wybrać dostępny im typ kariery urzędniczej, lub w zależności od posiadanych zasobów finansowych, zająć się działalnością gospodarczą, wykonywaniem tzw. wolnych zawodów, etc. Dziadek Tadeusza, Gracjan przeszedł w stan spoczynku w stopniu wyższego oficera, jego ojciec Władysław będąc stosunkowo dobrze wyedukowany – absolwent rządowego gimnazjum, realizował karierę urzędniczą w strukturach administracyjnych zarządzanego przez namiestników carskich Królestwa. Można powiedzieć, że Władysław Wenda jest przedstawicielem nowego środowiska społecznego, inteligencji urzędniczej. Prezentowała ona nieco odmienny system wartości, w którym nie majątek ziemski a wykształcenie i uczestnictwo w kulturze miały charakter dominujący. Łączyła ją z poprzednią formacją kultywowana tradycja patriotyczna, jednakże już inaczej definiowana, nie poprzez demonstrację uczestnictwa w zrywach powstańczych a raczej w formie pracy organicznej, wzmacniania potencjału kulturowego i gospodarczego.

Władysław Wenda był zbieraczem pamiątek historycznych, miłośnikiem historii, kolekcjonerem numizmatów, koneserem bibliofilskim etc. Patriotyzm wyrażany inaczej to również szacunek dla pracy i aktywnego zaangażowania społecznego, aktywny udział w życiu wspólnoty religijnej, przestrzeganie norm społecznych wynikających z nauczania Kościoła katolickiego.  Chcemy bardzo mocno podkreślić, że prezentowany przez niego inny, nie insurekcyjno-straceńczy typ patriotyzmu, niosącego za sobą bezpowrotne straty biologiczne narodu, straty substancji kulturowej i gospodarczej, a model koncyliacyjny w warunkach determinowanych polityką narodową państwa rosyjskiego, przyczyniał się do kumulacji zasobów gospodarczych i kulturowych, ostatecznie stwarzał przesłanki do budowy w przyszłości samodzielnego gospodarczo własnego państwa. W tym systemie wartości liczyła się solidność, rzetelność, wysokie kwalifikacje intelektualne, zdolności organizacyjne.

Jeżeli zastanawiamy się nad źródłami postawy społecznej Tadeusza Wendy, jego otwartością intelektualną, skłonnością do pogłębiania wiedzy i kompetencji merytorycznych inżyniera komunikacji, to należy ich upatrywać w atmosferze domu rodzinnego, wzorcach realizowanych przez jego rodziców. Tadeusz urodził się w najbardziej ponurym okresie w porozbiorowym momencie dziejów narodu polskiego, klęski powstania styczniowego, zadanych strasznych strat biologicznych i społeczno-gospodarczych.  Podjętej z ogromną determinacją przez władze państwa rosyjskiego próbą rozsadzenia spoistości pokonanego narodu i tą drogą udrożnienia procesów rusyfikacji i w jego następstwie asymilacji. Wybrana w takich okolicznościach ścieżka edukacyjna, poprzez kształcenie w gimnazjum rządowym w Warszawie a następnie podjęte studia na rosyjskim Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim, kontynuowane w Petersburgu i uwieńczone ostatecznie tytułem inżyniera komunikacji była najeżona wieloma zagrożeniami. Wynikały one z faktu opuszczenia domu rodzinnego i życia w kolonii studenckiej w Petersburgu a po ukończeniu studiów w życiu z dala od kraju, własnego narodu i jego kultury. Chcemy podkreślić swego rodzaju heroizm tej generacji wykształconych Polaków, którzy stosunkowo łatwo osiągali sukces zawodowo-materialny w modernizującej się Rosji w II poł. XIX i początku XX wieku. Otwarty dostęp do edukacji na poziomie wyższym w Rosji, z którego skorzystały dziesiątki tysięcy młodych Polaków, rodził określone następstwa społeczne. Dla większości z nich, dobrze wykształconych kadr inżynieryjno-technicznych nie było odpowiadających ich kwalifikacjom miejsc pracy. Stąd konieczność i zarazem szansa na zrobienie szybkiej kariery w imperialnym państwie rosyjskim. Ceną mogła być utrata tożsamości. Rosja zasysała z polskiego społeczeństwa zdolną młodzież.

Remedium na to nieuniknione zjawisko było podtrzymywanie więzi rodzinnych oraz religijnej z Kościołem katolickim. Tadeusz był ostatnim z siedmiorga dzieci państwa Władysława i Justyny z Matuszewskich. Ojciec i sześć starszych sióstr Tadeusza stanowiło zaplecze emocjonalne, podtrzymywało z nim więź drogą korespondencji, obligowaniem do przyjazdu do domu rodzinnego w Warszawie i udziału w świętach religijnych i rodzinnych. Jeśli nie mógł przybyć, to odwiedzano go w miejscu pracy, na budowach w nadbałtyckich portach Rosji czy na budowach linii kolejowych na pograniczu Królestwa i Cesarstwa. Tadeusz uczestniczył również w przedsięwzięciach inwestycyjnych ojca, orientował się w jego aktywności ekonomicznej, wspierał materialnie, gdy wymagała tego sytuacja. Rodzaj aktywności zawodowej, przebywanie w wewnętrznych, oddalonych od rodzinnego kraju guberniach rosyjskich, wykształcało w nim postawę adaptacji do życia nieraz w bardzo trudnych warunkach terenowo klimatycznych, przebywania w sytuacjach daleko posuniętej samowystarczalności życiowej, odpowiedzialności za swój los. Niejako koczowniczy tryb życia, brak stałego miejsca zamieszkania nie sprzyjały założeniu własnej rodziny. W 1908 r. zmarł ojciec, przedstawiciel generacji Wendów urodzony w konstytucyjnym Królestwie Polskim, nie doczekał odzyskania przez Polskę niepodległości. Wydaje się, że po jego śmierci presja starszych sióstr na założenie przez Tadeusza rodziny oraz podjęcie pracy w Królestwie, uległa wzmocnieniu.

Po śmierci Władysława kamienicę na Pradze odziedziczyły dzieci. Tadeusz przejął po ojcu mieszkanie na I piętrze, gdzie bywał raczej rzadkim gościem. Sytuacja zmieniła się, kiedy prawdopodobnie podczas jednego z pobytów w Warszawie w 1910 lub w początku 1911 r. poznał pannę Halinę Zawidzką, szlachciankę, która odwzajemniła jego uczucie i starania. Decyzja o ślubie zapadła w stosunkowo krótkim czasie. Młodzi się zaręczyli, mieszkanie poddano remontowi na przyjęcie młodej pani domu. Po ślubie państwo młodzi wyjechali w podróż poślubną odwiedzając między innymi Sopot. Po powrocie zamieszkali przy ul. Olszowej. Wkrótce jednak Tadeusz musiał wrócić do Rosji, gdzie pracował, a żona pozostała na Pradze. Śladem tęsknoty są listy wysyłane przez męża do żony, pełne uczucia i troski o jej zdrowie. Ważne w nich były też zwykłe domowe sprawy, prośby, aby Halina a właściwie Haluś jak ją mąż nazywał, dużo odpoczywała, poszukała dobrej pomocy domowej, która ułatwi prowadzenie domu. W 1912 r. małżonkom urodziła się córka, Maria Justyna, a w 1913 r. syn, Janusz Franciszek Władysław. Tadeusz był kochającym mężem i troskliwym ojcem, listy były pełne pytań o bliskich, ich zdrowie i samopoczucie młodej żony i matki dwojga dzieci.

Wybuch Wielkiej Wojny a następnie klęski ponoszone przez Rosję i wywołany nimi kryzys oraz rewolucje zakończyły byt polityczny Cesarstwa Rosyjskiego. Tadeusz Wenda w 1914 r. powrócił definitywnie z Rosji i podjął prace na rzecz stołecznego miasta, będącego od 1915 r. pod okupacją niemiecką. U schyłku wojny i w pierwszych miesiącach powstającej z niebytu wolnej Polski był znaczącą postacią życia społecznego miasta i wraz z wieloma fachowcami z zakresu problematyki morskiej, wywodzącymi się z Rosji tworzył zaplecze organizacyjno-intelektualne w propagowaniu idei morskiej i prowadzeniu przygotowań do przejęcia przydzielonego Polsce mocą postanowień traktatowych skrawka wybrzeża morskiego.

Jednocześnie był to czas, w którym małżonkowie razem korzystali w pełni z życia, rodzina była w komplecie. Materialny status był relatywnie dobry, pozwalał na utrzymanie domu, pokrycie wydatków żywnościowych, nawet kiedy pojawiały się trudności aprowizacyjne i drożyzna. Nie posiadamy bezpośrednich świadectw jak wyglądała codzienność domu państwa Haliny i Tadeusza Wendów w tym czasie, można jednak posłużyć się ostrożnie i późniejszymi informacjami z listów rodzinnych i pamiętników najstarszego syna Janusza. Sądzimy więc, że małżonkowie przyjmowali gości, szczególnie podczas swoich imienin i świąt. Utrzymywano kontakty rodzinne odwiedzając się wzajemnie. Wychodzili / wyjeżdżali często do centrum Warszawy na spektakle teatralne, do cukierni czy po prostu na spacery. Te ostatnie były zwyczajem w rodzinie. Kiedy dzieci były małe zapewne nie brano ich na dalsze wyprawy, pozostawały pod opieką niani. Przy domu był rozległy ogród, z którego korzystano w celach odpoczynku i przebywania na świeżym powietrzu.

Ten tryb życia zmienił się po kilku zaledwie latach bycia razem. Po podjęciu decyzji przez władze Rzeczypospolitej o budowie portu morskiego w Gdyni Tadeusz Wenda, który stworzył jego koncepcję i projekty, został mianowany kierownikiem i następnie naczelnikiem Biura Budowy Portu. Ogrom przedsięwzięcia, konieczność stałego nadzoru nad prowadzonymi pracami i poczucie odpowiedzialności za nie, spowodowały konieczność przeniesienia się inżyniera na stałe do Gdyni. Można wyobrazić sobie, że prowadzone z żoną rozmowy na ten temat nie były łatwe. Oboje mieli świadomość, że potrwa to długo, że na miejscu w Gdyni nie ma odpowiednich warunków na zamieszkanie z dziećmi. Przynajmniej takich do jakich rodzina była przyzwyczajona.  Powrócił dawny model życia, żona z dwójką dzieci pozostała w Warszawie, Tadeusz zamieszkał w Gdyni. Warunki, w jakich się znalazł odbiegały od tych domowych, ale i one się z czasem poprawiły. Wyzwanie i cel jaki miał do wykonania był najistotniejszy.

Rodzina weszła w nowy etap życia, który w takiej formie trwał od 1921 do 1937 r., w którym inżynier przeszedł na emeryturę. W ciągu tych lat zmieniło się bardzo wiele, starsze dzieci rozpoczęły naukę w szkołach. Maria zwana Marysią albo Niunią uczęszczała na pensję, Janusz chodził do szkoły powszechnej na Pradze, potem do gimnazjum. Państwu Wendom urodził się w 1924 r. drugi syn o imionach Jerzy Paweł Zdzisław, w rodzinie nazywany „Bebusiem”. Mama dbała o dom, nadzorując całe gospodarstwo, zajmowała się trójką dzieci. Codzienność funkcjonowania domu miała swój rytm. Starsze rodzeństwo szło do szkoły, Jerzy był w domu z mamą lub pozostawał pod opieką niani. Przygotowywano obiady i kolacje, co do których dyspozycje wydawała pani domu. Po powrocie dzieci ze szkoły Marysia i Janusz odrabiali lekcje, potem jedli obiad i jeśli nie musieli więcej się uczyć, mieli trochę czasu wolnego na inne zajęcia. Mogli wyjść do ogrodu, czytać, bawić się z Jerzym.  Potem podawano też podwieczorek, po którym dzieci się uczyły, czytały lub miały zajęcia dodatkowe z nauki języka francuskiego i angielskiego.

Radością były dość częste przyjazdy z Gdyni Tadeusza Wendy. W pamiętnikach Janusza odnotowywany był każdy przyjazd i odjazd ojca. Były to na ogół przyjazdy w celach służbowych do Ministerstwa Przemysłu i Handlu. Poza godzinami poświęconymi na spotkania zawodowe, pozostały czas starał się spędzać z rodziną. Wtedy wszyscy, o ile było to możliwe chodzili na spacery czy to w parku Praskim, czy ogrodzie Saskim. Kiedy na Pradze powstał ogród zoologiczny, dzieci chodziły tam z ojcem i często przyjeżdżającym z Łucka wujem Józiem. W każdą niedzielę rodzina brała udział w nabożeństwie, czy to w kościele św. Floriana na Pradze czy w śródmieściu (Warszawie) u Bernardynów lub farnym kościele św. Jana.  Po nabożeństwie były wizyty w cukierni na ciastkach, odwiedziny u znajomych lub zwiedzanie wystaw w „Zachęcie”. Czasem Państwo Wendowie, bez dzieci wyjeżdżali na spotkania towarzyskie, sprawunki etc. Takie wyjazdy początkowo odbywały się dorożką a od końca lat 20.  taksówką. Tadeusz Wenda nie prowadził i nie posiadał samochodu. Szczególnie uroczyście rodzina obchodziła święta Bożego Narodzenia. Był opłatek, uroczysta kolacja wigilijna, wspólne śpiewanie kolęd, choinka i prezenty.

Będąc w domu Tadeusz Wenda poświęcał sporo uwagi nauce dzieci, sprawdzał ich postępy, pisał o tym także w listach, pytając żonę o oceny. W listach do Janusza udzielał mu rad jak powinien się przygotowywać do planowanych egzaminów. Dbał o rozwój dzieci, kupowano książki także dla nich, prenumerowano prasę, min.: Iskry, Tygodnik Ilustrowany, Kurier Warszawski. Ojca i najstarszego syna łączyła wspólna pasja fotograficzna. Kupił mu aparat fotograficzny i syn szybko opanował umiejętność robienia dobrych zdjęć. Można przypuszczać, że zorganizowano mu w domu ciemnię do ich wywoływania. Stałą troską obojga rodziców było zdrowie dzieci. Chodziły na kontrolne prześwietlenia, naświetlania lampami w przypadkach zaziębień lub grypy, co się zdarzało. Oczekiwanym okresem w roku były wakacje spędzane przez całą rodzinę w Gdyni. Życie nabierało zupełnie innego rytmu. W czasie wolnym od pracy Tadeusz Wenda organizował wycieczki samochodowe do okolicznych lasów i miejscowości. Oczywiście korzystano również z uroków pobytu nad morzem, czyli kąpieli słonecznych i morskich.

W 1938 r. niespodziewanie zmarł starszy syn Janusz, student Politechniki Warszawskiej. Tragedia ta głęboko dotknęła rodzinę. Po 1939 r. państwo Wendowie przenieśli się do Komorowa, gdzie szczęśliwie przetrwali wojnę i okupację hitlerowską.

Tadeusz Wenda zmarł w 1948 r. otoczony miłością rodziny i szacunkiem przyjaciół i znajomych.

Dagmara Płaza-Opacka,
Zbigniew Opacki

← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony “www.TadeuszWenda.pl”

Fotografia, Tadeusz Wenda z rodziną w lesie pod Chotomowem k. Warszawy, 1929, ze zbiorów prywatnych

Trudne początki

Inżynier Tadeusz Wenda, wychowany w kulcie pracy, obowiązki zawodowe stawiał na pierwszym planie. O jego zaangażowaniu w budowę portu pisano wiele. Mało jednak wiemy o tym, co robił w czasie wolnym? Część odpowiedzi na te pytania znajdziemy we wspomnieniach osób, które znały inżyniera, a także w opowieściach i pamiętnikach rodziny. 

Na Wybrzeże Wenda przyjechał z polecenia władz polskich w 1920 roku. Zaraz po przyjeździe do Gdyni zamieszkał w domu usytuowanym blisko placu budowy, aby móc szybko dojść na miejsce i dopilnować robotników budujących port. „Tuż za dębem stojącym pośrodku bitej drogi prowadzącej do Oksywia, już za wsią, po lewej stronie stał parterowy baraczek – Biuro Budowy Portu. W ostatnim domku rybackim, po tejże lewej stronie, prawie obok »restoracji« Grzegowskiego (chodziło prawdopodobnie o restaurację Pod Dębem Jakuba Wojewskiego – BM), miał swą kwaterę naczelny kierownik budowy inż. Wenda” – tak jego nowe miejsce zamieszkania opisał Stanisław Korwin w swoich Wspomnieniach. Można się domyślać, że wynajmowany pokój był bardzo skromnie wyposażony, a warunki sanitarne były wręcz spartańskie. Gdynia nie miała jeszcze doprowadzonej energii elektrycznej ani sieci wodociągowej. Kontrast był tym mocniejszy, że w Warszawie Wenda zostawił rodzinę i bardzo luksusowe, świetnie wyposażone mieszkanie. 

Śniadanie, przyrządzane zapewne przez gospodynię, inżynier spożywał w domu. Obiad zjadał w kantynie dla pracowników Biura Budowy Portu, gdzie – zdaniem Jana Żelewskiego – jadało się „jak w bardzo skromnej restauracji”. Jeśli miał ochotę na coś bardziej wykwintnego, musiał pofatygować się do Wojewskiego lub jeszcze dalej, do centrum wsi.

Poprawa warunków

Dość szybko, bo na początku lat dwudziestych Tadeusz Wenda zrezygnował z niedogodnego mieszkania w domu rybaka i przeniósł się do domu Feliksa Kohnke, mieszczącego się na rogu ulicy Kuracyjnej (10 Lutego) i Świętojańskiej. Od tej pory zajmował umeblowane mieszkanie z balkonem, na piętrze, po lewej stronie willi (zwanej później Marysieńką). Tu też mieściło się biuro Kierownika Budowy Portu. Do samej budowy miał wprawdzie znacznie dalej, to jednak po zamieszkania w śródmieściu mógł sobie pozwolić na więcej wygód. Bliżej było do sklepów, jadłodajni, apteki czy do stacji kolejowej. Blisko miał też do sióstr szarytek, u których często się stołował, o czym wspominał w liście do żony. Wszystkie sprawy związane z życiem codziennym Wenda załatwiał zwykle sam. Nie posiadał samochodu, rzadko korzystał z pojazdu służbowego.

Obiady jadał także w domowej kuchni na Świętojańskiej, prowadzonej przez nieznaną z nazwiska panią G., żonę profesora gimnazjum. Wspomina o tym Stanisław Hueckel w Inżynierskich wspomnieniach: „Trochę byłem tym (spotkaniem z Wendą – BM) zaskoczony, wyobrażałem sobie bowiem, że twórcę Gdyni stać by było na jadanie w najdroższych restauracjach, jednakże wrodzona skromność inż. Wendy jeszcze raz tu się potwierdziła; daleki był od jakiegokolwiek brylowania w lokalach, wolał skromne obiadki, byle zdrowe i niedrogie.”

W 1930 roku Tadeusz Wenda przeprowadził się na ul. Waszyngtona 38, do służbowego mieszania, wybudowanego na zlecenie Urzędu Morskiego na potrzeby Biura Budowy Portu. Zajmował lokal na piętrze, z balkonem i oknami wychodzącymi na morze. Wenda lubił siedzieć na balkonie, obserwować zmieniający się Bałtyk i rozmyślać o przyszłości portu, który budował. W tym mieszkaniu pozostał do końca swego pobytu w Gdyni.

Inżynier wstawał wcześnie. Wszelkie życzenia, zresztą bardzo skromne, zlecał już w tym czasie telefonicznie woźnemu Franciszkowi Fryzłowi, który z rodziną mieszkał na parterze. Nie wspomagał się czarną kawą, lubił herbatę, a najbardziej mleko i świeże bułeczki, które dostarczał mu pan Franciszek. Ponieważ biura mieściły się w tym samym budynku, nie musiał się śpieszyć rano do pracy. Jednak pracowity i rzetelny inżynier rozpoczynał ją ze wszystkimi. Zaraz po śniadaniu, nakarmieniu żółwia i uporządkowaniu jego małego terrarium, udawał się do biura, a potem na plac budowy.

Działalność społeczna i publicystyczna

Tadeusz Wenda rzadko udzielał się towarzysko, częściej można go było spotkać w różnego rodzaju organizacjach społecznych. Kochał morze i lubił spędzać wolny czas pod żaglami, dlatego na długo przed przyjazdem do Gdyni założył z innymi działaczami Stowarzyszenie Pracowników na Polu Rozwoju Żeglugi „Bandera Polska” z siedzibą w Warszawie. Widząc wielkie możliwości, jakie dla sportu wodnego dawało morze, współtworzył w 1928 roku jeden z pierwszych klubów sportowych – Jacht Klub Morski „Gryf” (od 1935 roku Klub Żeglarski „Gryf”). Również w 1928 roku powołał komitet lokalny budowy Pomnika Zjednoczenia Ziem Polskich i został prezesem jego zarządu. Wraz z księdzem Turzyńskim, Julianem Rummlem, Józefem Unrugiem i innymi społecznikami, próbował zebrać fundusze na symboliczny, widoczny z morza, pomnik upamiętniający zjednoczenie ziem polskich z trzech zaborów. Na niektórych planach Gdyni widać miejsce na postument, zaznaczone na końcu mola Południowego. Niestety, nie udało się zrealizować tego przedsięwzięcia. 

Inżynier Wenda znał kilka języków obcych, a szczególnie dobrze władał francuskim. Nic więc dziwnego, że w 1936 roku został zaproszony do objęcia stanowiska wiceprezesa Towarzystwa Polsko-Francuskiego, a także zaangażowania na rzecz przyjaźni i współpracy obu krajów. Był współzałożycielem Urzędniczej Spółdzielni Mieszkaniowo-Budowlanej w Gdyni, aktywnym członkiem Gdyńskiego Towarzystwa Technicznego, a także Komitetu dla Spraw Zabudowy Gdyni. Nie miał zbyt wiele czasu dla siebie, zwłaszcza że brał również udział w licznych konferencjach, zjazdach czy zebraniach, dotyczących pełnionego przez niego stanowiska. Czynnie uczestniczył w I Polskim Zjeździe Hydrotechnicznym w 1929 roku, a także Zjeździe Inżynierów Portowych Państw Bałtyckich i Skandynawskich w 1938 roku. Wygłaszał referaty, propagujące w Europie nowoczesny polski port. Dużo czasu poświęcał na pisanie publikacji do wydawnictw i prasy fachowej. Już w 1921 roku wraz z Kazimierzem Porębskim przygotował broszurę pt. Port nacjonalny w Gdyni, zawierającą wizję przyszłej budowli morskiej, którą przedstawił później Komitetowi Ekonomicznemu Ministrów. W 1935 roku ukazał się jego artykuł pt. Dzieje budowy portu gdyńskiego, zamieszczony w XV lat polskiej pracy na morzu. Kolejne, nieco późniejsze publikacje Tadeusza Wendy to: Budowa fundamentów na skrzyniach żelbetowych pod nabrzeża i mola w porcie gdyńskim i Rzut oka na warunki powstania portu w Gdyni. Doświadczenia publicystyczne zaowocowały uczestnictwem Wendy w pracach Instytutu Wydawniczego Szkoły Morskiej.

Najprzyjemniejszy czas

Najprzyjemniejsze chwile poza pracą Tadeusz Wenda spędzał z rodziną. Do Warszawy jeździł kilka razy w miesiącu, latem gościł bliskich w Gdyni. O spotkaniach z ojcem wspomina w pamiętniku starszy syn – Janusz. Były one wielką radością dla żony i trojga dzieci. Wolny czas spędzali na spacerach, zabawach, wycieczkach za miasto i wspólnym czytaniu książek.

Tadeusz Wenda interesował się sztuką. W Warszawie, często chadzał z całą rodziną do Zachęty, gdzie przekazywał dzieciom swoje opinie o sztuce. W Gdyni zaprzyjaźnił się z Marianem Mokwą, którego malarstwo bardzo sobie cenił. Odwiedzał artystę w jego pracowni oraz Galerii Morskiej przy ul. 3 Maja. Kupował jego obrazy – jeden z nich przechowywany jest w rodzinie do dzisiaj.

Wychowany w wierze katolickiej, uczestniczył w nabożeństwach niedzielnych, a także w innych obrządkach religijnych. Najprawdopodobniej początkowo uczęszczał do kościoła na Oksywiu, a później do pierwszego gdyńskiego kościoła pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Królowej Polski przy ulicy Świętojańskiej. Janusz Wenda dość często wspomina w swoim pamiętniku wizyty z ojcem w gdyńskich i warszawskich kościołach. Świątynie traktowali obaj nie tylko jako przybytki wiary, ale także zabytki historii Polski.

Karty u proboszcza

Przez 17 lat Tadeusz Wenda pracował i mieszkał w Gdyni. Prowadził życie skromne, dalekie od kawiarniano-salonowego stylu, typowego dla dużych miast. Nie lubił brylować w towarzystwie. Jedyną rozrywkę, jaką uznawał i o której wiemy, była karciana gra w preferansa u proboszcza z Oksywia, księdza Franciszka Łowickiego, wielkiego społecznika zwanego „biskupem gburskim”.

Wspomina o tym Stanisław Korwin, pracownik Polskiej Najwyższej Izby Kontroli, wysłany nad morze, aby sprawdzić prawidłowość umów zawieranych z wykonawcami budowy portu oraz właścicielami gruntów w sprawie wywłaszczenia. Poznał on osobiście Wendę i towarzyszył mu w wyjazdach na Oksywie. Gra w karty w takim towarzystwie nie mogła przynieść ujmy uczestnikom spotkania. 

Barbara Mikołajczuk

← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony “www.TadeuszWenda.pl”

Fotografia, Tadeusz Wenda z córką Marią i synem Januszem na ulicy 10 lutego w Gdyni, 1936-1937, ze zbiorów prywatnych

 

Każda legenda ma swój początek. W przypadku inżyniera Tadeusza Wendy, dzieciństwo miało duży wpływ na jego późniejszą karierę i dokonania. Rodowe zwyczaje, przekazywane wartości i miejsce dorastania stanowiły rozwoju młodego Tadeusza. Skąd pochodzili przodkowie inżyniera Tadeusza Apolinarego Wendy? Jaka historia stoi za ich rodowym herbem i jakimi szlacheckimi tradycjami się kierowali? Odpowiedź na te pytania poznacie w pierwszym odcinku serii podcastów. Podcasty zostały zrealizowane we współpracy z Portem Gdynia.

Gdynia dn. 27.II.1929r.

Kochany Jerzyku!

Dziękuję Ci bardzo za list.

Przede wszystkim odpowiadam na Twoje zapytania. Jestem zdrów, dzięki Bogu. Biuro w nowym domu idzie lepiej, bo jest ciepło i dużo jest światła, więc urzędnicy chętniej pracują. Obiady i kolacje jadam codziennie u Sióstr razem z księdzem.

Pogoda w Gdyni jest taka sama jak w Warszawie, w mieszkaniu jest dosyć ciepło. Posiedzenia w sali konferencyjnej dotychczas nie było, bo sala ta nie jest jeszcze wykończona. Cieszę się, że jesteś zdrów i że chodzisz z Mamusią na spacery, i że byłeś u fryzjera, musisz teraz ładnie wyglądać. Czy jesteś z tego zadowolony? Bardzo mi było miło dowiedzieć się, że uczysz się chętnie francuskiego i że z panem Chełmińskim grzecznie się bawisz. Jedna rzecz mnie jednak martwi, to to, że nie oduczyłeś się krzyczeć. Z tego krzyku możesz zachorować, a Mamusia też od tego krzyku może być chora.

Spodziewam się, że już więcej nigdy krzyczeć nie będziesz. Jeżeli starsze dzieci Ci dokuczają, to najlepiej schowaj się pod opiekę Mamusi i odejdź od nich spokojnie. W ten sposób pokażesz, że jesteś rozumny i dobry chłopczyk.

Na zakończenie całuję Cię mój kochany Jerzyku bardzo serdecznie.

Twój Kochający Cię Tatuś Tadeusz

Janusz Franciszek ( Władysław ) Wenda, starszy syn inż. Tadeusza Wendy urodził się w 1913 r., w Warszawie. Zmarł w 1938 r., po operacji wyrostka robaczkowego, w wyniku skrzepu krwi w mózgu. Pochowany jest na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Jak Ojciec, był inżynierem, specjalizował się w zakresie budowy portów. Pracował przy budowie portu we Władysławowie. Pamiętniki (dzienniki) prowadził w wieku młodzieńczym w l. 1927- 1930, kiedy był uczniem gimnazjum.

Pisownia oryginalna.

Pamiętnik z czasów szkolnych Janusza Wendy 1927-28 

„Dnia 21 czerwca 1927 roku, wtorek

O godz. 9.30 poszedłem do szkoły. Był to ostatni dzień roku szkolnego 1926-27. Wszyscy uczniowie zebrali się na podwórzu, skąd czwórkami udali się do kościoła. Po skończonej mszy poszliśmy z powrotem do szkoły. Tutaj rozdano nam cenzury; w ten dzień przeszedłem do IV klasy. Resztę dnia spędziłem w Warszawie i na podwórzu na Pradze bawiąc się z Dudą i Niunią. „

Dnia 1.VII.1927r., piątek

W tym dniu nigdzie nie wychodziłem, natomiast cały dzień pakowało się rzeczy. Wieczorem pożegnaliśmy się z rodziną i pojechaliśmy tramwajem na dworzec Główny, skąd pojechaliśmy do Gdyni na wakacje. Z dworca pociąg ruszył o godz. 8.10. Jechaliśmy całą noc.”

Dnia 2.VII.1927r., sobota

O godz. 8 30. Przyjechaliśmy do Gdyni. Przyjechawszy samochodem Franciszka do domu, wzięliśmy się do rozpakowywania rzeczy. Ja przez cały ten dzień czułem się po podróży zmęczony, a nad wieczorem miałem nawet torsje.”

Dnia. 3.VII.1927 r., niedziela

W tą niedzielę nie byłem w kościele, gdyż jeszcze byłem zmęczony, lecz w południe byliśmy wszyscy na plaży. Wróciliśmy z nad morza na obiad. Po obiedzie padał deszcz, więc nigdzie wyjść nie było  można.”

Dnia. 4.VII.1927 r., poniedziałek

Z rana byliśmy na targu, lecz gdyśmy wrócili padał deszcz, który nie pozwolił nam nigdzie więcej iść. Ale po obiedzie, gdy przestał padać deszcz, poszliśmy na plażę i pod stację. Wieczorem zaś słuchaliśmy radja.”

Dnia. 12.VII.-1927 r., wtorek

Od rana padał deszcz. Na plażę wyjść nie było można. Nie wychodziliśmy z domu do południa. Dopiero o godz. 12-ej poszedłem z Niunią na stację wrzucić list. Gdyśmy szli, jakiś pan, widząc, że niesiemy list, dał nam i swój abyśmy wrzucili do skrzynki. Wracając ze stacji, kupiliśmy sobie w piekarni 3 ciastka i dla Bebusia parę zabawek w sklepie „Bazar Gdyński”. Po obiedzie byliśmy na plaży. Po podwieczorku zaś poszliśmy z tatusiem przez Kamienną Górę i wróciliśmy na kolację.”

Dnia. 3/VIII 1927 r., środa

Do obiadu siedzieliśmy nad morzem. Po obiedzie również byliśmy na plaży, lecz krócej, gdyż o 5-ej pojechaliśmy samochodem do Orłowa. Po podwieczorku zaś poszliśmy pod stację zobaczyć uroczystości, które odbywały się w Gdyni z powodu przyjazdu prezydenta.”

Dnia 6/ VIII- 1927 r., sobota

Do obiadu byliśmy nad morzem. Statek „Gdynia” stał jeszcze wprawdzie przy pomoście, ale Prezydent Mościcki już wyjechał przez Kartuzy i Kościerzynę do Warszawy. Statek, na którym Prezydent mieszkał, również wkrótce odjechał do portu.

Po obiedzie pojechaliśmy samochodem do lasu w stronę strumyka. W lesie stała się przygoda. Wyszliśmy z babcią do plantu kolei Gdynia- Kartuzy. W chwilę potem mamusia mówi do babci, żeby się wróciła, a my pójdziemy do strumyka, który przepływał niedaleko od plantu. Babcia nie znając drogi, poszła w inną stronę i zabłądziła. Gdyśmy wrócili od strumyka do tatusia, który leżał, bawiąc się z Bebusiem, pytamy się , czy Babcia wróciła, ale Zosia, która była też przy tatusiu, odpowiedziała, że pani starszej wcale nie ma.

Więc idziemy do plantu i widzimy babcię o jakieś dwa kilometry od nas. Babcia gdy nas zauważyła prędko przyszła. Była bardzo zmęczona i spocona. Gdyśmy roztarli plecy, jakoś przyszła do siebie i poszliśmy do samochodu, który już po nas przyjechał.”

Dn. 21/ VIII- 1927 r., niedziela.

W kościele byłem z tatusiem na 9-tą. Później poszliśmy na plażę. Koło pomostu fotografowaliśmy się. Do domu wróciliśmy na obiad. O godz. 3-ej pojechaliśmy samochodem zakrytym do Kartuz. Naprzód zwiedziliśmy stary i bardzo ładny kościół, w którym znajdują się pamiątki, mające 6 wieków. Później poszliśmy do Gaju Świętopełka, gdzie zjedliśmy podwieczorek i posiedzieliśmy z godzinę. Wprawdzie pogoda nie była ładna, deszcz padał nawet dość duży, ale w Gaju tym bardzo łatwo można się ukryć pod starymi drzewami. Potem pojechaliśmy na dworzec po pocztówki.”

Dnia 30/VIII- 1927 r., wtorek

Gdy zjadłem śniadanie, wziąłem się za pakowanie swoich rzeczy, gdyż dziś naznaczyliśmy dzień wyjazdu. Po śniadaniu poszliśmy do Deptego, po sprawunki na drogę i na plażę, pożegnać się z morzem. Następnie Franciszek, woźny z portu zabrał żółwia do swego mieszkania, na czas wyjazdu tatusia. O godz. 11-ej pojechaliśmy samochodem portowym na dworzec. Pociąg miał odejść za ½ godziny. Widzimy na sali dworcowej dużo ludzi, niosących swe walizki i  spieszących na peron. My również wyszliśmy z budynku dworcowego i poszliśmy przed tor, na który miał wjechać oczekiwany pociąg. Nareszcie wtoczył się z hukiem żelastwa na  stację. Pociąg był przepełniony, więc nie tracąc czasu wsiadamy do przedziału, w którym również siedziało kilka osób. W parę minut później zawarczała lokomotywa i ruszyliśmy z miejsca naszego pobytu przez lato. Czekała nas droga przeszło 10 godz. Do Bydgoszczy, gdzie wysiedli nasi towarzysze podróży, z którymi poznaliśmy się w drodze, było jako tako, nie bardzo nudno. Ale pozostałe 6 godzin było daleko uciążliwsze. Do Warszawy przyjechaliśmy na 9-ą wieczór. Później pojechaliśmy dwoma samochodami na Pragę. Po zjedzeniu kolacji poszliśmy spać, zmęczeni długą drogą

Dn.1.IX.1927 r., czwartek

O godz. 9 –ej poszedłem do szkoły. Na 10-ą poszliśmy ze sztandarem do kościoła. Po mszy, kazaniu i wystawieniu Najśw. Sakramentu, wróciliśmy znowu do szkoły, gdzie podyktowano książki, jakie trzeba kupić. Mnie umieszczono w klasie 4- B. O godz. 1-ej wróciłem do domu. Gdy zjadłem 2-e śniadanie to poszedłem na podwórze. O godz.6-ej pojechałem z tatusiem do Warszawy po książki.

Dn. 4/IX-1927r., niedziela

W kościele byłem na godz. 10-ą u Bernardynów z tatusiem i Bebusiem. Po mszy poszliśmy do cukierni i później przez ogród Saski do Zachety Sztuk Pięknych. Po obiedzie pojechaliśmy do parku Skaryszewskiego.”

Dn. 24/XII- 1927. Sobota

Leżałem dziś do 10-ej. O 10.30 przyjechał wuj Józio z Łucka. W południe ubieraliśmy choinkę i bawiliśmy Jurka. O godzinie 6-ej zasiedliśmy do wilji, dzieląc się wprzód opłatkiem. Oprócz nas byli:  Babcia, Muńka i wuj Józio. Po sutej wigilji zapaliliśmy światło na choince, która stała w sali i tatuś  ( tatuś przyjechał z Gdyni )   przez zamknięte drzwi mówił jako „Mikołaj”, wuj Józio odpowiadał, na końcu Bebuś mówił wierszyk: „ Osiołkowi w żłoby dano”, i „ Mikołaj” poszedł sobie zostawiając  dużo zabawek pod choinką. Wówczas drzwi się otworzyły i wszyscy weszli do „ kraju niespodzianek”. Bebuś, zobaczywszy najprzód pięknego konia, potem aniołka z kiwającą głową, szablę i duży tramwaj z szybkami, oniemniał ze zdziwienia; lecz po chwili poszedł ku zabawkom i począł się bawić.

Następnie każdy coś dostał i zasiedli wszyscy, wpatrując się w żarzącą się choinkę od lampek i świeczek i słuchając śpiewanych kolęd na eufonie. Dopiero późnym wieczorem, gdy Bebuś spał już wśród darów, św. Mikołaj, babcia, Muńka i wuj Józio poszli do mieszkania na górę, a my również położyliśmy się spać.”

Dn.29/I- 1928 r., niedziela

Mamusia dziś czuła się bardzo osłabioną, więc cały dziń leżała w łóżku, a szykowała jedzenie Aleksandrowa, dawna nasza służąca. W kościele byłem z tatusiem na ostatniej mszy u fary (św. Jana). Po obiedzie poszedłem z tatusiem i z Jerzykiem na spacer. Później uczyłem się do wieczora.”

Dn. 4/III- 1928r., niedziela

Rano przyjechał tatuś z Gdyni. Do południa nigdzie nie wychodziłem, gdyż mamusia z tatusiem poszli na głosowanie do sejmu. Dopiero o godz. 12.30 poszliśmy na ostatnią mszę do kościoła św. Floriana i po mszy na spacer do parku Praskiego. Po obiedzie do wieczora uczyłem się. O godz. 8-ej  byliśmy z tatusiem na spacerze.”

Dn. 27/III -1928r.,  wtorek

Jeszcze do dzisiejszego dnia w szkole nie byłem (wrósł mnie paznokieć u nogi). Do południa sprzątałem pokój i czytałem książkę p.t. „Szkice amerykańskie”, i „Z puszczy Białowieskiej” H. Sienkiewicza. O godz. 10.30 pojechałem z mamusią i Bebusiem do Warszawy,. Byliśmy po pantofle u Citorskiego dla mnie i Jurka i za sprawunkami. Do domu wróciliśmy na obiad. Po obiedzie byłem z Jurkiem na podwórku, gdyż choć w marcu było już + 24 R. na słońcu. Wieczorem czytałem „ Z pamiętnika poznańskiego nauczyciela” – książkę Sienkiewicza, a także odrabiałem lekcje.”

Dn. 7/IV – 1928 r., sobota

Rano czytałem „Iskry”. Dzisiaj otrzymaliśmy 2 pierwsze tomy dzieł Wiktora Hugo. Przed obiadem czytałem „Tygodnik Ilustrowany”, który tatuś zaprenumerował i „Naokoło Świata”. Popołudniu od godz. 3-ej do 5-ej przeczytałem książkę Kornela Makuszyńskiego „ Po mlecznej drodze” – tom I- y. Potem trochę słuchałem radja. Na grobach w tę Wielkanoc być nie mogłem, ponieważ jeszcze nie mogłem kłaść butów na chorą nogę.”

Dn. 12/IV- 1928r.,  piątek

O godzinie 10.30 pojechałem z tatusiem do Warszawy. Najpierw byłem w ratuszu po kartkę na  prześwietlenie, którą dostaliśmy na ul. Królewską No. 23.

Później poszedłem do biura tatusia, gdzie czekałem pół godziny; następnie poszliśmy do doktora radiologa, który zrobił fotografję moich płuc i prześwietlił mnie promieniami Rentgena. Stąd pojechałem tramwajem do domu, a tatuś poszedł do biura. O godzinie 3.30 miałem lekcję z p. Laskowską. Wieczorem byliśmy z wizytą u państwa Zagrodzkich.”

Dn. 15/IV – 1928r.,  niedziela

Rano byłem z Jurkiem na podwórzu. Później poszedłem z tatusiem na ostatnią mszę do katedry, a po nabożeństwie byliśmy w Zachęcie Sztuk Pięknych. Fantastyczne, lecz ładne są obrazy Wawrzenieckiego oraz kilku innych artystów. Po obiedzie siedziałem w domu aż do wieczora. ( wieczorem tatuś pojechał do Gdyni ).

   Pamiętnik  Janusza Wendy  z czasów szkolnych  1928 – 1929 

Dn. 30/VI- 1928 r.,  sobota

Po całonocnej, nieprzespanej podróży, zajechaliśmy do Gdyni na godz. 7.30 rano. Franciszek, woźny, zabrał nasze rzeczy do samochodu portowego i my również wyszliśmy przed dworzec. Mamusia z Jurkiem i tatuś pojechali samochodem, a my, to jest ja, Niunia i Aleksandrowa poszliśmy piechotą, ponieważ pogoda była bardzo ładna i chcieliśmy zobaczyć Gdynię i jej zmiany w ciągu roku ostatniego.                                                                                                                                                                      Jakoż rozwinęła się nadzwyczajnie, przybyło kilkanaście kilkupiętrowych kamienic, wiele nowych, wielkich sklepów i magazynów, nowych ulic i nowych mieszkańców. Wkrótce zaszliśmy do naszego mieszkania w willi ” Marysieńka” – Pani Sikorskiej, na rogu ulicy 10 Lutego i Świętojańskiej.                     W godzinę potem z Aleksandrową udaliśmy się po sprawunki i jeszcze podziwialiśmy jakim prędkim, amerykańskim sposobem powstaje to duże, portowe, polskie miasto.”.

Dn. 15/ VII-1928 r., niedziela

W kościele byliśmy na godz. 10- tą na mszy. Wróciwszy do domu, już zastaliśmy czekający na nas samochód, którym mamy jechać do portu. Wkrótce zajechaliśmy do biura tatusia ( w porcie ) gdzie zgromadzili się państwo dr Wędrychowscy i Witold Kotowski, czekając na nasz przyjazd. W kilka minut później najpierw pojechali p. Wędrychowscy, a później  my z Witoldem, do promu. Tam właśnie stał statek portowy „Erik”, którym mieliśmy objechać cały port. A wię najpierw pojechaliśmy basenem wewnętrznym do łuszczarni ryżu, gdzie wysiedliśmy, chcąc obejrzeć urządzenia wewnętrzne, lecz niestety z powodu święta cały gmach i olbrzymie składy były zamknięte. Dłużej tu nie zatrzymywaliśmy się i w kilkanaście minut potem stanęliśmy przy molo portu handlowego, aby zobaczyć ładowanie podwożonego wagonami węgla, na okręty zapomocą  dźwigów elektrycznych. Później oglądaliśmy port wojenny i polskie okręty tam stojące. Odjechaliśmy stąd koło łamacza fal, czyli falochronu i pojechaliśmy przez port w stronę Orłowa. Przejażdżka ta trwała pół godziny. Ze statku wysiedliśmy przy pomoście i jeszcze chwilę posiedzieliśmy na ławce przy pomoście, poczem powróciliśmy do domu na obiad.”

Dziś, kiedy aparat fotograficzny większość z nas ma zawsze pod ręką, fotografowanie przestaje być postrzegane jako elitarna sztuka. Nadal jednak jest doskonałym sposobem na zatrzymanie czasu i dokumentowanie tego, co nas otacza. Szczególnie ważne są zdjęcia rodzinne. Gromadzone w pudełkach, szufladach, czy albumach. U oglądających  budzą sentyment, wywołują wspomnienia, a czasem nawet łzy.

Prezentowane fotografie pochodzą z albumu rodziny Tadeusza Wendy. Pieczołowicie przechowywane od pokoleń, chronione przed zniszczeniem w czasach wojny, są dziś inspiracją do wspomnień o dziadkach i rodzicach. Amatorskie fotografie przedstawiają rodzinę projektanta i budowniczego portu gdyńskiego podczas wspólnie spędzanego czasu. Wykonane w większości nad morzem, przypominają wakacyjne pobyty rodziny Wendy w Gdyni. Widać na nich szczęśliwe dzieci i uśmiechniętych dorosłych. Tadeusz Wenda bardzo sobie cenił wspólne chwile z rodziną. Organizował czas na wspólnym plażowaniu, spacerach po lesie, pływaniu łódką po morzu i wycieczkach samochodem za miasto.

 

← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony “www.TadeuszWenda.pl”

Fotografia, Rodzina Tadeusza Wendy z gosposią nad brzegiem morza w Gdyni, 1927, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Rodzina Tadeusza Wendy z gosposią nad brzegiem morza w Gdyni, 1927, ze zbiorów prywatnych

Fotografia, Tadeusz Wenda z synem Januszem i rodziną na brzegu morza, 1930-1935, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Tadeusz Wenda z synem Januszem i rodziną na brzegu morza, 1930-1935, ze zbiorów prywatnych

Fotografia, Tadeusz Wenda z córką Marią i synem Januszem na ulicy 10 lutego w Gdyni, 1936-1937, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Tadeusz Wenda z córką Marią i synem Januszem na ulicy 10 lutego w Gdyni, 1936-1937, ze zbiorów prywatnych

Fotografia, Tadeusz Wenda z synem Jerzym, 1928, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Tadeusz Wenda z synem Jerzym, 1928, ze zbiorów prywatnych

Fotografia, Tadeusz Wenda z rodziną i znajomymi na gdyńskiej plaży, lato 1928, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Tadeusz Wenda z rodziną i znajomymi na gdyńskiej plaży, lato 1928, ze zbiorów prywatnych

Fotografia, Tadeusz Wenda z rodziną na molo przystani Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków, 1922, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Tadeusz Wenda z rodziną na molo przystani Tymczasowego Portu Wojennego i Schroniska dla Rybaków, 1922, ze zbiorów prywatnych

Fotografia, Tadeusz Wenda z rodziną w lesie pod Chotomowem k. Warszawy, 1929, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Tadeusz Wenda z rodziną w lesie pod Chotomowem k. Warszawy, 1929, ze zbiorów prywatnych

Fotografia, Żona Tadeusza Wendy Halina oraz synowie Janusz i Jerzy na plaży pod Kamienną Górą, 12 sierpnia 1929, papier, ze zbiorów prywatnych.
Fotografia, Żona Tadeusza Wendy Halina oraz synowie Janusz i Jerzy na plaży pod Kamienną Górą, 12 sierpnia 1929, ze zbiorów prywatnych.

Fotografia, Janusz i Tadeusz Wenda z rodziną w lesie, 1930-1935, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Janusz i Tadeusz Wenda z rodziną w lesie, 1930-1935, ze zbiorów prywatnych

Fotografia, Rodzina Wendów podczas wakacji w Gdyni, 1928, papier, ze zbiorów prywatnych
Fotografia, Rodzina Wendów podczas wakacji w Gdyni, 1928, ze zbiorów prywatnych

 

← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony “www.TadeuszWenda.pl”

List od małego Jerzyka do tatusia, przechowywany przez wiele dziesiątek lat w domowym archiwum, stanowi niezwykłą rodzinną pamiątkę. Pisany drukowanymi literami, niewprawną rączką dziecka, które prawdopodobnie dopiero zaczęło się uczyć pisania, odwzorowując litery z elementarza, musiał głęboko wzruszać adresata – Tadeusza Wendę.

Jerzyk był trzecim, najmłodszym dzieckiem Wendów i kiedy pisał do swego taty miał zaledwie pięć lat. W domu nazywano go Bebusiem. Tadeusz Wenda, jako projektant i kierownik budowy portu, zmuszony był zamieszkać w Gdyni. Rodzinę pozostawił w Warszawie. Odległość, jaka dzieliła małżonków nie przeszkadzała Wendzie w opiece nad bliskimi i stałym komunikowaniu się z żoną Haliną. Z licznych listów pisanych do niej, wyłania się obraz nie tylko kochającego męża, ale także troskliwego ojca. Dbałość o postępy w nauce, rozwój intelektualny i duchowy oraz zdrowie dzieci były dla Tadeusza sprawami pierwszorzędnymi. Do Warszawy jeździł nawet dwa razy w miesiącu. Latem gościł swoich bliskich w Gdyni. Organizował im czas na wspólnym plażowaniu, spacerach po lesie, pływaniu łódką po morzu i wycieczkach samochodem za miasto. To prawdopodobnie pobyt w Gdyni wspomina Jerzyk w liście do taty pytając o łódkę, którą zamazał smołą brat Janusz, najstarsze dziecko Wendów. A może to Janusz pobrudził się smołą podczas pływania łódką po morzu? W każdym razie, jakieś zdarzenie musiało mieć miejsce i było bardzo przeżywane przez dzieci, skoro nadawca listu o nim właśnie wspomina w korespondencji. Zapewne Jerzyk chciał też pochwalić się swoimi umiejętnościami w pisaniu. Nie wiemy, czy sam nauczył się odwzorowywać literki, czy nauczyła go tego mama? A może starszy brat lub siostra?

Tadeusz Wenda pielęgnował w swojej rodzinie wzorce, jakie przekazali mu rodzice. Wraz z żoną wychowywał dzieci w atmosferze miłości rodzicielskiej i wzajemnego szacunku. Przekazał im takie wartości, jak pracowitość, sumienność w nauce i pracy.

List Jerzyka jest bardzo krótki. Zawiera kilka zaledwie zdań. To także dowód na to, jak małym chłopcem był nadawca. Zaczyna go od słów: „Kochany Tatusiu!”, które wyrażają uczucie miłości do ojca. Dziś każde dziecko napisałoby podobnie. Jednak zwrot ”Całuję rączki Kochanego Tatusia”, pisany na pożegnanie, dziś uznawany jest za archaizm. Jest jednak wyrazem ogromnego szacunku małego synka dla ojca. Zawsze nazywanego w rodzinie Wendów „Tatusiem”.

Z małego chłopca Jerzyk wyrósł na inżyniera – Jerzego Wendę. Człowieka, który przejął cechy swojego ojca. Z wielkim uporem dążył do utrwalenia w pamięci społeczeństwa postaci kochanego ojca – Tadeusza Wendy. Walczył o uhonorowanie projektanta i budowniczego portu poprzez ustawienie w Gdyni pomnika. Zadanie to traktował jako misję swojego życia. Niestety zmarł nie doczekawszy się jego realizacji.  Udało się to dopiero jego córce.

29 maja 2021 roku, na pirsie Rybackim w porcie gdyńskim odsłonięty zostanie pomnik inżyniera Tadeusza Wendy.

 

← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony “www.TadeuszWenda.pl”

List Jerzyka do Tadeusza Wendy, ok. 1929, rękopis, ze zbiorów prywatnych

List Jerzyka do Tadeusza Wendy, ok. 1929, rękopis, ze zbiorów prywatnych
List Jerzyka do Tadeusza Wendy, ok. 1929, rękopis, ze zbiorów prywatnych