Kiedy myślimy o morzu, mamy przed oczami bezkresną przestrzeń, nieograniczony niczym horyzont, rytm przypływów i odpływów. Innym razem będzie to okręt miotany sztormem, rybacy wracający z połowu, portowe dźwigi odbijające się w tafli wody. Tajemniczość morskiego żywiołu potrafili rozpoznać i oddać w swych pracach malarze maryniści. Często nie zdając sobie z tego sprawy, patrzymy na morze tak, jak oni przyzwyczaili nas je postrzegać. Spacerując plażą, przywołujemy w pamięci morze z ich obrazów.

Niełatwa definicja

W stulecie decyzji o budowie gdyńskiego portu Muzeum Miasta Gdyni, świętując 96. Urodziny Gdyni, zaprasza na wystawę malarstwa „Morze \ miasto \ port”. Sto prac opowiada tu historię gdyńskiego portu, widzianą oczyma artystów. Większość z nich pochodzi ze zbiorów Muzeum Miasta Gdyni, które dopełniają dzieła użyczone z Muzeum Narodowego w Gdańsku, Narodowego Muzeum Morskiego, Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie oraz kolekcji prywatnych. Czy techniczna strona portu, budowa falochronów, zatapianie kesonów, praca urządzeń przeładunkowych mogą inspirować malarzy? Jak na gdyński port patrzyli wybitni trójmiejscy maryniści: Marian Mokwa, Antoni Suchanek, Henryk Baranowski? Te i inne pytania postawiły sobie kuratorki ekspozycji.

Zanim odwiedzimy muzeum, by w rytmie slow oglądać wspomniane obrazy, warto zastanowić się, co oznacza „marynistyka” czy „malarz-marynista”. Zwłaszcza że, o ile większość z badających temat polskich historyków sztuki podejmowała się ustalenia chronologicznego zakresu sztuki marynistycznej, sam termin stanowił przedmiot ich zainteresowania znacznie rzadziej. Przyczyny można by upatrywać w tym, że polska sztuka marynistyczna, marginalizowana przez część badaczy jako mało znaczący nurt malarstwa, nie doczekała się jeszcze wyczerpujących badań[1]. Na braki w tej dziedzinie zwróciła uwagę Ewa Maria Różańska, proponując własną definicję. Badaczka odróżniła w niej malarstwo marynistyczne od tematów morskich w malarstwie. Zacytujmy: „jeżeli celem malarza było przedstawienie statku, portu, bitwy morskiej, ludzi morza zajętych pracą lub samego morza — możemy mówić o malarstwie marynistycznym, natomiast jeżeli morze stanowi tło innej, pierwszoplanowej (w sensie zarówno formalnym, jak i treściowym) sceny — mamy jedynie do czynienia z tematem morskim w malarstwie”[2]. I choć niewątpliwie zaletę definicji stanowi próba sformułowania przejrzystych zasad klasyfikacyjnych, jej słabszą stroną jest umieszczenie punktu ciężkości na intencji malarza, nierzadko trudnej do jednoznacznego określenia.

Narodziny marynistyki

Niektórzy badacze upatrują początków polskiej marynistyki w sztuce średniowiecza[3], renesansu[4], czy baroku[5]. Inni podkreślają jej dynamiczny rozwój od lat siedemdziesiątych XIX wieku[6]. Wszyscy zaś są zgodni, że największe znaczenie odegrała ona po 1918 roku, a więc w związku z odzyskaniem przez Polskę niepodległości, uzyskaniem dostępu do morza i utworzeniem Marynarki. Najbardziej prawdopodobna wydaje mi się XIX-wieczna geneza polskiego malarstwa marynistycznego. Zwłaszcza, że świadczą o tym zarówno realizacje artystyczne świadomie podejmujące temat marynistyczny, jak i rozwój związanej z nim terminologii.

Termin „marynistyka” jest stosunkowo młody. Nie notują go słownik polszczyzny XVI-wiecznej, ani słownik Samuela Bogumiła Lindego, wydany w połowie XIX wieku. Nie występuje też w słowniku z początku XX wieku, pod redakcją Jana Karłowicza, Adama Krycińskiego i Władysława Niedźwiedzkiego. Odnotowano w nim za to wyraz „marynista”, opatrzony adnotacją „now.”, którą oznaczano wyrazy nowoutworzone. A jako jego źródłosłów podano francuski wyraz „marine” w znaczeniu „obraz morski”. Ówczesna definicja, zgodnie z którą „marynista” to „malarz scen morskich, okrętów”[7] ograniczała znaczenie słowa „marynista” wyłącznie do reprezentantów sztuk pięknych. Nie powinno to dziwić, gdyż w tym właśnie kontekście posłużono się terminem w języku polskim po raz pierwszy. Nie znany z nazwiska krytyk użył go w 1870 roku na łamach „Wędrowca” w notatce z wystawy malarstwa w Petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych, pisząc o Iwanie Ajwazowskim[8].

W kręgu sztuki

Na umieszczenie w słowniku języka polskiego „marynistyka” musiała zaczekać do II połowy XX wieku. Odnotowano ją wówczas w znaczeniu „twórczość artystyczna poświęcona tematyce morskiej”[9], a jako źródłosłów autor hasła wskazał łaciński przymiotnik „marinus” — „morski”. Podobnie rozszerzył swoje znaczenie termin „marynista” i oznaczał już nie tylko malarza, ale „artystę (malarza, grafika, pisarza) malującego, opisującego morze”[10]. Obok „marynistyki” i „marynisty” wystąpił też przymiotnik „marynistyczny”, którego wcześniejsze słowniki nie podawały.

Z kolei w opublikowanym w ubiegłej dekadzie Uniwersalnym słowniku języka polskiego przy wszystkich trzech terminach — „marynistyka”, „marynista” i „marynistyczny” — umieszczono adnotację „książk.”, oznaczającą wyrazy książkowe, a więc rzadziej stosowane w mowie użytkowników języka. Definicja interesującego nas terminu pozostała nie zmieniona. Wyraz „marynista” zaś zamieszczono w znaczeniu „twórca dzieł o tematyce morskiej”[11], przy czym jako przykład użycia podano „malarz marynista”.

Słownik terminologiczny sztuk pięknych nie podaje znaczenia terminu „marynistyka”, odsyła do wcześniej zdefiniowanej „mariny”. Sprecyzowano tam, że marina to „przedstawienie malarskie krajobrazu morskiego, jak np. morza z łodziami, okrętami i partią brzegu, ożywionego niekiedy sztafażem; także przedstawienie sceny odbywającej się na morzu, jak bitwa morska (nie zalicza się jej do przedstawień batalistycznych, jeśli przeważa w niej element krajobrazowy); marina łączy się czasem z wedutą, jeśli przedstawia fragment portu i zabudowań nadbrzeżnych”. W odróżnieniu od przywoływanych wcześniej słowników, w Słowniku terminologicznym sztuk pięknych podkreślono, że wyraz pełni funkcję nazwy gatunku malarstwa. W dalszej części hasła „marina” podano bowiem, że „jako samodzielny gatunek malarski (zw. marynistyką) marina rozwinęła się w XVII w. w związku z rozwojem malarstwa krajobrazowego w Holandii”[12].

W morzu słów

Definicja ze Słownika terminologicznego sztuk pięknych czyni więc z „marynistyki” określenie gatunkowe, nie rozstrzyga jednak wątpliwości, które zasygnalizowała Ewa Maria Różańska. Co więcej, po lekturze haseł słownikowych już samo proponowane przez badaczkę przeciwstawienie marynistyki tematowi morskiemu nie wydaje się nazbyt fortunne. Skoro marynistyka to „twórczość artystyczna poświęcona tematyce morskiej”[13], malarz, chcąc stworzyć obraz marynistyczny, przedstawia na nim właśnie temat morski. Oba pojęcia mają znaczenie synonimiczne, nie antynomiczne (przeciwstawne). Ponadto należy pamiętać, że odbiorca może oceniać jedynie efekty działania artystycznego, nie intencje malarza. Tym samym definicja proponowana przez Różańską nie dostarcza nam oczekiwanych narzędzi badawczych.

Z pomocą przychodzą definicje wypracowane na potrzeby innych dziedzin humanistycznych. Z podobnymi problemami borykali się bowiem wcześniej, w dwudziestoleciu międzywojennym historycy literatury. Nie do końca jasna i jednolita definicja marynistyki wywołała spór wśród badaczy. Część z nich opowiedziała się za węższym, część zaś za szerszym rozumieniem tego terminu. Zbigniew Jasiński twierdził, że utwór marynistyczny powinien dotyczyć wyłącznie morza, marynista zaś „to twórca w morskie arkana wtajemniczony, którego lądem nie czuć”[14]. Z kolei Władysław Bodnicki, polemizując z poprzednikiem, doszedł do wniosku, że pisząc o morzu, nie sposób pominąć też spraw wybrzeża i zamieszkujących go ludzi. Ostatecznie, choć przeważyła szersza definicja, niejednokrotnie postulowano konieczność posiadania przez pisarza fachowej wiedzy o morzu. W latach sześćdziesiątych XX wieku Bronisław Miazgowski pisał nawet: „Ażeby znać morze, ludzi morza, ich mentalność, trzeba żyć wśród nich, trzeba być jednym z nich. Dlatego prawdziwym pisarzem morskim w zasadzie może być tylko człowiek morza. Ten, kto pływał”[15]. I chociaż pogląd ten, jako zbyt skrajny, był potem przez innych badaczy krytykowany[16], można zastanowić się, czy nie ma w nim trochę racji? Sedno, jak się wydaje, tkwi w odpowiednim przygotowaniu artysty, jego znajomości morza. Ta zaś rodzi się głównie z obserwacji. Stąd też najlepsze obrazy marynistyczne powstały jako owoc nadmorskich urlopów i plenerów oraz morskich podróży. Tak jak marynarskie doświadczenia Josepha Conrada Korzeniowskiego okazały się nie bez wpływu na jego pisarstwo, tak bezpośrednie spotkania z morzem zaważyły na twórczości malarzy marynistów.

Czy rzeczywiście spojrzenie marynistów na Gdynię i port odbiega od tego, jak widzieli ją nie związani z morzem artyści? Czy w ich obrazach jest coś, co już na pierwszy rzut oka pozwala rozpoznać, że namalował je marynista? Wydaje się, że tak. Otóż pejzaże Henryka Baranowskiego czy Andrzeja Sobieraja, nawet gdy ich tytuły wskazują bardziej na wedutę niż marinę, zostały tak skomponowane, by pokazać morskość Gdyni. Patrząc na nie wyraźnie czujemy, że morze jest tu czymś więcej niż tylko tłem. W nadmorskim położeniu miasta tkwi jego piękno, lokalizacyjny atut. Maryniści, tworząc swoje prace, mieli tego świadomość, może nawet silniejszą niż ich „lądowi” koledzy. Dlatego właśnie morze pozostało dla nich zawsze tematem najważniejszym, naznaczyło swoją obecnością także pejzaże miejskie i portowe.

Tekst stanowi fragment artykułu: A. Śliwa, Baranowski – Litwin – Sobieraj. Maryniści z Pracowni Plastycznej Marynarki Wojennej w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni, „Biuletyn Historyczny” 2013, nr 28, s. 218–241.


[1]     Zainteresowanych odsyłamy do pełnej wersji artykułu.

[2]     Sztuka marynistyczna. Malarstwo, rysunek, rzeźba (katalog zbiorów zgromadzonych w latach 1960–1979), oprac. E. M. Różańska, Gdańsk 1986, s. 8.

[3]     M. Fabjańska-Przybytko, Morze w plastyce polskiej, Gdynia 1976, s. 7–10.

[4]     Sztuka marynistyczna…, dz. cyt., s. 13.

[5]     B. Purc-Stępniak, Morze jako świat. Obraz morza w malarstwie polskim do połowy XIX wieku, [w:] Morze w obrazach artystów polskich XX w. Katalog wystawy Muzeum Narodowe w Gdańsku, czerwiec–wrzesień 2001, Gdańsk 2001, s. 18.

[6]     Tamże, s. 14–15; W. Zmorzyński, Odkrywanie morza, w: Morze w obrazach artystów polskich XX w.…, dz. cyt., s. 8.

[7]     J. Karłowicz, A. Kryciński, W. Niedźwiedzki, Słowik języka polskiego, t. 2 H–M, Warszawa 1952, s. 891.

[8]     J. Tuczyński, W kręgu sporów o marynistykę, w: tegoż, Marynistyka polska. Studia i szkice, Poznań 1975, s. 6.

[9]     Słownik języka polskiego, por red. W. Doroszewskiego, t. 4 L–Nić, Warszawa 1963, s. 482.

[10]   Tamże.

[11]   Uniwersalny słownik języka polskiego, pod red. S. Dubisza, t. 2 K–Ó, Warszawa 2006, s. 573.

[12]   Słownik terminologiczny sztuk pięknych, Warszawa 2004, s. 250.

[13]   Słownik języka polskiego, por red. W. Doroszewskiego, dz. cyt., s. 482.

[14]   Z Jasiński, Głębie i płycizny marynistyki, „Wiadomości Literackie” 1937, nr 27.

[15]   B. Miazgowski, Morze w literaturze polskiej, Gdynia 1964, s. 122.

[16]   Por. J. Tuczyński, W kręgu sporów o marynistykę, dz. cyt., s. 8; A. Martuszewska, Czy marynistyka może stać się kategorią teoretycznoliteracką?, [w:] Problemy polskiej literatury marynistycznej, pod red. E. Kotarskiego, Gdańsk 1982, s. 28–29.

Nadawanie nazw statkom

Istniejąca od tysięcy lat tradycja uroczystego nadawania nazw statkom przed ich zwodowaniem, współcześnie stała się powszechna. Kiedy statek opuszcza stocznię, organizuje się ceremonię chrztu z udziałem matki chrzestnej oraz butelki szampana, który zastąpił wino stosowane u starożytnych Greków, czy wodę używaną podczas chrztów w średniowiecznej Europie, mającą nawiązywać do chrztu człowieka. Matka chrzestna to osoba, która staje się opiekunem statku i symbolicznie nadaje mu nazwę poprzez rozbicie na jego dziobie butelki z szampanem.

W okresie międzywojennym polskie stocznie nie zwodowały żadnej większej, pełnomorskiej jednostki. Nie znaczy to jednak, że pierwsze polskie statki nie miały swoich ceremonii chrztu. Statki przejmowane lub kupowane od zagranicznych stoczni i armatorów już po sprowadzeniu ich do Polski otrzymywały swoje imiona z udziałem ich rodziców chrzestnych, którymi zostawały najczęściej zasłużone osoby. Dla przykładu żaglowiec szkolny Dar Pomorza miał dwóch rodziców chrzestnych – żonę ministra rolnictwa i dóbr państwowych Marię Jantę-Połczyńską oraz ministra Przemysłu i Handlu Eugeniusza Kwiatkowskiego. Ceremonia chrztu polegała na wypowiedzeniu następujących słów: „Płyń po morzach i oceanach, sław imię polskiego stoczniowca i marynarza, przynoś chwałę Rzeczypospolitej Polskiej. Nadaję ci imię…” i rozbiciu umocowanej na linie butelki szampana o kadłub z namalowaną nazwą statku.

Tradycja chrzczenia statków była praktykowana jeszcze częściej w okresie PRLu, kiedy polskie stocznie wodowały znaczną liczbę nowych jednostek. Z czasem zwyczaj rozszerzył się z nadawania wyłącznie imion przez matki chrzestne, do uczestniczenia przez nie we wszystkich wewnętrznych uroczystościach przez cały okres służby swoich „podopiecznych”. Powstawały nawet zrzeszenia matek chrzestnych, takie jak istniejący do dzisiaj Klub Matek Chrzestnych Statków Armatorów Wybrzeża Gdańskiego.

Nadaję Ci imię Tadeusza Wendy

Nadawanie statkom nazw upamiętniających bohaterów i osoby zasłużone jest wielkim wydarzeniem i dumą dla całego państwa. Jest to również wyraz utrwalania pamięci o najważniejszych osobach oraz sposób na prezentowanie ich zasług na całym świecie. Mając to na uwadze minister żeglugi – Stanisław Darski – w 1962 roku wydał zarządzenie w sprawie nadawania nazw statkom morskim. W paragrafie drugim tego dokumentu możemy przeczytać zapis mówiący, że minister osobiście zatwierdza nazwy dla statków o pojemności ponad 8000 DWT (jednostka tonażu), które mają być nazywane nazwiskami osób zasłużonych dla narodu i państwa w dziedzinie politycznej, społecznej i kulturalnej. Instrukcja dotyczyła również największych jednostek technicznych, w tym pogłębiarek, które miały nosić imiona osób związanych z budownictwem portowym. Dla pozostałych statków decyzja należała do Dyrektora Urzędu Morskiego.

Już przed wydaniem tego zarządzenia wiele statków nosiło nazwiska wielkich Polaków, jednak nie były one przypisywane wyłącznie do największych i najbardziej reprezentacyjnych jednostek. Nie inaczej było z tymi, które otrzymały imię wybitnego polskiego inżyniera, głównego budowniczego portu w Gdyni – Tadeusza Wendy. Już w 1948 roku, kiedy zmarł, postanowiono uhonorować jego pamięć poprzez ochrzczenie, pozyskanej w tym samym roku z Wielkiej Brytanii, pogłębiarki. Zbudowana w 1903 roku w jednej ze stoczni w Liverpoolu, nieco wysłużona jednostka o długości 103 metrów trafiła do Polski pod nazwą Coronation, by już kilka dni później po ceremonii chrztu nosić imię inż. Wenda. Służyła przy powojennej odbudowie polskich portów, w tym portu w Gdyni, który zaprojektował inżynier Tadeusz Wenda. Wysłużona przez niemal 70 lat maszyna została zezłomowana w 1972 roku. Nie zapomniano jednak wtedy o Wendzie, ponieważ już w tym samym roku zakupiono z Holandii nową, większą i znacznie bardziej nowoczesną pogłębiarkę czerpakową z silnikiem diesla i pięcioma generatorami energii elektrycznej, która już 20 października 1972 roku przejęła imię po swojej poprzedniczce. Inż. Tadeusz Wenda wszedł do służby wraz z innymi pogłębiarkami nazwanymi, zgodnie z zarządzeniem z 1962 roku, imionami współpracowników Tadeusza Wendy, w tym przedwojennego dyrektora Urzędu Morskiego inżyniera Stanisława Łęgowskiego, następcy Wendy w Wydziale Techniczno-Budowlanym Urzędu Morskiego inżyniera Mariana Bukowskiego, czy hydrotechników inżyniera Aleksandra Rożankowskiego oraz inżyniera Piotra Bomasa. Pozostająca nadal w służbie, długa na 46 metrów, jednostka upamiętniająca inżyniera Tadeusza Wendę należy do Przedsiębiorstwa Robót Czerpalnych i Podwodnych z Gdańska. Za pomocą ciężkich kubłów umieszczonych na łańcuchu czerpakowym, może wybierać grunt z dna morskiego aż do 19 metrów głębokości, przeładowując około 1750 m³ urobku na godzinę, co wymaga obsługi przynajmniej 15-osobowej załogi. Inżynier Tadeusz Wenda z pewnością byłby dumny gdyby mógł używać przed wojną tak nowoczesnego jak na owe czasy sprzętu do realizacji swojej wizji budowy portu w Gdyni.

Fotografia, Pogłębiarka inż. Tadeusz Wenda wykonująca prace w gdyńskim porcie, 2009, zbiory prywatne

 

Tadeusz Wenda w portach całego świata

Trzecią jednostką, która nosiła imię inżyniera Tadeusza Wendy, był zwodowany w Stoczni Gdańskiej w 1989 roku kontenerowiec T. Wenda. Długi na ponad 200 metrów statek z silnikiem spalinowym, o tonażu ponad 26 000 DWT i zanurzeniu 9 metrów, służył jednak polskiemu armatorowi – Polskim Liniom Oceanicznym – jedynie przez 2 lata. W tym czasie odwiedził niemal wszystkie kontynenty i największe porty świata obsługując przewozy kontenerów dla Bałtyckiego Terminala Kontenerowego w Gdyni. Jednak już w 1991 roku, na fali prywatyzacji mienia państwowego po zmianie ustroju państwowego, został sprzedany cypryjskiej firmie Reederei Nord Group i od tego czasu aż siedmiokrotnie zmieniał swoją nazwę. Ostatecznie został zarejestrowany w 2007 roku przez spółkę MSC: Global Container Shipping Company pod banderą Liberii jako MSC Ukraine i pływał w niej do 2012 roku, kiedy zakończył służbę.

Postać Tadeusza Wendy została uhonorowana w różnorodny sposób, a pamięć po tym wybitnym inżynierze wybrzmiewa między innymi w postaci pomnika, nazwy ulicy, czy basenu portowego, w wielu lokalizacjach w Gdyni – miejscu, które wskazał pod budowę wielkiego portu, który funkcjonuje w dużej mierze według jego projektu do dziś. Jednak to właśnie nazwanie imieniem inżyniera Wendy jednostek morskich, zarówno tych związanych z budową portu, jak i tych wypływających z niego w celach handlowych, będących niejako rezultatem ukończonej inwestycji portowej, wydaje się być najlepszym sposobem oddania czci człowiekowi, który sam zaprojektował gdyński port i nadzorował jego budowę.

Dawid Gajos

← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony “www.TadeuszWenda.pl”

Fotografia, Kontenerowiec T. Wenda w gdyńskim porcie, 1989-1991, fot. J. Uklejewski, zbiory Polskich Linii Oceanicznych S.A.

 

Fotografia, Kontenerowiec T. Wenda, 1989-1991, fot. J. Uklejewski, zbiory Polskich Linii Oceanicznych S.A.

Budowany kolorem, pełen ciepła, niedopowiedziany i tajemniczy obraz. Anonimowe postacie skąpane w słonecznych promieniach. Obraz Krystyny Łady-Rudnickiej jest jednym z przykładów kontynuowania tradycji kolorystycznych, dominujących w szkole sopockiej.

Urodzona 16 listopada 1907 roku w Czeladzi Krystyna Łada-Studnicka odbyła naukę w Wolnej Szkole Malarstwa u Jerzego Fedkowicza. W następnych latach studiowała w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie pod kierunkem Władysława Jarockiego i Felicjana Szczęsnego Kowarskiego oraz w Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, również u Felicjana Kowarskiego, który przeprowadził się tamże. Była członkiem grupy „Pryzmat”. Do wybuchu II wojny światowej prowadziła razem z mężem Juliuszem działalność pedagogiczną w organizowanym przez Liceum Krzemienieckie Wakacyjnym Ognisku Rysunkowym w Wiśniowcu na Ukrainie.

Po zakończeniu wojny, wraz z małżonkiem, Józefą i Marianem Wnukami, Januszem Strzałeckim oraz Hanną i Jackiem Żuławskimi współtworzyła Państwowy Instytut Sztuk Plastycznych w Gdańsku z siedzibą w Sopocie (obecna ASP w Gdańsku). Z placówką tą wiązał się termin szkoły sopockiej, określający malarzy z Wybrzeża udzielających się w życiu artystycznym. Szkoła prezentowała wysoki poziom – działała bardzo prężnie, organizowała wystawy, zbierała także liczne nagrody. Do przedstawicieli szkoły sopockiej należeli m.in. Artur Nacht-Samborski, Jan Wodyński oraz Piotr Potworowski. Członkowie szkoły kontynuowali estetykę tzw. koloryzmu – nurt ten podkreślał wagę walorów kolorystycznych, przedkładając je nad funkcję formy i linii.

Krystyna Łada-Studnicka uczestniczyła w licznych wystawach zbiorowych, zarówno krajowych jak i zagranicznych (m.in. w Pradze, Paryżu i Wenecji). Miała także kilka wystaw indywidualnych. Poza malarstwem sztalugowym uprawiała rysunek i malarstwo ścienne. Z upływem czasu zwróciła się ku abstrakcji. W roku 1953 artystka otrzymała nagrodę państwową za projekty i realizacje polichromii Starego i Nowego Miasta w Warszawie, które wykonywała we współpracy ze swoim małżonkiem oraz Hanną i Jackiem Żuławskimi. Rok później została odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

Przechowywany w Muzeum Miasta Gdyni obraz Postacie na brzegu Krystyny Łady-Studnickiej wykonany został techniką olejną na płótnie. Wymiary pracy wynoszą 82 x 66 cm. Horyzont jest wysoko podniesiony. Tytułowe tajemnicze postacie opracowane zostały pojedynczymi pociągnięciami pędzla. Wszystkie trzy są zwrócone plecami do widza. Pierwsza postać stoi tuż nad brzegiem – jej cień odbija się na ubitym, piaszczystym podłożu. Pozostałe dwie stoją po kolana w wodzie, w pewnym odstępie od siebie. Całość obrazu skąpana jest w ciepłych, pomarańczowo-żółtych barwach. W górnej partii pośrodku widnieją rozmazane kontury słonecznej kuli, roztaczającej swoje ciepłe promienie na wybrzeże. Praca artystki utrzymana jest w nurcie koloryzmu. Wszystkie elementy (zlewające się z niebem morze, słońce, ludzkie sylwetki) kształtowane są barwą. Nie ma tu operowania formą. W bardzo podobnej konwencji powstały obrazy Deszczyk i Zachód Słońca.

Tekst: Gabriela Zbirohowska-Kościa