← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Trzynaście lat, cztery konkursy, sto pięć zgłoszonych projektów, pięćdziesiąt cztery ocenione, dwie wybrane, a potem niezrealizowane koncepcje, wreszcie monumentalny metalowy krzyż – właśnie tak, burzliwie i z problemami, przebiegała historia budowy pomnika Ofiar Grudnia ’70 odsłoniętego 17 grudnia 1993 roku przy al. Marszałka Piłsudskiego. Na przeszkodzie stawały nie tylko stan wojenny, uniemożliwający prace konkursowemu jury, ale też prozaiczny brak funduszy w przechodzącym transformację kraju.
Pierwszy z konkursów rozstrzygnięty został 30 grudnia 1980 roku, nie wybrano jednak żadnego ze zgłoszonych 32 projektów. Kolejny konkurs, rozpatrzony 1 lutego 1981 roku, wyłonił zwycięską koncepcję stworzoną przez warszawskich rzeźbiarzy Grzegorza Kowalskiego i Tadeusza Tchórzewskiego, we współpracy z architektem Maciejem Kysiakiem i scenograf Krystyną Zachwatowicz. Pomnik przedstawiać miał tłum niosący na drzwiach zmarłego stoczniowca. Wobec wysokich kosztów wykonania projektu członkowie Społecznego Komitetu Budowy Pomników Ofiar Grudnia ’70 w Gdyni podjęli decyzję o odstąpieniu od jego realizacji. Trzeci konkurs ogłoszony został 14 lipca 1981 roku, a jego rozstrzygnięcie przewidziano na 14 grudnia 1981 roku. Ponadto w lipcu 1981 roku, w miejscu przyszłego pomnika, postawiono wysoki na 18 m prosty krzyż z drewna daglezji. Autorem drewnianego krzyża – tymczasowego upamiętnienia wydarzeń grudniowych – był architekt Ryszard Semka. Ogłoszony 13 grudnia 1981 roku stan wojenny miał wpływ na zamrożenie prac nad pomnikiem. Obradujące w niepełnym składzie jury podjęło decyzję o odłożeniu w czasie rozstrzygnięcia konkursu. Dokumentację przekazano Oddziałowi Wybrzeże Stowarzyszenia Architektów Polskich. Na kolejny konkurs trzeba było czekać niemal dziesięć lat. Ogłoszono go w czerwcu 1990 roku, a termin jego zakończenia ustalono na 15 września 1990 roku. Obrady jury pod przewodnictwem Ryszarda Semki wskazały na projekt rzeźbiarza Grzegorza Kowalskiego i architekta Macieja Kysiaka z Warszawy. Zwycięski pomysł zakładał wprowadzenie pokrytej rdzą bryły z leżącą wewnątrz stalową płytą symbolizującą gdyńskie drzwi. Wschodnią ścianę bryły wypełnić miały żeliwne maski – upamiętniające ofiary. Koncepcja budziła jednak wiele kontrowesji. Obawiano się zwłaszcza społecznego odbioru tak dużej korodującej bryły w reprezentacyjnym punkcie miasta. Pomnik nie zyskał akceptacji ówczesnej prezydent miasta Gdyni Franciszki Cegielskiej.
Rozwiązaniem patowej sytuacji okazała się koncepcja Ryszarda Semki. Drewniany model przyszłego pomnika, zaprezentowany 7 września 1993, na zebraniu członków Komitetu spotkał się entuzjastycznym przyjęciem. Zapadła szybka decyzja, by monument odsłonić jeszcze w tym roku, w 23. rocznicę wydarzeń grudniowych. Patrząc na niewielki drewniany model krzyża, przechowywany obecnie w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni, trudno wyobrazić sobie złożoność prac nad obiektem we właściwej skali, zwłaszcza w tak krótkim czasie. Dla pełnego obrazu sytuacji, należałoby dodać do tego konieczność pozyskania odpowiedniego materiału, trudności konstrukcyjne, wreszcie logistyczne przedsięwzięcie transportu krzyża z Stoczni Gdynia S.A. (dawniej Stocznia im. Komuny Paryskiej), która podjęła się wykonania projektu, na miejsce docelowe. Nieocenione zaangażowanie ofiarodawców, trud stoczniowców, wreszcie szczególna solidarność gdynian pozwoliły nadać realny kształt wizji Ryszarda Semki. A Gdynia – jak to trafnie podsumował architekt – dostała prezent pod choinkę.
Anna Śliwa
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Pomnik Ofiar Grudnia ’70 \ model krzyża
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Pomysł na wybudowanie monumentalnego krzyża powstał już w 1981 roku, kiedy prof. Ryszard Semka opracowywał projekt pomnika mającego stanąć przy dawnej ul. Czołgistów (obecnie al. Marsz. Piłsudskiego). W jego wizji krzyż o złożonej formie mógł być wykonany tylko z metalu, co było sprzeczne z pierwotnymi założeniami Społecznego Komitetu Budowy Pomników Ofiar Grudnia ’70 (‘Komitet’). Ostatecznie wzniesiono drewniany krzyż o prostej budowie.
Jednak w lipcu 1993 roku Profesor Semka opracował kolejny projekt pomnika-krzyża i wykonał na jego podstawie drewniany model o wysokości 1,2 m, który 7 września 1993 roku zaprezentował na spotkaniu Komitetu. Został on zaakceptowany i skierowany do realizacji w miejscu dotychczasowego drewnianego krzyża.
Już 22 października 1993 roku Komitet powierzył zespołowi prof. Ryszarda Semki sporządzenie projektu architektoniczno-technicznego monumentu oraz nadzór nad jego budową. Grupę projektową tworzyli: główny projektant prof. Semka, rzeźbiarz Sławoj Ostrowski i architekt Jan Netzel. Budowę rozpoczęto 26 października 1993 roku.
Pomnik został wykonany ze stali nierdzewnej. Podstawę krzyża stanowi pozioma płyta wzniesiona ponad poziom terenu, do której poprowadzono granitowe schody. W dolnej części, pomiędzy dwoma pionowymi słupami, usytuowano kopię „gdyńskich drzwi”, na których 17 grudnia 1970 roku niesiono ciało postrzelonego Zbigniewa Godlewskiego. Na stronie frontowej podstawy umieszczono napis: „Zabitym 17 grudnia 1970 roku w pochodzie ku nadziei na wolność Polaków w Ojczyźnie”. Na równoramiennych krzyżach, po stronie wschodniej, znalazły się nazwiska poległych.
Trzon krzyża, jak w projekcie pierwotnym, składa się z dwóch słupów, ustawionych równolegle względem siebie. Poziome ramię, w kształcie zwielokrotnionego motywu krzyża greckiego, tworzy wygięty do dołu łuk. Całkowita wysokość konstrukcji wynosi 25,5 metrów.
Krzyż, jako drugi z pomników ku czci ofiar Grudnia’70, został odsłonięty i poświęcony w 23. rocznicę wydarzeń grudniowych, z udziałem Heleny Glinieckiej – matki jednej z ofiar wydarzeń grudniowych.
Czarno-białe fotografie ukazują model pomnika w ujęciach en face i z góry. Krzyż został skonstruowany w formie dwóch pionowych, rozczłonkowanych elementów i dwudziestu pięciu mniejszych krzyży, tworzących poziomą belkę delikatnie kierując „ramiona” ku górze. Mają one symbolizować ofiary pamiętnego grudniowego czwartku. Profesor, do stworzenia artystycznych ujęć, użył sztucznego oświetlenia, dzięki czemu fotografie zyskały ciekawe efekty światłocieniowe. W kadrach widoczne są również poziome elementy założenia, podwyższenie i schody na nie prowadzące – tak, jak je widział projektant. Ostatecznie całość zrealizowano w nieco zmienionym układzie.
Wizerunki te wraz z projektami i modelem krzyża zostały uroczyście przekazane Muzeum przez panią Agatę Semkę, córkę projektanta, w 47. rocznicę wydarzeń grudniowych – 17 grudnia 2017 roku. Stanowią niezwykły ślad procesu twórczego przy jednym z najbardziej rozpoznawalnych gdyńskich symboli.
Joanna Mróz
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Dziesięć lat po tragicznych grudniowych wydarzeniach w Gdyni Bolesław Just, gdyński malarz i grafik, przekazał jedno ze swoich dzieł na aukcję prac plastyków na rzecz „Solidarności” i budowę pomników ofiar tamtych wydarzeń. Dostał za ten podarunek podziękowanie na piśmie. Rok później stworzył obraz przedstawiający, odsłonięty 17 grudnia 1980, pomnik Ofiar Grudnia’70 znajdujący przy obecnej ul. Janka Wiśniewskiego.
Olejny wizerunek gdyńskiego pomnika, to próba uchwycenia szczególnego czasu i atmosfery otaczającej niedawno odsłonięty monument. Centrum kompozycji zajmuje rzeźba z charakterystyczną opuszczoną siódemka, przypominającą w kształcie upadającą postać ludzką. Na obrazie Justa nie zobaczymy ludzi, ale o ich obecności i pamięci świadczą liczne kwiaty i wiązanki, złożone u stóp pomnika. Biel i czerwień kwiatów znajdzie jeszcze swoje powtórzenie w elementach tła. W prawym dolnym rogu umieszczono sygnaturę artysty i rok powstania dzieła – 1981.
Rok 1981 był szczególnym w życiu Bolesława Justa. To rok jubileuszów: 50-lecia pracy twórczej, 50-lecia zamieszkiwania w Gdyni i 50-lecia zawarcia związku małżeńskiego. Z tej okazji gdyńskie BWA zorganizowało wystawę poświęconą jego twórczości.
Józef Bolesław Just urodził się w 1903 roku we wsi Rypułtowice w woj. łódzkim. Uczył się w Państwowej Szkole Włókienniczej w Łodzi, kończąc ją w 1921 roku. W 1926 roku, za namową swego szwagra Romana Śrótka, zdał egzaminy i dostał się na studia do Państwowej Szkoły Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego w Poznaniu. W 1931, po ślubie z Jadwigą Dokowicz, osiedlił się w Gdyni. Zajął się pracą twórczą i prowadzeniem wraz z żoną prywatnej wypożyczalni książek. Zainteresowania plastyczne rozwijał w Pomorskiej Szkole Sztuk Pięknych Wacława Szczeblewskiego.
W 1939 roku zmobilizowany, wraz z 52 kompanią 81 Pułku Telegraficznego z Zegrza brał udział w kampanii wrześniowej i dostał się do niewoli, z której udało mu się uciec. Na krótko powrócił do Gdyni, po czym został przesiedlony do Generalnej Guberni. W czasie wojny pracował w tartaku w Czarnej Strudze k. Żyrardowa. Należał do AK i działał w grupie „Macieja” na terenie Kampinosu. W czasie powstania warszawskiego brał udział w walkach na tym terenie. W 1945 roku, po oswobodzeniu, powrócił do Gdyni.
Przez kilka pierwszych lat powojennych pracował w Wydziale Kultury gdyńskiego magistratu. W latach 1950–1960 był dyrektorem Pracowni Sztuk Plastycznych w Gdyni, pracował także w Lidze Morskiej, w latach 1960–1969 uczył w Szkole Podstawowej nr 26, po czym przeszedł na emeryturę.
Od 1946 roku był czynnym członkiem ZPAP. Do 1988 roku prezentował swoje prace na blisko 50 wystawach indywidualnych. W 1950 roku otrzymał Nagrodę Artystyczną Miasta Gdyni, a w 1971 roku – odznaczenie Zasłużony Działacz Kultury. Artysta zmarł w 1989 roku. Spoczywa na cmentarzu w Gdyni Witominie.
MMG/SZ/1536. Bolesław Just, Pomnik Ofiar Grudnia, 1981, olej na płótnie, wym. 54,5 x 70,2 cm, Muzeum Miasta Gdyni
Anna Śliwa
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Marian Drabik urodził się w Laskach k. Parczewa. W 1967 roku przybył do Gdyni, gdzie rozpoczął pracę w stoczni jako ślusarz. Po odbyciu służby wojskowej w Toruniu (1968–1970), w październiku 1970 roku powrócił do Gdyni i ponownie podjął pracę w stoczni. W czasie wydarzeń grudniowych został ciężko ranny. Po czterech latach pobytu na rencie inwalidzkiej powrócił do pracy w stoczni i pracował w niej aż do przejścia na emeryturę w 1996 roku. Był jednym z organizatorów i głównych działaczy najpierw Koła Rodzin Ofiar Grudnia, następnie, od 1993 roku, Stowarzyszenia Rodzin Ofiar Grudnia. Przez kilka lat pełnił funkcję jego prezesa i wiceprezesa.
17 grudnia 1970 Marian Drabik, zmierzający do pracy w gdyńskiej Stoczni im. Komuny Paryskiej, został trafiony pociskiem, który przeszył kurtkę, ranił go w przedramię i utkwił w ubraniu (swetrze). Do postrzału doszło w okolicy wiaduktu drogowego przy przystanku SKM Gdynia Stocznia. Stoczniowiec został ranny najpierw w lewe przedramię, następnie, po upadku na kolana, w głowę. Ciężko rannego odwieziono obecną ul. Janka Wiśniewskiego (wówczas ul. Marchlewskiego) do Szpitala Miejskiego.
Po dwóch albo trzech dniach pobytu w szpitalu odwiedziła go matka, która przyjechała z rodzinnej miejscowości. Zabrała ubrania syna do domu. Podczas prania znalazła w swetrze pocisk. Następnie, przez wiele lat, był on pieczołowicie przechowywany przez postrzelonego stoczniowca, dopóki nie stał się elementem muzealnej kolekcji. Obecnie pocisk prezentowany jest w Muzeum Miasta Gdyni na wystawie stałej Gdynia. Dzieło otwarte.
Razem z pociskiem Marian Drabik podarował Muzeum również kilka dokumentów lekarskich, związanych z tym wydarzeniem. Do zbiorów trafiła między innymi Karta wypadku w drodze oraz z pracy, która została wypełniona prawdopodobnie w 1971 roku. Uzupełnia ją dokumentacja medyczna – dwie Karty informacyjne leczenia szpitalnego. Jedną z kart wystawiono w styczniu 1971 roku, drugą – po latach, w 1997 roku. Są o tyle ciekawe, że w pierwszym wypisie brakuje informacji o ranie postrzałowej głowy. Marian Drabik dążył to ujawnienia prawdy o okolicznościach odniesionego postrzału, będącego wynikiem użycia broni przeciw nieuzbrojonym i zdążającym do pracy cywilom. Doprowadził do wystawienia drugiego, pełnego wypisu, w którym uzupełniono brak z pierwszego dokumentu. Dzięki zaangażowaniu Mariana Drabika, tę historię możemy dziś udostępnić, ilustrując ją wybranymi obiektami.
Dariusz Małszycki
Fot. ze zbiorów MMG, MMG/HM/III/3175, pocisk KBK AK, dł. 2,8 cm, metal
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
„W tych pamiętnych dniach […] narodziła się solidarna więź społeczna, która, kiełkując w następnych latach, dała w końcu owoc w postaci sierpniowego zrywu mieszkańców Wybrzeża i zapoczątkowała późniejsze demokratyczne przemiany” – tak o wydarzeniach grudniowych pisał Wojciech Szczurek, prezydent Gdyni.
Grudzień 1970 roku był ważną, choć zarazem bolesną, kartą w historii Wybrzeża. Mimo że strajki wybuchły nie tyle na ideowym, co ekonomicznym podłożu (w proteście przeciwko podwyżce cen żywności), trudno nie dostrzec w nich zalążka przyszłej wolności. Oprócz Gdyni (15.12.1970) zamieszki objęły Gdańsk (14.12.1970), Elbląg (16.12.1970) i Szczecin (17.12.1970). Protest gdyński przebiegał jednak odmiennie niż w innych miastach. O ile w Gdańsku i Szczecinie spalono budynki komitetów wojewódzkich Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, o tyle w Gdyni strajk przebiegał spokojnie. Powstał Główny Komitet Strajkowy Miasta Gdyni, a strajkujący podjęli rozmowy z przedstawicielami władz miejskich, które doprowadziły do podpisania porozumień.
Jednak pomimo tego 17 grudnia 1970 roku władze komunistyczne kazały żołnierzom i milicjantom strzelać do idących do pracy robotników. Wydarzenia te miały miejsce m.in. w okolicy stacji kolejki SKM Gdynia Stocznia – ważnego węzła komunikacyjnego dla nadjeżdżających z Gdańska i Wejherowa pracowników Stoczni im. Komuny Paryskiej. Było wiele ofiar śmiertelnych i wielu rannych. Dzień ten przeszedł do historii jako czarny czwartek. W Balladzie o Janku Wiśniewskim uwieczniono jednego z zabitych robotników, Zbigniewa Godlewskiego, którego tłum strajkujących niósł na drzwiach ul. Świętojańską pod budynek Prezydium Miejskiej Rady Narodowej.
Do tego wydarzenia symbolicznie nawiązuje powstały 10 lat później kolaż gdyńskiego artysty Maksymiliana Kasprowicza, znajdujący się w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni. Dzieło przedstawia umownie zaznaczoną sylwetkę robotnika, stworzoną z niebieskich rękawic, unoszącą się nad wyciągniętymi w górę brązowymi rękawicami. Artysta posłużył się prostymi środkami wyrazu – wykorzystał zwykłe robotnicze rękawice, które wkleił w swoją kompozycję. Te nieartystyczne, użytkowe elementy robotniczego stroju stały się częścią dzieła sztuki, wnosząc w nie szczególnie silny ładunek emocjonalny. Las brązowych rękawic świetnie też oddaje masowość gdyńskich protestów. Strajkowali bowiem nie tylko stoczniowcy, ale także pracownicy wielu innych przedsiębiorstw, w tym portu czy „Dalmoru”. Rękawice, na co dzień okrywające dłonie pracujących, wydają się obrazować siłę tłumu połączonego wspólnym działaniem. Tę szczególną więź, międzyludzką solidarność, udało się Kasprowiczowi artystycznie uchwycić.
MMG/SZ/954. Maksymilian Kasprowicz, Tragedia gdyńska II, 1980, kolaż, wym. 115,6 x 148,5 cm, fot. Monika Zakroczymska
Anna Śliwa
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Ulotka wydana przez Solidarność Gdyńskich Zakładów Pracy, a zatytułowana Pomnik Zapomniany, ukazała się w grudniu 1988 roku jako forma upomnienia się o uhonorowanie pamięci ofiar 17 grudnia 1970 roku.
Na pierwszej stronie znajduje się obszerny tekst wspominający czarny czwartek, czyli dzień 17 grudnia 1970 roku, kiedy doszło do masakry robotników przy przystanku kolejowym Gdynia Stocznia oraz pod ówczesnym Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (obecny Urząd Miasta). Tym, co od razu rzuca się w oczy, jest nadrukowany kolorem czerwonym, bezpośrednio na tekst, celownik, w środku którego znajduje się sylwetka mężczyzny. Nad nim umieszczono pełne wyrazu słowa: Człowiek – celem socjalizmu.
Tekst skupia się przede wszystkim na kwestii upamiętnienia wspomnianych wydarzeń, które było możliwe dopiero dziesięć lat po tragedii. W 1980 roku Solidarność, działająca w gdyńskich zakładach pracy, powołała Społeczny Komitet Budowy Pomników, którego celem było wykonanie projektów i zbiórka funduszy potrzebnych do wykonania dwóch pomników, które miały stanąć w miejscach tragedii. Pierwszy z nich, u zbiegu dawnych ulic Czechosłowackiej i Marchlewskiego (obecnie przemianowanych odpowiednio na aleję Solidarności oraz ulicę Janka Wiśniewskiego), stanął na swoim miejscu dokładnie 17 grudnia 1980 roku. W dalszej części tekstu zwrócono uwagę na problemy, które napotkała budowa drugiego pomnika nieopodal budynku Prezydium Miejskiej Rady Narodowej przy dawnej ulicy Czołgistów (obecnie aleja Marszałka Józefa Piłsudskiego), mimo wmurowania kamienia węgielnego. Dotyczyły one główne względów politycznych, w szczególności wprowadzenia w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej stanu wojennego (1981–1983). Do chwili wydania ulotki w 1988 roku, sprawa budowy drugiego pomnika pozostawała w impasie, do którego przełamania nawoływała Solidarność. Ostatecznie został on odsłonięty w 23. rocznicę wydarzeń Grudnia ‘70 – 17 grudnia 1993, już po przemianach ustrojowych w Polsce.
Na drugiej stronie ulotki znajduje się czarno-biała plansza składająca się z sześciu elementów, z których pięć to odbitki zdjęć z wydarzeń, jakie rozegrały się w dniach 14–22 grudnia 1970 roku na Wybrzeżu. Oprócz nich w środkowej części, na dole znajduje się logotyp upamiętniający Grudzień ‘70, z prostym motywem roku „1970”, w którym cyfra „7” układa się w kształt krzyża.
Zdjęcie w lewym górnym rogu przedstawia pochód robotników stoczniowych i dokerów ulicami Gdyni w dniu 17 grudnia 1970 roku. Na fotografii wykonanej przez Edmunda Peplińskiego na czele korowodu widzimy sześciu mężczyzn, którzy na trzymanych na ramionach drzwiach niosą ciało zabitego tego dnia pracownika Portu Gdynia, Zbigniewa Godlewskiego. Początkowo, nie znając jego prawdziwych personaliów, nazwano go Jankiem Wiśniewskim. Po lewej stronie fotografii widać idących za czołem pochodu, w niewielkim odstępie pozostałych protestujących.
Kolejną fotografię umieszczono w lewym dolnym rogu. Przedstawia ona ludzi tłumnie zgromadzonych pod Komitetem Wojewódzkim Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku w dniu 16 grudnia 1970 roku. Nie są uzbrojeni, niektórzy jedynie trzymają w rękach parasole. Środkowe zdjęcie przedstawia tabliczkę nagrobną Janusza Żebrowskiego, siedemnastoletniej ofiary gdyńskich protestów, zastrzelonej w Gdyni 17 grudnia 1970 roku przez Milicję Obywatelską. Fotografia autorstwa Edmunda Chabowskiego, umieszczona w prawym górnym rogu, przedstawia mężczyznę przejechanego przez czołg 15 grudnia 1970 roku w Gdańsku. Jego zwłoki leżą na bruku ulicy Wały Jagiellońskie, nad ciałem pochyla się człowiek. Na pierwszym planie widać sylwetki innych osób. W prawym dolnym rogu pola wykorzystano fotografię, wykonaną 15 grudnia 1970 roku przez Wojciecha Laskiego, przedstawiającą czołg na jednej z ulic Gdańska.
Opisywane w ulotce pomniki ofiar zajść grudniowych do dziś przypominają o tragicznych wydarzeniach sprzed pięciu dekad.
Dawid Gajos
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Tragedia Grudnia ’70 wstrząsnęła mieszkańcami Wybrzeża. Niedługo po krwawych wydarzeniach czarnego czwartku architekt Ryszard Semka, pracujący nad przebudową Domu Książki w centrum Gdyni, przedstawił do akceptacji projekt wielkoformatowej metaloplastyki upamiętniającej ten dzień. Czy udało mu się zmylić czujność władz?
Ryszard Semka, przygotowując plan rozbudowy Domu Książki w Gdyni przy ul. Świętojańskiej 47, wkomponował w ścianę szczytową pozornie abstrakcyjną kompozycję. Geometryczne formy, zdawałoby się przypadkowe, po uważniejszym obejrzeniu pozwalały się odczytać jako zapis daty 17 grudnia ułożony z rzymskich liczb XVII XII. Dyskretnie wkomponowana w metaloplastykę szczególna dla gdynian data czarnego czwartku – 17 grudnia 1970 roku – miała stać się zakamuflowanym pomnikiem tragicznych wydarzeń. Projekt został przyjęty. Władze nie domyśliły się, jaki przekaz ukrył w swym projekcie wybitny architekt. Niestety Dom Książki zrezygnował z planowanej rozbudowy i finalnie tajny gest sprzeciwu wobec systemu pozostał jedynie na kartach projektu.
Urodzony w 1925 roku Ryszard Semka w latach 1945–1950 studiował na Wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej, a następnie, dzięki otrzymanemu stypendium, w latach 1964–1965 kontynuował kształcenie na Uniwersytecie Harvarda. Po studiach, w 1950 roku rozpoczął pracę w PWSSP w Gdańsku (obecnie ASP w Gdańsku), od tego też roku należał do SARP-u. Tytuł docenta zdobył w 1967 roku, obejmując jednocześnie funkcję kierownika Pracowni Projektowania Architektury Wnętrz. Kolejne lata przyniosły mu tytuł profesora nadzwyczajnego – w 1981 roku i zwyczajnego – w 1990 roku. W 1971 roku, gdy powstał interesujący nas projekt, Ryszard Semka objął właśnie funkcję dziekana Wydziału Architektury Wnętrz i Wzornictwa Przemysłowego, które to stanowisko piastował do 1984 roku. Do jego najważniejszych architektonicznych realizacji należy zaliczyć: domy mieszkalne w Gdańsku-Wrzeszczu, zbudowane w okresie 1953–1957, rozbudowę Wielkiej Zbrojowni w Gdańsku jako siedziby PWSSP (1968), teatr w Kwidzynie (1986), kilkadziesiąt budynków mieszkalnych na terenie Starego Miasta w Elblągu (1983–2003) oraz Pomnik Ofiar Grudnia ‘70 w Gdyni. Zmarł w 2016 roku w Gdańsku.
Ponad dwadzieścia lat po stworzeniu projektu z zakamuflowanym przesłaniem, w innych już realiach społeczno-politycznych, Ryszard Semka miał możliwość oddać hołd ofiarom czarnego czwartku. Jako główny projektant odpowiadał bowiem za realizację pomnika ofiar Grudnia ‘70 usytuowanego przy Urzędzie Miasta Gdyni, w miejscu, na które niegdyś protestujący dotarli z niesionym na drzwiach Zbyszkiem Godlewskim, utrwalonym w balladzie jako Janek Wiśniewski. Pomnik odsłonięto 17 grudnia 1993 roku, z udziałem prezydenta Lecha Wałęsy. Projekty i drewniany model pomnika znajdują się w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni.
Anna Śliwa
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
17 grudnia 1970 roku na przystanku kolejki podmiejskiej Gdynia Stocznia milicja otworzyła ogień do pracowników stoczniowych i portowych, którzy, jak co dzień, udawali się do pracy, nie spodziewając się, że tego poranka wydarzenia przyjmą tak dramatyczny obrót. Bilans tego tragicznego dnia w Gdyni to 18 zabitych i setki rannych. Wcześniej, bo 15 grudnia, Komitet Wojewódzki PZPR, Wojewódzka i Miejska Rada Narodowa oraz Wojewódzka Komisja Związków Zawodowych wydały druk ulotny, będący odezwą do klasy robotniczej i ludzi pracy w Gdyni. Wzywano w niej, by pracownicy nie ulegali prowokacjom, jakie odbyły się w Gdańsku, i wrócili na stanowiska pracy. W drodze do pracy czekały na nich jednak uzbrojone oddziały milicji i czołgi.
Wspomniana ulotka z szarego papieru przypomina o nastawieniu władz partyjnych wobec robotników. Odezwa została wydana w Gdańsku, a jej autorzy już na początku odwołują się do gdańskich wydarzeń z 14 i 15 grudnia, opisując rozruchy i sytuacje, jakie miały miejsce w zakładach pracy i na ulicach miasta. Podkreślają również, że zostały one wykorzystane przez awanturników i chuliganów do ataku na osoby cywilne i funkcjonariuszy milicji, którzy odnieśli rany. Zwrócono uwagę na poniesione wielomilionowe straty mienia, w tym uszkodzenia budynków publicznych, które godzą w interesy państwa i ludzi pracy.
W dalszej części instytucje podpisane pod dokumentem – Komitet Wojewódzki PZPR, Wojewódzka i Miejska Rada Narodowa oraz Wojewódzka Komisja Związków Zawodowych – stwierdzają, że organy porządku publicznego w obronie własnej oraz by przywrócić ład, użyły broni wobec agresorów. Zapowiedziano, że wobec winnych zabójstw i przestępstw zostaną wyciągnięte surowe konsekwencje. Wskazano również, że od daty wydania odezwy wprowadza się w Gdyni godzinę milicyjną obowiązującą od 18.00 do 5.00 rano oraz zakazuje się wszelkich zgromadzeń i demonstracji.
W drugiej części odezwy jej wydawcy zwracają się do ludzi pracy w Gdyni, przestrzegając ich przed zajściami, które wydarzyły się w ostatnich dniach w Gdańsku. Przekonuje się gdynian, że gdańscy prowokatorzy działają na ich niekorzyść, realizując własne interesy kosztem niszczenia przestrzeni publicznej. Zachęca się do rozwiązywania wszelkich spraw poprzez rozmowę na zebraniach w zakładach pracy, jednocześnie podkreślając, że nielegalne akcje nie będą tolerowane.
W końcowej części odezwy wydawcy zwracają się do wszystkich robotników i ludzi pracy z apelem, by razem zapewnili spokój i normalną pracę wszystkich zakładów, fabryk i instytucji w mieście, co leży w ich interesie.
Zachowany afisz świadczy o wyjątkowej brutalności działań i dwulicowości władz Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej wobec robotników. Rządowy apel, zawarty również na drukach ulotnych, skłonił bowiem wielu ludzi do powrotu do pracy, równocześnie wyprowadzając ich wprost pod lufy karabinów i czołgów.
Dawid Gajos
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Budowa pomników ku czci pamięci ofiar Grudnia ’70 była jednym z głównych postulatów obywateli strajkujących w sierpniu 1980 roku. W tym celu 10 września 1980 roku powołano Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni. Miał on za zadanie upamiętnienie ofiar tamtych wydarzeń. Jak pisano: „Pomniki nasze będą dowodem ciągle odradzającego się zwycięstwa wszystkiego co dobre i wielkie w człowieku. Postawimy je zamiast kamieni nagrobnych poległym w grudniu 1970 na ulicach Gdyni naszym Braciom. (…) Pomniki nasze będą krzykiem wyrzutu na zawsze zawisłym nad gdyńskim brukiem”. Projektanci obu realizacji, zawarli w nich wszystko to, co było najbardziej istotne dla wydarzeń grudniowych z perspektywy społeczeństwa.
We współpracy z rzeźbiarzami gdańskiego Związku Polskich Artystów Plastyków zorganizowano konkurs rzeźbiarsko-architektoniczny. W listopadzie 1980 roku wybrano zwycięski projekt pomnika, który miał stanąć przy ulicy Czechosłowackiej (obecnie aleja Solidarności). Spośród nadesłanych prac jury, pod przewodnictwem prof. Stanisława Horno-Popławskiego, przyznało dwa pierwsze miejsca – Krystynie Sulewskiej-Figieli i Stanisławowi Gieradzie. Drugą nagrodę otrzymał Wiesław Pietroń, wyróżniono też trzy projekty. Ostateczną decyzję o wyborze projektu do realizacji podjęli członkowie Komitetu, wskazując koncepcję Stanisława Gierady.
Pomnik przedstawia wykonaną ze stali nierdzewnej datę 1970, którą wsparto na poziomej podstawie w kształcie krzyża. Cyfrę 7 wykonano w taki sposób, aby kształtem przypominała upadającą ludzką postać, z plecami przestrzelonymi kulami. Trzy pozostałe cyfry, o wertykalnym układzie, kontrastują z dynamicznym przedstawieniem cyfry 7. Autor monumentu zastosował przy jej wykonaniu ścięte, geometryczne kształty o wyodrębnionych, rozchodzących się w różnych kierunkach, krawędziach. Na cyfrach 7 oraz 0 zastosowano żłobienia, w postaci falistych linii, przypominające rany. Mają one znaczenie symboliczne, upamiętniające cierpienie poległych ofiar.
Monumentalne cyfry zostały wykonane przez załogę Stoczni im. Komuny Paryskiej z użyciem blachy nierdzewnej, wyprodukowanej przez pracowników Huty Stalowa Wola. Podstawę pomnika wykuto z czarnego sjenitu z kopalni w Przeborowie. Upadającą cyfrę 7 wykonano w stoczniowym Wydziale Ślusarni Lekkiej. Konstrukcję pomnika opracował mgr inż. Jan Schmidt. Monument ma łącznie cztery metry wysokości i pięć metrów szerokości.
W grudniu 1980 roku odbyła się uroczystość odsłonięcia i poświęcenia pomnika. W historycznym wydarzeniu wzięły udział rzesze ludzi, w tym rodziny ofiar, mieszkańcy Gdyni oraz goście z całej Polski. Aktu odsłonięcia monumentu dokonała Anna Piernicka, matka jednego z poległych pracowników Stoczni im. Komuny Paryskiej.
Joanna Mróz
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Linoryt Wojciecha Kostiuka powstał w 1971 roku, a więc krótko po wydarzeniach na Wybrzeżu. Praca przedstawia tłumy robotników podążające szeroką ulicą w centrum miasta. Na czele pochodu widać niesionego na drzwiach poległego kolegę. Historia zna tylko jeden taki przypadek. I chociaż w kulturze i historii posługujemy się figurą Janka Wiśniewskiego, to poległym w wydarzeniach grudniowych robotnikiem był 18-letni Zbyszek Godlewski. Pochód z jego ciałem przeszedł najważniejszymi arteriami Gdyni – ulicami Morską (wówczas Czerwonych Kosynierów), Podjazd, 10 Lutego i Świętojańską pod siedzibę Miejskiej Rady Narodowej, czyli obecny Urząd Miasta przy alei Marszałka Piłsudskiego.
Bardzo wymowny pozostaje tytuł pracy: Gdynia – Grudzień 70. Aby czas nie zatarł pamięci. Wydarzenia Grudnia ’70 wielokrotnie pojawiały się w popkulturze. Jednym z najbardziej znanych odniesień jest Ballada o Janku Wiśniewskim. Najlepiej rozpoznawalną wersją Ballady jest ta z muzyką Andrzeja Korzyńskiego. Ciekawostką może być fakt, że pierwotną melodię do tekstu napisał w 1980 roku Mieczysław Cholewa, który paradoksalnie okazał się tajnym współpracownikiem SB.
Ballada pojawia się w wielu polskich filmach. Jednym z nich jest Człowiek z żelaza Andrzeja Wajdy z 1981 roku. Film opowiada co prawda o wydarzeniach z sierpnia 1980 roku, lecz nawiązuje do wcześniejszych starć milicji z robotnikami. Cała historia jest kontynuacją Człowieka z marmuru, którego bohater Mateusz Birkut ginie w grudniu 1970 roku, o czym dowiadujemy się z fabuły Człowieka z żelaza. W dziele Wajdy balladę śpiewała, grająca rolę reżyserki Agnieszki, Krystyna Janda. Próbą wiernego odwzorowania wydarzeń z grudnia był film Czarny czwartek Antoniego Krauzego z 2011 roku. Nazwa niekiedy rozszerzana jest o wers bezpośrednio nawiązujący do utworu: Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł, który na potrzeby dramatu nagrał Kazik Staszewski.
Ballada nie zawsze funkcjonuje w kontekście wydarzeń grudniowych. W Psach Władysława Pasikowskiego z 1992 roku utwór śpiewają pijani policjanci, będący ex-funkcjonariuszami SB, ciągnący nieprzytomnego kolegę. Część odbiorców uznała scenę za obrazoburczą i kpiącą z tragedii.
Wydarzenia Grudnia ‘70 są dla mieszkańców Wybrzeża, a zwłaszcza dla gdynian i gdańszczan, wciąż żywym i bolesnym doświadczeniem walki o lepszą Polskę. Gdyńscy artyści nie pozwalają, aby – w myśl tytułu pracy Kostiuka – wydarzenia sprzed lat ogarnął mrok zapomnienia.
Marta Borowska-Tryczak
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Fot. artykułu ze zbiorów IPN Gdańsk
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Ballada o Zbyszku i Janku. NA DRZWIACH PONIEŚLI GO ŚWIĘTOJAŃSKĄ…
Jaruzelski: Panie Godlewski, ja pana przepraszam. Godlewski: Panie generale, dla mnie jest pan mordercą.
Zbyszek Godlewski urodził się 3 sierpnia 1952 r. w Zielonej Górze. Zginął 18 lat później, zastrzelony przez Milicję 17 grudnia 1970 r. w okolicy przystanku kolejki Gdynia-Stocznia. Janek Wiśniewski żyje do dziś, ale nie wiadomo kiedy dokładnie się urodził, a raczej powstał. Być może już kilka godzin po śmierci Godlewskiego – tak twierdzi architekt i działacz opozycji Krzysztof Dowgiałło, uznany przez ZAiKS autor tekstu „Ballady o Janku Wiśniewskim”. A może wiosną 1971 r. – gdyński poeta Jerzy Stanisław Fic zapewnia, że właśnie wtedy napisał wiersz o chłopaku, którego „na drzwiach ponieśli Świętojańską”. Był wszak świadkiem tych wydarzeń. Wiersz, powielany na przebitkowym papierze, znany był w Trójmieście już w 1971 r.
Po raz drugi Janek Wiśniewski narodził się dziesięć lat później. Zaraz po sierpniowym strajku 1980 r. w gdańskiej Stoczni im. Lenina anonimowy wiersz wpadł w ręce pieśniarza-amatora Mieczysława Cholewy. Skomponował do niego muzykę i jesienią 1980 r. nagrał pieśń na poddaszu plebanii kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni. Tego kościoła, do którego ostatecznie trafiły drzwi, na których robotnicy nieśli ciało chłopca i zakrwawiona polska flaga – przynajmniej wg legendy. Powielane na kasetach wykonanie Cholewy obiegło kraj. Cała Polska poznała Janka Wiśniewskiego 27 lipca 1981 r – gdy premierę miał „Człowiek z żelaza” Andrzeja Wajdy i poruszająca interpretacja „Ballady” w wykonaniu Krystyny Jandy. Dwa miesiące wcześniej film zdobył pierwszą w historii polskiego kina Złotą Palmę na festiwalu w Cannes.
Druga zwrotka – „Na drzwiach ponieśli go Świętojańską/Naprzeciw glinom, naprzeciw tankom/Chłopcy stoczniowcy, pomścijcie druha!/Janek Wiśniewski padł!” – to dosłowny zapis autentycznych wydarzeń uwiecznionych na fotografii przedstawiającej zabitego chłopca i czoło pochodu. 17 grudnia 1970 r. wykonał ją gdyński fotografik Edmund Pepliński z okna swojego mieszkania przy Świętojańskiej. Zdjęcie jest ważne, bo przecież Janek Wiśniewski jest postacią fikcyjną. Albo inaczej, jest każdym z 18 zabitych tego dnia w Gdyni młodych mężczyzn. Tymczasem chłopiec ze zdjęcia jest jeden i jest prawdziwy. W latach 70. odbitki fotografii krążyły w drugim obiegu, znali ją więc nieliczni. Negatyw Pepliński dobrze schował pod wieszakiem na korytarzu. Dopiero po Sierpniu ujawnił się i przekazał go „Solidarności”. Fotografia zaczęła pojawiać się na wystawach, opublikował ją gdański tygodnik „Czas”. 11 grudnia 1981 r. Małgorzata Niezabitowska opisała historię niesionego na drzwiach chłopca w „Tygodniku Solidarność”. Reportaż „Sztandar i drzwi” oraz zdjęcie Peplińskiego ukazały się w ostatnim numerze przed stanem wojennym i zrobił ogromne wrażenie. „Miał może 17 lat. Ludzie otoczyli trupa, potem wzięli go na ręce. Wtedy padł pomysł – drzwi. Ktoś przyniósł sztandar. Umoczono go w krwi zabitego i niesiono na przedzie.” – takiego tekstu o Grudniu ludzie jeszcze nie czytali.
Niezabitowska nie wiedziała, że kilka miesięcy wcześniej na jednej z wystaw Eugeniusz i Izabela Godlewscy rozpoznali na fotografii swego syna.
– Mama poznała Zbyszka od razu po sylwetce, po ledwie widocznych rysach twarzy – mówi Wiesław Godlewski, młodszy brat Zbigniewa. – Tata też, ale był bardziej metodyczny, długo analizował zdjęcie. Gdy pan Pepliński przysłał nam odbitkę przyglądał się fotografii w powiększeniu. Twarz, ubranie, wreszcie buty, takie sportowe pionierki, nie pozostawiały wątpliwości.
Zbyszek zatrudnił się jako sztauer w gdyńskim porcie z przyjacielem, Kazimierzem Podowskim. Razem przyjechali z Elbląga zaledwie miesiąc przed Grudniem, wspólnie wynajmowali pokój. Z zeznań Podowskiego z 1990 r. wyłania się następujący obraz. 17 grudnia po 6 rano, już kiedy padli pierwsi zabici, i gdy nie dostali się do otoczonego przez wojsko zakładu, poszli w pochodzie pod Komitet Miejski PZPR. Tam odbył się wiec, po czym demonstranci ruszyli z powrotem, w kierunku portu. W okolice przystanku Gdynia Stocznia dotarli ok. godz. 9. Szli na czele, gdy padły strzały zgubili się w tłumie.
Podowski: „strzelano z kordonu milicyjnego, który stał za zakrętem przy betonowych przęsłach. Ponownie zobaczyłem Zbyszka w chwili, gdy znosili go z pomostu. Ktoś powiedział: „Nie żyje”. Ktoś inny krzyknął: „Nie oddamy go!”. Po jakimś czasie pojawiły się drzwi, na których ułożono jego ciało”.
Z ciałem poszli w stronę Prezydium Miejskiej Rady Narodowej. Przez cały czas obrzucani gazem ze śmigłowców. Z kościoła przy Świętojańskiej zabrali krzyż i przybili go do drzwi między nogami zabitego. Przed Prezydium na ulicy wymalowana była biała linia. Zomowiec ostrzegał przez szczekaczkę, że jej przekroczenie będzie oznaczało użycie broni. Przekroczyli ją ok. godziny 10. Gdy tłum się rozpierzchł, na ulicy zostały drzwi z ciałem Zbyszka.
W książce „Grudniowa Apokalipsa” (1993 r.) gdyńskiej dziennikarki Wiesławy Kwiatkowskiej, która w latach 80. zbierała relacje świadków, wiele głosów potwierdza wersję Podowskiego.
Paweł Marczewski: „Zobaczyłem, że niosą zabitego chłopca. Pamiętam, że na nogach miał takie popularne pionierki, ten szczegół utkwił mi w pamięci. Ranny był za uchem, rana była wielkości pół dłoni. Widziałem z bliska”.
Zdaniem przeprowadzającego sekcję patologa Zbyszek zmarł na skutek „przestrzału głowy oraz przestrzału klatki piersiowej połączonego ze zgruchotaniem kości sklepienia i podstawy czaszki po stronie lewej”. Zginął w pobliżu stoczni ok. godz. 9, więc pochód z jego ciałem dotarł pod Prezydium gdzieś godzinę później.
Pepliński zawsze przedstawiał taką samą wersję wydarzeń, choćby w wywiadzie dla niezależnego lubelskiego pisma „Spotkania” w 1983 r.: „Około godz. 10 szedł następny pochód. Ten z chłopcem na drzwiach. Niesiono przed nim biało-czerwoną flagę, długą tak, że sięgała w poprzek od chodnika do chodnika. Na zdjęciu jej nie widać, bo niesiono ją kilkanaście metrów z przodu, a ja czekałem na ten zasadniczy moment, żeby chłopca mieć na pierwszym planie. Jak się dobrze zdjęciu przyjrzeć, widać też, że między stopami umieszczony jest krzyż. Na rogu Świętojańskiej i Kilińskiego uformowała się milicyjna zapora. Były tam gaziki, które stały tyłem do maszerującego tłumu, wystawiając w kierunku pochodu działka z wyrzutniami granatników. Gaziki jechały do tyłu, w stronę nadchodzących. Gdy pierwsze granaty wybuchły, powstały obłoki dymu, za którymi szli milicjanci z wielkimi, krzyżackimi tarczami i nacierali na tłum. Dym przesłonił mi widoczność. Kiedy opadł, zobaczyłem, że drzwi z chłopcem leżą na jezdni.”
Jest niemal pewne, że Janek Wiśniewski to Zbigniew Godlewski. Przebieg protestu 17 grudnia w Gdyni kryje jeszcze wiele zagadek. Okoliczności śmierci wielu robotników i uczniów są niejasne. Głównie dlatego, że Grudzień był tematem tabu. Ale po części również z powodu Sierpnia ’80. Dla nowego pokolenia robotników, dla opozycji, Grudzień wciąż był ważny, ale po wprowadzeniu stanu wojennego mieli już własne opowieści. I własne ofiary – górników z „Wujka”, robotników z Lublina, Popiełuszkę. Grudzień stawał się historią. Dla wszystkich, z wyjątkiem rodzin zabitych w 1970 r. w tym Godlewskich.
Większość z 45 ofiar Grudnia to mężczyźni z ubogich robotniczych lub chłopskich rodzin. Przyjeżdżali na Wybrzeże z Lubelskiego, Podlasia, Podkarpacia. Tymczasem ojciec Zbigniewa był emerytowanym kapitanem Ludowego Wojska Polskiego. Mieszkali przy garnizonach, dlatego bracia urodzili się w Zielonej Górze, potem mieszkali w Gawłówku pod Łodzią, wreszcie w Elblągu.
– Uczył się na masarza w zawodówce przy Zakładach Mięsnych, ja byłem dwa lata młodszy i też tam poszedłem, bo zawsze trzymaliśmy się razem – opowiada Wiesław Godlewski. – Ale jego nosiło, razem z Kazikiem Podowskim rzucili szkołę i pojechali do Gdyni, bo marzyło im się, że zostaną marynarzami i popłyną na dalekie oceany. Dwa tygodnie przed śmiercią przyjechał na dwa dni, odprowadziłem go na pociąg, nasz pies, „Czika”, nie chciała wyjść z peronu. Wtedy ostatni raz widziałem go żywego. Osiemnastego przyszedł telegram: „Zbyszek nie żyje – Podowski Kazimierz”.
Telegram dostali w piątek wieczorem. Następnego dnia pojechali do Gdyni. Cały dzień szukali ciała w szpitalach, bezskutecznie. W końcu jakiś prokurator zapewnił ich, że ciało jest, że w poniedziałek dostaną zezwolenie na przewiezienie zwłok do Elbląga. A w niedzielę wieczorem do drzwi zapukali – urzędnik Wojewódzkiej Rady Narodowej z Gdańska i esbek. Powiedzieli, że mają prawo wziąć udział w pogrzebie syna, który odbędzie się tej nocy.
Wiesław Godlewski: – Zawieźli nas nysą na cmentarz w Gdańsku Oliwie. Noc, a do pogrzebów była kolejka. Głowa Zbyszka cała w gazie, żeby nie było widać rany. Przywieźliśmy czarny garnitur ojca, w który go przebrali, ale mama zapomniała butów, więc pochowaliśmy go w tych roboczych pionierkach, w których zginął. Esbecy poganiali, krótka modlitwa nad dołem, trochę go zasypali i do nysy, z powrotem do Elbląga. Dali jeszcze ojcu worek z ubraniami Zbyszka. Tata obejrzał je w domu, wyglądało jakby dostał serią, a potem spalił te zakrwawione ubrania w piecu, żeby matka ich nie zobaczyła.
Chyba z powodu ojca-oficera Zbyszek Godlewski został pochowany w garniturze. Innych grzebali tej nocy w szpitalnych pidżamach, półnagich, bosych. Czasem bez rodziny, w bezimiennych grobach. Polecenie wydał członek biura politycznego KC PZPR Zenon Kliszko, z pewnością po konsultacjach z Wiesławem Gomułką. Pogrzeby nie mogły stać się pretekstem do manifestacji.
Godlewski: – Rodzice byli w rozpaczy. Matka nic nie jadła. Mi zabroniła wychodzić z domu, bała się, że mnie zabiją. Bo 18 grudnia na Hetmańskiej w Elblągu milicjant zastrzelił Mariana Sawicza, kierowcę autobusu, jak wychodził z baru mlecznego, on nawet nie demonstrował. Nysa z esbekami dzień i noc stała pod naszym domem. W marcu 1971 zgodzili się na przeniesienie ciała na cmentarz w Elblągu. Trumnę zapakowali do drugiej, wielkiej trumny, stalowej, zaspawanej, pomalowanej na czarno. Przyszło sporo ludzi, esbecy po cywilnemu, więc nie było widać mundurów. Ojcu na trzy lata zabronili wstępu do klubu oficerów w jednostce. Bali się, że zdobędzie broń i kogoś zabije z zemsty, ale mój tata taki nie był. W 1974, jak przyszedł mój czas iść do wojska pojawił się milicjant z pytaniem, czy ja nie wolałbym do milicji. Matka dostała szału, jak zawsze na widok milicjanta. W wojsku byłem kierowcą i zdarzyło się, że na jednych ćwiczeniach woziłem po poligonie gen. Jaruzelskiego. On był w grudniu szefem MON i kazał strzelać do mojego brata, ale nie wiedział kim ja jestem, zagryzłem zęby, woziłem drania. Rodzice jakby zatrzymali się w czasie, żyli tylko Grudniem, więc szybko uciekłem z domu. Ledwie zatrudniłem się w fabryce traktorów w Ursusie, a tu strajk, 76 rok. Żona była w ciąży i powiedziała mi: „Wiesław, tylko jednego ciebie mają”. Poszedłem na zwolnienie lekarskie, wróciłem po wszystkim. Potem już się nie angażowałem. Rodzice odwrotnie. Zwłaszcza po stanie wojennym. W ich domu było jak w młynie – dziennikarze, opozycjoniści, księża, nawet mama ks. Popiełuszki była, w grudniu telefon się urywał. Po okrągłym stole zaczęli przychodzić politycy, Jarosław Kaczyński też był. Rodzice wierzyli, że morderców Zbyszka dosięgnie sprawiedliwość, ale przed śmiercią zrozumieli, że to płonne nadzieje. Najpierw jego śmierć, potem upiorny pogrzeb, na koniec ten proces… Jakby im kolejny raz zabijali syna.
– Śledztwo w sprawie grudniowej zbrodni rozpoczęła Prokuratura Marynarki Wojennej w Gdyni w 1990 r. i był to niefortunny wybór – mówi dr Piotr Brzeziński, historyk z gdańskiego IPN, autor książek o Grudniu ’70. – W stanie wojennym instytucja ta zaciekle ścigała opozycjonistów, a Sąd Marynarki Wojennej wydawał najwyższe wyroki. Ich przełożonym był gen. Jaruzelski. Wojskowi prokuratorzy przyczynili się do ukarania Wiesławy Kwiatkowskiej za zbieranie relacji świadków Grudnia, Sąd Marynarki Wojennej skazał ją na pięć lat. Siedziała od wprowadzenia stanu wojennego do 1983 r.
Proces w sprawie Grudnia ruszył dopiero w 1995 r. Nie była to jednak zasługa prokuratury wojskowej, lecz powszechnej, a dokładnie prok. Bogdana Szegdy, który przejął śledztwo i napisał akt oskarżenia. Kilka lat później sprawę przeniesiono z Gdańska do Warszawy, bo oskarżeni byli w podeszłym wieku. Nie uwzględniono faktu, że rodzice ofiar też byli w podeszłym wieku, a większość mieszkała na Wybrzeżu. W 2011 r. Jaruzelski został wyłączony z procesu z uwagi na stan zdrowia. Kociołek, który 16 grudnia 1970 r. wezwał gdyńskich stoczniowców do powrotu do pracy, został uniewinniony w 2013 r. Zmarł w 2015 r. przed ponownym rozpatrzeniem sprawy, które zarządził Sąd Najwyższy. Gomułka umarł już w 1982 r. Tylko Kwiatkowska została ponownie skazana – w 1996 r. dostała trzy miesiące, tym razem w zawieszeniu, za obrazę sądu. Bo napisała, że prowadzący sprawę Grudnia ’70 sędzia dostaje specjalne instrukcje. Ten sędzia, Włodzimierz Brazewicz, był oskarżycielem posiłkowym na jej procesie. Ostatecznie więc jedynymi osobami, które zostały skazane za Grudzień było dwóch pomniejszych dowódców wojskowych, na dwa lata w zawieszeniu, i… Kwiatkowska, która jako jedyna wyrok odsiedziała.
Godlewscy byli rozżaleni, że proces został przeniesiony do Warszawy, ale jeździli do stolicy na rozprawy. Brat Zbyszka zapamiętał rozmowę ojca z Jaruzelskim na jednej z nich:
– Panie generale, pan mi syna zabił.
– Panie Godlewski, obaj byliśmy wojskowymi i ja pana przepraszam.
– Panie generale, ja nigdy od pana nie przyjmę żadnych przeprosin. Dla mnie jest pan mordercą.
Wiesław Godlewski: – W chwili, gdy tata powiedział, że Jaruzelski jest mordercą, sąd kazał mu usiąść.
Krzysztof Dowgiałło przyznał się do autorstwa „Ballady o Janku Wiśniewskim” dopiero w 1989 r., gdy kandydował do Sejmu kontraktowego. Zdobył posłem, potem radnym w Sopocie, święcił triumfy jako architekt. Ale wcześniej swoje odsiedział – od 1981 do 1983 i jeszcze w 1985 w Zakładzie Karnym Potulice.
Jerzy Fic, drugi autor „Ballady”, do dzisiaj pisze wiersze. Jego rodzina mieszka w Gdyni od 1927 r., więc wspiera wszystko, co „gdyńskie”. Przekazał do muzeum babciną maszynę do szycia firmy Pfaff, ostatnio napisał wiersz o ratownikach pogotowia walczących z koronawirusem. Gdynianie uwielbiają nestora Fica.
Michał Cholewa, autor muzyki i pierwszy popularyzator „Ballady” okazał się agentem SB. Albo raczej człowiekiem pogubionym. Nie wiadomo, na czym polegała jego współpraca z bezpieką, bo nie zachowały się dokumenty. Od 1972 do 1980 r. działał jako TW „Zbigniew”, potem TW „Aleksander”. Ale po Sierpniu 1980, z „działalności antypaństwowej” SB zaczęła inwigilować swego agenta w ramach operacji „Faryzeusz”. To wtedy Cholewa śpiewał o Janku Wiśniewskim, wtedy został gwiazdą pierwszego Przeglądu Piosenki Prawdziwej w Gdańsku. „Zdjęty z ewidencji z powodu zaniechania wrogiej działalności 13 II 1985, ponownie zarejestrowany jako informator SB przez Inspektorat 2 …” Itd. Na koniec przyznał się, że był agentem, choć nikt tego od niego nie oczekiwał.
Edmund Pepliński pozostał przy fotografii. Był mistrzem i autorytetem w Cechu Rzemiosł i Izbie Rzemieślniczej, wychował pokolenia fotografików. Zmarł w 1988 r.
Wiesława Kwiatkowska po 1989 r. opublikowała dziesiątki świetnych artykułów i kilka książek, głównie o Gdyni. Zmarła w 2006 r. W tym samym roku otrzymała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski, potem kolejne ordery, wszystkie pośmiertnie.
Rodzice Zbyszka Godlewskiego też już nie żyją. Wiesław, brat Zbyszka, mieszka w Piastowie pod Warszawą, niedaleko Ursusa. Mają z Ewą dwóch synów, Roberta i Krzysztofa oraz trójkę wnuków. Raz w miesiącu Wiesław jeździ na groby rodziców i brata do Elbląga: – Naopowiadałem się o Zbychu, ludzie są ciekawi. Ja się nie uchylam, chcę, żeby wszyscy wiedzieli jak naprawdę było. A czasami ktoś się dowiaduje o Zbyszku, i mimo że dobrze mnie zna, to pyta: Naprawdę jesteś rodzonym bratem Janka Wiśniewskiego?
Korzystałem z materiałów Muzeum Miasta Gdyni, a także: W. Kwiatkowska, „Grudniowa Apokalipsa”, P. Brzeziński, R. Chrzanowski, T. Słomczyński, „Pogrzebani Nocą”.
Tekst powstał w ramach projektu Muzeum Miasta Gdyni pt. „Grudzień ’70. Nieobecność”, upamiętniającego 50. Rocznicę wydarzeń grudniowych na Wybrzeżu. Więcej materiałów dostępnych jest na stronie www.muzeumgdynia.pl.
Marek Wąs
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Fot. ze zbiorów IPN Gdańsk
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Rewolta robotnicza 1970 roku na Wybrzeżu postrzegana jest dzisiaj jako dramatyczny epizod dziejów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, jeden z etapów „polskiej drogi do wolności”. Jego sens historycy widzą w przygotowaniu społeczeństwa Wybrzeża do Sierpnia 1980 roku, a w efekcie do wielkiego zwycięstwa rewolucji Solidarności. Zanim jednak dokonał się akt ostatecznego rozbratu robotników z komunizmem, należało przejść przez bolesne lata pogrudniowe. Nie było wtedy nadziei – zwłaszcza dla tych, którzy patrzyli z przerażeniem, gdy nocą grzebano w pośpiechu ich bliskich, zastrzelonych w Gdańsku i Gdyni. Nie było też nadziei, gdy funkcjonariusz Milicji Obywatelskiej rozdeptywał 1 listopada 1971 roku świeczkę ku czci zabitych robotników, zapaloną obok stacji SKM Stocznia w Gdyni.
Jak to się stało, że mimo tej beznadziei pamięć o Grudniu przetrwała i zaczęła przeobrażać świadomość społeczeństwa Wybrzeża? Dlaczego potrzeba było na to całej dekady? Ten krótki artykuł ma wytłumaczyć sens procesów społecznych zachodzących od końca roku 1970 do roku 1980 i dalej – aż do dzisiaj. Pokaże on, że „umojona” (czyli przejęta na własność) przeszłość, jak pisał znany badacz pamięci społecznej Robert Traba, nadal kształtuje tożsamość ludzi, nawet jeśli nie doświadczyli jej osobiście.
Znaczenie Grudnia nie zamyka się w rozgrywce politycznej na szczytach władzy – w zastąpieniu na stanowisku I sekretarza Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Władysława Gomułki przez Edwarda Gierka. Odpowiedź na zadane wyżej pytania tkwi w tym, co odczuwali i w co wierzyli mieszkańcy gdańskich falowców, gdyńskich dzielnic – Grabówka czy Chyloni. Ważniejsze od sporów politycznych na salonach Gdańska czy Warszawy były rozmowy w rodzinach stoczniowców czy wśród młodzieży aglomeracji trójmiejskiej. Były one reakcją na przelaną krew w Gdańsku i Gdyni, na niesprawiedliwość, na nocne pogrzeby i zakaz przypominania o krzywdzie, jaką wyrządzono robotnikom i ich rodzinom w grudniu.
Tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Kasprzak” w donosie z 19 grudnia 1970 roku pisał: „Sytuacja w Gdańsku uległa poprawie, lecz z mego punktu obserwacji, przeistoczyła się w głęboki żal większości społeczeństwa i w przyciszony wewnętrzny bunt”. Ta ciekawa obserwacja jest w istocie mikroanalizą socjologiczną, która trafnie opisuje nastrój społeczeństwa po krwawo stłumionym proteście. Wydaje się, że ów „przyciszony wewnętrzny bunt” był stale obecny również w latach następnych. Opinię tę potwierdza zdanie wyjęte z planu działań SB na rok 1971: „Zaprowadzenie porządku przy pomocy użycia siły nie spotkało się z pełnym zrozumieniem części społeczeństwa i naruszyło istniejącą dotychczas więź organów MO ze społeczeństwem”. Sprawy zaszły jednak jeszcze dalej, gdyż, analizując relacje uczestników i dokumenty, można mówić o kompromitacji nie tylko milicji, ale całego aparatu władzy.
W takich to warunkach poczucia głębokiego skrzywdzenia i niedopełnionej żałoby „wewnętrzny bunt” drążył skałę, inspirując postawy sprzeciwu wobec rządzących. Co ciekawe, nie dotyczyło to tylko środowisk robotniczych. Wbrew staraniom SB, komunistycznej propagandy i Gierka z sukcesami modernizującego Polskę Grudzień ‘70 stawał się częścią pamięci nie tylko wybrzeżowej, ale w końcu – zwłaszcza po 1980 roku – ogólnonarodowej. Pamięć ta od samego początku miała wyraźny wolnościowy rys.
Władza doskonale wiedziała, że podstawowym sposobem upamiętniania Grudnia będą groby ofiar. Nie mogli więc dopuścić do tłumnych pogrzebów i zapisania na pomnikach sposobu, w jaki umarli. Komuniści bali się kultu męczenników. Ktoś na wysokim szczeblu podjął więc decyzję o nocnych pogrzebach, jedynie w towarzystwie najbliższej rodziny i kapelana wojskowego, w asyście funkcjonariuszy SB, która nadzorowała całą operację na wyrost zwaną „pogrzebami”. Zadanie organizacji tych urągających tradycji i szacunkowi do ludzkiego bólu pochówków powierzono pracownikom Urzędu Spraw Wewnętrznych Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Gdańsku. Wsławili się oni wyjątkowym brakiem taktu i instrumentalnym traktowaniem rodzin zamordowanych. Do tego brali udział w oszustwach, których celem było ukrycie prawdziwej przyczyny zgonu zabitych. Praktyką było na przykład wpisywanie do urzędowego aktu zgonu zupełnie innego powodu niż śmierć od kuli. Na przykład w akcie Zbigniewa Wyciechowskiego, zastrzelonego w „czarny czwartek”, podano, że umarł na wrzód żołądka.
Nocne pochówki nie były końcem traumy rodzin. Władza nie zostawiła ich w spokoju, gdyż poddani zostali kontroli operacyjnej, również szantażowi moralnemu – temu miały służyć odszkodowania wciskane rodzinom zabitych przez szefa Urzędu Spraw Wewnętrznych, Mieczysława Gromadzkiego. Miała to być cena za milczenie. Gdy to nie skutkowało, SB przystępowała do działań bezpośrednich, na przykład niszczenia napisów nagrobnych. Przykładem może być walka o tabliczkę Janusza Żebrowskiego zastrzelonego w „czarny czwartek”. Gdy rodzice Janusza, wbrew dyspozycjom, napisali na niej, że „został zastrzelony przez MO w zajściach grudniowych”, nieznani sprawcy niszczyli ją. Działo się tak dwukrotnie. Ojciec Janusza dyżurował na cmentarzu w nocy, żeby złapać sprawcę. W końcu, wobec uporu rodziny, SB zrezygnowała.
W atmosferze walki, jaką aparat państwowy wydał pamięci zamordowanych, nie dziwiły rozchodzące się pogłoski o potajemnym likwidowaniu grobów przez władzę. Mit ten upowszechnił film Andrzeja Wajdy Człowiek z żelaza.
Wielką rolę w upamiętnieniu Grudnia ma anonimowa twórczość uliczna. Piosenki, wiersze czy dowcipy stały się silnym katalizatorem narodzin legendy Grudnia. Przepisywano je ręcznie i przekazywano dalej. Licznie pojawiały się też krótkie hasła, które malowano na murach, albo wydrapywano w zamkniętych pomieszczeniach, toalet nie wyłączając. Największy ładunek emocji niosła Ballada o Janku Wiśniewskim. Jej pierwszy odpis znany jest dopiero z maja 1971 roku, ale powstała najprawdopodobniej już w grudniu bądź wiosną 1971. Nie jest to jednak prymitywna rymowanka, jak wiele innych „ulicznych utworów”, lecz pieśń o głębokiej treści z kończącym ją wezwaniem do matek poległych:
Nie płaczcie matki, to nie na darmo
Nad stocznią sztandar z czarną kokardą
Za chleb i wolność, i nową Polskę Janek Wiśniewski padł.
Do powszechnej świadomości wprowadził ją w nieco zmienionej wersji film Andrzeja Wajdy Człowiek z żelaza. Od tej pory „Janek Wiśniewski” stał się narodowym symbolem, a Ballada w wykonaniu Krystyny Jandy hymnem wolności znanym w całej Polsce.
Wydaje się, że początkowo znacznie popularniejsze od Ballady o Janku Wiśniewskim były rymowanki nawiązujące do popularnych wówczas piosenek. Ich mała sprawność językowa wskazuje, że nie były tworzone przez osoby wykształcone.
Szczególny charakter ma prymitywnie rymowana Odezwa do mieszkańców Gdyni, znana z odręcznego odpisu z licznymi błędami ortograficznymi. Już pierwszy wers uderza w propagowane w Gdańsku i Gdyni kłamstwo: „Z wybrzeża wiedzą nawet dzieci, kto strzelał do ojców ich matek, bo kiedy przechodzi milicjant wołają, że idzie morderca”. Pieśń kończy się uroczystym zapewnieniem: „Po długie lata będzie pamiętać lud gdyński te wydarzenia, i wszystko będzie przekazywał na swoje dalsze pokolenia ”.
Do tego trzeba doliczyć również dowcipy polityczne o tematyce grudniowej, np. „Sprzedam dom z dobrze wypalonej cegły – Alojzy Karkoszka”, odnoszący się oczywiście do spalonego 14 grudnia 1970 roku przez demonstrantów budynku Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku i rezydującego tam sekretarza partii Alojzego Karkoszki. Inny, równie popularny w całej Polsce też odnosił się do tryumfu gdańskich robotników: „Palicie Belwedery? [marka papierosów] Nie, komitety!”.
Ci, którzy chcieli upamiętnić Grudzień, musieli zmierzyć się z potężną machiną propagandową, która robiła wszystko, aby rewoltę skompromitować w oczach opinii publicznej. Po tysiąckroć powtarzano, że ton wydarzeniom nadawały „elementy chuligańskie”, pokazywano obrabowane sklepy i spalony komitet w Gdańsku, nie wspominając o tym, że w Gdyni protest miał charakter pokojowy i nie wybito choćby jednej szyby. O ofiarach milczano.
Walkę z kiełkującą mimo to legendą Grudnia, podjęła natychmiast – i to skutecznie – SB. Jak już wiemy, zaczęła od „zabezpieczenia” (to terminologia fachowa) nocnych pogrzebów organizowanych na trójmiejskich cmentarzach. Potem jej podstawowym zadaniem stało się wygaszanie inicjatyw upamiętnienia ofiar przez kolegów z zakładów pracy. Kontrolowano też rodziny, obawiając się emocjonalnych reakcji. To drugie okazało się znacznie łatwiejsze – nietrudno było zastraszyć straumatyzowanych ludzi. Z robotnikami – kolegami zabitych – szło im oporniej.
Bardzo szybko ktoś rzucił pomysł wybudowania pomnika. Publicznie zgłoszono go prawdopodobnie 25 stycznia 1971 roku w Stoczni im. Komuny Paryskiej, na robotniczym zebraniu. Nieco później podobne żądania na różnych zebraniach wysunięto również w Stoczni im. Lenina w Gdańsku. Wydawać by się mogło, że w Gdańsku odniesiono nawet sukces, gdyż dyrekcja Stoczni wyraziła zgodę na zawieszenie tablicy pamiątkowej. Był to jednak blef obliczony na uspokojenie nastrojów. Wiosną 1971 roku znowu zawrzało, pojawiły się ulotki i głosy z żądaniem realizacji obietnic. Decydenci, próbując rozładować napięcie, wytypowali osoby, które miały złożyć kwiaty na grobach zabitych w przeddzień 1 maja. Ruch ten wpłynął uspokajająco na robotników, ale nie uciszył wszystkich.
W Stoczni Gdańskiej im. Lenina zdesperowana grupa stoczniowców zdecydowała się na publiczne wyartykułowanie swych żądań. Tak doszło do demonstracji w czasie obchodów święta 1 maja, kiedy to robotnicy nieśli własne, niezależne transparenty. Napisano na nich: „Żądamy ukarania winnych za zajścia grudniowe”, „Żądamy odsłonięcia tablicy pamiątkowej zabitych w zajściach grudniowych”. Wszyscy zostali zidentyfikowani przez SB, która rozpoczęła nękanie tych odważnych ludzi. Nie był to jednak jedyny znak pamięci, gdyż tego dnia mur przy bramie nr 2 pokrył się wieńcami z żałobnymi szarfami. Ostatnia zidentyfikowana przez SB grupa robotników złożyła kwiaty 19 maja. Dzień później w raporcie SB zapisano, że pod ścianą pozostały już tylko trzy gałązki bzu i jeden tulipan koloru kremowego.
W Gdyni tajna policja okazała się bardziej skuteczna niż w Gdańsku, gdyż szybko zidentyfikowano osoby nawołujące do protestu. W rezultacie 1 maja doszło tylko do kilku incydentów. Wywiadowcy SB zauważyli mężczyznę, który rozwinął czarną chustę i zaraz potem zniknął w tłumie. Do większej demonstracji doszło przy stacji SKM Gdynia Stocznia, gdzie zebrało się około 60 osób, które złożyły wiązankę kwiatów. Zauważono też samochód, z którego kierowca wyrzucił bukiet z szarfą ozdobioną napisem „miejsca upamiętnienia krwią poległych”. Innemu „nieznanemu sprawcy” udało się w tym miejscu pozostawić karton z napisem „Miejsca uświęcone krwią poległych w wydarzeniach grudniowych w 1970 r.”
1 listopada gesty pamięci były jeszcze skromniejsze. Pod murem obok bramy nr 2 pojawiło się kilka zniczy. W grudniu – w pierwszą rocznicę rewolty – „nieznani sprawcy rozwiesili ręcznie wykonane plakaty i wiersze”. Na jednym z wydziałów zorganizowano ceremonię wciągnięcia flagi na maszt, uczczono ciszą pamięć zastrzelonych, odśpiewano hymn. W Gdyni przy wiadukcie stacji SKM Gdynia Stocznia grupa dzieci zapaliła świeczki. Jeden ogarek płonął przy ulicy Marchlewskiego, przy schodach stacji SKM. Patrolujący teren funkcjonariusz MO zareagował natychmiast. Raportował: „Świeczkę tę – kawałek stearyny, korzystając z nieobecności innych osób, rozdeptałem”.
Skala grudniowych demonstracji była więc skromna – na miarę czasów i nasilających się represji organów bezpieczeństwa i szykan dyrektorów zakładów, ściśle współpracujących z SB. Z punktu widzenia formowania się pamięci zbiorowej niezwykle ważne było to, że zbrodnia grudniowa została powiązana z konkretnymi miejscami. Zaczęło bowiem kształtować się coś, co nazywamy „miejscem pamięci”, gdzie z czasem zaczęto gromadzić się, aby uczcić zabitych kolegów. W Gdańsku takie miejsce znajdowało się przy murze opodal bramy nr 2. To obok niego w 1981 roku stanął pomnik Poległych Stoczniowców. W Gdyni nikt nie miał wątpliwości, że „miejscem pamięci” stały się okolice wiaduktu przy stacji SKM.
Wielką rolę w zachowaniu pamięci o ofiarach odegrał ksiądz Hilary Jastak (1914–2000), proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni. Po „czarnym czwartku” jego kościół był otwarty całą dobę; ks. Jastak i jego wikariusze dodawali otuchy rodzinom, które pukały do drzwi kościoła, nie mogąc gdzie indziej znaleźć pomocy. To właśnie on poinformował w liście prymasa Polski Stefana Wyszyńskiego o „niezasłużonym męczeństwie” mieszkańców Gdyni. Słowa ks. Jastaka, którymi pocieszał wówczas ludzi i które kierował do prymasa, wyznaczyły kierunek nauczania Kościoła i widzenia grudniowej tragedii. Po latach ks. Jastak wspominał: „Pocieszałem, tłumacząc, że zginęli w czasie wypełniania swoich obowiązków wynikających z czwartego przykazania, z miłości do rodziny i ojczyzny. Zginęli jako męczennicy”. Jego kościół przy dzisiejszej ulicy Armii Krajowej stał się miejscem przechowywania grudniowych relikwii: drzwi, na których niesiono zabitego chłopca i sztandaru umoczonego w jego krwi. To jeden z najbardziej wymownych przykładów sakralizacji pamięci Grudnia. Jednak nie jedyny – ofiarę krwi w duchu nauk ks. Jastaka przypominali także inni odważni duchowni Wybrzeża. Nie było ich wielu – w 1971 roku SB zarejestrowała wystąpienia trzech kapłanów. Od końca lat 70. uaktywniło się kilku kolejnych, w tym ks. Bronisław Sroka, przybyły do Gdańska z Lublina, związany z młodzieżą, która uformowała Ruch Młodej Polski, jedną z głównych sił gdańskiej opozycji antykomunistycznej drugiej połowy lat 70. W latach 80. msze za pomordowanych w Grudniu stały się jednym z elementów integrujących przeciwników systemu. Skala ich była już o wiele większa aniżeli w poprzedniej dekadzie.
Po 1972 roku sytuacja na Wybrzeżu wydawała się opanowana. Kolportaż prymitywnie sporządzanych ulotek był niewielki, w zakładach pracy nie upominano się już o tablice pamiątkowe. Ten czas wspominał Andrzej Wajda, który przyjechał do Gdyni kręcić Człowieka z marmuru: „Nie było żadnych grobów ofiar 1970 r., nie było żadnych zdjęć, w ogóle Grudnia nie było”. Ale były to tylko pozory, bo pamięć była, ukryta i bolesna.
Gdy sądzono, że rany się zabliźniły, a ludzie zapomnieli, garstka gdańskich opozycjonistów, zaczęła po 1976 roku organizować opór. Do rozpowszechniania wolnościowych haseł wykorzystywano kolejne rocznice grudniowej tragedii. Zaczęło się w 1977 roku, przełomowy okazał się jednak rok 1979. Miejscem demonstracji nie stała się najbardziej doświadczona Gdynia, lecz okolice bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej. Organizatorem ich byli działacze opozycji demokratycznej, związani z Wolnymi Związkami Zawodowymi, Ruchem Młodej Polski i Ruchem Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Maryla Płońska w 1979 roku, podczas obchodów dziewiątej rocznicy, wołała do kilku tysięcy zgromadzonych: „Co dał nam Grudzień? Grudzień uświadomił naszą siłę i nasze prawa oraz to, do czego zdolna jest władza. Za tę wiedzę niektórzy zapłacili najwyższą cenę. Własne życie”. Podobne hasła głosili inni uczestnicy tego wiecu, m.in. Tadeusz Szczudłowski, Dariusz Kobzdej, ks. Bronisław Sroka. Lech Wałęsa z WZZ wezwał do budowy pomnika ofiar, choćby z kamieni, wspólnym wysiłkiem, za rok, w dziesiątą rocznicę wydarzeń. W sierpniu 1980 roku na tablicy z 21 postulatami Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w Gdańsku pojawił się również ten z żądaniem budowy pomnika ofiar Grudnia. Upamiętnienie ofiar wojska i milicji z 1970 roku stało się sztandarowym hasłem zaczynającej się rewolucji Solidarności.
Już 17 sierpnia 1980 roku, a więc trzy dni po wybuchu strajku w Stoczni im. Lenina, robotnicy postawili krzyż na miejscu, gdzie w niedługiej przyszłości – na 10 rocznicę – postanowili wybudować zapowiedziany w 1979 roku pomnik. 24 sierpnia inż. Bogdan Pietruszka przedstawił członkom Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego projekt pomnika własnego autorstwa. Został przyjęty z entuzjazmem. Po latach jego autor tłumaczył, że jego idea wykraczała daleko poza sens Grudnia. Pietruszka chciał bowiem upamiętnić polskie dążenie do wolności. Rozumiał je jako ciąg zdarzeń, którego Grudzień był jednym z etapów.
Początkowo planowano budowę czterech krzyży z kotwicami, ale z czasem z powodów konstrukcyjnych ograniczono się do trzech krzyży. Gdy podpisywano porozumienia sierpniowe, makieta pomnika stała na stole i to rodząca się Solidarność wzięła na siebie odpowiedzialność za realizację pomysłu. 1 września 1980 roku ukonstytuował się Społeczny Komitet Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców na czele z Henrykiem Lenarciakiem, stoczniowcem, który już w 1971 roku walczył o upamiętnienie zabitych. W niezwykle trudnej sytuacji, w chaosie i euforii początków rewolucji Solidarności, Komitet wywiązał się z przyjętego zadania, mimo niechęci władz i piętrzących się problemów. 16 grudnia po 106 dniach ciężkiej pracy ogromny monument stanął obok bramy nr 2. Był dziełem stoczniowców, mieszkańców Gdańska i całej Polski, która widziała w nim nie tylko upamiętnienie robotniczego protestu, ale również to, co widział w nim inż. Pietruszka – polskie marzenie o wolności i sprawiedliwości. Miał być też przestrogą i znakiem nadziei – mówił o tym wiersz Miłosza, ale również akt erekcyjny wmurowany 10 dni przed odsłonięciem pomnika. Zapisano w nim: „[…]Pomordowanym – na znak wiecznej pamięci. Rządzącym – na znak przestrogi, że żaden konflikt społeczny w Ojczyźnie nie może być rozwiązany siłą. Współobywatelom – na znak nadziei, iż zło może zostać przezwyciężone […]”.
W uroczystościach wzięło udział 150 – 200 tysięcy ludzi z całej Polski, szczelnie wypełniając plac przy stoczni. Miliony oglądały wywalczoną transmisję w telewizji rządowej. Ta eksplozja pamięci uformowała Gdańsk na następne lata. Pomnik stał się najważniejszym symbolem miasta i jednym z najważniejszych symboli wolności w Polsce. W mroźny wieczór 16 grudnia, gdy Daniel Olbrychski wyczytywał nazwiska zabitych, a stoczniowcy odpowiadali: „Są wśród nas!”, nikt nie wątpił, że Grudzień na zawsze staje się częścią ogólnonarodowej historii.
W Gdyni zaplanowano dwa pomniki – jeden pod stocznią – niedaleko stacji SKM, drugi przy alei Czołgistów (dziś al. Marsz. Piłsudskiego) przy Prezydium Miejskiej Rady Narodowej (dziś Urząd Miasta). Społeczny Komitet Budowy Pomników Ofiar Grudnia ukonstytuował się nieco później niż w Gdańsku – dopiero 16 września. Przede wszystkim nie było projektu, który można by realizować od ręki, trzeba było więc wybrać go w konkursie. Społeczny Komitet zdecydował się na ekspresyjny projekt Stanisława Gierady, przedstawiający datę 1970 i siódemkę uformowaną w padającego od kuli człowieka. Pomnik powstawał w szalonym tempie podczas 22 dni i nocy przy udziale setek ludzi i wielu zakładów pracy. Ten wielki czyn społeczny był dla gdynian katharsis – duchowym oczyszczeniem. Miasto, pamiętające grozę grudniowej masakry, mogło w końcu dokończyć należną żałobę. Aktu odsłonięcia Pomnika Ofiar Grudnia rankiem 17 grudnia 1980 roku, w dziesiątą rocznicę masakry dokonała Anna Piernicka, matka dwudziestoletniego Ludwika, zastrzelonego w drodze do pracy. Ta uroczystość zaczynająca się od niezwykłej ciszy jest częścią legendy miasta. Żyje ona nadal, gdyż uroczystość powtarzana jest co roku z udziałem – mimo upływu lat – tłumów gdynian.
Tego samego dnia wieczorem odbyła się w Gdyni druga ważna uroczystość. Obok Urzędu Miasta wmurowano kamień węgielny pod drugi pomnik. Miał on stanąć w ciągu następnego roku. Ponieważ prace się przeciągały, w rocznicę sierpnia, w 1981 roku postawiono czternastometrowy drewniany krzyż, a obok cokół z napisem: „W tym miejscu powstanie Pomnik Ofiar Grudnia 1970”. Konkurs na pomnik miał zostać rozstrzygnięty 13 grudnia 1981 roku, wtedy kiedy gen. Jaruzelski wprowadził stan wojenny. Zatem drewniany krzyż stał do 1993 roku, bo dopiero wtedy udało się dokończyć zaczęte w 1980 roku dzieło upamiętnienia ofiar Grudnia.
Dla kształtowania świadomości społecznej równie ważna jak budowa pomnika okazała się inicjatywa Bogdana Borusewicza, by zebrać i opublikować wspomnienia uczestników Grudnia. Zajęła się tym sekcja historyczna powstała w Ośrodku Badań Społecznych przy Międzyzakładowym Komitecie Założycielskim NSZZ „Solidarność” w Gdańsku. Inicjatywa ta miała ważne konsekwencje społeczne – pomogła ludziom (zwłaszcza gdynianom) przełamać strach. Uczestnicy rewolty, rodziny ofiar – wszyscy zaczęli mówić. Mimo że materiały wydano w postaci książki dopiero w 1986 roku w Paryżu, to ich znaczenie dla pokazania prawdziwego oblicza PRL-u i odkłamania historii było ogromne. Znacznie wcześniej, w grudniu 1980 roku, jeszcze przed odsłonięciem pomnika, zaczęły ukazywać się artykuły poświęcone rocznicy. W 1981 roku upubliczniono słynną dziś fotografię „Janka Wiśniewskiego” niesionego na drzwiach ulicami Gdyni, autorstwa Edmunda Peplińskiego. Ukazała się ona w gdańskim tygodniku „Czas”. Całej Polsce historię chłopca niesionego na drzwiach przybliżyła Małgorzata Niezabitowska w „Tygodniku Solidarność”, w jego ostatnim numerze przed wprowadzeniem stanu wojennego. Na czytelnikach ten tekst zrobił wstrząsające wrażenie. Fotografia Peplińskiego stała się ikoną „grudniowej drogi do wolności”. Największą rolę w jej upowszechnieniu odegrał jednak Człowiek z żelaza Wajdy.
Wśród wieloosobowego, zasłużonego grona współpracowników sekcji historycznej dokumentującej Grudzień należy wymienić gdyniankę, Wiesławę Kwiatkowską (1936–2006). Przez wiele lat, również w czasie stanu wojennego, mimo policyjnych represji, dokumentowała Grudzień, stając się z czasem największym autorytetem wśród badaczy tego tematu. Jej publikacje ukazywały się nawet w podziemiu – podczas stanu wojennego (Grudzień ‘70 w Gdyni, Warszawa 1986). Ostatnia ukazała się tuż po jej śmierci w 2006 roku (To nie na darmo. Grudzień ‘70 w Gdańsku i Gdyni). Na legendę Wiesławy Kwiatkowskiej oprócz pracy reportersko-historycznej składa się też pięcioletni wyrok wydany przez sąd wojskowy w Gdyni za „kontynuowanie zbierania materiałów faktograficznych dotyczących wypadków grudniowych z 1970 r.”.
Z chwilą wprowadzenia stanu wojennego pamięć o Grudniu znowu zeszła do podziemia. Rocznice robotniczego buntu gromadziły wokół pomników tysiące demonstrantów. Stały się one powszechnie znanymi w Polsce i poza nią symbolami walki o wolność. Szczególnie znany był światu pomnik gdański, na którym umieszczono wiersz noblisty Czesława Miłosza Który skrzywdziłeś...
Czy dzisiaj pamięta się o Grudniu? W Polsce, poza Wybrzeżem, jest to przede wszystkim lekcja historii, nauczana z podręczników, jeszcze bardziej odległa niż wojenne opowieści z lat 1939–1945, bo te są przecież nadal częścią rodzinnych historii. Grudzień dla mieszkańców Gdańska, Gdyni, Szczecina również Elbląga nie jest tylko datą w patriotycznym kalendarzu, przypominaną podczas corocznych obchodów przez samorządowców, związkowców z „Solidarności” czy lokalnych historyków. Jest legendą dla urodzonych po 1970 roku, a dla świadków i uczestników ciągle osobistym doświadczeniem formacyjnym. Nadal wspominają krzyk tryumfu tłumu, gdy płonął budynek Komitetu KW PZPR w Gdańsku; wydaje się, że pamięć ofiar nie jest tu tak bolesna jak pamięć gdyńska.
Jest ona inna niż gdańska, na pewno bardziej żywotna, o czym świadczą chociażby tłumniejsze niż w Gdańsku obchody rocznic. Coroczny marsz ulicami miasta ciągle wywołuje emocje uczestników. Nie może to dziwić, gdyż w Gdyni, mimo upływu lat, zachowało się poczucie dużej niesprawiedliwości. Krzywda dotknęła większą liczbę osób niż w Gdańsku. Do tej pory pamięta się też zakaz żałoby, który bolał równie mocno jak rany fizyczne.
17 grudnia 1993 roku odsłonięto nieopodal Urzędu Miejskiego, na miejscu wybranym jeszcze w 1980 roku, drugi grudniowy pomnik. To monumentalny, uskrzydlony krzyż o wysokości 23 metrów. Przemianowano również ulicę Marchlewskiego na Janka Wiśniewskiego; jest też w Gdyni aleja 17 Grudnia. W Gdańsku protestowi z 1970 roku poświęcono ulicę Ofiar Grudnia. Położona poza śródmieściem nie wpływa raczej znacząco na świadomość historyczną gdańszczan. O wiele więcej można się spodziewać po planowanym na grudzień 2020 roku upamiętnieniu miejsc śmierci ośmiu gdańskich ofiar.
Do utrwalenia pamięci gdyńskiego Grudnia przyczyniały się nie tylko wspomniane już wysiłki Społecznego Komitetu Budowy Pomników Ofiar Grudnia, Wiesławy Kwiatkowskiej czy innego gdynianina, Adama Gotnera, jednej z ofiar Grudnia, niezmordowanie przez lata przypominającego o zbrodni pod stocznią, ale też liczne książki, wystawy i projekty edukacyjne wspierane przez samorząd i instytucje państwowe. W 2011 roku odbyła się premiera filmu Antoniego Krauzego Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł, opartego na historii śmierci Brunona Drywy i losach jego rodziny. Dzięki temu obrazowi legenda Grudnia zaistniała mocno również poza Wybrzeżem – po raz pierwszy od premiery Człowieka z żelaza Wajdy. W ten sposób zwrócono m.in. uwagę na problem odpowiedzialności za śmierć niewinnych ludzi. Rodziny ofiar i wspierający ich społecznicy i publicyści liczyli na szybkie wymierzenie sprawiedliwości. Tymczasem proces ciągnął się latami, a dziennikarka Wiesława Kwiatkowska, krytykująca sędziów za opieszałość została skazana za obrazę sądu na grzywnę i dwa lata w zawieszeniu. Emocje wokół ciągnącego się latami procesu stopniowo przygasały, okresowo rozpalały się, by w końcu wypalić się w beznadziejnym przekonaniu, że sprawiedliwość nie jest nieuchronna. Wyrok z 2013 i 2015 roku został uznany przez część opinii publicznej za klęskę Temidy. Nie da się jednak ukryć, że sądowy tasiemiec i utrzymujące się, zwłaszcza na Wybrzeżu, niezadowolenie z powodu nieukaranej zbrodni czyniły z Grudnia element historii ogólnonarodowej, symbol przeszłości, która nie może odejść.
Ale to nie koniec sporów o symbole. Do jakiego stopnia Grudzień może oddziaływać na współczesnych Polaków świadczy forma protestu zorganizowanego 28 października, po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Tego dnia przez Gdynię przeszedł kilkutysięczny pochód na czele, którego młodzi mężczyźni nieśli kukłę zakrwawionej kobiety. Było to czytelne nawiązanie do symboliki pochodu z ciałem „Janka Wiśniewskiego” podczas „czarnego czwartku” 17 grudnia 1970 roku. Ta forma ekspresji wiele osób zszokowała. Pojawiło się mnóstwo ostrych komentarzy potępiających szarganie świętości i wykorzystywanie „narodowych symboli” w walce politycznej. Znalazło się równie wielu obrońców tej formy protestu i to nie tylko wśród ludzi młodych. Wskazywali oni, skądinąd słusznie, że w obronie podstawowych praw młodzież zwróciła się do znanych im symboli. Trudno też nie zgodzić się z tezą, że emocje wokół tej sprawy pokazują niezwykłą żywotność pamięci Grudnia i jej symboliki.
Kontrowersje dotyczą również wykorzystania w czasie bieżących sporów politycznych pomników grudniowych. Szczególnego znaczenie nabiera Pomnik Poległych Stoczniowców na pl. Solidarności. Od lat podążają w jego stronę różne grupy pod różnymi sztandarami, począwszy od stronników rządu, przez opozycję wskazującą na łamanie konstytucji w Polsce, aż po skrajną prawicę reprezentowaną przez Młodzież Wszechpolską. Można więc powiedzieć, że znak trzech gdańskich krzyży ustawiony na miejscu, gdzie w 1970 roku padli od kul stoczniowcy stał się areną zaciekłego sporu, podczas którego każda ze stron chce wejść w rolę albo walczących o prawdziwą wolność, albo strażników wywalczonej krwawo wolności. Oczywiście dla wzmocnienia swych argumentów wskazuje wprost albo w sposób zakamuflowany na swych oponentów, jako dziedziców tych, którzy strzelali do robotników. Jak to więc jest z Pomnikiem Poległych Stoczniowców? Dzieli czy łączy? Bez wątpienia w czasie akademickiej dyskusji można by znaleźć argumenty za obiema tezami. Nie ulega wątpliwości, że w idealnym świecie miejsce to powinno być miejscem narodowej wspólnoty. Niestety dzisiaj musimy się zadowolić jedynie zgodą, co do tego, że Grudzień ‘70, wyobrażany przede wszystkim przez pomniki grudniowe w Gdańsku i Gdyni, jest jednym z najważniejszych w Polsce symboli walki o wolność w okresie PRL-u. Jego różne interpretacje są świadectwem, że mitologia zastępuje nam prawdę. Ale to również znak, że nigdy w Polsce nie znudzi nas podręcznikowy dyskurs. Zawsze znajdzie się ktoś, kto odnajdzie nowe znaczenie przeszłości, która – mimo upływu lat – ciągle nie może od nas odejść.
Janusz Marszalec
← Kliknij tutaj, aby powrócić do strony projektu „Grudzień ’70”
Dudek A., Rewolta grudniowa jako etap destrukcji systemu komunistycznego, [w:] Grudzień przed sierpniem. W XXV rocznicę wydarzeń grudniowych, red. Lech Mażewski, Wojciech Turek, Gdańsk 1996, s.
Eisler J., Grudzień 1970. Geneza, przebieg, konsekwencje, Warszawa 2000.
Greczanik-Filipp I., Grudniowe pomniki, [w:] To nie na darmo… Grudzień ’70 w Gdańsku i Gdyni, red. Małgorzata Sokołowska, Pelplin 2006, s. 145–156.
Grudzień 70, Paryż 1986.
Kwiatkowska W., Greczanik-Filipp I., Są wśród nas, Gdynia 2000.
Marszalec J., Po długie lata będzie pamiętał lud..., „Wolność i Solidarność. Studia z dziejów opozycji wobec komunizmu i dyktatury”, 2010, nr 1, s. 172–176.
Marszalec J., „Przyciszony wewnętrzny bunt” – pamięć Grudnia ’70 na Wybrzeżu Gdańskim w latach 70. i 80., [w:] To nie na darmo… Grudzień ’70 w Gdańsku i Gdyni, red. Małgorzata Sokołowska, Pelplin 2006, s. 115–144.
Okuniewska B., Wielowątkowa symbolika Grudnia `70 i jej odbicie w postawach elit politycznych, [w:] Grudzień przed sierpniem. W XXV rocznicę wydarzeń grudniowych, red. Lech Mażewski, Wojciech Turek, Gdańsk 1996,
Sokołowska M., Wiesława Kwiatkowska, Gdynia 2011.
Wójcicki K., Rozmowy z księdzem Hilarym Jastakiem, Gdynia 2002.