„Baza służy dla floty, a nie flota dla bazy” – pisał komandor podporucznik Heliodor Laskowski, szef Służby Artylerii i Uzbrojenia w Kierownictwie Marynarki Wojennej. Dlatego w latach międzywojennych Gdynię jako główną bazę Polskiej Marynarki Wojennej należało jak najszybciej ufortyfikować, aby odpowiednio zabezpieczyć port zarówno od strony zatoki jak i morza. W rezultacie powstały: bateria nadbrzeżna na tzw. Cyplu Oksywskim (uzbrojona była w dwie armaty Canet wz. 91/92 kal. 100 mm) oraz cztery baterie przeciwlotnicze (po 2 armaty Schneider wz. 22/24 kal. 75 mm). 3. Bateria Przeciwlotnicza została zlokalizowana na Grabówku i właśnie ta budowa zapoczątkowała militarną historię dzielnicy.
W latach międzywojennych organizacja obrony przeciwlotniczej w Gdyni wynikała z planów wykorzystania 14 armat przeciwlotniczych Schneider wz. 22/24, które Marynarka Wojenna zakupiła we Francji w 1925 roku. Pierwotna koncepcja zakładała ustawienie armat na hulku ORP Bałtyk, czyli starym okręcie pozbawionym napędu i uzbrojenia, stojącym w oksywskim porcie wojennym. Rozwiązanie, choć korzystne budżetowo, było jednak mało pragmatyczne – tego typu stacjonarną, „pływającą” baterię łatwo było wyeliminować z walki, np. w wyniku nalotu. Wobec tego, armaty ustawiono na lądzie w czterech dwudziałowych bateriach wokół Gdyni (pozostałe ustawiono w Helu w późniejszym okresie): pierwszą przy Wąwozie Ostrowickim na Oksywiu, drugą na Redłowie, trzecią na Grabówku, a czwartą na Pogórzu, niedaleko Suchego Dworu. Całość zorganizowano w ramach 1. Morskiego Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej, który powstał na bazie Kadry 9. Dywizjonu Artylerii Przeciwlotniczej sformowanej w październiku 1931 roku.
„Grabówkowa” bateria została wybudowana przez Szefostwo Fortyfikacji Wybrzeża Morskiego w latach 1932-1933 i – podobnie jak w przypadku pozostałych – składała się z dwóch stanowisk ogniowych oraz jednego schronu amunicyjnego na 500 pocisków (nie posiadała go jedynie 2. Bateria „Redłowo”). Ponadto zbudowano koszary dla obsady baterii oraz brukowaną drogę dojazdową poprowadzoną przez Obóz Emigracyjny (kompleks budynków wybudowany w latach 1930-35, związany z ruchem emigracyjnym z Polski, okolice dzisiejszej ul. Skłodowskiej-Curie).
Stanowiska ogniowe miały formę betonowych podstaw, zagłębionych poniżej poziomu terenu wraz z nieregularnym sześciokątnym przedpiersiem o wysokości ponad metra, w którym umieszczono nisze amunicyjne, w tym jedną dla zapalników. Każde stanowisko miało również blaszany dach maskujący, który poza swoją główną funkcją stanowił ochronę przed niekorzystnymi warunkami pogodowymi. Schron amunicyjny został wybudowany jako żelbetowy monolit o wymiarach 12 x 8,5 m. Grubość ścian zewnętrznych oraz stropu wynosiła metr, a obiekt wkomponowywano w teren tak, by wyeksponowana była jedynie elewacja wejściowa. Ściany wewnętrzne o zmiennej grubości 15 – 100 cm, tworzyły funkcjonalny układ pomieszczeń: dwie komory amunicyjne o wymiarach 3,8 x 3,8 m, przedsionek wraz z niszami dla pocisków oraz korytarz powietrzny o szerokości 0,6 m, pełniący funkcje izolacyjne. Z polskiej przedwojennej baterii przeciwlotniczej na Grabówku do dziś zachowały się jedynie: schron amunicyjny oraz brukowana droga dojazdowa, zaś stanowiska ogniowe, jeśli do tej pory nie uległy rozbiórce, wciąż czekają na swojego odkrywcę. Nie zachowały się również międzywojenne koszary, bowiem zabudowa dawnego węzła łączności przy ul. Dembińskiego ma późniejszy rodowód (lata 1955–1956). We września 1939 roku 3. Bateria pod dowództwem kpt. Władysława Faczyńskiego odegrała znaczącą rolę w obronie przestrzeni powietrznej nad Gdynią.
Po zajęciu Gdyni (przemianowanej na Gotenhafen) przez wojska niemieckie, port wojenny wraz z większością części cywilnej został zaadaptowany przez Kriegsmarine. Ze względu na położenie miasta i istniejącą infrastrukturę władze okupacyjne umieściły tu Dowództwo Środkowego Wybrzeża Bałtyku. Już w początkowym okresie okupacji przystąpiły do tworzenia nowego systemu obrony przeciwlotniczej, tym razem znaczącej bazy morskiej, wykorzystując często lokalizacje dawnych polskich baterii. Bateria “Oxhoft” powstała w miejscu polskiej Baterii „Canet”, bateria “Adlerhorst” – w miejscu 2. Baterii, a baterii “Grabau” – 3. Baterii. Zagadnienie niemieckiej obrony przeciwlotniczej Gotenhafen zasługuje na szersze opracowanie, a w niniejszym tekście skupię się jedynie na opisie Marine Flak Batterie “Grabau” w końcowym okresie okupacji.
Pod koniec wojny 5. Bateria MFB „Grabau” jako jedyna z gdyńskich baterii podlegała pod helski 818. Marine Flak Abteilung, który został utworzony marcu 1943 roku w Lorient i w listopadzie 1943 roku włączony w skład gdyńskiego 9. Marine Flak Regiment na potrzeby obrony przestrzeni powietrznej niemieckich baz morskich w Helu i Gotenhafen.
Na potrzeby baterii wybudowano między innymi cztery stanowiska ogniowe dla armat S.K.C/32 kal. 105 mm, w formie okrągłych betonowych podstaw, otoczonych drewniano-ziemnym przedpiersiem oraz centralnie umieszczony względem działobitni schron kierowania ogniem typu Fl 184. Tego typu schrony były powszechnie budowane w gdyńskich bateriach jak również na terenie okupowanej Francji. Ich głównym elementem wyposażenia były dalmierze stereoskopowe o bazie optycznej 6 m, osłonięte pancernymi kopułami. Oryginalną kopułę niemieckiego dalmierza z MFB można obejrzeć na Helu w głównym punkcie kierowania ogniem powojennej 13. Baterii Artylerii Stałej, tyle że zachowana tam kopuła była przystosowana pod dalmierz o bazie 4 m. Schron mieścił również pomieszczenie dowodzenia, mały przelicznik artyleryjski (Kleinkog), nisze łączności oraz dwie nisze obserwacyjne. W drugiej połowie 1944 roku baterię uzbrojono w trzy podwójne armaty Flakzwilling 40 M kal. 128 mm, co uczyniło baterię na Grabówku najsilniej uzbrojoną po “Koliebken” MFB w Gotenhafen. Armaty ustawiono na typowych ośmiokątnych, betonowych podstawach.
Do dziś nie zachował się żaden z wymienionych obiektów niemieckiej baterii przeciwlotniczej, a schron kierowania ogniem został rozebrany w 2012 roku, co zatarło ostatnie wyraźne ślady po grabówkowej MFB. Na szczęście na terenie Gdyni i okolic, możemy oglądać analogicznej konstrukcji schrony typu Fl 184 m.in. na Kolibkach (najlepiej zachowany tego typu obiekt), Babich Dołach i Górze Markowca w Rumi, w Łężycach, Dębogórzu (posesja prywatna) oraz na Pogórzu i Oksywiu (oba obiekty w dużej części zasypane). Schrony kierowania ogniem o uproszczonej konstrukcji względem typu Fl 184 tj. pomniejszone poprzez rezygnację z części pomieszczeń, można również podziwiać na Redłowie oraz Oksywiu.
Powojenne wykorzystanie terenu również zatarło ślady po stanowiskach ogniowych MFB “Grabau”, aczkolwiek nie należy wykluczać, że zachowały się one pod warstwą ziemi. Wciąż istniejące podstawy pod armaty S.K.C. 32 oraz Flakzwilling 40 M możemy oglądać w różnych bateriach wybudowanych wokół Gdyni, czego najlepszym przykładem jest bateria na terenie dawnego toru motocrossowego na Kolibkach. Do dziś zachowało się bardzo mało zdjęć Baterii “Grabau”, na szczęście w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajduje się kilka niezwykle cennych fotografii, które wykonano w 1948 roku. Przedstawiają one dwie uszkodzone armaty Flakzwilling 40 M kal. 128 mm.
Obecnie militarna strona Grabówka – pomimo bardzo dużego potencjału historycznego i widokowego – jest w dużej mierze zapomniana. Na szczególną uwagę zasługuje przedwojenny schron amunicyjny, który pomimo wpisu do gminnej ewidencji zabytków jest regularnie dewastowany. Pozostaje żywić nadzieję, że wzrastające zainteresowanie tą tematyką, jak również wydanie przez miasto Gdynia mapy „Fortyfikacje Gdyni i okolic”, popularyzacja wiedzy prowadzona przez Muzeum Miasta Gdyni czy wytyczanie szlaków turystycznych przyczyni się do lepszego gospodarowania tym miejscem.
Kamil Sarapuk
W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajdują się trzy akwarele Stanisława Rolicza przedstawiające widoki na Grabówek. Choć powojenne, bo pochodzące z połowy lat 50. XX prace, przedstawiają m.in. Pekin – ostatnią z dzikich bieda-dzielnic, które na stałe wpisały się zwłaszcza w krajobraz przedwojennej Gdyni. Ta gdyńska “fawela”, znajdująca się na dzisiejszym Wzgórzu Orlicza-Dreszera, przetrwała blisko sto lat.
Narracja o wybudowanym niemalże od zera białym mieście i nowoczesnym porcie, dumie Polski międzywojennej, pełna jest wielkich słów i patriotycznej euforii. Przyjrzawszy się jednak uważniej można zauważyć zdecydowanie mniej widowiskową historię miasta. Pekin, Meksyk, Budapeszt czy Drewniana Warszawa – Gdynia ma w swojej historii mniej reprezentacyjne, lecz wciąż niezmiennie interesujące wątki. Jednym z nich są właśnie dzielnice biedy, będące naturalnym i znanym odpryskiem historii dynamicznego rozwoju miast i portów.
Prężny rozwój i rozbudowa miasta i portu generowała duże zapotrzebowanie na siłę roboczą. W połączeniu z doskwierającym w kraju bezrobociem, wybieranie Gdyni jako miejsca potencjalnego zatrudnienia jest zrozumiałe. Nad morze napływała ludność z najróżniejszych części kraju – zamożniejsi osiedlali się w nowoczesnym i przestronnym centrum, biedni mogli pozwolić sobie wyłącznie na dzikie budownictwo na peryferiach wzrastającego miasta.
A przyrost ludności w Gdyni w latach 20. i 30. XX był imponujący. W Pierwszym Powszechnym Spisie Ludności z 1921 roku w Gdyni zamieszkiwało 1 268 osób, podczas Drugiego Powszechnego Spisu dokonanego dekadę później było ich już 30 210. Przed wybuchem wojny, w 1939 roku, miasto liczyło ponad 120 tysięcy mieszkańców, lokując Gdynię na 12 miejscu w rankingach liczby ludności polskich miast.
Na przełomie lat 20. i 30. XX wieku w różnych częściach dzisiejszej Gdyni pojawiały się kolejne fawele: na Obłużu Stara Warszawa (ul. Cechowa, Frezerów, Unruga), w Małym Kacku obok torów kolejowych magistrali Kościerzyna-Gdynia i rzeki Kaczej Drewniana Warszawa, Leszczynki i Grabówek miały swój Pekin, a w pobliżu dzisiejszej stacji SKM na Chyloni wyrósł Meksyk. Mniej peryferyjnie, bo w okolicy ulic Śląskiej, Witomińskiej i Warszawskiej powstał Budapeszt. Najbliżej portu, wśród ulic Portowej, Węglowej, Waszyngtona, Żeromskiego i św. Piotra znalazła się Dzielnica Chińska, którą jednak ze względów estetycznych dość szybko zlikwidowano, a mieszkańców wysiedlono na Witomino i nazwano „kolonizatorami”.
Jak łatwo się domyślić nie tylko estetyka dziko budowanych enklaw była kwestią mocno dyskusyjną, kładąc się cieniem na huraoptymistycznej narracji o mieście i stojąc w sprzeczności z nowoczesną modernistyczną zabudową Śródmieścia. W 27. numerze Wiadomości Literackich z czerwca 1937 roku, Melchior Wańkowicz tak pisał o Budapeszcie:
“Stok błotnisty jakiegoś wąwozu, na którym stoją klitki z dykty, z papy, z blachy falistej, ze skrzyń, w których okrętami przywożono samochody ze starych łodzi. Nad tym dymią blaszane rurki piecyków gazowych. Uliczka wąska, błotnista, nie objęta planami zabudowy, nie zabrukowana, nie oświetlona, nie skanalizowana, korzystająca za opłatą od wiadra z pompy ulicznej wodociągowej. Teren pochyły, więc gdy deszcz pada, klitki dolne podmakają. Podłóg w nich nie ma.”
Warto wspomnieć, że na 93 baraki wchodzące w skład tej „dzielnicy” tylko 10 zostało postawionych legalnie. Paradoksalnie, mieszkanie w baraku i tak było pewnym skokiem cywilizacyjnym względem warunków, w jakich pomieszkiwali pierwsi robotnicy przyjeżdżający do Gdyni w poszukiwaniu lepszego życia. Znana jest historia Edwarda Obertyńskiego, którego pierwszym gdyńskim lokum była rura kanalizacyjna. Za dach nad głową często służyły także dawne pomieszczenia gospodarcze jak szopy czy chlewy, a niejednokrotnie pomocne okazywały się także obrócone dnem do góry łodzie rybackie. Również warunki higieniczne i sanitarne panujące w tych miejscach napawały ówczesnych przerażeniem. Brak dostępu do wody sprzyjał rozwojowi wielu chorób, m.in. duru brzusznego.
Trend likwidowania dzielnic biedy wznowiono po 1945 roku, jednak działania te nie przynosiły spodziewanych rezultatów – piętnaście lat później zabudowa Gdyni wciąż statystycznie w prawie 30% składała się z baraków czy bud.
Wraz z poprawą sytuacji materialnej mieszkańców tych enklaw, stopniowo dochodziło do ich zanikania. Ciekawym przypadkiem jest Pekin, który przetrwał niemalże sto lat. Jest to jedna z nici łączących współczesność z początkami miasta. Zasiedlone dziko przez napływających pierwszych budowniczych portu, tereny nieopodal dzisiejszej ulicy Morskiej, przez kolejne pokolenia trwały wbrew prawu i mechanice nowoczesności. Kres położyła im paradoksalnie ta właśnie nieunikniona nowoczesność, którą budowali przodkowie obecnych mieszkańców Pekinu, a która obecnie, pod postacią rynku deweloperskiego, upomniała się o atrakcyjne i dobrze skomunikowane tereny niedaleko centrum „białego miasta”.
Tekst: Marta Borowska-Tryczak
Poniżej obrazy:
MMG/SZ/614
Stanisław Rolicz, Gdynia Grabówek I z cyklu Szkice gdyńskie, 1955, akwarela, tusz, papier
MMG/SZ/615
Stanisław Rolicz, Gdynia Grabówek II z cyklu Szkice gdyńskie, 1955, akwarela, tusz, papier
MMG/SZ/616
Stanisław Rolicz, Gdynia Grabówek III z cyklu Szkice gdyńskie, 1955, akwarela, tusz, papier