Henryk Poddębski był jednym z najbardziej aktywnych twórców fotografii w II Rzeczypospolitej. Pozostawił wielki dokument swojej epoki w postaci wielotysięcznego zbioru zdjęć, niezwykle urozmaiconego pod względem tematycznym. Na ten imponujący efekt, bez mała trzydziestoletniej kariery zawodowej, składają się fotografie ze wszystkich niemal zakątków przedwojennej Polski od Wileńszczyzny po Śląsk, od Pomorza z Wolnym Miastem Gdańskiem po Huculszczyznę. Niewiele było rejonów, których w swoich licznych podróżach nie odwiedził wtedy Poddębski.
Fotografia krajoznawcza, ojczysta, dokumentalna, artystyczna czy też fotografia w służbie propagandy; wszystkie te określenia funkcjonujące w dziedzinie fotografii w sposób uprawniony pojawiają się w opisach twórczości Henryka Poddębskiego. Aby ją jak najlepiej scharakteryzować, z jednej strony konieczne jest odnalezienie kontekstu historycznego, z drugiej zaś przyjęcie współczesnych naukowych sposobów interpretacji. Przyjmując optykę historyczną, trzeba cofnąć się do roku 1912, kiedy 22-letni absolwent Szkoły Handlowej Zgromadzenia Kupców w Warszawie pojawił się na liście członków Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego, gdzie właśnie w tym środowisku zaczął w szybkim tempie kształcić i rozwijać swoje umiejętności w dziedzinie fotografii. Opisał to tak w liście z okazji 25-lecia swojej działalności: „w lipcu 1912 roku (…) jako (…) stały uczestnik wycieczek po kraju organizowanych przez Towarzystwo rozpocząłem zdjęcia fotograficzne krajobrazu Polski, jej zabytków i rozmaitego rodzaju osobliwości turystycznych”1.
Fotografia niemal od początku stała się jedną z podstawowych form pracy dokumentacyjnej, oświatowej, a także w pewnym sensie propagandowej2 w Polskim Towarzystwie Krajoznawczym. Już w drugim roku istnienia (w 1908 r). Towarzystwo powołało Komisję Fotograficzną, rozpoczęło tworzenie własnej kolekcji, zachęcało do uczestnictwa w wyprawach fotograficznych, zakupiło do biblioteki podręczniki z dziedziny fotografii, założyło prenumeratę „Fotografa Warszawskiego”. W 1909 roku ukazało się przygotowane przez członków Towarzystwa instruktażowe wydawnictwo „Metodyka wycieczek krajoznawczych”, w którym znalazł się artykuł Mikołaja Wisznickiego „Fotografia i rysunek na wycieczce”. W tym roku zakupiono także pierwszy służbowy wielkoformatowy aparat na negatywy szklane 18 x 24, dzięki któremu można było przystąpić „do bardziej celowego kompletowania zbiorów swoich”3. Zainteresowaniem cieszyły się praktyczne kursy nauki fotografii, a coraz wyższy poziom powstających prac skłaniał do ich prezentacji. W 1912 roku otwarta została pierwsza duża wystawa „Krajobrazu Polskiego”, gdzie zaprezentowano eksponaty w trzech działach: malarskim, fotograficznym i bibliograficznym. Mowa wygłoszona podczas jej otwarcia przez Kazimierza Kulwiecia świadczy o tym, w jak nowoczesny i dalekowzroczny sposób czołowi działacze Towarzystwa myśleli o przyszłości i zagrożeniach dla środowiska naturalnego:
Lecz oto, jak czarne widmo, nasuwa się myśl okropna, co stanie się z krajem naszym ojczystym, skoro dalsze postępy przemysłu, lawinowy rozwój dzisiejszych miast koszarowych, i chciwa zysku bezmyślność z jaką niszczymy resztki naszej przyrody pierwotnej kilofem i łopatą przez regulację i wyzyskiwanie dla grosza każdej piędzi ziemi pozbawiając kraj nasz naturalnego piękna”. Jak aktualne dziś wydają się ich obawywypowiedziane ponad sto lat temu4.
Właśnie w kręgu takich kompetentnych, świadomych i przewidujących ludzi rozwijał swoją wiedzę i umiejętności młody Henryk Poddębski. Jako zdolny i pracowity uczeń szybko awansował w strukturach PTK, gdzie w 1917 roku objął stanowisko sekretarza Komisji Fotograficznej pod okiem Feliksa Liszewskiego, jej przewodniczącego; wtedy też przekazał do zbiorów Towarzystwa pierwsze swoje zdjęcia z Warszawy. W związku z nową funkcją, działalność fotograficzna w coraz większym stopniu zaczęła pochłaniać Poddębskiego i konkurować z jego zawodową pracą księgarza w salonie renomowanej firmy Gebethnera i Wolffa. Coraz częściej odbywał podróże fotograficzne, coraz więcej zdjęć przybywało do zbiorów Towarzystwa i kolekcji prywatnej5. Osobista historia rodziny Poddębskich też związana jest z Polskim Towarzystwem Krajoznawczym. W tym środowisku, urodzony 21 listopada 1890 roku w kieleckim Chrząstowie, Henryk Poddębski poznał swoją przyszłą żonę Stanisławę Mrozowską, córką warszawskiego lekarza. Ślub odbył się 7 stycznia 1917 roku. Wkrótce urodziły się dzieci – Henryk (1917-1940) i Krystyna (ur. w 1920 roku).
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości władze odrodzonego państwa za podstawowe zadanie musiały uznać scalenie ziem pozostających przez ponad 120 lat pod administracją zaborców. Konieczne było prowadzenie właściwej polityki informacyjnej oraz przygotowanie szerokiej akcji propagandowej. W obu przypadkach fotografię w sposób oczywisty uznano za jedno z najbardziej użytecznych narzędzi. Miały w tej strategii swój udział także organizacje społeczne takie jak Polskie Towarzystwo Krajoznawcze czy Towarzystwo Opieki nad Zabytkami Przeszłości, które ze zdwojoną energią przystąpiły w nowych okolicznościach do swoich zadań, traktując je jako misję narodową, oczekując zaangażowania od swoich członków. Współpracujący z nimi Henryk Poddębski w sposób naturalny podporządkował swoją fotograficzną działalność idei propaństwowej.
Wtedy właśnie na swojej zawodowej drodze spotkał dr. Mieczysława Orłowicza, cenionego autora przewodników, uznawanego za autorytet krajoznawczy, którego zaproszono do Warszawy, aby organizował Referat Turystyki przy Ministerstwie Robót Publicznych, a po transformacji przy Ministerstwie Komunikacji. Połączyła ich pasja do podróżowania, podobny stosunek do wykonywanej pracy, traktowanej w kategoriach służby (obaj uważali się za „państwowców”) i wreszcie uznanie z jakim Orłowicz traktował umiejętności Poddębskiego. Nawiązała się przyjacielska relacja i rozwinęła wieloletnia współpraca. Przełomowym momentem w fotograficznej karierze Poddębskiego, jak się wydaje, okazał się rok 1925, kiedy to z rekomendacji PTK i na zamówienie Referatu Turystyki Ministerstwa Robót Publicznych odbył wyprawę na Wołyń, skąd przywiózł znakomitą dokumentację z Krzemieńca, Poczajowa, Wiśniowca i innych miejscowości regionu. W jej następstwie „Tygodnik Ilustrowany” opublikował reportaż z Wołynia, zamieszczając powstałe wtedy zdjęcia. Od tego czasu także „Ziemia”, główny organ wydawniczy PTK, zaczęła coraz częściej zamieszczać fotografie Poddębskiego, a Towarzystwo zlecało kolejne prace dokumentacyjne, m.in. na Wileńszczyźnie, w Gdańsku i na wybrzeżu, na grodzieńszczyznie czy na Śląsku6. Wzrastało też zainteresowanie zdjęciami ze względu na ich walory estetyczne i ewidentny potencjał jako materiałów popularyzujących i wspierających rozwój turystyki, chętnie w związku z tym, publikowanych w różnego typu przewodnikach, folderach oraz plakatach.
Pod koniec lat dwudziestych rozpoczął się kolejny, niezwykle aktywny okres w zawodowym życiu fotografa wypełniony indywidualnymi wyjazdami oraz wyprawami dokumentacyjnymi związanymi z zamówieniami ministerialnymi, a także uczestnictwem w kongresach i konferencjach Urzędów Turystycznych. Od tego czasu Poddębski w coraz szybszym tempie bardzo świadomie i konsekwentnie zaczął tworzyć swoją autorską kolekcję fotografii krajoznawczej. Zdecydował się też na otwarcie własnej pracowni, która wkrótce stała się siedzibą działalności zawodowej zapewniającej utrzymanie dla jego rodziny7. W 1934 roku ukazał się jej folder informacyjny z katalogiem 6 tysięcy zdjęć. Atelier przyjmowało coraz więcej zamówień, oferując różne usługi fotograficzne, a jego właściciel umiejętnie też korzystał z mecenatu państwowego. Wśród klienteli najważniejsze było Ministerstwo Robót Publicznych, a później Komunikacji, Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego oraz Ministerstwo Spraw Zagranicznych, a pod koniec lat trzydziestych także Ministerstwo Spraw Wojskowych. Dostarczane materiały wykorzystywano w publikacjach o charakterze edukacyjnym, informacyjnym, ale przede wszystkim propagandowym. Ich głównym źródłem były misje fotograficzne Henryka Poddębskiego – „niezwykle aktywnego fotografa w bezustannej podróży”.
W ciągu 10 lat współpracy Henryk Poddębski i Mieczysław Orłowicz odbyli z ramienia Ministerstwa ponad 30 wypraw we wszystkie niemal regiony Polski. Zachowały się niestety sprawozdania zaledwie z kilkunastu objazdów, które dziś są nieocenionym źródłem informacji o przebiegu wycieczek i warunkach w jakich się odbywały. Zwłaszcza, że czasem odzywa się w nich bardziej osobisty ton ożywiający relację, który dziś może stanowić interesujący przyczynek socjologiczny. Podróżnicy spotykali się też nierzadko podczas prywatnych wyjazdów fotografa, o czym pisał Orłowicz w swoich notatkach stając się w ten sposób pewnego rodzaju kronikarzem poczynań swojego towarzysza8.
Inną formę kroniki opisującej rozwój kariery i rosnący prestiż twórcy stanowią liczne katalogi wystaw oraz towarzyszące wydarzeniom recenzje, w których od 1922 roku odnajdujemy nazwisko Poddębskiego wśród najważniejszych postaci rodzimej fotografii9. Aspiracje w dziedzinie sztuki potwierdził już udział w I Międzynarodowym Salonie Fotografii Artystycznej (1927) w Warszawie, a następnie w kolejnych tego typu ekspozycjach. Na Powszechnej Wystawie Krajowej w Poznaniu, w 1929 roku w dziale sztuki polskiej, po raz pierwszy zaprezentowano obok malarstwa, rzeźby i grafiki także dorobek twórców fotografii artystycznej. Nowy kontekst oznaczał zmianę postrzegania fotografii, uznanie jej za sztukę. Wybór jakiego dokonał organizator działu Jan Bułhak oceniono wysoko „ jako kierownik (…) zgromadził wszystko niemal co fotograficy polscy stworzyli najwybitniejszego w ostatnim dziesięcioleciu. Nie brak tam żadnego z nazwisk czołowych naszych twórców w dziedzinie fotografiki”10. Wśród 283 prac 57 autorów pokazano wtedy 4 bromy Poddębskiego.
Bardzo owocny pod względem działalności artystycznej okazał się początek lat trzydziestych, wziął wtedy udział m. in. w XII Wystawie Dzieł Fotografiki we Lwowie, IV Międzynarodowym Salonie Fotografiki w Wilnie. Jego prace zaprezentowano także podczas zorganizowanego przez firmę Kodak I Salonu Okrężnego Sztuki Fotograficznej, który później wyruszył z Warszawy w objazd po kraju i cieszył się dużym zainteresowaniem, a o walorach pokazu pisano z uznaniem. Poddębski został zaliczony do grona najwybitniejszych polskich mistrzów fotografii obok Jana Bułhaka, Tadeusza Cypriana, BenedyktaDorysa, Jana Rysia, Edmunda Osterloffa czy Antoniego Wieczorka10. Spektakularnym sukcesem był natomiast udział w Wystawie Narodowej w Brukseli zorganizowanej z okazji stulecia odzyskania przez Belgię niepodległości, gdzie Poddębski otrzymał złoty medal. Uczestnictwo w wystawie zagranicznej odnotowanej przez bostoński „The American Annual of Photography” oraz zdobycie nagrody były powodem dla którego nazwisko Poddębskiego znalazło się na pierwszej liście Fotoklubu Polskiego opublikowanej w roku 193011.
W roku następnym miały miejsce kolejne ważne przedsięwzięcia wystawiennicze z jego udziałem: V Salon Międzynarodowy Fotografiki i Wielka Wystawa Wiosenna w Zachęcie12. Rozwój kariery artystycznej Poddębskiego został także zauważony przez prasę zagraniczną; paryski recenzent13 uznał go za „kontynuatora wielkich pejzażystów, twórcę poszukującego harmonii i piękna, zdecydowanie i odważnie wyrażającego w swych pracach szacunek dla tradycji, gdy wokół coraz powszechniej szerzy się kult brzydoty i deformacji”. Zwłaszcza ujmujący wydawał mu się „głęboki i sentymentalny stosunek do natury”, podkreślał też „zdolność obserwacji i dar wyszukiwania tematów”13. Ugruntowaną pozycję Poddębskiego w środowisku fotograficznym potwierdza obecność jego prac w prestiżowych przedsięwzięciach wystawienniczych w kolejnych latach: I Ogólnopolskiej Wystawie Fotografiki zorganizowanej przez Fotoklub YMCA (1932), II Wystawie Fotografiki Polskiej w Zachęcie, wystawie „Sztuka i Turystyka” w Instytucie Propagandy Sztuki, III Wystawie Fotografiki w Wilnie (1933), gdzie podziwiano prace wybrane do przygotowywanego „Almanachu Fotografiki Polskiej” (1934), który stał się prezentacją dokonań fotograficznej elity. Publikacja była wydarzeniem edytorskim, jak o niej pisano: „w pięknej szacie graficznej (…) książka zawiera (…) 64 całostronnicowych reprodukcji dzieł fotografików polskich (…) Reprezentowani są wszyscy najlepsi”14.
Był to także czas poszukiwań w dziedzinie techniki fotograficznej. Wykorzystywanym dotąd aparatom wielko- i średnioformatowym zaczęła towarzyszyć małoobrazkowa Leica, nowoczesna bardziej poręczna, tańsza w eksploatacji, pozwalająca przywozić z wypraw dużo więcej materiałów fotograficznych, wkrótce całkowicie wyparła dawny sprzęt. Jej właściciel stał się jednym z najważniejszych polskich leikistów swojej epoki, co potwierdził udział w IX Międzynarodowym Salonie Fotografiki w Warszawie (1935), gdzie urządzono także znakomicie przyjęty pokaz zdjęć fotografów posługujących się aparatem „Leica”15, a w jego następstwie miesięcznik „Moja Leica” zamieścił wybór zdjęć Poddębskiego oraz notę informacyjną o jego dokonaniach w nowej technice.
Tymczasem autorska kolekcja fotografii powiększała się w szybkim tempie. Poza rosnącym zbiorem o tematyce krajoznawczej, pracownia przyjmowała zamówienia na fotoreportaże o różnej tematyce, zdjęcia o charakterze reklamowym czy dokumentację dla potrzeb naukowych. Obok ministerstw korzystały z jej usług inne instytucje państwowe: urzędy wojewódzkie, Polska Agencja Telegraficzna, Pocztowa Kasa Oszczędności, Bank Gospodarstwa Krajowego; również najważniejsze instytucje kultury i nauki: Biblioteka Narodowa, Muzeum Narodowe, Towarzystwo Naukowe Warszawskie; a także towarzystwa turystyczne. Znakomite zdjęcia zamieszczały w swoich publikacjach najlepsze polskie domy wydawnicze m.in. Arcta, Biblioteki Polskiej, Wegnera w Poznaniu, Ossolineum czy Książnicy Atlas, oraz redakcje czasopism ilustrowanych: „Tygodnika Ilustrowanego”, „Światowida”, „Arkad”, „Morza”, „Turysty w Polsce” i innych. Serwisy powstające dla przedsiębiorstw i firm przemysłowych: np. Biura Podróży „Orbis”, Zakładów Mechanicznych Ursus S.A. czy Zakładów Mechaniczne Lilpop, Rau i Loewenstein wykorzystywane były w folderach i drukach informacyjnych16.
Dzięki wykorzystaniu nowej techniki pod koniec lat trzydziestych pracownia posiadała w ofercie już ponad 20 tys. negatywów dokumentujących wszystkie niemal sfery życia społecznego wieloetnicznej Rzeczypospolitej. Najbardziej obszerny był zbiór poświęcony Warszawie. Szczególne miejsce zajmowały w nim również zdjęcia z wybrzeża, tworzone w czasie kształtowania polskiej propagandy morskiej służącej wzbudzaniu ogólnonarodowego entuzjazmu związanego z odzyskaniem przez Polskę dostępu do morza. Kiedy podjęto decyzję o budowie miasta i portu w Gdyni, ruszyła wielka akcja uświadamiająca związana z tym ambitnym przedsięwzięciem. Podobnie jak wielu innych twórców także Poddębski zareagował na wezwanie mistrza Żeromskiego, „że trzeba ten port, jego obraz, jego niezbędną konieczność w duszach ludzkich wykuwać”17 Z tego powodu od 1927 roku spędzał prawie każdego lata kilka dni nad Bałtykiem, uwieczniając przede wszystkim rozwój Gdyni i jej portu, a także życie małych miejscowości rozsianych wzdłuż wybrzeża. Stał się w ten sposób twórcą jednej z największych kolekcji fotografii marynistycznej w przedwojennej Polsce.
Obraz portu Gdyni został w niej ujęty tematycznie. Znalazły się w nim zdjęcia „flagowych” okrętów naszej floty (Piłsudskiego, Batorego, Daru Pomorza), statków handlowych i wszystkich części portu (handlowego, pasażerskiego, rybackiego, węglowego) z ich najważniejszymi budynkami i urządzeniami: Dworcem Morskim, Łuszczarnią, Olejarnią, Elewatorem Zbożowym, Chłodnią Rybną, dźwigami i wywrotnicami portowymi. Przy okazji powstawania dokumentacji rozwoju miasta szczególna uwaga skierowana została na architekturę modernistyczną tworzoną przez najwybitniejszych architektów działających w tym czasie w Gdyni. Według ich projektów powstały budynki: Sądu Okręgowego, Urzędu Pocztowo-Telekomunikacyjnego, Akademii Morskiej, Szkoły Morskiej oraz inne fragmenty nowej zabudowy. Imponująca bryła Domu Mieszkalnego Funduszu Emerytalnego Pracowników Banku Gospodarstwa Krajowego również przykuła wzrok fotografa. Uchwycone zostały na zdjęciach także najbardziej charakterystyczne punkty miasta jak dąb na ulicy Portowej, czy Skwer Kościuszki.
Na podstawie tej części kolekcji możemy też zaobserwować jak wyglądała recepcja fotograficznej działalności Poddębskiego wśród współczesnych. Autor umiejętnie zabiegał aby odbiór jego twórczości był jak najszerszy. Dzięki swoim walorom estetycznym i znakomitej jakości technicznej jego zdjęcia z powodzeniem funkcjonowały w rozległej przestrzeni oświaty publicznej dotyczącej tematyki morskiej, towarzysząc tekstom o charakterze popularyzatorskim i edukacyjnym w prasie, książkach, przewodnikach i folderach reklamowych 18, a ich twórca stał się w ten sposób jednym z kreatorów ikonosfery „Polski morskiej”19. Warto wspomnieć o najbardziej spektakularnych publikacjach o tematyce marynistycznej, zawierających fotografie Poddębskiego. Wśród osiągnięć edytorskich zwraca uwagę ekskluzywne wydawnictwo „Polska na morzu” Głównej Księgarni Wojskowej, w doskonałym opracowaniu graficznym Anatola Girsa i Bolesława Barcza, przygotowane pod protektoratem Ligi Morskiej i Kolonialnej. Kolejną interesującą pozycją była publikacja Arcta „Na Gdyńskim Szlaku” Stanisława Zadrożnego, także zaprojektowana przez Atelier Girsa-Barcza. Popularnością cieszył się też album poświęcony „Gdyni”, wydany nakładem Naszej Księgarni, a także opisująca życie Kaszubów na półwyspie helskim powieść dla młodzieży Jerzego Bandrowskiego „Na polskiej fali”, której trzecie wydanie uzupełniono bogatym materiałem ilustrującym rybacką egzystencję, a okładkę ozdobiono zdjęciem Daru Pomorza. O tym jak wielką wagę przywiązywano do propagandy morskiej świadczy również, z pozoru skromna, ale bogato ilustrowana, edukacyjna książeczka Państwowego Wydawnictwa Książek Szkolnych we Lwowie „Polska zaczyna się od Gdyni”, której autorem był sam dyrektor biura Polskiej Akademii Literatury Michał Rusinek20. Doskonałe warsztatowo, ciekawe pod względem ujęcia, często wykonywane w malowniczej scenerii fotografie Poddębskiego chętnie wybierano również aby pełniły funkcję zarówno dekoracyjną, jak i propagandową, w przestrzeni miejskiej: na dworcach, w wagonach kolejowych, tramwajach warszawskich, ale także np. rozkładach jazdy. W podobnym charakterze funkcjonowały we wnętrzach publicznych: w konsulatach i ambasadach, na korytarzach ministerstw, Banku Gospodarstwa Krajowego czy Hotelu Sejmowego, gdzie rozmieszczono pięć zdjęć Poddębskiego z Gdyni21.
Koniec lat trzydziestych to w dalszym ciągu intensywny czas wypraw fotograficznych, podczas których część zbieranych materiałów wykonana została na kliszach kolorowych. Był to także dalszy ciąg aktywności artystycznej, udziału w ważnych wystawach zawsze w gronie najlepszych: w I Wystawie Fotografiki Wojskowej, Wystawie „Piękno Warszawy” (1937), Wystawie „Piękno Ziemi Śląskiej” oraz „Pierwszej Polskiej Wystawie Fotografii Ojczystej” (1938), XIX Dorocznej Wystawie Fotografiki Polskiej i Wystawie Fotografiki Morskiej we Lwowie (1939).
We wstępie do jej katalogu czytamy, że „Pierwszą Wystawę Fotografiki Morskiej zorganizowały wspólnym wysiłkiem instytucje, które wzięły sobie za zadanie propagandę i pogłębienie znajomości spraw morza, Liga Morska i Kolonialna oraz Akademicki Związek Morski w oparciu o Lwowskie Towarzystwo Fotograficzne, otwierające tą wystawą cykl wystaw z zakresu fotografii rodzimej. Wypada podkreślić jako specjalny sukces idei morskich i kolonialnych, że ta manifestacja zrozumienia spraw morza pierwsza Wystawa Fotografiki Morskiej została zrealizowana w ośrodku najbardziej odeń odległym”. Henryk Poddębski, zaprezentował na tej wystawie dziewięć bromów z cyklu „Nasze Morze”22. W tym czasie został też doceniony przez władze Rzeczypospolitej, gdy dla uczczenia stulecia wynalazku Daguerre’a Prezydent Rzeczypospolitej jako wyraz uznania przyznał odznaczenia za osiągnięcia w dziedzinie fotografii. Poddębski znalazł się wśród 11 wyróżnionych twórców, otrzymując Brązowy Krzyż Zasługi23. Z dzisiejszej perspektywy było to symboliczne podsumowanie 27-letniej kariery znakomitego artysty i dokumentalisty świadomego swojej roli w zakresie „propagandy fotograficznej”24.
Pod koniec lat trzydziestych wraz ze zmianą atmosfery politycznej w Europie, a także w Polsce, coraz większego znaczenia zaczęły nabierać publikacje dotyczące bieżących wydarzeń o zdecydowanie propagando-ideologicznej wymowie. Wśród fotografii wykonywanych przez Poddębskiego również coraz więcej miejsca zaczęły zajmować tego typu prace. Powstawały fotoreportaże z zawodów sportowych, z obchodów Święta Morza (w Gdyni i Warszawie), z zajmowanego przez odziały polskie Zaolzia czy manewrów wojskowych, a ich twórca, zgodnie z duchem czasu, należał do komitetu przygotowującego utworzenie organizacji reporterów prasowych. 9 marca 1939 roku odbyło się zebranie założycielskie, powołujące do istnienia Syndykat Fotoreporterów Rzeczypospolitej Polskiej, na którego czele stanął Witold Pikiel, a Henryk Poddębski wszedł do władz zarządu. Organizacja była stowarzyszeniem zawodowym, które miało wspierać swoich członków w ich działalności zawodowej oraz dbać o podnoszenie ich kwalifikacji25. Dla Poddębskiego rozpoczął się także czas eksperymentowania z kamerą filmową.
Wybuch wojny przerwał tak aktywne i pełne planów życie zawodowe Poddębskiego. W pełni sił twórczych zrezygnował z działalności, gdy rodzina przeżyła dramat. W 1940 roku aresztowano syna, który wkrótce po przewiezieniu do obozu w Mauthausen zginął. Cenne wyposażenie pracowni mieszczącej się przy ul. Marszałkowskiej 125 zostało zagrabione przez okupanta, udało się ukryć tylko jedną Leicę. Kolekcję zaś ocaliła decyzja o przeniesieniu zbioru do mieszkania. Atelier w którym prowadzono działalność konspiracyjną, a w czasie Powstania miało swoją siedzibę zgrupowanie Chrobry II, spłonęło. Fotograf nie przeżył wojny. Został aresztowany we wrześniu 1944 roku i wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau, skąd trafił ostatecznie do Veihingen, gdzie zmarł 4 marca 1945 roku.
Henryk Poddębski był twórcą postępowym, który znakomicie odczytywał współczesne trendy zarówno w życiu społecznym, jak i polityce. Umiejętnie dostosowywał do nich rozwój swojej kariery zawodowej. Znalazło się w niej miejsce dla fotografii krajoznawczej i dokumentalnej, a także poszukiwań artystycznych. Nie poprzestał jednak na tym, niespokojna natura eksploratora zmusiła go do dalszych eksperymentów; postanowił zmierzyć się z jednym z najtrudniejszych gatunków fotografii – reportażem, zainteresował się także sztuka filmową. Potrzeba zdobywania kolejnych doświadczeń oraz dążenie do operowania różnymi środkami wyrazu potwierdzają jak ambitnie i konsekwentnie rozwijał swój warsztat i kompetencje zawodowe. Pozostawił wspaniałe dziedzictwo, imponujący pod względem artystycznym i dokumentalnym zbiór fotografii będący wyjątkowym świadectwem historycznym. W czasie całego twórczego życia z pasją i talentem realizował swoją misję, początkowo zapisując na szklanym negatywie, a potem na taśmie celuloidowej obraz świata, który bezpowrotnie odszedł.
Jego okiem oglądamy dziś barwną wielonarodową i wielokulturową Rzeczpospolitą z jej pięknymi pejzażami, dziewiczą przyrodą, wspaniałymi zabytkami, ale także znakomitymi dokonaniami w budowie nowoczesnej infrastruktury państwowej. Możemy korzystać z tej bogatej spuścizny, która pozostaje nieocenionym źródłem wiedzy o naszej bujnej i skomplikowanej przeszłości. Wolno nam spojrzeć na dorobek fotografa także jako na rodzaj zapisu pamięci zbiorowej i indywidualnej, która wciąż intensywnie oddziałuje i posiada istotne znaczenie kulturotwórcze. Różnorodność tematyczna i formalna pozwala twórczość tę analizować z wielu perspektyw badawczych. Możemy interpretować ją pod względem wartości estetycznych i dokumentalnych jako przekaz ikonograficzny, propagandowy czy historiograficzny, niezwykle cenny dla historyków, badaczy sztuki, konserwatorów, antropologów kultury, etnologów czy bibliologów.
W dniu 11.11.2022 Muzeum Miasta Gdyni jest otwarte dla zwiedzających. Zapraszamy na nasze wystawy w godzinach 10:00 – 17:00. Do zobaczenia w Muzeum Miasta Gdyni!
Dokładnie rok temu wręczyliśmy mieszkańcom Gdyni piękne sadzonki dęba pospolitego. Był to świetny sposób na świętowanie 103. rocznicę odzyskania niepodległości.
W tym roku Muzeum Miasta Gdyni kieruje swoją uwagę na tematy związane z ekologią.
To doskonały powód do powtórzenia naszej zielonej akcji także przy 104. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości.
Dlatego 11 listopada 2022 roku o godzinie 11:00 spotkajcie się z nami pod pomnikiem Tadeusza Wendy, aby wspólnie celebrować ten niezwykły dzień. Młodsi i starsi, więksi i mniejsi, wszyscy będą mogli odebrać od nas symboliczny prezent – drzewa. Dbając o zieleń w mieście, zachęcamy do zasadzenia otrzymanego prezentu nieopodal własnego domu, w ogródku, a nawet w donicy na balkonie.
Na 104. rocznicę odzyskania niepodległości, mamy dla was 104. drzewka.
Na wydarzenie nie obowiązują zapisy.
Wszelkie pytania można kierować do zespołu Ośrodka Edukacji, mailowo pod adresem edukacja@muzeumgdynia.pl oraz telefonicznie 58 662 09 35/36/37
Rozwój lotnictwa w dwudziestoleciu międzywojennym niósł za sobą nowe zagrożenia, które zdeterminowały budowę schronów biernej obrony przeciwlotniczej m.in. na terenie powstającej Gdyni. Obiekty te miały zróżnicowany charakter, realizowane były bowiem zarówno dla Marynarki Wojennej, która w tym mieście od lat dwudziestych posiadała swoją główną bazę morską, jak też dla osób prywatnych, obiektów użyteczności publicznej, czy w ramach budownictwa mieszkaniowego. Niniejszy tekst ma na celu w krótki i przystępny sposób przybliżyć najciekawsze realizacje, przedstawić przekrój obiektów obrony przeciwlotniczej (dalej: OPL) przedwojennej Gdyni, a jednocześnie obalić pewne mity na ten temat.
W 1927 roku z Wejherowa do Gdyni przeniesiono siedzibę Urzędu Marynarki Handlowej, którego nazwę rok później zmieniono na Urząd Morski UM). Na jego potrzeby wybudowano przy ul. Centralnej (dziś ul. Chrzanowskiego) okazały budynek w konwencji uproszczonego klasycyzmu, podkreślonego detalem nawiązującym do form art déco. Obok gmachu zaprojektowanego przez Adama Ballenstedta, wzniesiono również niewielki kompleks mieszkalny dla pracowników urzędu. Położenie na torfowiskach uniemożliwiło budowę schronu podziemnego dla personelu urzędu, wobec czego zdecydowano się na schron naziemny. Za nadzór budowy, którą realizowano od 6.10.1934 do 19.12.1934 roku, odpowiedzialny był Wydział Techniczno-Budowlany Urzędu Morskiego w Gdyni pod naczelnictwem inżyniera Tadeusza Wendy, zaś prace zostały wykonane przez Towarzystwo Robót Kolejowych i Budowlanych „Tor” Sp. Akcyjna.
Obiekt został wybudowany wg „Instrukcji budowlanej obrony przeciwlotniczej biernej” z 1934 roku autorstwa mjr. sap. Kazimierza Biesiekierskiego i przybrał bardzo ciekawą formę dwuspadowej „piramidy”. Odpowiedni kąt nachylenia powierzchni stropu, miał na celu wprowadzenie bomby lotniczej w rykoszet oraz jej eksplozje w pewnym oddaleniu od konstrukcji. Skuteczność tego rozwiązania jest dziś wątpliwa, a budowa schronu o takiej konstrukcji niosła za sobą dodatkowe koszty oraz dużą utratę kubatury na rzecz uzyskania odpowiedniego kąta nachylenia. Monolityczny, naziemny, żelbetowy schron posiadał dwie cylindryczne komory schronowe z przedsionkami wejściowymi. Funkcjonalny układ pomieszczeń filtrowentylacyjnych ze szczelnymi drzwiami zapewniał gazoszczelność. W pierwszych dniach września 1939 roku obiekt był wykorzystywany pomimo, iż niemieckie naloty lotnicze odbywały się głównie nad północną częścią miasta. Schron wraz z większością wyposażenia zachował się w doskonałym stanie i jest do dzisiaj użytkowany przez Urząd Morski w Gdyni jako obiekt gospodarczy.
Od początku planowania budowy portu w Gdyni, przewidywano dla niego funkcję głównej bazy morskiej Marynarki Wojennej. W przygotowanym przez Tadeusza Wendę projekcie, który został dołączony do umowy z Konsorcjum Francusko-Polskim dla Budowy Portu w Gdyni, dla portu wojennego przewidziano północną część – rejon Oksywia. W pobliżu basenu portu wojennego o wymiarach 310 x 310 m wybudowano kompleks, zaprojektowany przez Mariana Lalewicza w 1924 roku, składający się z gmachu Dowództwa Floty, koszar (dziś Akademia Marynarki Wojennej), domów oficerskich. Do 1930 roku rozbudowano całe założenie poprzez budowę willi dla Dowódcy Floty, domów podoficerskich oraz rozbudowę koszar. W 1936 roku na terenie kompleksu Szefostwo Fortyfikacji Wybrzeża Morskiego metodą górniczą wybudowało schron tunelowy o łącznej długości korytarzy 192 m. Co ciekawe, do niedawna błędnie identyfikowano obiekt jako niemiecki, powstały w okresie okupacji. Kierownikiem budowy był ppor. inż. Henryk Wagner, który tak wspominał budowę schronu: „Podczas mojej pracy w S. Fort prowadzono dorywczo studia obrony przeciwlotniczej, przy czym pod moim osobistym kierownictwem wykonano schron podkopowy pod Wzgórzem Oksywskim. Schron miał dwa wejścia na różnych poziomach w bezpośrednim sąsiedztwie dwóch budynków dowództwa floty (koszar i domu oficerskiego – przypis autora)”. Do prac budowlanych przy obiekcie, ze względu na specyficzną technologię budowy, zatrudniono technika górniczego Mieczysława Daneckiego. Schron składał się z dwóch korytarzy o przekroju 1 x 2 m wykonanych z prefabrykowanych elementów żelbetowych składanych w ramę. Jeden z korytarzy szedł na pewnym odcinku w spadku i prowadził do komory schronowej, do której można było dostać się również drugim korytarzem. Komorę schronową wykonano z bloków betonowych tworzących koliste sklepienie o średnicy 3,10 m i długości 14,5 m. Wydrążony w skarpie schron osłonięty był warstwą niewzruszonej ziemi, której grubość nad obiektem przekraczała 20 m. Ciekawostką jest fakt, iż do budowy obiektu wykorzystano prefabrykaty wyprodukowane przez niemiecką firmę Dywidag, podobnie jak w innym gdyńskim schronie wybudowanym w dzielnicy Kamienna Góra, co czyni oba schrony unikatowymi na skalę Polski. Równie ciekawe są ślady prób rozbudowy obiektu o kolejną komorę schronową, które najprawdopodobniej miały miejsce tuż przed wybuchem wojny w ramach prac 83. Grupy Fortyfikacyjnej, bądź w trakcie okupacji niemieckiej. Schron zachował się do dziś w dobrym stanie, aczkolwiek bez wyposażenia (wyjątkiem są oryginalne przedwojenne drzwi). Niestety obiekt znajduje się na terenie zamkniętym Akademii Marynarki Wojennej.
W 1936 roku w bezpośredniej bliskości starego majątku Steinberg przy ul. Korzeniowskiego 7, wybudowano okazałą willę w stylu funkcjonalizmu ekspresyjnego (projekt Zbigniewa Kupca i Tadeusza Kossaka). Właścicielką była jedna z bogatszych mieszkanek Gdyni – hrabina Magdalena Łoś. W 1939 roku, w obawie przed narastającym zagrożeniem ataku III Rzeszy na Polskę, właściciele willi wybudowali prywatny schron przeciwlotniczy/przeciwgazowy. Obiekt powstał metodą górniczą, przy wykorzystaniu identycznej technologii jak wspomniany schron dla Dowództwa Floty, w zboczu Kamiennej Góry niedaleko willi. Schron tunelowy o łącznej długości korytarzy wynoszącej 55 m, przeznaczono dla 20 osób. Obiekt posiadał jedną komorę schronową, ogrzewanie, filtrowentylację, ustęp oraz gazoszczelne drzwi, które umieszczono w dwóch monolitycznych blokach wejściowych. Tu również wykorzystano prefabrykaty zakupione przez Marynarkę Wojenną. Autor nie dotarł do dokumentów wyjaśniających omawiane okoliczności, lecz najprawdopodobniej należy je łączyć z osobą męża hrabiny – kmdr. ppor. Andrzejem Łosiem, który był szefem Służby Broni Podwodnej Komendy Portu Wojennego w Gdyni. W trakcie okupacji schron wykorzystywało Gestapo. Obiekt zachował się do dziś w dobrym stanie, niestety od 2022 roku znajduje się na zamkniętym terenie prywatnym.
Na terenie Gdyni zachowało się wiele więcej przedwojennych schronów OPL – głównie pod budynkami. Podziw budzi również skala rozbudowy obiektów powstałych w okresie okupacji. Wszystkie one składają się na ponad setkę schronów o zróżnicowanym charakterze i wielkości, ale temat nigdy nie doczekał się większego opracowania. Niniejszy tekst jest jedynie próbą krótkiego zobrazowania najciekawszych przykładów w ramach jednego przedziału czasowego i w najmniejszym stopniu nie wyczerpuje tematu.
Kamil Sarapuk
Port i miasto Gdynia to sztandarowa inwestycja II Rzeczypospolitej. Dlatego stała się obiektem zainteresowania wielu fotografików z całego kraju. Na przełomie 2019 i 2020 roku, na wystawie Dawno temu nad Bałtykiem. Gdynia lat 20. XX wieku w fotografii Romana Morawskiego, pokazaliśmy zdjęcia jednego z pierwszych fotografów Gdyni, który portretował miasto na początku długiej drogi przemian wsi w miasto portowe. W następnej dekadzie miejscowość nabierała już zdecydowanie miejskiego charakteru, a port gdyński stał się jednym z większych na Bałtyku.
O ile oblicza miasta z lat dwudziestych i trzydziestych XX wieku różniły się, o tyle niezmienne było zainteresowanie Gdynią fotografów. Jednym z nich był Leonard Durczykiewicz (1876-1934), który pod koniec lat dwudziestych XX wieku otworzył swój zakład przy ul. Starowiejskiej. Jego prace zachowały się na wielu pocztówkach. Warto zwrócić uwagę na karnet jego zdjęć Gdynia. Widoki wybrzeża polskiego z opisami z 1932 roku.
Innym fotografem osiadłym w Gdyni był Wacław Schulz (1899-1977), właściciel zakładu fotograficznego „Foto-Fox”. W drugiej połowie lat trzydziestych dokumentował Gdynię: miasto, port, letnisko w Orłowie. Szczególnie ciekawe wydają się negatywy stereoskopowe do fotoplastykonu z widokami miasta i portu z lat 1936-1939.
Warto również wspomnieć o takich fotografach jak pracownik Urzędu Morskiego Ernest Raulin, Bolesław Lemański czy właściciel zakładu „Foto Studio”, Henryk Borkowski. Jednym z najstarszych gdyńskich zakładów fotograficznych był „Foto-Elite” z siedzibą przy ul. Starowiejskiej 7. Muzeum Miasta Gdyni posiada pocztówki wykonane również w zakładach „Foto-Bałtyk”, „Mare Nostrum” czy „Photo Herma”.
W latach trzydziestych dwudziestego wieku Gdynię fotografował również Henryk Poddębski (1890-1945). Od 1911 roku należał do Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Jako jego członek, jeszcze przed 1918 rokiem rozpoczął podróże studyjne po ziemiach dawnej I Rzeczypospolitej. Krótko po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Henryk Poddębski zaprzyjaźnił się ze znanym krajoznawcą, autorem wielu przewodników, Mieczysławem Orłowiczem (1881-1959), który w okresie międzywojennym kierował Referatem Turystyki przy Ministerstwie Robót Publicznych, a następnie przy Ministerstwie Komunikacji. Współpraca między Poddębskim a Orłowiczem, zarówno na niwie PTK, jak i w wyniku zleceń ministerialnych, zaowocowała wieloma podróżami, w czasie których fotograf ujmował w kadrze różne regiony Polski.
W swoich podróżach po kraju Henryk Poddębski zawitał również na wybrzeże, do Gdyni. Był tutaj wielokrotnie, głównie w latach trzydziestych, chociaż najstarsze zachowane zdjęcie Gdyni jego autorstwa pochodzi z 1928 roku. Negatywy większości z tych zdjęć znajdują się obecnie w Muzeum Miasta Gdyni. W dwóch oryginalnych skrzynkach przechowujemy 236 klisz szklanych (sygn. MMG/HM/II/527/1-236) o formatach 10×14 cm oraz 13×18 cm. Każda z nich umieszczona jest w oryginalnej obwolucie z opisami autorskimi. Jeszcze większy zbiór stanowi 537 negatywów celuloidowych (sygn. MMG/HM/II/1281/1-537) formatu 2×3 cm przechowywanych w oryginalnych koszulkach, również opisanych przez autora. Ten zbiór uzupełnia 70 odbitek pozytywowych. Część z nich została wykonana z negatywów, które są w naszych zbiorach. Jednak najstarsze znane zdjęcie Poddębskiego przedstawiające Gdynię, a konkretnie nocny widok na Gdynię od strony morza z 1928 roku, zostało wykonane z negatywu, który nie zachował się do naszych czasów.
W tym czasie Gdynia była już ukształtowanym, ale nadal rozwijającym się portem i miastem. Zdjęcia Poddębskiego stanowią dokumentację z okresu jej najbardziej dynamicznego rozwoju. Prezentują modernistyczną architekturę, nowoczesne wyposażenie portu gdyńskiego, a także uroki nadmorskiej miejscowości.
Znaczna część zdjęć tego autora znajdująca się w naszych zbiorach przedstawia pracę portu gdyńskiego. Są to nie tylko wizerunki infrastruktury, ale również cumujących jednostek oraz prac przeładunkowych na nabrzeżach. W porcie gdyńskim budowano nowoczesne budynki magazynowe i przetwórcze. W obiektywie Poddębskiego znalazły się: Łuszczarnia Ryżu, olejarnia „Union”, Dworzec Morski, Magazyn Polskiego Monopolu Tytoniowego, budynek Urzędu Morskiego. Nowoczesność portu pokazana jest również przez prezentację urządzeń przeładunkowych: dźwigów, wywrotnicy wagonów, taśmociągów do przeładunku węgla. Przy nabrzeżach widoczne są jednostki handlowe i pasażerskie takie jak pierwsze statki towarowe Żeglugi Polskiej, tzw. „francuzy” (Warta, Toruń, Katowice, Wilno) czy należące do Gdynia Ameryka Line, statki pasażerskie „Piłsudski” i „Batory”.
Równolegle z portem rozwijało się miasto. Zdjęcia Henryka Poddębskiego prezentują budynki użyteczności publicznej, domy mieszkalne, place i arterie komunikacyjne. W szerszych planach widać, jak miasto i port przenikają się wzajemnie, np. na ujęciach z Kamiennej Góry czy od strony Grabówka. Są też zdjęcia wykonane z budynków portowych, na których na pierwszym planie widzimy port a w głębi zabudowania miasta.
Fotografie Poddębskiego, szczególnie te wykonane z negatywów szklanych, mają wysoką jakość, przemyślaną kompozycję, dobrą ostrość i grę światłocieni, której czasami brakuje współczesnej fotografii. Wiele z nich zostało opatrzonych przez autora stemplem autorskim. Na przechowywanych w Muzeum Miasta Gdyni pozytywach zachowały się dwa rodzaje stempli. Umieszczone są tam dane adresowe pracowni fotografa przy ul. Zajęczej 7 w Warszawie. Jeden ze stempli ma dodatkowe informacje, takie jak miejsce na opis datowania, numer negatywu, które wypełniał często sam autor. Niektóre z pozytywów, w prawym dolnym narożniku mają również tzw. suchą pieczęć z podpisem autora: H.Poddębski.
Zainteresowanych gdyńskimi fotografiami Henryka Poddębskiego zapraszamy do Muzeum Miasta Gdyni na wystawę Wymiary Nowoczesności. Gdynia w obiektywie Henryka Poddębskiego, którą prezentujemy do kwietnia 2023 roku. Jeszcze więcej fotografii tego autora można obejrzeć w naszymarchiwum cyfrowym www.gdyniawsieci.pl. Tam zamieściliśmy dwie kolekcje: Gdynia w obiektywie Henryka Poddębskiego – negatywy szklane oraz Zakład Fotografii Użytkowej – Gdynia lat 30. XX wieku na kliszach Henryka Poddębskiego.
Dariusz Małszycki
Dział Historyczny
Z radością informujemy, że wystawa LUDZIE \ MIASTO \ PORT została przedłużona do stycznia 2023! Ze względu na bardzo pozytywny odbiór ekspozycji, wydarzeń, które dzieją się wokół niej i oczywiście tak wielu rozmaitych, pięknych prac malarskich, fotograficznych, filmowych czy dźwiękowych, Muzeum w porozumieniu z Galerią Klif zadecydowali o wydłużeniu wystawy do przyszłego roku. W związku z tym zachęcamy serdecznie do uczestniczenia w naszych ostatnich wydarzeniach dziejących się w kolejnych miesiącach:
LUDZIE \ MIASTO \ PORT to wystawa w Galerii Klif, która powstała we współpracy z mieszkańcami. Cieszymy się, że Gdynia fascynuje i inspiruje tak wiele osób, które dzięki swojemu talentowi tworzą prace poświęcone portowej, morskiej i miejskiej tematyce.
Do zobaczenia na wystawie!
W lesie, położonym na południe od Wielkiego Kacka, przy skrzyżowaniu dróg prowadzących do Sopotu, Gołębiewa i Leśnictwa Gręzowo znajduje się niewielka polana. Już w XVIII wieku była tam leśna osada. Pierwsza wzmianka o niej pochodzi z 1772 roku, kiedy Wielki Kack został własnością Prus, a wśród należących do niego osad wymieniono leśny przysiółek pomiędzy Bernardowem a Gołębiewem – osadę Józefowo. Jej nazwa pochodzi od imienia Józef, a na mapach była oznaczana jako: Josefowo, Josephau, Josephowo, czy Josefovo.
W 1820 roku, kiedy sołtysem był Michał Jasiński, „pustkowie Józefowo” (w języku kaszubskim pustkowie oznacza ‘przysiółek’) podlegało pod Wielki Kack. Od 1867 roku ten obszar pojawia się na mapach również pod niemiecką nazwą Bollenbruch (dosł. Cebulowe Moczary). Ówczesne zabudowania sięgnęły bowiem obszaru podmokłych łąk i rozległego bagna, od którego mogła pochodzić nowa nazwa. Tereny, oznaczane na dawnych planach również jako Żabieniec albo Pierwsze Łąki, znajdziemy na aktualnych mapach Wielkiego Kacka pod nazwami: Zarosłe Łąki, Końskie Łąki, Krowie Łąki, Księże Łąki. Mokradło Rozlewisko, rozległe bagno leśne z zatopionymi drzewami, znajduje się najbliżej dawnej osady Józefowo i Cebulowych Moczarów.
Proces uwłaszczenia chłopów, który trwał w Prusach do połowy XIX wieku, wywołał szereg zmian we własności terenów, a w szczególności przysiółków wiejskich. Wraz z uwłaszczeniem dokonywano separacji gruntów i podziału wspólnot gminnych, które wymagały od miejscowych chłopów nie tylko niezbędnego wkładu finansowego, ale też – by nie paść ofiarą oszustwa – umiejętności prowadzenia negocjacji.
Nie inaczej było w przypadku leśnej osady Józefowo. W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni zachowały się interesujące, niemieckie akta sprawy rozdzielenia gruntów pomiędzy gospodarzami Theodorem Dunstem i Andreasem Weichbrodtem, a Nadleśnictwem Oliwa. Wśród dokumentów znajduje się plan separacyjny z 15 listopada 1875 roku. Widać na nim dokładną linię podziału gruntów osady Josephovo pomiędzy dwóch gospodarzy, a także precyzyjne oznaczenia ich terenów i leśnych duktów przecinających osadę. Jest to nie tylko wyjątkowy przykład podziału majątków ziemskich po uwłaszczeniu chłopów we wsiach, będących współcześnie dzielnicami Gdyni, ale również jeden z ostatnich pisanych śladów po leśnym przysiółku pomiędzy Gołębiewem a Wielkim Kackiem.
Wzmianka o Józefowie pojawia się również w zarządzeniu biskupa Augustyna Rozentretera z 16 października 1902 roku, na mocy którego erygowano (czyli założono) parafię w Wielkim Kacku. Przynależały do niej wsie i przysiółki, w tym Józefowo, Chwarzno i Mały Kack. Po raz ostatni leśna osada Josefovo została zaznaczona na mapie turystycznej lasów oliwsko-sopockich z 1919 roku jako pozbawiona zabudowań, śródleśna polana. Mniej więcej w tym czasie ślad po osadzie zupełnie znika, a przyczyny jej opuszczenia przez mieszkańców pozostają nieznane. Można jedynie przypuszczać, że około 1920 roku ludność została przesiedlona w wyniku utrudnień związanych z przebiegiem granicy państwowej pomiędzy Polską a Wolnym Miastem Gdańsk. W kolejnym wydaniu tej samej mapy turystycznej z 1926 roku w miejscu przysiółka możemy zauważyć już tylko leśną polanę bez żadnej nazwy. Do dziś w wielkokackim lesie nie zachowały się żadne ślady zabudowań osady Józefowo.
Lasy otaczające dawną osadę Józefowo obfitują w bagna i podmokłe śródleśne łąki. Tereny oznaczane na planach z XVIII wieku nazywano Żabieńcem, Pierwszymi Łąkami i Cebulowymi Moczarami. Znajdziemy je także na aktualnych mapach Wielkiego Kacka. Określa się je jako Zarosłe Łąki, Końskie Łąki, Krowie Łąki oraz Księże Łąki, a także Mokradło Rozlewisko, rozległe bagno leśne z zatopionymi drzewami znajdujące się w pobliżu dawnej osady Józefowo i Cebulowych Moczarów. Wzmianki o wielkokackich bagnach pojawiają się nie tylko w dokumentach i na mapach, ale również w lokalnych legendach, podaniach i wierzeniach przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Od najdawniejszych czasów rozpalały one wyobraźnię mieszkańców Wielkiego Kacka, dla których las i jego mokradła były miejscem kultu, ale także występowania złowrogich sił.
Mieszkańcy wierzyli w nadprzyrodzoną moc demonów zamieszkujących okolicę. Opowiadali o Rokitniku mylącym drogi, Mogilniku czającym się nad miejscami tragicznych utonięć, ale też dobrych opiekunach lasu – Borówcu i Borowej Ciotce. Najwięcej historii dotyczyło jednak Błędnych Ogników – dusz zmarłych lub pokutujących osób. Występowały one pod postacią człowieka z latarnią lub tajemniczych, płonących świateł. Bez litości wabiły na mokradła, z których nie było już powrotu. Powszechne było przekonanie, że taki los spotykał przede wszystkim nieuczciwych gospodarzy, którzy oszukiwali podczas sprzedaży czy podziału gruntów, podając fałszywe wymiary należących do nich terenów.
Na bagnach w pobliżu Wielkiego Kacka i Józefowa, zgodnie z ludowymi podaniami, widywano także kaszubskiego diabła – Pùrtka, który strzegł kosztowności, przesypywał złoto, snuł intrygi i prowadził do zguby skłóconych ze sobą gospodarzy. Taka historia została nawet opisana w kaszubskim, ludowym dramacie Lecha Bądkowskiego pt. „Sąd nieostateczny”. Może właśnie działanie Pùrtka dotknęło gospodarzy z Józefowa podczas separacji gruntów i ostatecznie doprowadziło do zniknięcia tej tajemniczej leśnej osady?
Dawid Gajos
Wybrana bibliografia:
W okresie międzywojennym wyraźnie uległa zmianie geografia polskich wyjazdów turystycznych. Poważnym konkurentem dla Sopotu i Kołobrzegu stała się polska Gdynia i miejscowości polskiego wybrzeża; w niemieckich kurortach w Kołobrzegu, Świnoujściu czy Międzyzdrojach polskich turystów już się prawie nie spotykało, zostało ich trochę w Sopocie, należącym do Wolnego Miasta Gdańska, ale tu kusiło kasyno i inne rozrywki[1]. Nie ustały jednak wyjazdy Polaków nad Bałtyk. Wprost przeciwnie. W latach dwudziestych, trzydziestych XX w. tysiące polskich obywateli odpoczywało na skrawku polskiego wybrzeża, odkrywając morze i jego uroki[2]. Bernard Chrzanowski w 1934 r. pisał: „Niegdyś jeździło się po zdrowie nad Adriatyk (…) na urwiste wybrzeże Bretanii, na wydmy Belgii i Holandii, na sośniane i bukowe brzegi niemieckie, do Połągi na koniec i Libawy. Dziś pozostało ze słonym, morskim powietrzem wprawdzie własne, lecz tylko przeszło siedemdziesięciokilometrowe wybrzeże. Cała ma się na tym skrawku pomieścić Polska”[3].
„Obowiązek patriotyczny, wykąpać się w polskim morzu”[4] – pisał przedwojenny publicysta Antoni Wójcicki. Inwestowano w rozwój polskiej bazy turystycznej, aby odciągnąć polskich letników od niemieckich badów, np. zbudowana od podstaw Jurata, owa polska „Perła Bałtyku”, miała być i była konkurencją dla niemieckiego Sopotu[5]. Szereg osób przybywających nad morze, oprócz chęci wypoczynku, miało też poczucie misji. Uważali za swój obowiązek podejmować działania w celu wzmocnienia polskiego elementu na tych ziemiach, przekonać miejscową ludność do Polski. W tego typu poczynaniach szczególnie aktywni byli harcerze czy osoby z Ligi Morskiej i Kolonialnej. Organizowali oni ogniska, zabawy, przedstawienia, często o patriotycznym zabarwieniu, na które zapraszano miejscową ludność. W Tupadłach studenci pomagali rybakom podczas połowów, z kolei Kaszubi zaopatrywali młodzież akademicką w żywność i służyli pomocą przy budowie studenckiej kolonii. „Studenci, ludzie młodzi- czytamy w czasopiśmie „Morze” – ciekawi życia, weseli, swoim przybyciem nad morze, prócz zabaw i wypoczynku, pracowali wśród miejscowej ludności przyczyniając się do coraz ściślejszego wiązania jej z Macierzą i spajania polskiego wybrzeża więzami z ojczystym krajem”[6]. Wspólne integracyjne ogniska kolonistów i Kaszubów odbywały się też w Swarzewie[7] i innych wsiach oraz miasteczkach polskiego wybrzeża. Dzięki letnikom wśród miejscowej ludności doszło do znacznego upowszechnienia polskiego języka literackiego, gdyż w tym języku, nie po kaszubsku, musieli się porozumiewać z przybyszami. W domu mówiono nadal po kaszubsku[8].
Tereny nadmorskie stały się miejscem wypoczynku polskiej elity. Zjeżdżali nad Bałtyk prezydent Ignacy Mościcki, generał Józef Haller, ministrowie sanacyjnych rządów, nie zawsze z szacownymi małżonkami, pisarze, sportowcy, artyści scen polskich. Koncerty w Juracie, czy w muszli koncertowej w Gdyni, dawał światowej sławny tenor Jan Kiepura. Nad polskim morzem po prostu wypadało być. Organizowano rajdy, spływy kajakowe, regaty żeglarskie. W 1933 r miał miejsce spływ Wisłą „Przez Polskę do morza” z Torunia do Gdańska, a potem pociągiem do Gdyni. Wzięło w nim udział ponad 2 tysiące kajakarzy, wioślarzy, żeglarzy z całej Polski[9]. Największym powodzeniem cieszyło się organizowane w Gdyni Święto Morza, na które w 1932 r. przyjechało kilkadziesiąt tysięcy osób. Z dwunastu miast polskich dowoziły chętnych specjalne pociągi. Z paradach uczestniczyli m.in. górnicy ze Śląska w odświętnych strojach, członkowie Bractwa Kurkowego ze Lwowa. Obchody Tygodnia Morza odbywały się też w innych miejscowościach np. w 1937 r. w Katowicach[10].
Przybysze z głębi Polski, nie tylko młodzież, wprost zachwycali się żurawiami portowymi, techniką, nowoczesnością, której tak brakowało w innych regionach Polski. „Na bagniskach torfowych, gdzie dawniej igrały topielice, okesonowane stanęły baseny piętrząc się dumnie nowoczesnymi chłodniami, labiryntami magazynów i wężowiskami linii kolejowych” [11]-czytamy w „Światowidzie”. Z kolei Julian Tuwim niemal w socrealistycznym stylu pisał o „bijących młotach Gdyniostroju”[12]. Takie widać było zapotrzebowanie i gusty ówczesnych sanacyjnych władz, ale i dość szerokich kręgów społeczeństwa polskiego zachwyconych morzem.
Tempo rozwoju Gdyni i innych miejscowości nadmorskich porównywano z amerykańskim, a Juratę nazywano polskim „Palm Beach”[13]. Sukcesy Polski na morzu, rozbudowa Gdyni traktowano w kategoriach rywalizacji polsko-niemieckiej. „Rozwój wybrzeża a szczególnie Gdyni, nie tylko bije, ale i kłuje w oczy-rzecz jasna niemieckie” – pisał publicysta Stanisław Strumph-Wojtkiewicz[14]. Czasami obraz relacji polsko-niemieckich nad Bałtykiem przybierał zabawną postać. Autorka artykułu z „Iskier” wspomina jak przed wielką wojną odwiedziła wioseczkę Gdingen i z miejscowymi kaszubskimi dziećmi zbudowała port z piasku, ale przyszli niemieccy chłopcy „ze złymi małymi oczkami” i chcieli ten port zniszczyć. Polscy dzielni młodzieńcy przegnali jednak złych Niemców i port z piasku pozostał[15]. Nawet opisy krajobrazu traktowano w kategoriach narodowych, polsko-niemieckich. I tak niemiecki Hel, z domami pobudowanymi w szereg, zadbanymi obrośniętymi winną latoroślą nie budził zachwytu polskiego turysty w 1921 r., natomiast sąsiednia wieś zamieszkała przez Kaszubów, uznanych przez niego za Polaków, przypadła mu do gustu. „W polskiej wsi Jastarni – pisał – domy rzucone tak jak wszędzie w Polsce bezładnie, ale za to malowniczo (…) są krzyże wyciągające swe opiekuńcze ramiona nad polskim ludem”[16].
Odzyskanie przez Polskę niepodległości i dostępu do morza w sposób radykalny zmieniło nastawienie polskich środowisk opiniotwórczych, ale i znacznej części społeczeństwa polskiego do spraw morskich. W dwudziestoleciu międzywojennym setki tysięcy mieszkańców Rzeczypospolitej zobaczyło morze i zapoznało się z klimatem nadmorskiego miasta, mieszanką egzotyki i światowego życia. Morze, Gdynia i gdyński port stało się polskim oknem na świat, ziszczeniem polskich snów o potędze, na ile realnych, to już inna sprawa.
prof. Tadeusz Stegner
Uniwersytet Gdański
[1] E. Sztykiel, Na plaży i w kasynie. Polscy letnicy w wolnym Mieście Gdańsku, 1920-1939, [w:] D. Płaza-Opacka, T. Stegner, E. Sztykiel, Po słońce i wodę. Polscy letnicy nad Bałtykiem w XIX i w pierwszej połowie XX wieku, Gdańsk, 2004, s. 111-152.
[2] J. Musiał, Z nadmorskich wspomnień, Pierwsze spotkania Polaków z morzem w okresie międzywojennym, w: Morze nasze i nie nasze, s. 131-140.
[3] B. Chrzanowski, Z Wybrzeża i o Wybrzeżu, s. 10.
[4] A. Wójcicki, Gdynia i Wybrzeże nieprzemijającą atrakcją turystyczną, [w:] Monografia Wielkiego Pomorza i Gdyni, Toruń-Lwów 1939, s. 99
[5] Relacja Franciszka Birny z Juraty, Zbiór relacji zbieranych w latach 1979-1981 przez studentów Instytutu Historii Uniwersytetu Gdańskiego (Zbiory IHUG) przechowywany w Instytucie Historii U. G.
[6] Z. Sachnowski, Akademicy nad morzem, „Morze” 1928, nr 11. s. 8-9.
[7] Relacja Józefa Kuchnowskiego. Zbiory IHUG.
[8] „Wpływ turystów spowodował, że Kaszubi zaczęli mówić poprawnie, pięknie po polsku.” Relacja kapitana Henzla z Władysławowa, Zbiory IHUG.
[9] „Morze” 1933, nr 8-9, s. 23-25.
[10] J. Drozd, Sojusz narodu polskiego w morzem. Święto morza w Gdyni 1932-1939, Gdańsk 2021, s. 47, 66, 140.
[11] F. Dangel, Legenda morza, „Światowid” 1933, nr 27, s. 8-9.
[12] J. Tuwim, Gdynia, [w:] Morze w poezji… s. 70.
[13] T. Stegner, Patriotyczny obowiązek. Polski turysta nad polskim morzem (1920-1939), [w:] D. Płaza-Opacka, T. Stegner, E. Sztykiel, Po słońce i wodę, s. 42.
[14] S. Strumph-Wojtkiewicz, Serce polskiego wybrzeża, „Tygodnik Ilustrowany” 1931, nr 25. Por. H. Bagiński, Kto zwycięży, „Morze” 1930, nr 4.
[15] I. Jopkiewicz, Współczesny wizerunek Gdyni 1924-1939, praca magisterska napisana pod kierunkiem R. Wapińskiego, obroniona w Uniwersytecie Gdańskim w 1999 r. s. 57-58.
[16] J. K. Simm, Wycieczka na kaszubski brzeg. Wspomnienie z 1921 r., Cieszyn 1924, s. 31.
Urodzony w 1913 roku w Mandżurii Stanisław Rolicz pozostawił po sobie bardzo bogatą spuściznę. Był malarzem, grafikiem, zajmował się drzeworytem i technikami metalowymi. Obok sztuk plastycznych pasjonował się muzyką. W czasie studiów na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie kształcił się w Konserwatorium Muzycznym w klasie skrzypiec. Grał także na fortepianie. Okres studiów przerwał wybuch II wojny światowej.
Po studiach, w latach 1945-1975 artysta pracował jako nauczyciel w Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni. Był także dyrektorem założonego w 1950 roku Ogniska Plastycznego w Gdyni, nauczał w szkolnictwie muzycznym i działał w Związku Polskich Artystów Plastyków w Gdańsku. Stanisław Rolicz zmarł 25 sierpnia 1997 roku. Został pochowany w rodzinnym grobie na Cmentarzu Katolickim w Sopocie.
„Ojciec miał fotograficzną pamięć” – opowiadała jedna z jego córek, pani Krystyna – „Jak gdzieś było sześć sztachet, to na obrazie czy grafice również musiało być sześć sztachet”. Chwytał i uwieczniał chwile. „Nawet stojąc pod parasolem, w lejącym deszczu” – mówi pani Krystyna – „szkicował różne piękne, ulotne zjawiska, bo jak mówił, za chwilę może tego nie być”. Wspominała również, że ojciec miał niesamowity dar opowiadania, porywał słuchaczy swoimi historiami.
Działał przede wszystkim jako grafik. Tworzył akwaforty, akwatinty, miedzioryty i drzeworyty. Jego dorobek twórczy uzupełniają obrazy i rysunki. Prace te prezentują bogaty wachlarz tematyczny – od scen marynistycznych aż po portrety i akty. Ze szczególnym upodobaniem uwieczniał też różnego rodzaju prace toczące się w stoczni i porcie – fascynował go świat industrialny. Innym, ważnym wątkiem jego twórczości były przedstawienia Gdańska powojennego.
Interesował go człowiek, zwłaszcza człowiek pracujący. Robotnicy portowi i stoczniowcy, pojawiają się w wielu jego dziełach. Uwiecznił m.in. Stanisława Sołdka – przodownika pracy Stoczni Gdańskiej, później inżyniera budowy okrętów, patrona pierwszego statku wybudowanego przez Polaków po II wojnie światowej.
Jak już wcześniej zostało wspomniane, artysta odnajdywał się w świecie muzyki. Pani Krystynie zachowały się w pamięci „koncerty okienne”, które jej ojciec urządzał dla przechodzących pod domem ludzi. Kończyły się one zawsze gromkimi owacjami. Artysta otrzymał nawet propozycję grania na statkach pasażerskich, jednak uniemożliwiła mu to uciążliwa choroba morska.
W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni znajduje się ponad 300 prac tego artysty. Kilka prac Stanisława Rolicza o tematyce morsko-portowej (w tym cztery płytki cynkowe z przedstawieniami statków) zaprezentowaliśmy na wystawie czasowej MORZE \ MIASTO \ PORT.
Gabriela Zbirohowska-Kościa
„Ani w malarstwie, ani w poezji czy powieści naszej – morza i nadmorskiego brzegu jakby nie było”[1] – zauważył w 1917 r. publicysta, działacz niepodległościowy Bernard Chrzanowski. Zainteresowanie polskich środowisk opiniotwórczych w XIX wieku problematyką morską i Pomorzem nie było zbyt wielkie. Wpływ na to miały doświadczenia z czasów przedrozbiorowych, kiedy główny kierunek ekspansji znajdował się na wschodzie, a Pomorze z reguły znajdowało się na uboczu wielkich wydarzeń. Szesnastowieczny poeta Sebastian Klonowic pisał: „Szczęśliwy Polak, gdy ziemię orze nie dba o morze”[2].
„Karygodna, gnuśna niechęć naszych przodków do morza siłą rzeczy musiała wyryć swe smutne piętno i na literaturze”[3] – pisał w 1937 r. Zbigniew Jasiński literaturoznawca. W XIX wieku mamy dziesiątki, a może nawet setki utworów literackich, których akcja rozgrywa się na Litwie czy na Ukrainie, te obszary są wówczas w pełni obecne w polskiej świadomości, natomiast Pomorze i morski brzeg Bałtyku są niezauważalne. Nad morzem Bałtyckim dzieje się akcja zaledwie dwóch dziewiętnastowiecznych powieści: „Panienki z okienka” pióra Jadwigi Łuszczewskiej piszącej pod pseudonimem Deotyma i jednego zapomnianego utworu Józefa Ignacego Kraszewskiego „Kamienica w Długim Rynku”[4]. W cieszącej się znaczną popularnością w XIX wieku „Pieśni o ziemi naszej” Wincentego Pola jest mowa o Żmudzi, Podolu, ale nie ma Pomorza, jakby to nie była ziemia nasza[5]. Polscy artyści też, jeśli już malowali morskie pejzaże, to woleli śródziemnomorskie krajobrazy. Bałtyk na swoich płótnach przedstawiał Leon Wyczółkowski, ale ten z okolic Połągi na Żmudzi. Brakowało też nad Bałtykiem silniejszego ośrodka kultury polskiej oddziałującego na inne tereny.
Za czasów pruskich tereny Pomorza, a zwłaszcza Kaszuby były, jak pisał Piotr Paliński, autor przewodników, „dla dalszych stron polskich prawdziwą „terra incognita”[6]. Krakowska poetka Marcelina Kulikowska w przededniu wybuchu I wojny światowej zauważała, że Kaszuby to: „Kraj dla nas żyjących w Galicji czy Królestwie, daleki, nieco egzotyczny, mało przeważnie znany”[7].
Sytuacja uległa częściowej zmianie w końcu XIX wieku. Przyspieszony rozwój cywilizacyjny ziem polskich, postęp w dziedzinie komunikacji, wzrost liczby połączeń kolejowych sprzyjał częstszym podróżom, w tym także mieszkańców ziem polskich nad morze. Rozwinęła się turystyka. Pruskie Bady, kurorty znajdujące się nad Bałtykiem takie jak: Sopot, Kołobrzeg, Świnoujście zaczęły przyciągać coraz więcej kuracjuszy z Królestwa Polskiego, Wielkopolski, Galicji. Trzeba jednak pamiętać, że większość letników odwiedzających owe pruskie uzdrowiska na bałtyckim wybrzeżu nie zdawała sobie sprawy ze słowiańskiej przeszłości tych ziem. Mimo, że kilka tysięcy Polaków z Królestwa, Wielkopolski, Galicji odpoczywało na początku XX wieku w Sopocie, to poza ten, niemiecki w zasadzie kurort, goście z Polski specjalnie się nie wychylali. „Rojno było w Sopocie na Wybrzeżu był spokój” – pisał Bernard Chrzanowski[8].
Na początku XX wieku coraz częściej odzywały się głosy traktujące przyjazd nad morze, na Kaszuby, w kategoriach patriotycznego obowiązku. Zofia Hartingh apelowała: „Niechaj kaszubi czują, że z braterskim sercem dążymy ku nim, wdzięczni za to ich piękne morze i pogodne niebo”[9]. Zwracano też uwagę na walory krajoznawcze odwiedzanych terenów, przedkładając to co nasze nad uroki obcych kurortów. „O nie ma jak Copoty! Co tam Kołobrzeg, Karlsbady i inne! To nie Copoty z ich górzystym, zielonym wybrzeżem (…) to nasz stary, poczciwy Bałtyk”[10]. Należy jednak pamiętać, że do czasów wielkiej wojny przytłaczająca większość mieszkańców ziem polskich nigdy nie widziała morza i było ono dla nich obcym żywiołem.
„Każdy wielki naród dąży do tego, aby posiadać wybrzeże morskie, morze bowiem jest łącznikiem ze światem, jest bardzo ważne dla handlu danego kraju, więc i utrzymanie tego kawałka wybrzeża Bałtyku w rękach polskiej narodowości jest rzeczą wielkiej wagi.” – pisały w wydanym w 1918 r. w Warszawie „Opisie ziem dawnej Polski” Hanna Bukowiecka i Hanna Poniatowska[11]. Nic zatem dziwnego, że uzyskanie przez wolną Polskę dostępu, co prawda niewielkiego, do morza, zmieniło dotychczasowy pogląd polskich środowisk opiniotwórczych. Morze zaczęło być zauważane, docenione, wiązano z nim pomyślną, głównie na polu gospodarczym, przyszłość Polski.
Podkreślano strategiczne i geopolityczne znaczenie dostępu do morza. Prezydent Rzeczypospolitej Stanisław Wojciechowski już w 1923 r. powiedział w Gdyni: „Z tego wybrzeża musimy zrobić sobie przestronną bramę dla wolnego komunikowania się z całym światem i dać tej bramie opiekę zbrojnego ramienia”[12]. Powstała polska flota handlowa i marynarka wojenna, powód do dumy międzywojennej Polski.
W dwudziestoleciu międzywojennym Polska przesuwa się ze wschodu na zachód, jeszcze nie formalnie, ale już mentalnie. Polskość na wschodnich kresach słabła, a ziemie zachodnie integrowały się z resztą obszarów Rzeczypospolitej. Polskie środowiska opiniotwórcze coraz więcej miejsca poświęcały ziemiom dawnej dzielnicy pruskiej, w tym oczywiście i Pomorzu. Widać to wyraźnie na przykładzie literatury pięknej. Powstawały już nie pojedyncze utwory związane są z morzem, a dziesiątki dzieł, a „Wiatr od morza” Stefana Żeromskiego nie jest tu wyjątkiem. W „Pieśni o Ojczyźnie” Kornela Makuszyńskiego z 1928 r. Pomorze już jest wymienione:
„Z Tatr przynieś poblask stalowy i siny
Z Wisły srebrzystych blasków pełne dłonie
Leć do Kaszubów po złote bursztyny
Po pawie pióro na krakowskie błonie”[13].
Pojawili się pisarze i poeci specjalizujący się tematyce morskiej, wydawano antologie poezji marynistycznej[14]. Morskie akcenty odnajdujemy w literaturze dla dzieci, tej kształtującej światopogląd najmłodszych obywateli. Morze pojawia się pieśniach patriotycznych i znanych piosenkach, a Feliks Nowowiejski skomponował w 1924 r. operę narodową „Legenda Bałtyku”. Wielką popularnością cieszyła się pieśń „Morze, nasze morze”. Autorem tekstu i muzyki był kpt. Adam Kowalski redaktor „Żołnierza Polskiego” i „Polski Zbrojnej”. Utwór ten jest wykonywany do dziś dnia na patriotycznych uroczystościach. Morskie piosenki rozbrzmiewały także w polskim radiu i na zdobywających sobie coraz większą popularność płytach gramofonowych.
„Ze wszystkich rodzajów sztuki dla nas najważniejsze jest kino”[15] – mawiał Włodzimierz Iljicz Lenin i także ta nowa forma sztuki nie zapomniała o morzu i budującej się Gdyni, i to nie tylko w filmach dokumentalnych, kronikach filmowych, ale i fabularnych. Jednym z pierwszych był jeszcze niemy „Zew morza” Henryka Szaro z 1926 r. o synu młynarza, który ucieka na morze. Wielką popularnością cieszyła się: „Rapsodia Bałtyku” Leonarda Buczkowskiego z 1935 r. Główni bohaterowie tego dzieła służą w eskadrze wodnopłatowców Marynarki Wojennej w Gdyni. Zdjęcia do tych filmów kręcono w Gdyni i nad morzem[16]. Scenariusze nie były zbyt ambitne, ale podkreślano w nich polskość Pomorza oraz atrakcyjność morza i zawodu marynarskiego. Dzięki tym filmom wiele osób z głębi kraju, których nie stać było na podróż na wybrzeże, mogło zobaczyć morze. Byli tacy co pod ich wpływem decydowali się na wyjazd do Gdyni.
W okresie międzywojennym powstało w zasadzie polskie malarstwo marynistyczne. Wielka w tym zasługa malarza Mariana Mokwy, który w 1934 r. w Gdyni zorganizował Galerię Morską, gdzie prezentował m.in. cykl kompozycji historycznych złożony z 44 obrazów poświęconych polskiej obecności nad Bałtykiem. Z kolei Włodzimierz Nałęcz, prezes Koła Marynistów Polskich, tworzył cykl malarski, którego tematem były dzieje polskiej floty. Namalował m.in. „Bitwę pod Oliwą”. W swoim domu w Lisim Jarze niedaleko Rozewia zbudował pracownię malarską, w której prowadził letnie kursy malarstwa, głównie pejzażu morskiego. Dzięki jego staraniom Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie zaczęło organizować wystawy malarzy marynistów[17].
Mamy też w dwudziestoleciu międzywojennym specjalistyczną prasę poświęconą sprawom morskim. W 1924 r. ukazał się pierwszy numer periodyku „Morze” wydawanego przez Ligę Morską i Rzeczną. To bogato ilustrowane pismo podawało nie tylko bieżące informacje o sprawach morskich, ale także reportaże z egzotycznych morskich podróży, prezentowało literaturę marynistyczną, zwracano uwagę na historyczne związki Polski z morzem już od czasów piastowskich[18]. Ogólnopolskie czasopisma takie jak: „Światowid”, „Świat” czy „Tygodnik Ilustrowany” nie tak jak przed 1914 r. sporadycznie, ale niemal w każdym numerze, przynosiły wiadomości znad polskiego morza, a pisali je tak znani pisarze jak: Zofia Nałkowska, Magdalena Samozwaniec, Kornel Makuszyński[19].
prof. Tadeusz Stegner
Uniwersytet Gdański
[1] B. Chrzanowski, Z Wybrzeża i o Wybrzeżu, Poznań 1917, s. 38.
[2] S. Klonowic, Flis, cyt za: J. Rogowski, Polska a morze, Lwów 1925, s. 1.
[3] Z. Jasiński, Wstęp do: Morze w poezji polskiej, antologia poezji marynistycznych. Zebrał, omówił i całkowicie opracował Zbigniew Jasiński, Warszawa 1937, s. 18.
[4] J. I. Kraszewski, Kamienica w Długim Rynku, Kraków 1987.
[5] „Pieśń o ziemi naszej” Wincentego Pola po raz pierwszy wydana została w 1843 r.
[6] P. Paliński, Przewodnik po polskiem Wybrzeżu Bałtyku i po ziemi kaszubskiej, Gdynia 1934, s. 5.|
[7] M. Kulikowska, Z wędrówek po kraju, Kraków 1911, s. 17.
[8] B. Chrzanowski, Na kaszubskim brzegu, Lwów 1920, s. 11.
[9] Z. Hartingh, Przewodnik po ziemi kaszubskiej, Warszawa 1909, s. 4.
[10] A. Kulerski, Przewodnik po Copotach i okolicy poprzedzony krótkim rysem dziejów okolicznego wybrzeża, Gdańsk 1892, s. 68-69.
[11] H. Bukowiecka, H. Poniatowska, Opis ziem dawnej Polski, Warszawa 1918, s. 86.
[12] Cyt za: Liga Morska i Rzeczna, ebox 4 ,.sprintnet\dziennik pokładowy 30 08 2018.
[13] K. Makuszyński, Pieśń o ojczyźnie, Warszawa 1928, s. 166.
[14] Morze w poezji polskiej, antologia poezji marynistycznych. Zebrał, omówił i całkowicie opracował Zbigniew Jasiński, Warszawa 1937.
[15] Tych słów użył w. Lenin w rozmowie z ludowym komisarzem oświaty Anatolijem Łunaczarskim. H. Markiewicz, A. Romanowski. Wielki słownik cytatów polskich i obcych, Kraków 2005, s. 243.
[16]P. Kurpiewski, Propaganda morza w polskim filmie fabularnym okresu dwudziestolecia międzywojennego, [w:] Morze nasze i nie nasze. Zbiór studiów, red. P. Kurpiewski, T. Stegner, Gdańsk 2011, s. 497-508.
[17] K. Fabijańska-Przybytko, Morze w malarstwie polskim, Gdańsk 1990, s. 91.
[18] O. Myszor, Frontem do morza. Kształtowanie świadomości morskiej społeczeństwa II Rzeczypospolitej na łamach miesięcznika „Morze” oraz „Morze i Kolonie”, [w:] Polska nad Bałtykiem. Konstruowanie identyfikacji kulturowej państwa nad morzem 1918-1939, red. D. Konstantynow, M. Omilanowska, Gdańsk 2012, s. 38-55.
[19] I. Jopkiewicz, Gdynia dwudziestolecia międzywojennego dziennikarskim okiem widziana, [w:] Wędrówki po dziejach Gdyni. Zbiór studiów pod red. D. Płaza-Opackiej i T. Stegnera, cz.1, Gdynia 2004, s. 147-165.
W dwudziestoleciu międzywojennym w wielu krajach europejskich turystyka nabrała państwowego wymiaru, stała się elementem oddziaływania propagandowego wobec swoich obywateli. Nie inaczej było w Polsce, nie przybrały jednak te poczynania tak silnego zabarwienia ideologicznego jak w krajach faszystowskich czy komunistycznych. Poznawanie poprzez wyjazdy, piesze wędrówki, swojego kraju miało umacniać polskie poczucie narodowe i przełamywać dawne zaborowe bariery. Poprzez turystykę starano się budować jedność państwa. Jednocześnie agitowano na rzecz wypoczynku we własnym kraju i tworzono zręby instytucjonalne wsparcia rodzimego rodzącego się przemysłu turystycznego. Ważne miejsce w propagandzie turystycznej odgrywało polskie Wybrzeże i budująca się Gdynia. Należy zauważyć, że zdecydowana większość działań propagandowych podejmowanych przez władze państwowe bądź przez stowarzyszenia i związki przez nie wspomagane była kierowana do ludności polskiej, a nie do wszystkich mieszkańców Drugiej Rzeczypospolitej.
Propaganda – jak czytamy w „Słowniku języka polskiego” – „to szerzenie pewnych poglądów, idei, haseł mające na celu pozyskanie kogoś dla jakiejś idei lub akcji”[1]. Słowo to wielu zapewne źle się kojarzy, jednak przytoczona definicja nie ma pejoratywnych konotacji. Działania podejmowane w celu szerzenia za pomocą turystyki pewnych idei np. patriotycznych czy państwowotwórczych znamy już w starożytności. Wielu Rzymian szukając korzeni swojej cywilizacji wędrowało do Ilionu, miasta powstałego na ruinach Troi, gdyż zgodnie z tradycją Rzym miała założyć grupa Trojan pod wodzą Eneasza ocalonych ze spalonego miasta. Był to mit niejako założycielski dla państwa rzymskiego. Wypadało bywać też w miejscach szczególnie ważnych dla historii danego kraju i tak Grecy odwiedzali pole bitwy pod Maratonem czy obóz termopilski, a Aleksander Wielki i Cezar udawali się pod wspomnianą Troję[2].
W Polsce w 1919 r. przy Ministerstwie Robót Publicznych powstał, wzorując się na rozwiązaniach francuskich czy austriackich, Referat Turystyki, którego kierownikiem został zasłużony działacz Mieczysław Orłowicz, autor wydawanych w znacznych nakładach przewodników po Polsce, w tym także w obcych językach, człowiek, który przewędrował po kraju i świecie 85 tys. kilometrów[3]. Wydano też anglojęzyczną broszurę o Polsce i po francusku „Przewodnik ilustrowany po Polsce”; obydwa wydawnictwa pióra Orłowicza. Opracował on też program działalności zatytułowany „Zarys organizacji turystyki i sportu w Polsce”[4]. Utworzono Wojewódzkie Komisje Turystyczne, w których obok przedstawicieli władz zasiadali działacze organizacji turystycznych. Poza Ministerstwem Robót Publicznych sprawami turystyki zajmowało się Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego (kwestie związane z organizacją wycieczek szkolnych i organizacji w szkołach w okresie letnim schronisk młodzieżowych), Ministerstwo Spraw Zagranicznych (promocja Polski za granicą), Ministerstwo Spraw Wojskowych, któremu podlegał Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Obronnego. W jego gestii leżało też wspieranie sportów związanych z turystyką takich jak: narciarstwo, kolarstwo, kajakarstwo. Z kolei Ministerstwo Komunikacji dbało o odpowiednie połączenia kolejowe do miejscowości letniskowych, stosowne ulgi dla turystów, a w wagonach wywieszane były zdjęcia najbardziej atrakcyjnych turystycznie miejsc w Polsce i rozdawane były ulotki propagujące piękno naszego kraju i to nawet w obcych językach. Wydano ilustrowane broszury poświęcone poszczególnym miejscowościom i regionom kraju. Na początku lat trzydziestych wprowadzono w PKP ulgowe bilety na przejazdy do 70 miejscowości turystycznych, w tym dla narciarzy. Wystarczyło mieć narty, by korzystać ze zniżkowego biletu, co czasami prowadziło do nadużyć[5]. Zdarzało się, że przekupki na targ jeździły z nartami by skorzystać ze zniżki.
W 1932 r. sprawy turystyki, po likwidacji Ministerstwa Robót Publicznych, przejęło Ministerstwo Komunikacji. Działał tam Wydział Turystyki. Z inicjatywy tegoż Wydziału wydano w 1938 r. kalendarz biurowy z 52 zdjęciami najbardziej atrakcyjnych i malowniczych miejsc turystycznych w Polsce. Podejmowane były też inicjatywy na szczeblu wojewódzkim, głównie w wyżej rozwiniętych cywilizacyjnie ziemiach zachodnich. I tak założono Wielkopolski Związek dla Popierania Turystyki, na Pomorzu powołano Pomorską Agencję Turystyczną, a na posiadającym autonomię Górnym Śląsku, z inicjatywy tamtejszego wojewody Michała Grażyńskiego, uruchomiono 11 schronisk młodzieżowych.
Rozwinęła się też turystyka socjalna. „Turystyka przestała być w ostatnich latach przywilejem niewielkiej ilości wtajemniczonych i zorganizowanych. Stała się własnością szerokich sfer” – czytamy w „Turyście w Polsce”[6]. I rzeczywiście, wyjazdy stawały się powoli dostępne dla coraz większych grup ludności, w tym i robotników. Ta forma wypoczynku była coraz bardziej popularna w państwach totalitarnych (Niemcy, Związek Radziecki, Włochy) i łączyła wczasy z propagandą polityczną i indoktrynacją ideologiczną.
W wielu państwach, poza krajami anglosaskimi, zakładano narodowe biura podróży uzależnione od władz. Związane to było z narastającymi tendencjami centralistycznymi i wzrostem nastrojów nacjonalistycznych. W Polsce istniał „Orbis”. Spółka powołana w 1920 r. przez polskich i żydowskich przedsiębiorców we Lwowie początkowo działała jako prywatne przedsiębiorstwo turystyczne i często miała kłopoty finansowe. Po wykupieniu przez państwowy Bank Pocztowej Kasy Oszczędności stał się w 1928 r. „Orbis” narodowym biurem podróży. Posiadał swoje przedstawicielstwa w kilkunastu krajach m.in. w Berlinie, Brukseli, Nowym Jorku, Tel- Awiwie, Wiedniu. W latach trzydziestych zatrudniał blisko 500 osób i miał 91 oddziałów. Posiadał 4 hotele z 360 pokojami. Wydawał fachowe wydawnictwa w ramach tzw. biblioteki „Orbisu”. Dzięki „Orbisowi” w 1938 r. przyjechało do Polski 23 tys. turystów, a 7 tys. wyjechało za granice. „Orbis” należał do powstałego w 1924 r. Zrzeszenia Wielkich Organizacji Biur Podróży AGOT z siedzibą w Wiedniu. W 1937 r., z inicjatywy działaczy Związku Młodzieży Wiejskiej „Wici” zaczęła działalność Spółdzielnia Turystyczno-Wypoczynkowa „Gromada”, organizująca wypoczynek dla mieszkańców wsi[7]. W szybkim czasie osiągnęła znaczący sukces organizacyjny i już rok później obsłużyła 100 tys. głównie wiejskich turystów.
prof. Tadeusz Stegner
Uniwersytet Gdański
[1] Słownik języka polskiego, red. W. Doroszewski, Warszawa 1965, t. VII, s. 46.
[2] T. Stegner, Miejsca wydarzeń historycznych jaka obiekty turystyczne. Refleksja historyka, [w:] Szlaki kulturowe w Europie. Organizacja, promocja, zarządzanie, red. T. Studzieniecki, Pelplin 2013, s. 47-56. L. Casson, Podróże w starożytnym świecie, Wrocław 1981, s. 182.
[3] R. Targosz, Mieczysław Orłowicz 1881-1959 – propagator turystyki masowej i sportu, Poznań 2008,s. 160-161.
[4] M. Orłowicz. Zarys organizacji turystyki i sportu w Polsce, „Roboty Publiczne” 1919, nr 5-6.
[5] R. Gawkowski, Wypoczynek w II Rzeczypospolitej, Bielsko-Biała 2011, s. 66.
[6] Nasz trzeci rok, „Turysta w Polsce” 1937, nr 1, s. 3.
[7] R. Bar, A. Doliński, Turystyka, Wrocław 1978, s. 12.
Pamiątki po Tadeuszu Wendzie zajmują ważne miejsce w zbiorach Muzeum Miasta Gdyni, bo dokumentują życie i pracę budowniczego gdyńskiego portu. Jedną z nich jest faksymile, czyli pieczęć z dokładną kopią podpisu, którą posługiwał się inżynier w latach trzydziestych XX wieku podczas pracy w Biurze Budowy Portu w Gdyni.
Pieczęć o drewnianym uchwycie, zakończona kulistą gałką, charakteryzuje się lekkością i poręcznością. Uchwyt, pokryty czarnym lakierem, zawiera blaszany znacznik (element wskazujący prawidłowe ustawienie pieczęci), na którym umieszczono wypukły napis z nazwą producenta i numerem telefonu. W polu pieczęci widnieje sygnatura „T. Wenda” w formie odręcznego podpisu inżyniera. Przy tak dużej liczbie dokumentów i listów, wymagających osobistego poświadczenia, taka pieczęć z pewnością znacznie usprawniała codzienną pracę kierownika budowy i głównego projektanta portu.
Historia tego egzemplarza rozpoczyna się w wytwórni stempli i szyldów Mariana Magera. Mager, jako przedstawiciel zakładu Bydgoskiej Fabryki Stempli Franciszka Zawadzkiego, przybył do Gdyni w 1928 roku. Rok później otworzył swój zakład stemplarski w willi Stella Maris przy Placu Kaszubskim. W 1934 roku zamieścił ogłoszenie w czasopiśmie „Latarnia Morska. Przez morze do mocarstwa”, w którym reklamował się następująco: „Stemple i szyldy / Marjan Mager, Plac Kaszubski 19 / tel. 14-64, tablice emaljowane – rytownictwo – klisze i szablony”. Oprócz sprzedaży stempli, zajmował się również naprawą kas fiskalnych „National Cash Register Company”, maszyn do pisania „Royal” i liczenia „Astra”.
Firma cieszyła się dużym powodzeniem aż do nadejścia II wojny światowej. W 1939 roku zakład został zlikwidowany przez okupanta, a budynek wyburzony. W latach czterdziestych XX wieku Mager ponownie otworzył sklep, tym razem przy ulicy I Armii Wojska Polskiego 9, gdzie razem z Michałem Piegatem, oprócz sprzedaży stempli, zajmował się naprawą maszyn biurowych i przerabianiem czcionek na polski alfabet. Firma rozwijała się prężnie – w 1947 roku Mager postanowił, że wyremontuje przydzielony mu dom przy ulicy Długiej 72 w Gdańsku, w którym otworzył oddział wytwórni stempli i warsztat naprawy maszyn biurowych oraz fiskalnych. W „Dzienniku Bałtyckim” z tego okresu widnieją również reklamy punktu sprzedaży przy ulicy Starowiejskiej w Gdyni.
Historyczną pieczęć przekazał muzeum Jerzy Wenda – syn inżyniera. Stanowi ona niezwykłą pamiątkę po wybitnym projektancie i budowniczym gdyńskiego portu. W zbiorach Muzeum Miasta Gdyni, oprócz faksymile, znajduje się również pieczęć Józefa Kliksa – znanego gdyńskiego zegarmistrza – wyprodukowana właśnie w zakładzie Mariana Magera.
Joanna Mróz
Dziś nad ranem odeszła Aleksandra Bibrowicz-Sikorska, wybitna gdyńska artystka tkaniny, malarka, pomysłodawczyni i inicjatorka konkursu miniatury tkackiej Baltic Mini Textile Gdynia. „Marzyłam, by moje Miasto – Gdynię – odwiedzał świat! […] Marzenia się spełniają” – wspominała w katalogu 11. edycji tego przeglądu w 2019 r. Trudno pogodzić się z tą stratą. Będzie nam jej bardzo brakowało.
Aleksandra Bibrowicz-Sikorska (1932–2022) przez całe swoje artystyczne życie związana była z Gdynią. Edukację artystyczną rozpoczęła w gdyńskim Liceum Plastycznym. Po maturze, w latach 1953–1959 kontynuowała naukę na Wydziale Malarstwa w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Gdańsku. Uczęszczała na zajęcia z tkaniny do prof. Józefy Wnukowej, a dyplom ze specjalnością Tkanina Artystyczna obroniła u prof. Piotra Potworowskiego.
Zaraz po studiach poszukiwania artystki szły zarówno w stronę malarstwa, jak i gobelinu. Z biegiem lat, obok malarstwa i rysunku, to właśnie tkanina stała się głównym „językiem” jej twórczości. Niezależnie od techniki jednak, Aleksandra Bibrowicz-Sikorska wyrażała w swych pracach świat emocji, decydując się raczej na wizyjność, liryczność i abstrakcję, niż dosłowne odtwarzanie rzeczywistości.